KIM JESTEM ?
Noc sylwestrowa, niby zwyczajna, następna kolejna, a przecież jednak tak inna. Nastraja do refleksji, co już, a co przed... ile i czy jeszcze będzie, a może już nic nie czeka i już nie będzie nic.
...przychodzi czas gdy z oddali płyną, i nie można udawać że nie słychać, wypełniają wołaniem... wylewają obecnością. Nie można spać, nie można milczeć. Słowa. One Są.
Czasami w banalnym biegu wydarzeń, niespodziewanie czas magiczny, nieznane i czar trwa. Pomaga zrozumieć i nadal Być... o zwyczajnym człowieczym, to jest o tym, tej jedynej chwili co tym z oddali, obecnością jest.
Cyfry godzin pojedyncze, tańce byle jakie, gdzieś para, sztuk osób czasami kilka, wężyk ludzki, bez różnicy zabawa sylwestrowa trwa. Aż tu nagle przez jazgot głośnej muzyki z oddali smutek do mnie płynie...takie cicho łkane ludzkie cierpienie. Patrzę, ledwie widoczna w półmroku, wciśnięta w narożnik kanapy siedzi skulona kobieta, żona tego z którym tańczyłam, to przez jego bliskość ten jej smutek usłyszałam. Zdziwionego, w parowym tańcu bez pary, zostawiłam w pół taktu, ten jej smutek niewypowiedziany tak mnie wołał...Podeszłam, pogłaskałam opuszkami palców po spuszczonej głowie, delikatnie objęłam szczupłe ramiona i przytuliłam. Ona podniosła lekko głowę, zgaszonymi oczami zapyta:
- Czy to aż tak widać ?
Cóż miałam powiedzieć, że jej ból obecnością się stał. Wzięłam ją za rękę i wyprowadziłam z dala od zgiełku zabawy, schodami na górę gdzie pokój na poddaszu. Krzesło drewniane od stołu odstawiłam, oparcie tyłem do okna, tak aby mrok nocy ramiona jej okrył. Patrzyłam w gwiazdy, które za oknem widziałam, a ona spojrzała na mnie i cichutko spytała:
- Czy czarownicą jesteś?
Delikatnie, łagodnie się do niej uśmiechnęłam i powiedziałam:
- Spróbuję Ci pomóc, nie wiem czy potrafię ale spróbuję.
Co mogłam jej powiedzieć, przecież ja nie wiem kim jestem...
Smutek zakryły powieki, kontury delikatnie rozmyły w mlecznej poświacie co z okna płynęła. Ona czekała. Rozpięłam bransoletkę którą na nadgarstku miałam, zdjęłam pierścionek z turkusem, na stole położyłam, tylko na szyi maleńki orzełek błękitny na cieniutkim łańcuszku, indiański, co go od lat noszę… ramiona, dłonie nic ich w czuciu nie pętało… nagie były.
Z dołu odgłosy zabawy dobiegały. Zamknęłam oczy, złożyłam razem dłonie. Ciepło, lekkie drżenie w koniuszkach palców, budziły się aby czuć.
Gwar zabawy ucichł, muzyka w dal odeszła i przyszła Cisza.
Wyciągnęłam ręce, uwrażliwione dłonie szukały, czoło, tyle pulsującego gorąca w nim było, jakby wezbrany potok, który ujścia znaleźć nie mógł tam w głowie bezustannym powrotem pulsował. Nie myślałam, wiedziałam, jej ból w sobie czułam. Delikatnie, nie dotykałam, a przecież w dłonie brałam; najpierw to co na wierzchu, potem ostrożnie coraz głębiej, małymi płaszczyznami, aby niepokoju gwałtownych zmian nie nieść, na wierzch wyprowadzić, ujście zrobić i ziemi gorąc na powrót oddać.
Cichutko, bez ruchu siedziała i tak ufna mojego dotyku była. Miękki kosmyk włosów koniuszkami palców odgarnęłam, dłoń na czole położyłam, i tą bezimienną Ciszę przez ciepło dotyku jej obecnością dałam. Powieki powolutku otworzyła, spojrzenie nieobecne jakby z daleka wróciła:
-Skąd wiedziałaś gdzie? Już w oczach nie drga.
Rękę do nasady szyli podniosła;
- Gdzieś tu niżej się zsunęło…
Położyłam dłonie na jej skulonych ramionach. Delikatnie uciskając kark masowałam. Wiatr… tak spięta była.
Poprosiłam aby się położyła, zdjęła buty, stare wełniane skarpetki…:
- Przepraszam, tak bardzo zimno mi
- To nic że skarpetki… powiedziałam
Szczupłe, lodowate stopy, dotykiem grzałam, delikatnie ruchem czakry stóp otwarłam.
Podniosłam się, spojrzałam, wyblakła kapa materaca, a ona w mroku cicha leżała, jakby martwą była. Stanęłam z tyłu, nogi podkurczyłam i uklękłam na podłodze, nachyliłam się, delikatne rysy, szare proste włosy, jej głowa miedzy moimi ramionami była. Czułam jej spokojny oddech na mojej twarzy i ona mnie czuła. Pożyłam dłonie na jej ramionach, przymknęłam oczy, jej ciepło… ten wiatr co przeze mnie powoli w nią wprowadzałam… i poczułam jak wchodzę w jej szczupłe ramiona, drobne ręce, nadgarstki aż do dłoni. A potem w dół, przez biodra, uda dalej…
Ona była mną, a ja nią byłam… Jedną częścią świata byłyśmy.
Wiatr.
I czułam jak smutek zastępuje cisza, ból powoli przechodzi do stóp i przez czakry go wywiewa. Ona w nieobecnej leżała, a ja dłonie na jej coraz spokojniejszych ramionach trzymałam… radość na powrót się rodziła.
Nie wiem ile to trwało, ona spokojna zasnęła.
Wstałam i zeszłam na dół, muzyka powróciła, w salonie rozbrzmiewał gwar rozweselonych sylwestrowych gości, impreza kręciła się:
- Przepraszam, bawcie się jadę - powiedziałam.
Rozmazany makijaż gospodyni:
- Kiedy Cie znów zobaczę! - zatrzymuje.
- Nie wracam!
W tę zimowa noc moja obecność się już dokonała.
Przed wyjazdem poszłam jeszcze na górę rzeczy zabrać. Usłyszała szelest moich kroków, oczy otworzyła, delikatnie się uśmiechnęła, uklękłam, po policzku pogłaskałam, pocałowałam i jak małe dziecko do serca przytuliłam:
- Dziękuję Pomogłaś mi - wyszeptała.
Nie wiem kim była, nie wiem jak się nazywała. Odjechałam. Tą ciszę, spokój, ukojenie, czułość której ona tak w tę noc sylwestrowa potrzebowała… cząstka jej we mnie na ten nowy rok została.
/fragment z "chwil nieistotnych" E.Samek 2009 /
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Ela Samek · dnia 07.10.2009 08:48 · Czytań: 1261 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: