Obudziła się w wyściełanym mięciutką poduszeczką koszyku. Posłanie owo ozdobione było przepięknym, roślinnym deseniem. Kiedy Różyczka skończyła roczek, babuleńka Zosia stwierdziła, że kolorowy wzór wyszyty na poduszce to idealny prezent urodzinowy.
Różyczka wstała i przeciągając się z zadowoleniem, rozejrzała po pokoju. Na stole leżała gazeta i okulary babuleńki. W kominku spoczywała resztka przygasłego drewna. Na ścianie mieniły się tęczowymi barwami słoneczne zajączki, które rzucane były z za okna przez światło odbite od oczka wodnego. Niczym dziecko odkrywające nowy fenomen świata, zahipnotyzowana przyglądała się tej kaskadzie barw i kształtów. Z odrętwienia wyrwał ją przelatujący za oknem trzmiel. W powietrzu czuć było błogą i leniwą aurę. Słońce wisiało jeszcze wysoko na bezchmurnym, lazurowym niebie. Ociągając się ruszyła w kierunku lekko uchylonego lufcika. Próbowała wystawić głowę przez szparę między oknem a framugą, ale ledwo mieścił się w niej jej nos. Zrezygnowana pobiegła w kierunku drzwi i prowadzących na parter schodów. Zatrzymała się przy kuchni. W powietrzu unosił się mocny, słodko-kwaśny zapach. Parskając i kręcąc nosem wsunęła się do kuchni, przez ledwo uchylone drzwi. W kuchni panował taki sam stan jak przed tygodniem. Może tylko więcej sadzy z pieca i kurzu zalegało na podłodze. Doszczętnie pogryzione pudełko po pokarmie dla kotów leżało w koncie już od paru dni. Przewrócony taboret leżał dokładnie tak jak wtedy. Szkło z rozbitej miski na karmę też zbytnio nie zmieniło położenia. Tylko ciało kobiety było bardziej sine, a rój much był znacznie większy niż kilka dni temu. Jej twarz była opuchnięta od reakcji chemicznych, które przebiegały dosyć szybko w tych cieplarnianych warunkach. W miejscu gdzie miała kiedyś oczy, między nadgryzionymi powiekami, pulsowało nowe życie. Usta, uszy i opuszki palców u rąk kobiety były już napoczęte. Różyczka, starannie omijając kałużę cieczy wokół bioder kobiety, przeszła w miejsce gdzie spoczywały stopy. Na jednej nie było klapka. Z subtelną delikatnością, znamienną dla wyrachowanych pieszczot, zaczęła lizać szorstką, zrogowaciałą skórę. Jej język wędrował w szczeliny między słone palce. Wreszcie przekrzywiając głowę, jakby z uśmiechem, zaczęła się w nie wgryzać zębami trzonowymi. Twarda, gumowata tkanka z trudem ustępowała ich naciskowi. Jej przełykanie też nie było łatwe. Żeby stworzenie mogło w pełni zaspokoić łaknienie, całe zdarzenie musiałoby trwać jakiś czas. Ale nagle rozległo się łomotanie w drzwi. Różyczka przyciskając lękliwie tułów do podłogi, jakby na jej grzbiecie leżał wielki ciężar, zaczęła zmierzać w kierunku drzwi. Gdy rozległ się chrzęst klucza w zamku, była już w połowie korytarza. Drzwi na końcu korytarza rozwarły się a wpadające światło niemal jej nie oślepiło. Wystrzeliła jak z procy przebiegając między nogami mężczyzny, który głośno wybełkotał jakieś niezrozumiałe słowo.
Po niemal dwóch tygodniach niewychodzenia z ciasnego mieszkania, była oszołomiona przestrzenią i świeżością powietrza. Biegła przez podwórka, wdrapywała się na drzewa. Aż, gdy zaczęło się ściemniać, znów poczuła łaknienie. Wiedziona węchem zaczęła podążać w stronę zbiorczego kontenera na śmieci. Tuż przy nim poczuła silny podmuch wiatru z wyraźną nutą wilgoci, wskazującą na nadchodzący deszcz. Niektóre klapy kontenera były otwarte. Z dużą gracją skoczyła na jego szczyt i wślizgnęła się przez jeden z otworów. Wewnątrz, jej zmysł uderzyło kłębowisko rozmaitych zapachów. Fermentujące resztki powodowały, że w tej blaszanej konstrukcji rozprzestrzeniało się ciepło. Różyczka dojrzała w ciemności puszkę po konserwie. Gdy podeszła bliżej jęła ją obwąchiwać, orientując się ze jest w niej resztka pokarmu.
Na dworze rozszalała się już burza a nawałnica deszczu wpadała przez otwory w sklepieniu. Kontener był przestronny, więc skryła się w najodleglejszy kąt. Wśród rytmicznych uderzeń ciężkich kropel, nagle dał się słyszeć inny dźwięk wprowadzający dysonans. Szybkie kroki zbliżały się do otworu. Różyczka zjeżyła sierść, coś błyskawicznie wpadło do środka. Jej ogon sterczał pionowo niczym indiański totem, a z pyszczka dał się słyszeć głośny syk. Oczom jej ukazała się sylwetka wielkiego, pręgowanego kocura, który pokazując różowe dziąsła, również syczał szykując się do skoku. Nim się spostrzegła, zażarcie walczyła z nim w skłębionej chmurze sierści i brudu. Raz po raz jej pazury zahaczały o jego skórę. Z kolei jego szpony cięły jej cienką skórę jak brzytwa. W końcu instynkt przetrwania, kazał jej ustąpić i okazać wyższość agresora. Spuściła uszy i przywarła brzuchem do sterty śmieci. Kocur widząc to nie wiele myśląc, wbijając zęby w jej kark, przywarł do niej tułowiem. Różyczka sycząc z bólu, naprężyła tułów jak strunę, a jej ogon zaczął wić się niczym żmija. Poczuła ból rozkoszy. Twarde jak cedrowa gałąź prącie wsunęło się w jej wnętrze. Zacisk na karku wzmocnił się. Z krtani jej dał się słyszeć, przypominający pomrukiwanie przez sen starego człowieka, stłumiony, niski dźwięk. Poczuła jeszcze kilka uderzeń pulsującego, kociego organu. Kleszcze jego szczęk puściły. On sam znikną. Zaś ona zastygnięta w tej pozycji zaczęła zapadać w sen.
Wiatr i deszcz powoli cichły, przesuwając się dalej na zachód. Przez chmury zaczęły przebijać gwiazdy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
batyskaf · dnia 26.11.2009 08:57 · Czytań: 976 · Średnia ocena: 3,29 · Komentarzy: 13
Inne artykuły tego autora: