Czarownica (z powieści UCIEC PRZED DRAPIEŻNYMI WSKAZÓWKAMI ZEGARA (z TEJ NADCHODZĄCEJ) - Krystyna Habrat
Proza » Obyczajowe » Czarownica (z powieści UCIEC PRZED DRAPIEŻNYMI WSKAZÓWKAMI ZEGARA (z TEJ NADCHODZĄCEJ)
A A A
R I PRZETAŃCZYĆ KAŻDY DZIEŃ
- Szczęście?? Właściwie nie wiem, co to jest szczęście - odpowiada z wahaniem Zosia, kiedy Janek, jej narzeczony - zapytuje znowu, jak ją może uszczęśliwić. Zwalnia kroku, choć śpieszą się na tańce, a ona za nimi przepada! Trudno, musi się zastanowić.
Jakże można zaufać szczęściu, skoro dopiero trzeci rok po wojnie, a ojciec z niej jeszcze nie wrócił i tylko czasem ktoś o tym coś szepnie, rozglądając się lękliwie dookoła. A broń Boże, komu obcemu pisnąć o tym słówko! Na domiar złego ich dom rodziny zrujnował zbłąkany pocisk i zanim się go odbuduje, ona z mamą musiały przenieść się tutaj, gdzie łatwiej o mieszkanie i pracę.
Stalowa Wola, gdzie zamieszkały, wybudowana została pośród sosnowego lasu niedługo przed wojną. Proste linie ulic przecinają się pod kątem prostym. Wzdłuż nich bieleją dwupiętrowe bloki mieszkalne w dokładnych odległościach, jeden za drugim. Ponad nimi szarzeją obłokami gałęzi wiekowe sosny, w pochmurne dni niemal czarne. Ich żółte pnie wystrzelają aż pod niebo, gorzejąc różowo w słońcu. One to i ogródki z kwiatami przy blokach dodają temu achromatycznemu obrazowi odrobinę kolorów, a pokręcone konary sosen w górze – nieco zawiłości w tej ascetycznej geometrii.
Tutaj żyje się tym, co jest. Złudzenia miewa się w wielkim, szerokim świecie. I tam się je traci. Powracający szybko o takich stratach zapominają. Mówi się, że tak działa żywica sosen.
Tak, teraz najważniejsze, że się żyje. Ale na czym polega szczęście? Zosia dotąd nie rozmyślała o tym za wiele. Nie ma skłonności do roztrząsania wszystkiego, ale Janek wkrótce ma zostać jej mężem i dopytuje, jak ją uszczęśliwić. Powinna to przemyśleć. Ona haftuje już sobie fartuszek w zielone groszki, by być najlepszą żoną i panią domu.
Otrząsa się teraz z zamyślenia, bo od stadionu słychać już dźwięki orkiestry. Przyśpieszają kroku. Maszerują pośród bielejących w mroku bloków z ogródkami, skąd roznosi się zapach maciejki. Już zmierzcha. Zapalają się mdłym światłem latarnie, rozbłyskują, jeden po drugim, prostokąty okien. Coraz głośniej rozbrzmiewają ze stadionu skoczne, to znów tęskne, tony orkiestry.
Oświetlone podium do tańca oblegają grupki dziewcząt, z tyłu gromada chłopaków. Co odważniejsi kłaniają się upatrzonej dziewczynie i prowadzą ją po czterech schodkach na podest, by zawirować w upojnym walcu. Ich śladem podążają następni. Czasem czyjś obcas zaklinuje się w szparze między deskami, to wbije się komuś drzazga z kiepsko oheblowanej barierki, ale nikt się nie przejmuje. Wszyscy kręcą się zapamiętale. Niektórzy podśpiewują do wtóru. Upajają się ruchem, muzyką aż ten i ów dostaje zadyszki. Zosia z Jankiem przedzierają się przez tłum ciekawskich i zaczynają tańczyć, mocno do siebie w tłoku przytuleni.
Zosia uświadamia sobie, że to już trzeci rok po wojnie. Jedna siostra, jak ojciec, daleko w świecie, druga odbudowuje z mężem ich dom rodzinny, a na ten czas ona z matką znalazły schronienie w tym niewielkim mieście. Tu zrobiła na poczekaniu małą maturę, nauczyła się pisać na maszynie i znalazła pracę w hucie jako urzędniczka. Mamie udało się wrócić do zawodu. Rano uczy w szkole podstawowej, wieczorami - na kursach dla analfabetów. Zapracowana, ale zadowolona. Podchodzi do tego z niewyczerpalnym zapałem. Jej stare skrzypce, na których przygrywała uczniom do śpiewu, schowane na strychu jakimś cudem przetrwały. Wyjmuje je od czasu do czasu z futerału, z wielkim nabożeństwem smaruje smyczek kalafonią, potem znajomym ruchem umieszcza instrument pod brodą i zaczyna grać, jakby wykreśliła z pamięci złe lata wojny i wszystko było już dobrze.
To miasto mniej ucierpiało w pożodze wojennej. Łatwiej tu żyć. Opatulone w chusty kobiety z pobliskich wiosek przynoszą nabiał w wiązanych na plecach tobołach. Jedna odwija z liści chrzanu żółciutkie osełki masła, oroszone kroplami maślanki, z wygniecionym łyżką wzorkiem. W dni targowe turkoczą furmanki z ziemniakami i kapustą. Ziemniaki w piwnicy uwolnią od lęku przed głodem. Wystarczy kupić ze dwa worki. Albo trzy. Lepiej na wszelki wypadek więcej, nawet gdyby się miało zmarnować. Tak podpowiada lęk, o którym się chce zapomnieć, ale on ciągle wraca - lęk przed głodem, jaki udręczył podczas wojny. Ale tu łatwiej żyć. Można w pobliskim lesie nazbierać grzybów i jagód. Szyszki przydają się na rozpałkę w piecu.
Niestety i tutaj niejeden dom podziobany ospowato kulami, a Zosię ciągle jeszcze budzą po nocach koszmary. Dopiero, odkąd poznała Janka, odżyła w niej nadzieja, że on osłoni ją przed strasznym. Przy nim zapomni o stratach, głodzie, tułaczce i wiecznym strachu... czego nawet nie należy ujawniać, bo trzeba być dzielną. Będą z Jankiem żyć wesoło. Czytać ładne książki, tańczyć, śpiewać. Już teraz, gdy coś ją dręczy, Jaś cicho nuci: „Jak uśmiech dziewczyny kochanej, Jak wiosny budzącej się zew, Jak świergot jaskółek nad ranem...” i ona zaraz się rozpromienia. Nuci to zawsze jak kręci włosy na papiloty. Stała się ostatnio tak rozradowana że mama przestała utyskiwać na jej wystawanie przed lustrem, gdy powinna się zająć czymś pożytecznym. Przede wszystkim nauką. Musi przecież uzupełnić wykształcenie! "Pamiętaj, masz na imię -Zofia, a to oznacza mądrość.”
"Po co więc rozmyślać o szczęściu?" – myśli teraz, tańcząc z Jankiem. Samo to słowo nazbyt uroczyste. Od zakończenia wojny ludzie pragną o niej zapomnieć. Chcą się bawić. Nasycić beztroską radością, nadrobić stracone przez wojnę lata. Nie grożą łapanki ani bombardowania. Bawią się w rocznicę zakończenia wojny, świętują tak dzień hutnika. Na taki dzień w różnych punktach miasta ustawiane są platformy do tańca, zbite z pachnących żywicą desek. Orkiestra rozsiada się z boku i na pierwsze skoczne tony harmonii z wtórem bębna zbiegają się chętni do tańca i ci, co chcą popatrzeć.
Nawet nie myślała, jak bardzo brakowało jej tańca, kiedy czasy nie były ku temu. Teraz tańczy tylko z Jankiem. Drobna i niewysoka muska mu usta włosami w lokach a on je ukradkiem całuje. W jego silnych ramionach czuje się bezpieczna. Pragnie, by taniec ten trwał wiecznie. Kręcą się przytuleni, rozmarzeni.
Nie może zdarzyć się już nic złego - myśli. Przy nim zapomina, że w biurze, to pod blokiem, ludzie szepczą, że nowa wojna nieunikniona, przecież nie utrzyma się porządek jaki nastał. Ona nie chce tego słyszeć! Niech mówią, że naiwna, ale boi się tamtego lęku. Lepiej o tym nie myśleć!

R VII UCIEC PRZED DRAPIEŻNYMI WSKAZÓWKAMI ZEGARA (fragm.)
- Mamusiu, a gdzie się podział ten kawałek materiału z dziury – dopytuje Kalinka pochylając swe sterczące warkoczyki nad cerowanymi skarpetkami. – Przecież był. Tu na pięcie. A teraz puste kółeczko.
Zofia śmieje się a po chwili poważnieje.
- Tak już jest, moje dziecko, coś jest, jest, nagle nie ma i koniec.
- I trzeba szukać?
- Nie wszystko da się odnaleźć. Wciąż się coś traci. Takie jest życie – mówi w zamyśleniu Zofia, a widząc w oczach córki lęk, pewnie przed tym czymś niezrozumiałym, przytula jej główkę do siebie i pyta, czy zje kogel-mogel.
Odkąd Janek zachorował Zofia częściej zamyśla się nad życiem. Wcześniej nie miała takich skłonności. Chciała śmiać się, bawić, tańczyć i podobać się. Dopiero w smutku i samotności nachodzą człowieka dziwne myśli. Ale nie chce pogodzić się z tym, co mówią kobiety - zmęczone, niewyspane, brzydkie, przedwcześnie postarzałe - które dogania w drodze do huty, że życie jest trudne i tak już musi być. Ona nie chce tak.
Mama zawsze powtarza, że nie wolno się poddawać. Tylko nie pragnąć dla siebie za wiele. Ale od siebie wymagać najwięcej. I że trzeba zdobywać coś, osiągać i robić coś dla innych. Ale co ze szczęściem. Możliwe ono, czy nie?
Kiedy mama przyjeżdża na niedzielę, nie ma odwagi jej o to pytać. Wieczorem, gdy dzieci już śpią, naczynia pozmywane, siadają obie w kuchni nad spodniami Andrzeja podartymi na kolanach, za krótką już sukienką Kaliny, w której trzeba odpruć listwę, nad sweterkami przetartymi na łokciach. Pochylone naprawiają to w milczeniu. Ani jedna, ani druga nie przepada za tak żmudnym ściboleniem, ale trzeba to zrobić.
- Dzieci tak wszystko niszczą i jeszcze szybciej ze wszystkiego wyrastają. – mówi wreszcie Zosia, a ma na myśli nie tylko ubrania. Mama jednak pojmuje to jednoznacznie:
- Kto by tam nastarczył kupować nowe...
- Dręczy mnie jedno. Może los się na mnie zemścił, bo za głośno cieszyłam się swym szczęściem? Jak mamo myślisz? Chciałam naiwna przetańczyć całe życie. Zachwycałam się dziećmi... Potem Jaś zachorował...
Mama odkłada cerowaną pończochę Kaliny i odpowiada stanowczo:
- Moje dziecko, życie to trud, wieczny trud. Nie wolno oczekiwać za wiele. Ale dawać z siebie wszystko... – milknie a po chwili uzupełnia: - Raz bywa dobrze, raz źle. Po deszczu pojawia się tęcza. Lepiej cieszyć się szczęściem, póki się da... Nie roztrząsać tego w kółko.
Zofia oddycha z ulgą. Ta tak pryncypialna mama, z surowo ściągniętymi w kok włosami, zawsze potrafi przemówić jej do rozumu. Od razu robi się na duszy lżej.
Kiedy pracuje po południu, prawie nie widuje dzieci. Wraca kiedy już śpią. Nie zawsze domyte, ale nakarmione. Dba o to niezastąpiona Pakulska. „Dobra kobiecina – myśli o niej z wdzięcznością - muszę jej wreszcie wykończyć ten dawno zaczęty sweter na drutach”. Ziewając, mości sobie poduszkę i zasypia ukojona. Za chwilę podrywa się niespokojna, czy zamknęła drzwi na łańcuch. Poprawia dzieciom kołdry. Nasłuchuje ich oddechów, dotyka ostrożnie czoła Kaliny, bo ma wrażenie, że coś za szybko oddycha, jakby w gorączce, ale czoło na chłodne. Uspokojona powraca na swój tapczan. Jeszcze raz powtarza sennie: „Panie Boże, dziękuję ci za zdrowie dzieci a mnie daj odrobinę radości” i zaraz świat znika.
Nie, jeszcze nie śpi. Uświadamia sobie, że nawet nie wie, czy zdążyła usnąć, a znowu przebiega myślami swój świat przedmiotów. Wędrują jej przed oczami wszystkie rzeczy przeznaczone do naprawy, przetarte na łokciach swetry Andrzeja, podarte pończochy Kaliny i te jej ze spuszczonymi oczkami, dalej popsute żelazko. Zlew ugina się pod ciężarem brudnych naczyń. Wreszcie, niczym wyrzut sumienia, zjawia się na półmisku pieczona gęś ze sterczącymi w górę nóżkami, nadziewana jabłkami. Obiecała taką upiec w duchówce dzieciom, ale tyle z nią roboty, że wciąż to odkłada.
Myśli, że coraz więcej nie załatwionych rzeczy ją prześladuje. Już ją zasypują. Nie wyrwie się im! Na próżno tłumaczy, że zaniedbuje wszystko przez brak czasu, bo ten moloch, jakim jest czas, pochłania ją nieubłaganie i ona przemyka z dnia na dzień zaledwie po łebkach zdarzeń. Tak, wszystko ostatnio robi w pośpiechu po łebkach, żyje po łebkach. Za to po nocach rzeczy się mszczą.
Nagle staje przed nią roześmiana ironicznie gęba. Szczerzące się zęby stają się teraz wskazówkami zegara i kręcą się jak opętane. Wtem obie czarne wskazówki wysuwają się ku niej niczym kleszcze obrzydliwego chrząszcza. Chwytają ją i pochłaniają. Budzi się, a serce jej kołacze przerażeniem. Od miesięcy prześladują ją takie zmory. Musi szybko wstać i przepłoszyć je pastylką na sen.

R. XVIII CZAROWNICA
Nocą Zofię budzi wiatr. Gdzieś nieopodal pies zanosi się wyciem. Naciąga na głowę kołdrę i wsłuchuje się w łomotanie przerażonego serca. W końcu wysuwa ostrożnie rękę do lampki, przecina mrok światłem. Wstaje po pastylkę na sen. Za oknem wichrzysko dyszy ciężkimi podmuchami. Omal nie wyłamuje uchylonego lufcika.
Nagle podrywa ją terkot budzika. A więc zdążyła usnąć ponownie. Zaspana wymacuje go niemrawo i dławi hałas. Powoli z sennego niebytu wyłania się świat, jeszcze zszarzały, odpychająco nieprzytulny. Zrywa się jak co dzień skoro świt, gimnastykuje, polewa zimną wodą i śpieszy się, ciągle śpieszy.
Spojrzenie z lustra jej zielonych oczu jest władcze. Tak trzeba. Jako kierownik pracowni projektowej musi wzbudzać respekt. Malując rzęsy nasłuchuje przez otwarte drzwi łazienki dziennika radiowego.
Która to godzina? Nie zdąży nic zjeść! Za długo stała przed lustrem. Dziś czeka ją Rada Techniczna. Oczywiście będzie musiała zabierać głos. Jest jedyną kobietą na siedmiu kierowników. Współpracownicy, jak to mężczyźni, traktują ją wciąż podejrzliwie. Czyhają na byle potknięcie i stale dogadują coś z przekąsem. Cóż kierownicy, dyrektorzy, jak i główni specjaliści, czy generalni projektanci, to sami panowie. Toteż na radach ona musi się wygadać za inne, nieobecne kobiety. Inaczej by mówiono, że nie nadaje się na tak poważne stanowisko. Święta prawda, że kobieta musi się trzy razy tyle natrudzić, żeby została uznana równą mężczyźnie. No cóż, jak sama nazwa wskazuje: panowie panują.
Zofia stuka pospiesznie obcasami po ulicy. Denerwuje się, dlaczego autobus się spóźnia. Niecierpliwie wyciąga głowę w stronę, skąd powinien nadjechać. Wreszcie zza zakrętu pojawia się jego tępa maska i przybliża ociężale niczym olbrzymia gąsienica. Drzwi rozsuwają się, ukazując wewnątrz ścianę stłoczonych pleców. Jak się tam wepchnąć? W następnym autobusie nieco luźniej. Porwana przez tłum z przystanku, zostaje doń wciągnięta niemal bezwolnie.
W tłoku ledwo może oddychać. Nagle słyszy jedno słowo, wypowiedziane obojętnym na pozór tonem: „wypadek”. Wykręca głowę ku oknu. Na jezdni wokół samochodu zbiegowisko. Zewsząd nadciągają ciekawscy. Nic więcej nie widać. Co się stało – nie wiadomo. Autobus przejeżdża obok obojętnie. „A może tam wydarzyło się coś najstraszniejszego?!” – myśli Zofia przerażona. Z dala przecina już przestrzeń świst karetki pogotowia.
Wpada do biura zdyszana. Zawsze wydaje się jej, że powinna być przed wszystkimi. Pośpiesznie odbija w holu kartę zegarową. Nieco uspokojona rusza dostojnie ku schodom. Otwiera własnym kluczem drzwi pracowni. W wielkiej sali sterczą rzędem wyprostowane deski kreślarskie. Ciągle przypominają jej żaglówki na regatach. A tego lata żagle, jak białe motyle obsiadały w Bieszczadach srebro jeziora.
Potrząsa głową, żeby odpędzić wspomnienia, wyciąga puderniczkę, poprawia włosy. Siwiejących na szczęście nie widać. Trudno, przekroczyła już czterdzieści cztery lata. Krzywi się, oglądając w lusterku twarz o przywiędłej cerze, nakropioną tu i ówdzie znamionami, zmęczone oczy w kreskach widocznych już zmarszczek. Zaciska usta. Pociesza się, że jest wprawdzie kobietą w wieku średnim i to kobietą samotną, niekochaną, wdową z dziećmi już na swoim, ale zarazem jest kimś ważnym. Osiągnęła liczącą się pozycję zawodową. To powinno wystarczyć za wszystko inne. Tylko w chwilach słabości, przychodzi jej do głowy, że stara kobieta przypomina brudny talerz, z którego zjedzono najsmaczniejsze kąski.
Nie pora teraz na podobne rozmyślania. Pochyla się nad papierami. Powoli schodzą się do pracowni inni. Pomieszczenie ożywa gwarem. Już zza desek kreślarskich unosi się zapach kawy. Na biurku Zofii grzałka w szklance porasta bąblami gotującej się wody, niczym kulki rtęci. Trzeba przed Radą napić się choć herbaty. Ledwie nagryza kanapkę z żółtym serem i odkłada do szuflady. Spieszy na Radę Techniczną.
Dyrektor dziś uprzedzająco miły. Tylko, jak się Zofii wydaje, zanadto pachnie wodą kolońską. Może tylko ona już od tego odwykła. Częstuje wszystkich papierosami, podsuwa popielniczkę. Sekretarka wnosi tacę z kawą dla wszystkich. Zofia wbrew zaleceniom lekarza też się napije. I tak musi się obchodzić bez wielu przyjemności, dostępnych innym. Na stołach czekają ciastka i paluszki do przegryzania. Rada przebiega sprawnie. Zabierający głos nie przeciągają limitu czasu. Nagle przy omawianiu planu Gawlińska podrywa się jak rażona. Znowu jej pracowni próbują wepchnąć same małe a czasochłonne projekty! Ślęczy się nad takimi a korzyść znikoma. Trzeba ich mnóstwo natrzaskać, żeby starczyło na wymagany przerób. Domaga się więc innego podziału.
- Ależ, te małe projekciki, to jak damskie robótki – śmieje się Wronkiewicz - a u was tyle pań...
- Są u nas też panowie! – przerywa mu Zofia. – Panie nie są gorsze! Ty zresztą się na nich najlepiej znasz!
Speszony Wronkiewicz osłania się dymem papierosa. Inni nie wiedzą, śmiać się, czy wesprzeć kolegę. Mocno mu docięła. Dwukrotnie rozwiedziony planuje właśnie ożenek z kreślarką, osiemnaście lat młodszą. Oszalał za jej niby niewinnym spojrzeniem modrych ślepiąt.
- Małe projekty też musi ktoś robić – stwierdza flegmatycznie Jachoda, generalny projektant, któremu jak zwykle, krzywi się kołnierzyk źle uprasowanej koszuli a naderwany guzik zwisa na nitce.
Jego przesadny spokój dobija Zofię. Nie cierpi go! Ten wdowiec z potarganymi frędzlami włosów, brzuchaty, zaniedbany, ubrany byle jak, nieustannie się wymądrza i stale drą ze sobą koty. Tym bardziej go nie znosi, że jej on trochę imponuje, bo jest mądry i oczytany. Kiedyś wypytywał wszystkich o brakujący mu numer Polityki czy Kultury, bo zbiera je wszystkie, by sobie czytać na emeryturze. Bardzo ją takie myślenie przyszłościowe rozbawiło. Sama nie ma odwagi myśleć o swej starości w ośmieszających zmarszczkach, kiedy już do niczego nie będzie dążyć. Wątpi, czy Jachoda zdąży to wszystko, nagromadzone latami, zakurzone, przeczytać. Gdzie on zresztą te szpargały przetrzyma?
- Projekty należy rozdzielać sprawiedliwie – odpowiada zaperzona, podnosząc niebezpiecznie głos, niebaczna, że znów ją okrzykną jędzą.
- To ja to wezmę – wtrąca, milczący na ogół, Kopczyński.
Zofia opada na krzesło zaskoczona. Wygląda- myśli – jakby Kopczyńskiemu wcale nie zależało na sukcesach. Jest pracowity i skrupulatny, z jego pracowni nie śmie wyjść żaden błąd, lecz na ryzyko pracy koncepcyjnej zbyt ostrożny. Pracowników dobrał sobie podobnych i jakoś wychodzą na swoje. Spokojni przy tym i uderzająco uprzejmi, trzymają się z dala od biurowej giełdy a wejść do ich pracowni aż przyjemnie.
Po naradzie dyrektor zatrzymuję Zofię, dopytując, czy nadal chce się pozbyć z pracowni Stępnia.
- Oczywiście! Zasłużył sobie! Był na delegacji a kiedy tam zadzwoniłam za piętnaście trzecia, zdążył już wyjść. Powinien być do trzeciej, zero, zero!
- To, po co wydzwaniasz? – skrzywił się dyrektor.
- Sama od siebie wymagam dużo, więc drażnią mnie niedociągnięcia innych. Jak wszystko, co nie jest jak należy!
- To u kobiet przychodzi w pewnym wieku. Stają się nazbyt wymagające i krytyczne. No i niestety złośliwe. Zosiu, nie bądź taka. Tyle miałaś w sobie słodyczy kiedy tu przyszłaś. Taka byłaś nieśmiała i wystraszona...
- Stępień mi się naraził. Niepoważny pajac.
Po mitygujących słowach dyrektora kategoryczny ton wypowiedzi Zofii załamuje się . Niepotrzebnie się zdradziła – myśli w popłochu i przygryza wargę. Wszyscy wiedzą, że to Stępień narysował ja kiedyś, jako szybującą na miotle czarownicę.
Dyrektor, zadbany higienicznie, zawsze w nieskazitelnych garniturkach, mający opinię uwodziciela, ale pantoflarz wobec swej wybranej, patrzy na Zofię szeroko otwartymi oczami. „Kiedy to nieśmiałe trochę naiwne kobieciątko, ale fajna zawsze babka, przemieniła się w taką jędzę? Dawniej wszyscy się w niej podkochiwali, tylko ona wcześnie owdowiała, była potem uwikłana w jakąś niedobrą historię. Zawiedziona nie chciała patrzeć już na nikogo. Szanse jeszcze by miała. Ładna owszem, tylko charakterek, nie daj Boże!”
- Przemyśl to jeszcze- mówi na pożegnanie.
Wychodzący z rady zatrzymują się w sekretariacie, aby zabrać pocztę, segregowaną na gwałt przez sekretarkę. Gawlińska zabiera swoją pierwsza. Od drzwi zawraca.
- Pani Ewo, zapomniałam, mam do oddania delegację. Dopiero wczoraj znalazłam czas na jej rozliczenie.
Mówi cicho, z trudem opanowując drżenie głosu. Chce pokazać, że nic się nie stało. Nie wzburzyły jej utarczki na radzie ani przytyk dyrektora. Przykro, że i on zaczyna ją przyłapywać na złośliwościach. Na każdym kroku jej to wytykają, znaczącym uśmieszkiem, chrząknięciem, wymianą spojrzeń. Nie jest już tak przewrażliwiona jak kiedyś, ale gdy tylko ktoś za jej plecami zakaszle, dopatruje się w tym podtekstów. Rozżalona myśli nieraz, że są niesprawiedliwi, bo ona dba o swych pracowników, zabiega o dobro pracowni. Mężczyznom uchodzi więcej złego... Kobietom – nie!
Kiedy sekretarka, przeleciawszy wzrokiem rozliczenie delegacji, przybija głośno pieczątkę, siedzący pod ścianą Jachoda, dźwiga się ślamazarnie z fotela i jeszcze wypięty rusza do jej biurka. Niczym bazyliszek wpatruje się w pieczętowany blankiet i, w zapadłej nagle ciszy, pyta:
- A ileż to kosztuje przelot miotłą na Łysą Górę?
Mówi to całkiem niewinnym głosikiem. Na moment wszystko zamiera. Gawlińska wyrywa delegację i ucieka. Słyszy, że za nią ktoś wybucha śmiechem i śmieje się od razu cały budynek, że rechocą już biurka i fotele!

x x x
(To trzy, niekolejne rozdziały powieści UCIEC PRZED DRAPIEŻNYMI WSKAZÓWKAMI ZEGARA ( 170 stron, jeszcze sprzed redakcyjnej korekty), które wraz z drugą małą powieścią: TA NADCHODZĄCA W WERBLACH WYSOKICH OBCASÓW - wydane zostały w 2009r jako: TA NADCHODZĄCA.
Żegnam się na razie z PP i dziękuje wszystkim za sympatyczne komentarze, bo dzięki nim uwierzyłam w siebie i czegoś się nauczyłam - choćby znaczenia przecinków.
Jeszcze będę czytać teksty na PP i komentować, ale rzadziej ze względu na chore oko.)
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Krystyna Habrat · dnia 23.10.2009 13:09 · Czytań: 908 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 12
Komentarze
sirmicho dnia 23.10.2009 13:59
Ojej, wybacz, ale zanudziłaś mnie tym tekstem na śmierć. Doszedłem do połowy i odpuściłem. Nużące i długie opisy, którym nie pomaga fragmentaryczna interpunkcja (czasem ciężko wyłapać przez to sens zdania). Nie doczytałem do końca, ale nie było tak złe, żeby dać Ci ocenę najniższą, dlatego pozostawię bez noty. Może kiedyś zajrzę tu ponownie.

Ale uwagami z fragmentu, który przeczytałem, podzielę się:
Cytat:
Gdzieś nieopodal pies zanosi się wyciem raz jeden.

Dziwnie to brzmi.

Cytat:
Jest sama w całym mieszkaniu

A w połowie mieszkania jest z kimś? Wyrzuć całym. Kompletnie się nie komponuje.

Cytat:
Wtedy wmawiała sobie, że ta wieczna harówa i zmęczenie, niezbędne, jeśli się chce coś w życiu osiągnąć.

Nie zabrakło gdzieś tutaj jest albo ?

Cytat:
i bardziej się pasjonuje tym, co na szerokim świecie.

Co na szerokim świecie co? Fruwa, pływa, gadają, kupują... słychać? Dopisz.

Cytat:
Za długo stała w lustrze.

Nie czepiam się specjalnie, ale chyba zgrabniej byłoby przed lustrem. Wiem, że niektórzy mówią tak jak napisałaś, ale nie mam pewności czy jest to poprawne.

Cytat:
Denerwuje się, czego autobus nie nadjeżdża.

Czego? Lepiej dlaczego, a najlepiej to byłoby to zdanie przerobić.

Tyle ode mnie. Pozdrawiam.
Krystyna Habrat dnia 23.10.2009 14:47
Oj. Sirmicho, zaraz widać jak obcy Ci świat kobiecy, wypełniony nudą codziennej krzątaniny i niechcianych zajęć. Kobiety też to nudzi, ale taki ich los. Co do poprawek masz rację.Już usuwam.
Masz zadatki na tęgiego Zoila - niejednego wykosi z drogi twórczej. Gdyby ktoś taki pojawił się na początku moich prób literackich, nie napisałabym więcej ani litery. A mnie życzliwie zachęcano. Dobrze tak, czy źle - nie wiem.
Izolda dnia 23.10.2009 22:19 Ocena: Bardzo dobre
Przeczytałam bez problemu do końca, bo nie szukam w opowiadaniach akcji. U Ciebie szukam porządnego nakreślenia profilu psychologicznego. Nie o to chodzi, że opowiadanie nudne, tylko jego bohaterka. Kierownicy-czarownicy nie namalowałaś wystarczająco sugestywnie. Ona jest mdła, szara, schematyczna, służbistka do kwadratu i trudno ją polubić. Z drugiej strony nawet nie lubić nie ma za co. Nie wiadomo jak się do niej ustosunkować. Z tego jej zagubienia można się nad nią ulitować, ale nawet to mi nie wyszło, bo ona jakaś niesympatyczna Ci się udała.
W którąś stronę powinno pójść, a nie poszło w żadną.
Mam niedosyt psychologii jak na kategorię.

Szkoda, że już deklarujesz koniec dodawania.
sirmicho dnia 23.10.2009 22:56
Teraz przeczytałem ostatnie zdanie pod tekstem.

Życzę Ci, żeby z okiem nie było żadnych komplikacji (nie wiem co się stało). Mam nadzieję, że jednak wrócisz i oprócz tego, że będziesz czytać to skusisz się jeszcze na publikowanie. Trzymam kciuki. Pozdrawiam serdecznie.
Krystyna Habrat dnia 24.10.2009 08:51
Niestety ona ma być teraz odpychająca. W większej całości - 170 stron - jest jej cała metamorfoza od słodkiego, ufnego, dziewczątka, do takiej pozornie jędzy. Możecie nawet mnie z nią utożsamiać, choć mam zupełnie inną historię i trochę więcej szczęścia.
Dziękuję Wszystkim.
TomaszObluda dnia 24.10.2009 08:57 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
Ten tekst to fragment większej całości, jeszcze sprzed ostatecznej korekty. Żegnam się nim z wszystkimi z tego sympatycznego forum. Pomogliście mi uwierzyć w siebie. Jeszcze Wasze teksty będę podczytywać i może komentować.
To powodzenia :) i zapraszmy jak najczęściej. Trochę szkoda, ale zmiany są potrzebne.

Jak to nie ma akcji? Jest w tak krótkiej treści porządny kawał dnia, dużo się dzieję. Oczywiście tekst jest pełen komentarzy, opisów, przemyśleń, ale wszystko jest zawarte w fabule, a nie w filozoficznym bełkocie dwóch postaci, jak się często zdarza.

Chyba dość autentyczne, ale nie wiem, nie jestem 40letnią kobietą :). Mnie się czytało bardzo dobrze, nie nudziłem się. Udany.
TomaszObluda dnia 24.10.2009 08:58 Ocena: Bardzo dobre
To happy endu nie będzie ;( Wiadomo, Polak jesteś.
Izolda dnia 24.10.2009 10:44 Ocena: Bardzo dobre
Ty usunęłaś ostatnie zdanie, to i ja zabrałam pierwsze:)
Czasem fragment całości lepiej się spisze, ale często bywa, że nie odda nam wszystkich niuansów i wtedy wypada niekorzystnie. Tak widocznie jest w tym wypadku i pewnie można mieć do Zofii zupełnie inny stosunek, gdy zna się ją za młodu.

Mam nadzieję, że w związku z Twoją deklaracją nie zabierzesz tekstów, które tu masz. Ja chętnie pogrzebię czasem w innych. Tak jak poprzedni, ten też mam za bdb.
Po-zdrówka.
Krystyna Habrat dnia 24.10.2009 13:23
Jesteście Kochani.Dziękuję. Zmieniam komentarz, bo uzupełniłam tekst o dwa wcześniejsze fragmenty, które coś więcej mówią o metamorfozie bohaterki i to też nie jest jej ostatnie oblicze.
Izolda dnia 26.10.2009 15:25 Ocena: Bardzo dobre
Przeczytałam początek i zastanawiam się czy już zdązyłam się uprzedzić do Zofii czy ona w ogóle nie jest mój typ i ciężko mi się z nią zaprzyjaźnić. Bo wiesz los nie oszczędza ludzi wokól mnie a mimo to mam szczęście do większych entuzjastów. Zośka jest smutna i bez wyrazu, zrezygnowana od początku. Lubię walkę o szczęście różnymi metodami na pzekór rodzinnej toksyczności. Nie mogę się odnaleźć w tej historii, muszę iść do innych.
Pozdrawiam
Krystyna Habrat dnia 26.10.2009 20:28
A ja ciągle bałam się, ze wychodzi mi ona, jako słodkie, przesympatyczne "głupiątko", dlatego po różnych transformacjach wtłoczyłam ją pod koniec w obraz pewnej szefowej. W całości -170 stron- jest bardzo dzielna, pracuje, uzupełnia wykształcenie i nie aż tak odpychająca. Mam nadzieję.Ja ją bardzo lubię. To nie ja, ale znałam podobną. Napisałam ten tekst (dłuższy niż tu) nie tyle dla niej, co dla pokazania różnych odcieni miłości. Tym mocnym akcentem Czarownicy (tu bardzo odpychającej - znam podobną) chciałam się na razie pożegnać. Leczę oko, operacja w lecie, ale będę tu z utęsknieniem zaglądać. I czasem komentować, dopingując innych. Czasem wróżyć pomyślność na drodze twórczej. Pozdrawiam wszystkich i dziękuję za bardzo życzliwe i dogłębne komentarze S.
Krystyna Habrat dnia 25.11.2009 12:23
Tekstów stąd nie zabieram, bo tu czułam się usatysfakcjonowana. Wasza życzliwość była wielka. Drobne spięcia - powyjaśnialiśmy. Jak oko pozwoli czasem dodam jeszcze nowe.
Pozdrawiam Krystyna Habrat.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty