Zacznijmy tą historię od środka. Naprawdę nie mam czasu, a jeszcze mniej cierpliwości, aby zaczynać od początku. Moim narratora zdaniem, jeśli kogoś nie zainteresuje środek, to tym bardziej koniec lub początek opowieści.
Olimpia była najlepsza na roku z genetyki. Z pasją ją uwielbiała, bo marzyła od dziecka o spojrzeniu w tak zwaną twarz istotom z własnej wyobraźni. Miała wielce artystyczną naturę, ale tworzenie na dwuwymiarowym płótnie, albo nawet w trójwymiarowej glinie to było już za mało. Chciała kreować w żywym organizmie, który będzie poruszać się i rozmnażać, dając efekty jak w kalejdoskopie, gdzie układ szkiełek daje niepowtarzalne warianty obrazów. Taką właśnie sztukę pragnęła uprawiać. Bez patosu i egzaltacji reasumując Olimpia była świetna, ponieważ miała mnóstwo wewnętrznej motywacji i samozaparcia. Naukę swoją zaczynała od mutacji mikroorganizmów. Zaskakujący dla niej samej był obraz mikroskopowy, dlatego że widziała nie tylko mutanty, które należało zobaczyć, ale również inne powstałe formy.
Prowadzący ćwiczenia oraz pozostali studenci dostrzegali tylko kształty, które spodziewali się zobaczyć. Dygresyjnie prawdę powiedziawszy to powszechna ludzka przypadłość potwierdzona w licznych psychologicznych eksperymentach, co oczywiście zupełnie nie oznacza, ażeby zwyczajni ludzie mieli brać tę wiedzę do siebie. Olimpia nie była lepsza w pewnym sensie. Wnioskowała, że skoro nie widzi instrukcyjnego obrazu to znaczy, iż w mikroskopowaniu jest słaba i dlatego skumplowała się z koleżanką, która była w tym dobra.
Nie chciałabym straszyć spiskową teorią dziejów, ale przedstawiciele przeróżnych organizacji, sekt, mafii działają wszędzie, a szczególnie w środowiskach młodzieżowych (młodzieżą nazywamy ludzi do 26 roku życia – oczywiście wyłącznie na potrzeby tejże opowieści). Olimpia musiała na zakrapianej imprezce coś jednak chlapnąć o laboratoryjnych spostrzeżeniach, że w czasie hodowli mutantów powstają inne istoty, które nie wynikają z równań genetycznych. Tym sposobem wydała sama na siebie wyrok – została zwerbowana do organizacji, której nazwy nie znała (lecz później poznała, więc od razu możemy posłużyć się zastępczą nazwą „Przyszłość doskonała”). Olimpia przeszła pozytywnie wszystkie testy kwalifikacyjne i została pracownikiem tajnego laboratorium, gdzie prowadzone były badania nad genetycznie zmodyfikowanymi ludzkimi embrionami. Oczywiście początkowo była „marchewka”.
Olimpia ku swej uciesze tworzyła wyśnione, wymarzone piękne stworzenia. Materią jej artystycznej ekspresji były przede wszystkim wielobarwne motyle i rybki akwariowe (najciekawsze były rybki, które potrafiły latać jak motyle), ale też i kwiaty. Przy okazji Olimpia odkryła dwa nowe kolory, które ludzkie oko może zobaczyć w odpowiednich warunkach (choć zjawisko wydaje się fascynujące, ale instrukcja techniczna jest nudna i niezrozumiała, więc darujemy sobie opisy).
Potem był „kij”. Agenci szantażowali Olimpię, żeby przystąpiła do prac nad ludźmi. Dziewczyna była młoda, dlatego jeszcze pełna wiary w jako taką sprawiedliwość i jako taką wiedzę, co jest legalne, a co nie itp. banały. W każdym razie była dzielna do końca i świadomie nie zgodziła się na współpracę, nie dała się wciągnąć. Śmieszni są młodzi bohaterowie z tym wielkim przekonaniem w moc jednostki, nie?
Skończyło się na tym, że Olimpię zaczął bardzo boleć brzuch, a po trzech dniach ledwie przeżyła rodząc potwora. W ten brutalny i wyrafinowany sposób „Przyszłość doskonała” wygrała, wygrała z przesłaniem dla ewentualnych następnych zbuntowanych rewolucyjnie jednostek. Zmutowane niemowle zostało zabrane przez organizację w celu daszych epokowych eksperymentów. Olimpia została złamana i za za cenę sporadycznych kontaktów z dzieckiem zgodziła się na pracę przy przewodnim, głównym projekcie.
Szczęśliwi muszą być naiwni wierzący w naturalną przypadkową bezcelową reprodukcję nowego pokolenia. Przyszłością będzie wyselekcjonowana ludzka rasa z genami odpowiedzialnymi za pożądane cechy (to nic nowego, o tym wiadomo z literatury i filmów dla zgrywu przezywanych science-fiction, dlatego idziemy dalej).
Czas mija, mija, mija. Olimpia rodzi jeszcze kilka mutantów i z jeszcze większym zaangażowaniem pracuje, aby świat podporządkował się przyszłej władzy potworów (jak każda matka – aksjomat – nie ma co tłumaczyć).
Któregoś dnia Olimpia dostała od dyrekcji „Przyszłości doskonałej” zadanie pozyskania materiału genetycznego od wskazanego mężczyzny. Polecenie nie wydawało się zbyt trudne, choć powinna była po pewnym symptomie się domyśleć, że będzie haczyk. Ale tylu idiotów jest na świecie i zawsze okazywało się, że niczego więcej nie ukrywali... - rutyna bywa zgubna. Jak przyszło co do czego okazało się, że cel jest agentem organizacji „Memetyków”. Tytułem skrótowych wyjaśnień w memetyce chodzi o dziedziczenie na poziomie nie genów, lecz memów, czyli pojęć, zlepków słownych, sloganów, które dziedziczy się bez pokrewieństwa krwi. Olimpię naszły skrupuły, bo nawet kryminaliści, złodzieje, mordercy mają swoje kodeksy honorowe, a cel był agentem tak jak i ona. Zastosowanie specjalistycznej broni – farmakologicznej, psychologicznej, środków przymusu najnowszych technologii - mogłoby zabić ofiarę, ale przy pojedynku obydwoje jako wyszkolenie agenci ponieślibyśmy nieodwracalne straty – myślała dokonując szachowej analizy możliwych ruchów.
Olimpia już wiedziała, że z mafijnymi organizacjami jako jednostka nie wygra, więc zdezerterowała z „Przyszłości doskonałej” na rzecz „Memetyków”.
Na razie jest na etapie „marchewki”
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
tulipanowka · dnia 04.10.2009 10:06 · Czytań: 615 · Średnia ocena: 2,25 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: