Ciemna uliczka - Asia_Mosad
Proza » Obyczajowe » Ciemna uliczka
A A A
Ciemna uliczka…Nie znosisz ciemnych uliczek. Więc znowu ciemna uliczka, a ty znowu jej nie znosisz. Brudu nie znosisz i bliskości zionących chłodem murów. A najbardziej nie znosisz, kiedy jest duszno. Kiedy jest duszno, a w ciemnej uliczce przez ten cały zaduch robi się jeszcze ciaśniej. I gęściej. Ciasno i gęsto… jak ty tego nie znosisz. No i pusto jest, jak na złość. Jakby tobie na złość wszystkich nagle diabli wzięli, rozpłynęli się w powietrzu, wyparowali, zniknęli w oka mgnieniu. I nie ma, nikogo nie ma. A ty tak bardzo tego nie znosisz. Nie znosisz być sam, zwłaszcza tu. Przekroczyłeś niewidzialną linię, zza której już nie ma powrotu, więc jedyne, co teraz musisz zrobić, to wziąć się w garść i pójść przed siebie, nawet mimo tego, że…

Musisz iść, skoro już tu jesteś. Bo teraz nie ma odwrotu. Uliczka jest ciemna, fakt, i wiedziałeś o tym dobrze, więc nie stchórzysz teraz. Zwłaszcza przed sobą samym nie stchórzysz. Będziesz bohaterem jednoosobowej publiczności, krytycznego i rządnego pełnego obrazu widza. Będziesz przedstawieniem dla bezosobowych i zimnych oczu kamienia. Uliczka patrzy, więc idź, skoro już tu jesteś. Noga za nogą – no dalej! Zaczynamy.

W ciemnej uliczce czas płynie wolniej, pomimo tego, że faktycznie wszystko dzieje się dużo szybciej. Krew szybciej płynie w żyłach. Jej narastający i pulsujący szum słyszysz dokładnie w uszach, które niby przerażone do granic możliwości wyłapują każdy, nawet najdrobniejszy i najmniej ważne dźwięki. W ciemnej uliczce nawet one są gęste. Osaczające cię z każdej strony, lepiące się do ciebie jak przepocony ciuch. Wpadają do twojej głowy niczym wybuchająca petarda, a potem walą z rykoszetu po każdej pojedynczej komórce mózgu. A w nim jest gęsto od komórek, więc echo wybuchu zdaje się trwać… i trwać. I tylko to echo zdaje się trwać w powolności, strasząc cię swoją powtarzalnością albo dając się zastąpić kolejnemu dźwiękowi. Twój towarzysz w ciemnej uliczce. Notoryczny i raczej niepożądany, ale jednak towarzysz. No i jeszcze serce. Twój drugi towarzysz, któremu z kolei śpieszy się jak po nagrodę w Wielkiej Pardubickiej. Nie słucha ono twoich na siłę wymuszonych wyrównanych oddechów ani myśli wykrzykujących w równym tempie cyfr od jeden do dziesięć. Głupi jesteś! Przecież serce nie zna się na liczeniu, ale swoje wie. Wie, że w ciemnej uliczce musi walić jak młotem, jak bokser w ringu, jak kościelny w dzwony na sumę! Musi bić tak, żebyś nie zapomniał, że przecież idziesz ciemną uliczką. Wąską i gęstą. Że czego byś nie zrobił, żeby było inaczej, to zawsze już będzie tak samo. Zawsze będziesz to wiedzieć. Zawsze i wszędzie. Bo chyba nie zaprzeczysz? No, zaprzecz. To takie łatwe – zaprzeczyć. Łatwe, jeśli się nie boisz. Ale ty się boisz. Straszliwie. I ta gula w gardle jest na to dowodem. I nie możesz jej przełknąć, bo nawet tego się boisz. Tu, w tej ciemnej uliczce. Więc, cóż … raczej nie zaprzeczysz…

W ciemnej uliczce wszystko jest lepkie. Nie możesz nawet porządnie zacisnąć pięści, bo palec ślizga się o palec. Tak jakbyś dopiero co wypuścił z dłoni rozpuszczającą się landrynkę, jak wtedy gdy ty byłeś dzieckiem i dostawałeś burę za poklejone cukierkami kieszenie. Ale to było dawno. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Liczy się to, że jesteś w ciemnej uliczce, boisz się jak diabli, a twoje dłonie są lepkie jak cholera! Nikt ci teraz nie ulży. Nikt nie da ci paru klapsów w tyłek, bo wtedy zacząłbyś ryczeć, jak kiedyś i było by ci łatwiej. Ale, nie! Teraz i tu masz się bać, bo jest ciemno a powietrze jest gęste. I jest tak duszno. Z tego wszystkiego koszula przykleiła ci się do pleców. Na dodatek jest zimna. Więc masz lepkie dłonie w kieszeniach marynarki i lodowatą, zapoconą koszulę na grzbiecie. No i ta strużka potu spływająca w dół po kręgosłupie. Nieożywione znamię twojej cholernej lękliwości. Chciałbyś sięgnąć do niej i unicestwić ją jednym ruchem, ale wtedy musiałbyś wyciągnąć ręce z kieszeni i zmierzyć się z powietrzem. A powietrze w ciemnej uliczce jest gęste. Siekierę byś powiesił. Więc rąk nie wyjmiesz. Z dwojga złego lepsze uczucie potu spływającego w dół po plecach? Jak wolisz. Przecież i tak się boisz.

Oddychać się boisz. Przecież nie znosisz wciągać w zaciśnięte aż do bólu płuca tego gęstego i kleistego powietrza. Boisz się, że wpuścisz do środka ciemność. Że zalejesz się nią, zachłyśniesz i nigdy nie pozbędziesz. Wmawiasz sobie, że w tym powietrzu siedzi jakiś duch, drwiący z ciebie dżin, którego żadnym możliwym pocieraniem nie wypędzisz z siebie. Za Chiny Ludowe! Staniesz się ciemny i gęsty, jak ta uliczka. I to cię będzie jadło, za każdym razem. Zawsze, na widok ciemnej uliczki, duch zaśmieje się w twoim wnętrzu i ściśnie cię za płuca, bo przecież dla ciebie nie ma powietrza. Nie tutaj. Możesz sobie wykonywać jakieś bzdurne ćwiczonka, liczyć do ilu zechcesz, oddychać na siłę, okłamywać się, że ciemność nic nie skrywa, ale pamiętaj, że masz towarzyszy do tej parady. Takie serce. Ono zrobi swoje. I znowu wracasz do punktu wyjścia. No właśnie – wyjście. I co z nim, skoro i tak nie możesz się ruszyć jak należy?

W ciemnej uliczce, jak wiesz, czas płynie wolno, i chociaż chciałbyś ją przemierzyć jednym susem, to będziesz się nią wlókł w nieskończoność. Wlókł! Jak kulawy pies! Z tą różnicą, że najprawdopodobniej pies nawet przez chwilę nie pomyślałby o tym, żeby się bać. A ty przecież boisz się jak cholera. No i znowu przekichane. Na każdej połowie strata bramki. A mecz trwa… No! Ale podczas meczu trzeba biegać, a ty tu ledwie powłóczysz nogami. Fakt, w końcu powietrze jest gęste, więc poruszasz się jak w kisielu. W ciemnym, lepkim, przywierającym ci do nóg kisielu. Gdybyś miał jedną nogę to może byłoby łatwiej. Bo nad jedną nogą łatwiej zapanować. Jedną nogą łatwiej ciągnąć niewidzialną, potężną kulę pragnącą na zawsze przykuć cię do tego kawałka bruku. Ale lekko nie jest i wiesz to dobrze. Bo ciemna uliczka jest jedna, a ty masz dwie nogi, co w prostym rachunku równa się dwie niewidzialne kule pragnące na zawsze przykuć cię do tego kawałka bruku. Kabaret, taka pantomima na wolnym powietrzu, że niby ciągnie się, noga za nogą, niewidzialne kule. Ale ty wiesz, że może i nie widać ich, ale ty je czujesz. Tak samo jak gęste powietrze. I nadal się boisz.
Boisz się i co z tego? Przecież nie możesz się zatrzymać. O! To by było najgorsze! Bo dopóki wszystko trwa – krew płynie, serce wali niemożebnie i ogólnie powietrze się zagęszcza, to jest dobrze. Ale jeśli ustaniesz ze strachu, jeśli dasz się mu zatrzymać, to już będzie po zawodach. Totalna kaplica. Koniec. Co tam kula u nogi, z nią da się jeszcze wytrzymać. Ale stanąć w bezruchu to już koniec. Wtedy nie będzie już wszechogarniającej gęstości. Wtedy to będzie już beton. Człowiek z marmuru, jak zaczarowany, dotknięty ręką niebytu, unurzany po czubek głowy w zastygającym żelazie, jak zahipnotyzowany, albo porażony piorunem z nieba w bezchmurny dzień, jak spetryfikowany czy zamrożony. Dlatego ciągniesz noga za nogą, ale idziesz. Mimo strachu i chłodu bijącego od otaczających cię murów.

I idziesz wciąż nie mogąc dostrzec końca uliczki. Bo nawet choćby była najkrótsza, to dla ciebie, w gęstym powietrzu, będzie drogą przez mękę. Długą i ciągnącą się w nieskończoność podróżą z kompanami, którzy zamiast ułatwiać ci trudy tej przygody, to jeszcze dolewają oliwy do ognia. Na siłę cisną się w twoje myśli, żeby zaznaczać swoją obecność, uporczywie walczą między sobą o palmę pierwszeństwa na złotym tronie terroru twojego umęczonego teraz mózgu. I jeszcze to. Jakaś dziwna percepcja, która zamiast przybliżać to oddala. Ale skąd wiesz, jak być powinno? Przecież jest tu ciemno i gęsto. Może właśnie o to chodzi, żeby oddalać? Żeby dać Ci czas. Żebyś mógł się pobać. Żebyś miał wrażenie, że czas mija i maleje przebyta przez ciebie odległość. Lecz to się nie dzieje. Ciągniesz za sobą kule, serce ci wali, ale pokonywane metry są ułudą. Rysy na mijanym murze zmieniają się, śmieci na chodniku są cały czas inne, a ty masz wrażenie, że drepczesz w miejscu, bo koniec jest tam, gdzie był przed chwilą. Ani metra bliżej. No i nadal powietrze jest gęste, ręce masz lepkie, koszulę przyklejoną do pleców i gulę w gardle. Jakaś wilgoć wdziera ci się do oczu i przeszkadza ci to. Nie przetrzesz ich jednak przegubem dłoni, bo nie możesz jej wyciągnąć z kieszeni. Proste. Nie znosisz wilgotnych powiek, które też zaczynają już się kleić, dlatego mrugasz tylko w razie konieczności. A konieczność nadarza się ciągle, bo lepkość na powiekach jest świdrująca i uporczywa. Piecze jak sól na powierzchni skóry i chciałbyś wysłać ją do diabła. Ale trudno – ręce w kieszeniach, upchnięte głęboko i zaciśnięte w piąstki. Wystarczy jeden ruch i byłoby po sprawie. Masz szansę, ale nie skorzystasz. Więc dalej starasz się utrzymać oczy cały czas szeroko otwarte, wypatrujące końca tej morderczej, ciasnej uliczki i sam już nie wiesz, czy bardziej ze strachu wolisz mieć oczy otwarte, czy z tego swędzenia. Trudno jest kontrolować biologicznie uwarunkowany odruch. Niemożliwym jest z nim walczyć. Z drugiej strony, jak mógłbyś próbować walczyć z jednym odruchem, skoro dziesiątki innych działają wbrew tobie? Wszystko jest z tobą nie tak. Cud, że jeszcze myślisz, że nie zwariowałeś, że cokolwiek widzisz pomimo tego, iż oczy swędzą cię cholernie, ale nawet nie stać cię na to, żeby je przetrzeć rękawem. Wiesz o tym, że wzrok jest kluczowym elementem w procesie wydostawania się z ciemnej uliczki, nawet jeśli przekłamuje cię na twoją niekorzyść i donosi ci informacje o tym, że jeszcze długa droga przed tobą. A może krótka? Tego już nie wiesz, bo niewyobrażalnie trudno ci określić odległość. Na dodatek mury zbliżają się do siebie zamykając cię w coraz ciaśniejszym uścisku. A może wzrok tworzy atmosferę niepewności i zagrożenia? Żeby cię jeszcze troszkę nastraszyć. A co tam?! I tak się boisz. Trochę strachu w tą czy w tamtą nie zrobi ci różnicy. Klniesz w żywe kamienie swój nerw wzrokowy i wyobraźnię, która napędzana lękami ma pełne pole do popisu. W to jej graj w ciemnej uliczce! A oczy, do parady, też robią swoje, poza tym, że są wilgotne i chętnie przetarłbyś je rękawem.

Oczy wychwytują coś jeszcze. I wiesz, co to jest. Kolejni towarzysze. Bezwzględni. Ci to potrafią namieszać w głowie, przywołać w pamięci najkoszmarniejsze książki, jakie kiedykolwiek w życiu wziąłeś do ręki, albo najstraszniejsze filmy, jakie kiedykolwiek puściłeś z odtwarzacza w zaciszu swego obszernego, wymalowanego na biało mieszkania z wielkimi oknami. To dopiero pożywka dla twojego lęku. Ale one cię lubią. Tak, cienie przepadają za tobą i na pewno nie zostawią cię tu samego. Jak zawsze będą z tobą do samego końca. Czasem na wyciągnięcie ręki, czasem kilka metrów dalej, czasem na granicy zasięgu wzroku a czasem tuż przed twoim nosem, jakby chciały dotknąć go swymi paluszkami z podbarwionej na grafit mgiełki. Tej, która lubi wdzierać się do wyobraźni. Zwłaszcza w ciemnej uliczce. Mgiełki, która lubi formować różne kształty. Najczęściej te najmniej przez ciebie pożądane. A może to ty chcesz, żeby one tak właśnie wyglądały? Żeby miały twarze zjaw i innych zapamiętanych przez ciebie koszmarnych zjawisk, demonów kryjących się w rogu szafy sypialni, albo kulących się za cmentarnymi murami? Może to ty chcesz, żeby miały puste oczy i bezzębne uśmiechy, albo grymasy nie pozostawiające wątpliwości, co do charakteru ich zamiarów? Może to ty chcesz, żeby ich unoszące się nad ziemią ciała były pokryte opadającymi do bruku pelerynami? Może sam siebie straszysz w tej uliczce z gęstym powietrzem? Przyszło ci to do głowy? Nie. Przecież głowę zajętą masz wszechogarniającym cię strachem. Cholernie się boisz. A to nie tak miało być. Tym razem miało być inaczej. Tym razem koniec uliczki miał się przybliżać w normalnym tempie, w tempie twoich kroków. Miałeś być dzielny tym razem, pamiętasz? A znowu wszystko się dziwnie oddala. A znowu jest nie tak.

Wszystko jest nie tak w ciemnej uliczce. Duszno jest, a ty przecież tego nie znosisz. Tak bywa często, kiedy stoisz gdzieś w tłumie. Wtedy jakby każdy z otaczających cię ludzi był kawałkiem przyczepionego do ciebie, poliestrowego kawałka materiału. I każdy ten kawałek grzeje swoim ciepłem, a ciepła są dziesiątki rodzajów. Wszystkie razem wzięte powodują, że jest ci duszno. Aż na skraj omdlenia, które za wszelką cenę chcesz przepędzić. Pamiętasz, jak kiedyś o mały włos a zemdlałbyś w kościele? Tam też było ciemno.

Wiesz, że potrzebujesz kolejnego towarzysza. Ten, którego teraz przywołujesz, jest przyjacielem. Jest po twojej stronie i zawsze trafia w zasobnik twoich potrzeb. Siedzi ci w gardle i tylko czeka na moment, kiedy zdecydujesz się wypuścić go z klatki zamkniętej przez lęk. Ile razy już ci pomagał? Ile razy wykorzystywałeś setki głębokich oddechów, aby nadać mu odpowiednią siłę? Ba! Aby nadać mu jakąkolwiek siłę, aby zareagował jakkolwiek? Miliony. Dosłownie miliony razy. Teraz jest milion kolejny, a ty znowu go potrzebujesz. Zawiedzie cię, czy nie? Uda się, czy nie? Nabierasz powietrza nie zwalniając i tak ślimaczego w tempie kroku i zaciskasz gardło. Boisz się momentu, kiedy usłyszysz swojego przyjaciela, bo on zawsze przychodzi nagle. Niby nim sterujesz, a on zawsze wymyka się spomiędzy zaciśniętych strun głosowych i dopada cię niby zza ramienia, niespodziewanie. I zawsze jego pojawienie się sprawia, że drżysz, kiedy dociera do twoich uszu. Jak lodołamacz przerywa ciszę. Ale przecież go oczekujesz, czego więc się boisz? Masz lepkie dłonie, nogi jak z waty… na śmierć przeraziłby cię odgłos kropli deszczu uderzającej o kamienny bruk, a co dopiero słowo?! Słowa się boisz? Aż taki jesteś? Boisz się własnego głosu wdzierającego się w ciszę ciemnej uliczki? Daj spokój! Uspokój się! Weź oddech…jeden… drugi… Głos… On czeka w twoim gardle, aby ci pomóc i towarzyszyć w tej drodze krzyżowej klaustrofobicznych lęków. To twój przyjaciel, jedyny, na jakiego cię teraz stać. Więc skup się i dalej – wypuść go. Zmuś się, wypuść go. Licz spokojnie – raz… dwa… trzy… Bardziej musisz się postarać. Jeszcze raz – raz… dwa… trzy… Nic z tego?! No nie bój się. To jest trudne, ale nie jest niemożliwe. Powoli… „Be - …”. Brawo, powoli zaczynasz współpracować. A współpraca w ciemnej uliczce nie jest łatwa. Zwłaszcza dla ciebie. Mimo wszystko starasz się, a to opłaca się z nawiązką. Ponownie powoli, z pomiędzy twoich warg, wydobywa się słowo – „bez-pie-czeń-stwo”. Jesteś bezpieczny. Drugie słowo – „o-ma-my”. Tak, zbyt wiele elementów z poza okoliczności zupełnie niepotrzebnie mości sobie gniazdko w twojej głowie. I jeszcze jedno – „gro-zi”. E tam, skup się. Przecież nie tak to szło, a ty jakże mogłeś zapomnieć, skoro ćwiczyłeś to setki razy? Zresztą, nie zapomniałeś, tylko masz stracha wypowiedzieć wszystko po kolei jak należy, kiedy jest na to czas. Bo, nie udawaj, pamiętasz, jak to leciało. I nie zapominaj dalej poruszać nogami, bo nie wolno ci zatrzymywać się w tym miejscu! Ułóż słowa w głowie i poproś przyjaciela, aby je dla ciebie wypowiedział. Dasz radę. Dajecie radę – ty i twój głos w ciemnej uliczce. Raz… dwa… trzy – „Jestem bezpieczny. Nic mi nie grozi. Mam tylko omamy.” Dobrze. Bardzo dobrze. Twój głos cię prowadzi, a ty masz jedynie omamy. Ta kula u nogi jednej i drugiej to nic, bo nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczny. Uwierzysz? Jesteś w ciemnej uliczce i jesteś bezpieczny. Twój głos cię prowadzi, pomimo że nie znosisz być w ciemnej uliczce i tego zdania, że nic ci nie grozi też. Nie znosisz go, bo wypowiadasz je zawsze, kiedy się boisz, a teraz się boisz, więc go nie znosisz. Znowu. Ale przecież idziesz dalej. Tym razem ci się uda i wierzysz, że tak się stanie.

Wierzysz, że się uda. Ale w ciemnej uliczce wiara jest taka trudna. Wymaga sił, determinacji i całego mnóstwa energii, abyś nie zapomniał, co musisz tu zrobić. Musisz wykorzystać wszystko, czego nauczyłeś się o ciemności i o sobie w ciemności, i o zagrożeniu i o sobie w obliczu zagrożenia. Musisz wyciągnąć lekcję z tych wszystkich momentów, kiedy dostawałeś szkołę i nie umiałeś zaliczyć egzaminu z odwagi. Musisz zrozumieć, że nie możesz brać udziału w zajęciach grupowych przez całe życie, że w pewnym momencie musisz pozbyć się skrzyneczki z ewakuacyjnym przyciskiem bezpieczeństwa. Że kiedy śluza za twoimi plecami zatrzaskuje się, jedyne, co możesz zrobić, to iść przed siebie. Tak jak wtedy, kiedy ktoś przypadkiem wyłączył nocą lampkę obok twojego łóżka a ty obudziłeś się w ciemności i byłeś taki mały i przerażony. Albo kiedy przewrócił się na ciebie ponton, a ty walczyłeś z nim w towarzystwie nadbrzeżnych krabów morza śródziemnego i nie mogłeś się spod niego wydostać. Albo kiedy roześmiane do rozpuku dzieciaki zamknęły cię w komórce twojego dziadka, do której nie wnikał nawet najmniejszy promień światła a wnętrze pachniało zardzewiałym żelastwem i smarem. Albo kiedy dostałeś karę w szkole za zbicie szyby i musiałeś przejść ciemną piwnicą z niskim sufitem do kantorka sprzątaczki. Albo kiedy utknąłeś w windzie zatrzaśniętej pomiędzy piętrami. Albo wtedy w śpiworze na biwaku, kiedy popsuł się zamek i nie mogłeś wydostać się z syntetycznej mumii, pomimo tego, że szarpałeś się i wiłeś jak zwierzę w potrzasku, a na końcu zabrakło ci powietrza i zemdlałeś ze strachu. Albo kiedy byłeś wściekły, a ktoś próbował na siłę zatrzymać cię przy sobie, tulić do siebie, niby ci pomagając, a ty traciłeś oddech nie mogąc się uwolnić, a tego właśnie chciałeś, bo czułeś się uwięziony i to właśnie przeszkadzało ci bardziej niż gniew. Jesteś zbiorem opowiadań mrocznych i osobistych, zbiorem małych tragedii składających się na to, kim jesteś teraz, kiedy nierównym krokiem, noga za nogą, przemierzasz ciemną uliczkę.

Wiara. Wiara w sukces. W samego siebie. W to, że tym razem wszystko pójdzie tak, jak to zaplanowałeś i przećwiczyłeś. Na sucho masz to zaliczone, ale teraz to już prawdziwy sprawdzian. Na razie widzisz, że nie wszystkie elementy grają, jak należy. Chociażby te kule, które niby ciągniesz za sobą i dłonie, które kurczowo zaciśnięte wbijasz w dno kieszeni. Jesteś jeszcze młodym zespołem. I niedoświadczonym. To znaczy, jesteś zespołem doświadczonym w porażkę, ale nie w sukces. Na zawodowe tournee jeszcze za wcześnie, bo jak na razie jesteś na etapie wciąż powtarzanych od nowa i mozolnych prób bez wyraźnego zakończenia. Twój zespół stroi instrumenty, i chociaż idzie mu całkiem nieźle to wiesz, że na owację na stojąco jest jeszcze za wcześnie. Twoje kroki wybijają rytm, wokaliza „Jestem bezpieczny. Nic mi nie grozi. Mam tylko omamy” rozchodzi się regularnym echem dookoła twojej głowy. A koniec uliczki jest już blisko. Masz więc szansę na przebój życia. Dograj go, ale tym razem do końca. Zagrałeś pierwszą nutę, więc zagraj też ostatnią. Spokojnie dograj go do końca. Jeśli utrzymasz ten rytm, to wygrasz. Bo koniec jest już blisko. Trzymaj się. Świetnie dajesz sobie radę. Jak na kogoś, kto jest śmiertelnie przerażony, oczywiście. Będziesz bohaterem, jeśli pokonasz ten strach. Będziesz wirtuozem swoich własnych emocji. Zdobędziesz złoty medal w biegu przez ciemną uliczkę…

A potem im opowiesz. Wszystko im opowiesz. I może wtedy pojmą, o co chodzi. Dlaczego tak bardzo niejednokrotnie się bałeś. Dlaczego reagowałeś histerycznym płaczem, dlaczego czułeś się osaczony i unieruchomiony w swoim własnym środku. Dlaczego na zadawane przez nich pytania dotyczące lęków odpowiadałeś szybko, mechanicznie i nerwowo, jakbyś chciał ich od siebie odepchnąć i dać do zrozumienia, że nie mają prawa wiedzieć. Dlaczego atakowałeś, kiedy oni na swój sposób chcieli ci pomóc. Dlaczego to, co z powodu ich nieznajomości tematu było dla nich twoim urojeniem, z którym twierdzili, że poradziliby sobie przy pierwszej lepszej okazji, było tak trudne dla ciebie. Opowiesz im, jak bardzo bolały cię próby dotarcia do ciebie i bagatelizowania twojego lęku. Opowiesz im, jak ciężko było ci o tym mówić, bo już na samo wyobrażenie ciemnego, wąskiego miejsca, lub czegoś, co w jakikolwiek sposób ograniczałoby twoją swobodę robiłeś się sztywny niczym zalany tężejącym betonem. Opowiesz im o potworze, którego dziś (być może, oby) uda ci się poznać i zwalczyć w zakamarkach twojego jeszcze przerażonego „ja”. A przynajmniej wierzysz, że tak się stanie. I to właśnie dzisiaj, kiedy postawisz ostatni krok w tej cholernej uliczce. Bo sam przecież widzisz wyraźnie (bo już jakoś tak przestało ci się wszystko oddalać), że jesteś już prawie na końcu drogi. I czujesz się silny. Bo kiedy dzisiaj odniesiesz sukces, to stanie się on przepustką do życia z jednym lękiem mniej. Przynajmniej taką masz nadzieję, bo przecież nigdy nie dotarłeś do końca bez zżerającej cię paniki pompującej w ciebie adrenalinę hektolitrami. Adrenalinę – hormon ucieczki, twoje paliwo w sytuacji zagrożenia. Adrenalinę, którą nazwali twoim wrogiem, czymś, z czym kazali ci walczyć. Wobec czego masz się uspokoić i zachowywać racjonalnie. Bo spokój gwarantuje sukces, a sukces gwarantuje jeden lęk mniej. O, byłoby nieziemsko – przestać się bać. Wyzbyć się irracjonalnego strachu. Bo przecież dobrze rozumiesz, że lęk jest tylko wewnętrznym poczuciem zagrożenia (bo tak ci o tym opowiedzieli), a nie fizyczną i rzeczywistą groźbą. Teraz to rozumiesz. Widzisz sens każdej jednej próby i godzin terapii, kiedy koniec jest już blisko a wyraźne światło na końcu uliczki rozrasta się w całej swojej jasności i zaczynasz czuć ogrom podniecenia spowodowany prawie wygraną. Głosy w głowie dwoją się i troją. Obrazy z przeszłości wciskają się w myśli, jakby chciały udowodnić ci, że nie jesteś w stanie tego zrobić. Że nie pokonasz lęku. Że mają cię w garści na zawsze i nigdy nie znajdziesz sposobu, aby się wydostać. Że już zawsze będziesz spać przy włączonym świetle i nigdy nie zanurzysz głowy pod wodę, że natychmiast zerwiesz gwałtownym ruchem każdy element jakiejkolwiek tkaniny czy czegokolwiek, co znajdzie się na twojej twarzy. Że już zawsze te śmieszne eksperymenty z ciemnymi uliczkami będą się kończyć w jeden i ten sam sposób. Zawsze…

Nie wolno ci przyspieszyć kroku, ani zgubić rytmu oddechu. Nie wolno ci dać się zdominować przez tą głupią paplaninę myśli. Przecież zaszedłeś tak daleko. Prawie koniec, prawie dokonałeś tego. To nic, że czujesz dziwny ucisk pod zapiętymi guzikami koszuli i zaczyna ci się robić naprawdę gorąco. Zignoruj natrętne myśli i idź dalej. Jeszcze tylko kilka kroków. Ten ponton to był wypadek a windy zatrzymują się od czasu do czasu bez powodu. To teraz nie jest ważne. Ani to, że jakaś obręcz znowu blokuje gardło. Za chwilę będzie po wszystkim. Oddychaj spokojnie, myśl o wygranej. Wiem, że kule u nóg są teraz dużo bardziej ciężkie niż wcześniej i że kieszenie masz już mokre od potu. Wiem, ale nie zatrzymuj się. Idź. Pomyśl o tym, co będzie na końcu, o tym…

Co będzie na końcu? A jeśli go nie ma? Jeśli nic się nie zmieni? Jeśli będzie tak jak z tym śpiworem, z którego co prawda się wydostałam, ale i tak za każdym razem reaguję paniką, kiedy zasuwam zamek? Jeśli wszystkie te opowieści o pokonywaniu lęków, behawioralnych terapiach i tak dalej, to tylko bezużyteczne gadki? A jeśli będę musiała uczyć się każdej jednej ciemnej uliczki od nowa? Jeśli ta, którą prawie właśnie pokonałam nie załatwi sprawy? Jeśli to jest tak jak z pająkami, że swojego się już nie boję, ale na widok innego zareaguję krzykiem? Jeśli wszystko to jest na darmo? Jeśli ten jeden sukces, o ile go dokonam, nie okaże się uniwersalny? Jeśli nie przełoży się na inne ciemne uliczki? Czy wtedy od nowa będę musiała uczyć się, jak ciągnąć ciężkie jak z ołowiu nogi i wytrzymywać swędzenie spoconych dłoni? Czy za każdym razem będę walczyć z solą wciskającą się do oczu i potem spływającym po plecach? Czy będę musiała udawać? Zwłaszcza przed nimi, że się nie boję? Że jestem już „wyleczona”? Czy nadal będę wpadać w panikę, bo ten jeden raz nie wystarczy? Tak jak teraz? Nawet nie dotarłam do końca, żeby się przekonać, a znowu wpadam w panikę? I co ?!

Oddychaj spokojnie, do cholery, tak jak cię uczyli. I zwolnij, bo idziesz za szybko. Zwolnij! Wiesz, co się stanie, kiedy spróbujesz biec – kule ci na to nie pozwolą. Ani oddech. Słyszysz, jak oddychasz? Widzisz mroczki przed swoimi oczami? Czujesz, jakie gęste robi się powietrze, kiedy zaczynasz biec? Bruk pod stopami nagle wygina się do dołu a ty czujesz, że tracisz równowagę. Ale nie zwalniasz i nadal próbujesz biec. Oddychasz krótko i gwałtownie. Tak naprawdę to już nie masz czym oddychać, bo nagle zabrakło dla ciebie powietrza. Mury zaczynają tańczyć wkoło. Sam już nie wiesz, co się dzieje, czy biegniesz, czy stoisz. I jesteś przerażony. Chcesz wyszarpnąć przyklejone do kieszeni spocone dłonie, ale motasz się jak wtedy z zamkiem śpiwora. Szarpnięciem wydostajesz jedną dłoń z uwięzi i próbujesz uchwycić cokolwiek, ale wszystko kręci się dookoła, a ty już nic nie widzisz. Kątem oka wyłapujesz zarys postaci wyciągającej rękę w kierunku czegoś umieszczonego na murze. Widzisz biały prostokąt i nagle rozumiesz. Kontakt. Postać rzuca ci krótkie spojrzenie i wciska przycisk. W ułamku sekundy znika wylot uliczki, a ty nawet nie masz czasu żeby wydobyć z siebie krzyk, kiedy upadasz i robi się ciemno…

Przegrałeś.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Asia_Mosad · dnia 04.10.2009 10:06 · Czytań: 990 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Jack the Nipper dnia 04.10.2009 14:10 Ocena: Przeciętne
CIEMNA ULICZKA

Cytat:
się do Ciebie jak przepocony ciuch


brak uzasadnienia dla wielkiej litery

Cytat:
twojej głowy niczym wybuchająca petarda, a potem walą cię z rykoszetu po każdej pojedynczej komórce twojego


twojej - cię - twojego - zbędne podkreślanie czyjego, juz wiadomo.

Cytat:
. Nie słucha ono twoich na


ono - znów niepotrzebne dopowiedzenie

Cytat:
. I ta gula w gardle


I ta - po co Ci tyle zaimków?

Cytat:
się, że wpuścisz w siebie tą ciemność. Ze zalejesz się nią, zachłyśniesz i nigdy się


3 x się

Cytat:
pies nawet przez chwilę nie pomyślałby o tym, żeby się bać.


niby czemu? przeca to nie robot, uczucia ma. psy się boją.

Cytat:
już koniec. Wtedy nie będzie już wszechogarniającej gęstości. Wtedy to będzie już


3 x już

Cytat:
pomimo tego, że szarpałeś


tego - zbędne

Cytat:
mogąc się uwolnić, a tego właśnie chciałeś, bo czułeś się uwięziony i to właśnie przeszkadzało ci bardziej niż gniew. Jesteś zbiorem opowiadań mrocznych i osobistych, zbiorem małych tragedii składających się


3 x się

Cytat:
znowu blokuje Ci gardło


brak uzasadnienia dla wielkiej litery

Cytat:
się jak wtedy z zamkiem śpiwora. Udaje ci się wydostać jedną dłoń z uwięzi i próbujesz chwycić się czegokolwiek, ale wszystko kręci się


4 x się

Przede wszystkim: zaimki, powódź zaimków.
Poza tym, zupełnie niepotrzebnie cięgle podkreślasz, że twoje, tobie, ci, ciebie - to wiadomo od początku, że tu nie ma innego bohatera. Kazde takie przypomnienie i podkreslenie to jak dziura w jezdni która trzeba ominąć.
Po trzecie - się-joza, nie za gęsta, ale jednak.
A teraz treść. Takie mam wrażenie, ze chodziło o zbudowanie ciasnej atmosfery lepkiej, gęstej grozy przed nieznanym, albo jakąś znaną fobią. To by się udało, gdyby ten tekst był o połowę krótszy (jak wywalisz zbędne zaimki to się znacznie skróci). A tak to niestety, powiało nudą i ciasna, gęsta, lepka atmosfera sie rozwiała.
Za dużo słów w stosunku do treści. Niestety.
Asia_Mosad dnia 04.10.2009 19:15
Dziękuję za komentarz i wskazówki :) Uwzględnię je podczas poprawek i w następnych pracach.
Samuel Niemirowski dnia 05.10.2009 01:38 Ocena: Przeciętne
Oj, od tego powtarzania w kółko już w połowie tekstu robi się duszno i nie chce się iść dalej...

- skrócić
- urozmaicić
- wzbogacić językowo

Bez jakichś Chin Ludowych i innych takich, które nie pasują do klimatu.
Usunięty dnia 05.10.2009 20:24 Ocena: Przeciętne
Ja rozumiem, że pewne słowo powtasz z premedytacją; i jest w tym cel. Ale, pozwól, że zapytam: Ile to mozna znosić?
Asia_Mosad dnia 08.10.2009 10:33
Dziękuję za komentarze :)
Wprowadziłam poprawki i dzięki Waszej krytyce dostałam cenne wskazówki na przyszłe prace. Gdyby Wasza ocena była bdb, to zwyczajnie byłabym niezadowolona z racji tego, że wolę nauczyć się czegoś na krytyce niż być klepana po ramieniu za średniactwo.

Generalnie, po tych trzech wypowiedziach widzę, że opowiadanie spełniło swoje założenie. Miało być nie do zniesienia, ciężkie i denerwujące, ponieważ to wszystko, co udało się Wam w nim przeczytać [a może i nie, co też było jednym z jego założeń] to chleb powszedni osoby borykającej się z fobią.
Samuelu - tekst jest długi, ponieważ ilość znaków została mi z góry narzucona. Jednak, bankowo, skrócę go przed włożeniem do szuflady ;)
Żołnierzyku - w odpowiedzi na Twoje pytanie: zapewne tyle, żeby się z nim oswoić a oswojenie oznacza akceptację stanu rzeczy [tu - wynikającego z użytego słowa wielokrotnie powtarzanego].

Tyle w kwestii mojego komentarza :) Jeszcze raz dziękuję za Wasze :)
Pozdrawiam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty