Fala niemiłosiernie słonej wody nasyconej sodem, magnezem i innym żelastwem wdarła się do jamy ustnej Magdy. Obmywając białe stalagmity zębów, gładko przemknęła po podłożu języka, po czym, musnąwszy strop podniebienia, na krótką chwilę zatopiła przełyk. Ten zaś, zaraz po wciśnięciu przez mózg odpowiedniego przycisku, posłusznie otworzył swą śluzę, dając metalom dostęp do oceanów układu trawiennego.
Magda odłożyła szklankę. Irytowały ją serie reklam proszków do prania sąsiadujące z wakacjami marzeń w Tunezji. Przełączyła na inny kanał i... To mi dopiero wakacje marzeń! W wiadomościach pokazywano pożary buszu australijskiej Wiktorii. Mówiono też o zmianie klimatu, licznych stratach materialnych i ofiarach śmiertelnych. Jednak wszystko, co można było zobaczyć na ekranie, stanowiło kilka płonących rancz, drzew, tu i ówdzie nawet domów o godzinach nocnych. Żadnego domownika biegnącego z wiadrem, strażaka z sikawką, ujadającego psa, kangura wyskakującego z płomieni, czy strusia z głową w piachu. Tylko czarna noc, rozświetlona syczącymi jęzorami. Magda odniosła wrażenie tak wielkiej pustki, że nie zdziwiłby jej brak operatora za kamerą, która sama pokazuje, co chce. Zapewne podobnie, prowadząca ją terenówka, pozbawiona kierowcy, jedzie sobie ognistą drogą donikąd. A może do piekła? Według św. Augustyna zło jest jedynie brakiem dobra... Nie, dość tych pseudoteologicznych dociekań. Szkoda mi tych ludzi.
Zastanowiła się jednak, czy jest ktoś, kogo powinna żałować szczególniej. Mam tam kogoś? Rodzinę, przyjaciół? Odpowiedź przecząca. Na Nowej Zelandii, owszem, jedna znajoma, która wyjechała tam ostatnio i chyba jeszcze nie wróciła. Zresztą może ktoś jest na wczasach, ale raczej w Sydney niż Melbourne. Poza tym było to prawie na antypodach jej świdnickiego mieszkania.
Po utwierdzeniu się w przekonaniu, iż nie taki diabeł straszny, ponownie zmieniła kanał, mentalnie pozostając wciąż na tej samej półkuli, na której fizycznie nie była jeszcze nigdy. Jednak zamiast suchego buszu ujrzała krainę, gdzie koalicja zieleni liści, czerni pni drzew i sporej dawki błękitu nieba odbitego w największej rzece planety osiągały miażdżącą przewagę nad opozycją w kolorowym parlamencie obrazu. Narrator mówił po angielsku wraz z lektorką, mówiącą znajomym polskim głosem: W miejscu, w którym teraz latają motyle, za pół roku będą pływały ryby....
Lecz tego Magda już nie słyszała. Kilka sekund wcześniej przypomniała sobie o planach znalezienia się tam choćby na chwilę. Podniosła szklankę do ust i rozpłynęła się w rzece marzeń, z wartkim dopływem wspomnień.
Inny czas, trochę inne współrzędne: St Louis, Missouri. Ziemia w innym miejscu orbity: lipiec 2007 roku. Była tam z Radkiem w czasie jego dwutygodniowej wizyty u rodziny. Pobyt krótki, na wizie studenckiej. Radek, po wielu bezskutecznych błaganiach zgodził się na wyjazd do Ameryki Łacińskiej w terminie nieokreślonym. Ale wtedy nie było czasu. On perfekcyjnie znał angielski i był trochę żarliwszym katolikiem, ona mówiła dobrze po portugalsku i hiszpańsku, a i z angielskim radziła sobie nienajgorzej. Latynosi, w przeciwieństwie do Amerykanów, przyjęliby ich bez wiz, z otwartymi ramionami.
Było też kilka opowieści koleżanek, opisujących te lądy na wszystkie możliwe sposoby.
Były liczne książki i filmy, które chłonęła, jak wodę...
Ocknąwszy się z tej krótkiej drzemki, spojrzała w ekran i na moment straciła oddech. Film w cyfrowej jakości ukazywał z góry rybę arowana, wyskakującą w powietrze i chwytającą motyla, który - zmęczony lataniem - przycupnął sobie na gałęzi. Zwolnione tempo, czyste kropelki rozpryskujące się niby z odkręconego prysznica, złowrogi dźwięk tarcia ryby o powierzchnię wody (Początek V symfonii Beethovena pasuje jak ulał). Magda pomyślała, że mogłaby nagrać to na VHS. Zanim jednak włoży kasetę, będzie już po wszystkim, a przecież może to sobie zapisać we własnej pamięci. Zaraz potem widziała tę samą scenę z innego ujęcia. Przy tych kilku sekundach wszystkie męczące godziny tego dnia zmieniły się dla niej w pyłek kurzu do zdmuchnięcia. Skok zapowiadał się rewelacyjnie. Fascynowała się nim, osiągając niemal psychiczny orgazm. Piękne wynurzenie, potężne kłapnięcie rybich warg, moment krytyczny, powolny upadek.
Lecz coś było nie tak. Oto ryba, będąc już centymetry nad wodą, przechyliła ogon wprzód, w kierunku głowy. Plusk! I po niej. Magda poczuła się zawiedziona. Wyglądało to tak, jakby skoczek narciarski oddawszy daleki i dobry stylowo skok, zakończył go pokraczną imitacją telemarku.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
MarioPierro · dnia 08.05.2009 10:09 · Czytań: 1199 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: