Dochodziła trzecia w nocy, kiedy pod nocnym klubem o zobowiązującej nazwie "Las Vegas", przy zaparkowanym pod ogrodzeniem golfie, toczyła się burzliwa dyskusja. Właściwie mocno dyskutowała tylko jedna strona, druga próbowała tę pierwszą skłonić do wpakowania swojej osoby na tylne siedzenie auta. Drzwi czerwonego volkswagena stały otworem, a mimo to wepchnięcie Tomka do środka było niemal awykonalne.
- Anszszszej... - wymamrotał Tomek - ale so ty rbisz?
- Wsiadaj do środka i przestań ględzić.
Młodzieniec, który miał za sobą bardzo upojną noc, zaparł się rękoma o karoserię.
- Pszesiesz nie moszesz... - tu przerwał i nadął policzki. Andrzej, przerażony niebezpieczeństwem, sunącym w górę przewodu pokarmowego kolegi, szarpnął go w swoją stronę. Ten odskoczył od auta i zgiął się w pół. Chwilę potem nastąpiła krótka salwa zakończona charakterystycznym chlupotem.
- Ja piersiele... co to kuwa było... niagara? - Tomek przyglądał się jasnej kałuży, którą właśnie zmajstrował na parkingu.
- Wsiadaj do środka, bo sam widzisz, że piechotą nigdzie nie dojdziesz.
- Dopsz. Rasja. Ale Anszszej... ty nie moszesz jechaś.
- Nie martw się - odpowiedział. - Nie wypiłem tyle co ty.
- Ale mimo fszysko...
- Zamknij się już i wsiadaj.
Tomek zamlaskał, przewrócił oczami i wgramolił się niezdarnie na tylne siedzenie. Andrzej przypiął go pasem bezpieczeństwa, a potem wręczył foliowy woreczek.
- Na wypadek, gdyby Niagara się odezwała - oznajmił.
Chwilę potem opuszczali parking jedynej miejskiej dyskoteki z prawdziwego zdarzenia. "Las Vegas" nie oferował może luksusów, które sugerowała nazwa lokalu, ale z pewnością zapewniał niezbędne minimum - świętą trójcę: muzykę, piwo i laseczki. Tomek skorzystał z tych wszystkich dobrodziejstw w stu procentach. W końcu raz się ma osiemnaste urodziny. Siedząc na tylnym fotelu rozklekotanego, ale nadal atrakcyjnego w pewnych kręgach, auta, wspominał dobiegającą końca noc.
- Eeee... eee... Ale ładna so nie?
- Co ładna?
- No no no... nie udaffaj mi tutaj. Kasza pszesiesz.
Andrzej zaśmiał się głośno.
- Taaa. Ładna... po pięciu piwach. Jak jutro pokażę ci jej zdjęcie to puścisz takiego pawia, że Niagara się schowa.
- Łe tam, pirtolisz.
Fakt faktem, że Tomek, którego trzeźwość umysłu była już wtedy mocno zachwiana, poderwał nie mniej od niego wstawioną panienkę. Kasia nie grzeszyła urodą. Można wręcz powiedzieć, że jej urok osobisty był kompatybilny z inteligencją Tomka. Góra z górą się nie zejdzie, a głupota z brzydotą zawsze.
Andrzej włączył kierunkowskaz i skręcił w prawo na pierwszym skrzyżowaniu. Przy manewrze zahaczył lekko tylnym kołem o krawężnik. Właśnie wtedy do niego dotarło, że jednak powinien bardziej uważać. Wypił co prawda mniej niż jego przyjaciel, ale jak się okazało, wcale nie był trzeźwy. Świecące latarnie nie stanowiły punktów, lecz tworzyły swego rodzaju świetlny tunel. A nie była to bynajmniej oznaka trzeźwego patrzenia.
Na łuku golf przekroczył linię jezdni i przez kilka sekund jechał przeciwnym pasem. Andrzej zorientował się w samą porę, kiedy droga przechodziła już w prostą. Późniejsza reakcja oznaczałaby bliższy kontakt z latarnią, a do tego nie można było dopuścić. Nie po to Andrzej inwestował w swoje cacko, dodając przeróżne bajery, które w kręgach jego znajomych decydowały o statusie społecznym posiadacza samochodu. Z rozbitym autem nie miałby co się pokazywać. Mocne szarpnięcie kierownicą naprowadziło pojazd na odpowiedni pas. Tomkiem rzuciło na tylnym siedzeniu. Andrzej spojrzał we wsteczne lusterko, chcąc upewnić się, że Niagara nie wyleje się na tapicerkę. Niestety nic nie dostrzegł. Obraz był strasznie zamazany, jakby zza zaparowanej szyby. Przymknął oczy na moment mając nadzieję, że kiedy je otworzy, wzrok wróci do normy. Nie wrócił.
- Cholera - powiedział na głos. - Co to piwsko robi z człowieka.
- Pifffo - odezwał się pasażer. - Bry Husssar zły nieee.
Andrzej uśmiechnął się. Dobry Huzar nie jest zły - tak głosiła lokalna reklama, którą próbował zacytować pijany kolega. I była to najszczersza prawda. Piwo, jak na miejscowy wyrób, było niezwykle smaczne, a do tego tanie. Im tańsze, tym więcej możesz go kupić. Im więcej kupujesz, tym więcej pijesz. Im więcej pijesz... Przed oczami niespodziewanie ukazał się Andrzejowi obraz dwu banknotów dziesięciozłotowych, które następnie przekształciły się w ustawionych w szereg żołnierzy. Mieli na sobie czerwone spodnie i zielone, obszyte złotymi dekoracjami, kurtki. Ich głowy zdobiły bermyce. Huzarze zasalutowali, a następnie zdjęli futrzane czapki, nachylili się, a z ich głów popłynął potok złocistego trunku. Wszystkiemu akompaniował rytmiczny odgłos bębna, który z każdą sekundą stawał się głośniejszy.
Ze snu wybudził Andrzeja odgłos szeleszczącej torebki, do której Tomek przelewał właśnie wspomnienia z imprezy. Błoga wizja całkowicie ustąpiła, a dudniące bębny przekształciły się w ryk klaksonu. Naprzeciw golfa, prosto na zderzenie czołowe, pędziła ciężarówka. Klaksonowi towarzyszyły mignięcia długimi światłami. Andrzej po raz kolejny musiał wykazać się energicznym ruchem. Auto wróciło na właściwy pas. Andrzej - Huzar, dwa do zera.
Do domu Tomka mieli już niedaleko. Trzeźwy człowiek pokonałby tę drogę w niecałe dziesięć minut. Andrzejowi, będącemu pod urokiem Huzara, zajęło to grubo ponad pół godziny. Droga, choć prosta jak w mordę strzelił, stanowiła nie lada wyzwanie. Czerwony golf meandrował po niej niczym bezwładna papierowa łódka puszczona z nurtem rzeki. W końcu dotarł na miejsce. Wysiadł z auta i stanął na miękkich nogach. Trzęsły się jak galareta, ale był to raczej efekt strachu niż wpływu alkoholu. Najważniejsze, że udało się dojechać. Andrzej otworzył tylne drzwi auta i już chciał odpinać Tomka z pasów, kiedy dostrzegł leżącą na siedzeniu butelkę Huzara. Jakim cudem się tu znalazła? Na pewno nie wynieśli jej z klubu. Przyjął, że Tomek musiał ją tu zostawić, kiedy wczoraj wybierali się do "Las Vegas". Sięgnął po nią. A w dupie, pomyślał, jestem już i tak pijany, dalej nie będę jechał. Postanowił, że dzisiejszą noc spędzi w aucie. Ewentualnie w ciepłym łóżku, w mieszkaniu Tomka, jeśli zgodę wyrażą jego rodzice. Ta opcja była wielce nieprawdopodobna, więc Andrzeja czekała raczej noc w czerwonym rydwanie. Wydobył z kieszeni scyzoryk i z trudem wyciągnął jedno z jego narzędzi - otwieracz. Rozległo się charakterystyczne syknięcie, w momencie kiedy kapsel ugiął się i odskoczył od gwinta. Andrzej przyłożył butelkę do ust, odchylił głowę i zaczął sączyć. Kątem oka dostrzegł oświetlony billboard stojący przy drodze. Przedstawiał puszkę piwa. Nie mógł określić jakiej marki, ale raczej nie był to jego ulubiony Huzar. Podszedł bliżej, żeby zobaczyć co takiego reklama chciała mu zaoferować. Kiedy litery przestały stanowić rozmyte bohomazy, przeczytał hasło: "Piłeś? Nie jedź."
- O kurwa - wyrwało mu się głośno. - Ja pierdolę.
Rozłożył szeroko ramiona. Nie zauważył przy tym, że trzymana w prawej dłoni butelka zbyt mocno się przechyliła i złocisty napój ląduje na asfalcie.
- No i co?! - krzyknął. - Jakoś, kurwa, piłem i jechałem. I wiecie co? Kurwa, dojechałem.
Zaśmiał się głośno, a potem poczuł potężny ból w całym ciele.
* * *
- Szefie - niepewnie odezwał się męski głos w słuchawce. - Nie dam rady dowieźć tego w tej chwili.
- Jak to? Psia mać! - Zirytował się właściciel klubu "Las Vegas". - Skończyło się piwo, a impreza się przedłuża. Masz mi to dowieźć raz dwa! Zapłacę ekstra, tylko bądź mi tu w try miga.
- Tak, ale... Właśnie rozjechałem... zabiłem człowieka.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
sirmicho · dnia 30.10.2009 08:56 · Czytań: 1319 · Średnia ocena: 3,45 · Komentarzy: 24
Inne artykuły tego autora: