- Świetną dziś mamy pogodę. Zgodzi się pan, ze mną?- Powiedział Tomek. Młody chłopak, wyglądający na dwadzieścia trzy lata, dobrze zbudowany, ogolony na łyso, zwrócił się do siedzącego na przeciw, mężczyzny.
- Tak, piękna pogoda.- odparł młody dziennikarz, który pisał artykuł do swojej gazety.- A więc Tomek, zgadzasz się abym, opisał twoje ostanie lata, nim tu trafiłeś?
- Tak, zgadzam się.
- Więc zacznijmy.- Artur, wyjął długopis i zeszyt z torby, po czym zadał pytanie.
- Widzę, że masz tatuaż na lewym ramieniu. Zgaduję, że to herb twojej drużyny.
-Owszem, to herb mojego ukochanego klubu.- odparł Tomek, napinając mięśnie lewego ramienia, by tatuaż był lepiej widoczny.- Za nim trafiłem, tutaj gdzie, powietrze wdycha się za krat, byłem dobrym uczniem i miałem dobrą pracę.
- Opowiedz o tym.- rzekł Artur.
-Ojciec miał knajpę , parę sklepów i oczywiście dobry zysk, matka była fryzjerką z zawodu, więc po paru latach ciężkiej pracy, dorobiła się by odtworzyć swój salon. Opłacało jej się to, zawsze przychodziły tam kobiety, no i dziewczyny, niektóre były naprawdę piękne. Ja mogłem tylko o nich poważyć, miałem wtedy ledwie sześć lat i młodszą o dwa lata siostrę. Mieszkałem w ładnym domu z ogrodem, mieliśmy samochód. Żyło nam się dobrze, w szkole miałem dobre wyniki. W sezonie , zawsze bylem u ojca w knajpie, przychodzili tam rożni ludzie, przeważnie turyści. Ale wpadali też, kibice mojego klubu,którego kocham o dziecka. Nie robili dymów, nikogo nie zaczepiali. Nie u nas na osiedlu. Siedzieli spokojnie i pili piwo. Po meczu zawsze w barwach, rozmawiali i cieszyli się. Wtedy nie rozumiałem, że to bojówka, a ich ulubioną knajpą była, knajpa mojego ojca, który zresztą też był kibicem. Lubili, również robić coś innego, o czym dowiedziałem się kilka lat później, gdy byłem już nastolatkiem.
- Może o tym, za chwilę.- przerwał Artur.- Kim byli dla ciebie ci ludzie. Bojówka, jak ich nazwałeś.
- Byli dla mnie, jak bohaterowie kreskówek, dla sześcioletniego chłopca.- oparł Tomek i ciągnął dalej.
- Zawsze razem, na dobre i na złe, po szkołach, niektórzy byli nawet właścicielami firm. Ale łączyło ich jedno, miłość do swego klubu. Nieraz lokalne gazety, pisały o rozróbach na osiedlach, czy w innych miastach, lub na stadionach. Nie to nie ci goście są za to odpowiedzialni. Zawsze tak myślałem, dopóki ojciec nie wziął mnie na pierwszy mecz. Mecz, którego nie zapomnę do końca życia. Graliśmy z lokalnym rywalem, zawodnicy czuli presje, ale szanowali się nawzajem. Z kibicami, albo może nazwijmy ich bojówkarzami bo z kibicowaniem, nie mieli za dużo wspólnego, było inaczej. Szacunek schodził na drugi plan, pierwsza była nienawiść. Zawsze ich nie lubiliśmy, i tak jest do tej pory, lecz wtedy dopiero na własne oczy zobaczyłem jak bardzo.- Tomek spojrzał na herb, na swym ramieniu i po, krótkiej chwili kontynuował.- Zajęliśmy miejsca na rodzinnym sektorze, było już z kilka tysięcy ludzi, a miało być jeszcze więcej. Sektor gości, był cały pełny, było ich ponad tysiąc. Wywiesili parę flag, wszyscy byli w barwach, znienawidzonego klubu. Dostrzegłem, kilkudziesięciu policjantów, udzielających gości od gospodarzy, których było coraz więcej. Nasi zbierali się, obok przyjezdnych, w barwach, szalach i wszyscy z tego sektora mieli, prawie wygolone głowy."Będzie się działo" powiedział ktoś, obok. Nie wiedziałem o co mu chodzi. Dowiedziałem się, kilkanaście minut po gwizdku. Wtedy to sędzia pierwszy raz przerwał mecz, przerywał go jeszcze kilkakrotnie. O tuż nasi zaczęli wojnę z policją i oczywiście z przyjezdnymi. Policyjny gaz ulatniał się w powietrzu, a między nim połamane ławki. Policja ożyła palek, na boisko wjechała armatka, zaczęli okropnie lać wodą. Przez chwile był spokój, ale w drugiej połowie zaczęli oni. Wtedy policja zareagowała za późno. Bojówki obydwu klubów, wybiegły na boisko, zaczęła się regularna bitwa. Okładali się pięściami, kopali po głowach i żebrach, a nawet bil się połamanymi ławkami. Przerwano mecz, a na stadion zjechały się kordony policji. Ja z ojcem, pojechaliśmy czym prędzej do domu. Po tych zajściach, znienawidziłem ich tak bardzo, że moim marzeniem było, skopać im dupę przy najbliższej okazji.
Tomek zapalił, papierosa. Dym rozszedł się po pomieszczeniu.
- W liceum, miałem wielu znajomych. Dwóch moich kumpli, należało do bojówki. Już wcześniej chciałem do nich wstąpić, ale bylem za młody i nie miałem dojść. Od trzech lat uczęszczałem na siłownię, byłem już troszkę napakowany. Któregoś wieczora, gdy wybrałem się z nimi na browar, zapytałem prosto z mostu, czy jest dla mnie szansa by dostać się do bojówki. Jej nazwy, nie ujawnię. Najpierw się zaśmiali, później wytłumaczyli, że nie jest to dziecinna zabawa. Powiedzieli, że kiedy trzeba się bić to niema odwrotu, choćby mnie połamano. Nie przerażało mnie to. Pamiętałem o tamtym meczu, choć od tamtej pory byłem już na wielu, ale ten jeden zapadł mi w pamięć. Nalegałem by postawili się za mną i popytali tam gdzie trzeba. Po długim namyśle zgodzili się. Czekałem na odpowiedź dwa miesiące. Doczekałem się. Dostałem zaproszenie na rozmowę z dziadkami, był to dla mnie wielki zaszczyt. Zaprowadzili mnie do baru, nie była to knajpa mojego ojca, taki zwykły przytulny bar. Siedziało tam, trzech, łysych i dobrze zbudowanych kolesi. Koleś po środku, z blizną na głowie był hersztem całej grupy. Kazał mi usiąść, zamówili piwo, kumple siedzieli przy osobnym stoliku. Zapytał się dlaczego, chce do nich wstąpić? Opowiedziałem im o tamtym meczu i o nienawiści do lokalnych rywali, jaką od tamtej pory czuję. Zaśmiali się i jeden poklepał mnie po ramieniu. Herszt stwierdził, że jego grupa jest przerzedzona i przydała by się świeża krew, jednak muszę przejść sprawdzian. Sprawdzianem okazał się wjazd na osiedle wroga, ze sprzętem, wtedy pierwszy raz kogoś poraniłem, nie wiem co się stało z kolesiem, ale mocno krwawiło mu ramie. Uciekliśmy, bo ktoś wezwał policję. Po za tym, że dostałem strzała i wróciłem z podbitym okiem, nie doznałem większych obrażeń. Kumple się za mną wstawili, jeden z grupy mnie pochwalił, za gościa, któremu załatwiłem ramie. Herszt przyjął mnie do bojówki. Naszym znakiem rozpoznawczym był herb, na lewym ramieniu. Po krótkim, czasie ja również go miałem. Teraz przyszedł czas na chrzest bojowy, czyli na ustawkę. Zaprzyjaźniony klub, naszego rywala za miedzy, wysłał nam zaproszenie. Przyjęliśmy je. Na miejsce bojki wybrano łąki obok lasu za miastem. Przyjechało ich czterdziestu, byli dobrze zbudowani i gotowi do walki. Nas również było czterdziestu, w tym dziesięciu kolesi z zaprzyjaźnionej drużyny. Trenerzy uzgodnili, że walka odbędzie się według zasad. Czyli na gole pieści. Po kilku minutach wszystko się zaczęło. Walka nietrwała długo, coś około dziesięciu może piętnastu minut, wyszliśmy z niej zwycięsko. Przeszedłem chrzest pomyślnie, lecz do domu wróciłem poobijany. Jóź wtedy, rodzice wypytywali się mnie dlaczego jestem tak poobijany? Czy czasem ktoś się nade mną nie znęca?
Kłamałem, że chodzę na sztuki walki i jedna za bardzo mi nie wyszła. Trochę nie chcieli w to uwierzyć, ale w końcu ulegli. I tak przez parę następnych lat. Szkoła, bijatyki i mecze. Aż do teraz, gdy trzy miesiące temu, nadszedł ten dzień. Dzień, w którym po tylu latach miały odbyć się derby. I odbyły się lecz beze mnie. Tydzień wcześniej, wjechaliśmy im na osiedle, w ruch poszedł sprzęt, stawili opór. Walka była równa i krwawa. Wciąż pomiatałem ten, przerwany derbowy mecz z dzieciństwa i ta nienawiść. Tuż obok mojej głowy, świsnęła palka od bejsbola, dostałem z pięści w twarz, z nosa polała się krew. Nie byłem dłużny i oddałem cios z całej siły, facet się zachwiał, lecz jeszcze zdążył mnie walnąć, pałką w kolano, walnąłem na ziemię, rzucił się na mnie, uderzył z pięści, chciał walnąć palką jeszcze raz, nie zdążył. Zatopiłem w jego sercu nóż, krew bryzgnęła mi na twarz. Gościu osunął się na ziemię. Nie żył. Zamarłem, to nie tak miało być, nie chciałem nikogo zabić. To była walka, w której padła jedna śmiertelna ofiara. Ja byłem katem. Policja zgarnęła mnie tego samego wieczora. Kilka dni później odbył się proces, wszystkie dowody wskazywały na ,moją winę. Sędzia wydał wyrok. Dożywocie. Matka na sali, zaczęła płakać, siostra też. Ojciec patrzył na mnie, cicho jakby był nieobecny, nie uronił łzy. Zastanawiałem się o czym myśli? Może o tym, że gdyby wtedy, nie zabrał mnie na mecz, a do parku lub gdzie indziej, to teraz byłbym w domu z rodziną, a nie między kratami.- po policzku Tomka, pociekła łza.- Teraz żałuje, popełnionych błędów. Byłam tak głupi. Przecież można kochać swój klub na wiele innych sposobów. I nie musi nikt, przy tym ginąć.
-To wszystko?- spytał Artur.
- Tak, to cała moja opowieść.- odparł Tomasz, ocierając łzy.
- Dziękuje ci , za poświęcony czas.
- Czasu mam wiele. To Panu dziękuję, że zechciał Pan mnie wysłuchać.
- W porządku, to ja chciałem, napisać ten artykuł.
- Tak, ale musiałem się komuś wygadać.
Do sali wszedł policjant, oznajmiając koniec widzenia. Tomek wstał i udał się do wyjścia. Stanął w drzwiach i zwrócił się do Artura.
- Ma pan dzieci?- spytał.
- Tak, mam syna.- odparł Artur.
- Lubi piłkę?
- I to bardzo.
- Niech kocha swój klub, ale niech nie popełnia błędów, które popełniłem ja.
Tomek wyszedł z sali, znikając za stalowymi drzwiami.
Artur, przez chwilę bił się z myślami. Kupił dwa bilety na najbliższy mecz, chciał go wziąść, by pierwszy raz zobaczyl swych ulubieńcow.
Po tej rozmowie, lepiej będzie jeśli zabiorę go do wesołego miasteczka. Pomyślał i wyszedł z pomieszczenia.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Hard · dnia 01.05.2009 18:36 · Czytań: 827 · Średnia ocena: 2,25 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: