- Dobrze - szepnęłam do słuchawki. - Nic jej nie powiem. Mogą być państwo spokojni.
- Bardzo przepraszam... - zaczęła pani Krysia, ale szybko jej przerwałam.
- Nie, nie ma za co. - Pokręciłam głową, mimo że rozmówczyni nie mogła tego zobaczyć. - Żaden problem, proszę pani. Zostanę i dopilnuję wszystkiego.
- Och, dziękuję. Jesteś wspaniała.
- Dobranoc.
Odłożyłam słuchawkę i wróciłam do pokoiku. Do porozrzucanych na podłodze puzzli, plastikowych lalek i ich drobnych rozmiarów ubranek. W telewizji Tom po raz kolejny zbierał manto od Mamci Dwa Buty, a Jerry śmiał się do rozpuku. Irytująca bajka. Dlaczego to kot jest zawsze zły? Bo chce za wszelką cenę zjeść małą brązową myszkę? Przecież zasłużyła sobie ciągłym dokuczaniem. Chore to jakieś. I czego to niby ma uczyć?
Oj, Tom, jak ja cię świetnie rozumiem.
Pod ścianą stał pokaźnych rozmiarów drewniany domek dla plastikowych dam: trzy salony, dwie łazienki, garaż na parę aut i basen. Żyć nie umierać. A lalki, zamiast korzystać z luksusu, leżały nagie na nieskazitelnie czystym dywanie. Domek za jedyne trzysta pięćdziesiąt złotych i twoje dziecko będzie szaleć ze szczęścia. Przez cały tydzień! Potem kupi się pluszowego misia. W końcu i on trafi w kąt. Tak jak ten tutaj. Brązowy, kudłaty, wielkości Zuzi. Z jednym tylko oczkiem, drugie prawdopodobnie wessała rura od odkurzacza. Siedział, pokryty coraz grubszą warstwą kurzu. Zapomniany, samotny, smutny.
- Zuzia! - krzyknęłam. Sześciolatka uniosła raptownie głowę. - Albo układasz puzzle, albo bawisz się lalkami.
- Układam puzzle - odparła słodziutkim głosikiem, który potrafił skruszyć najbardziej skamieniałe serce. - Kto dzwonił?
- Dobrze, ale w takim razie odłóż lalki na miejsce - powiedziałam, unikając odpowiedzi na pytanie.
Dziewczynka niechętnie wstała od ułożonego do połowy obrazka konia. Chwyciła zabawki w delikatne rączki i ułożyła je w miniaturowych łóżkach. Każdą w oddzielnym pokoju drewnianej willi. Potem okręciła się z gracją i kucnęła przy układance. Taka mała, niewinna. Promyk, słoneczko. Zuzieńka. Uśmiechnęłam się i podeszłam do niej. Położyłam dłoń na małej główce i pogładziłam po kręconych blond włoskach.
- Grzeczna dziewczynka.
Porządek musi być. Wszystko ma swoje miejsce. Nawet lalki. Równowaga zachowana.
Usiadłam na krześle za plecami dziecka. Patrzyłam tępym wzrokiem w ekran telewizora, na którym animowany kot ślizgał się na łyżwach po zlodowaciałej podłodze mieszkania. Pogrążyłam się w myślach. Jak powiedzieć Zuzi o wypadku rodziców? Jak przekazać małemu dziecku, że rodzice wrócą dopiero jutro i będzie musiała spędzić noc z opiekunką? Jaka, tym razem, będzie reakcja? Znowu wpadnie w histerię? Będzie krzyczeć? Płakać? A może lepiej jej nie mówić? Nie, wtedy będzie jeszcze gorsza. Zdenerwuje się, że mama z tatą długo nie wracają. Potem przejdzie do wyzwisk. Oskarży mnie o kłamstwo, o to, że ją oszukuję. Rozkaże natychmiast wpuścić rodziców, przecież na pewno stoją pod drzwiami i nie mogą znaleźć klucza. Potem zaciśnie swoje drobne piąstki. Zacznie mnie bić, a kiedy rozbolą ją ręce, znajdzie jakiś przedmiot, którym skutecznie je zastąpi. A ja nie będę mogła nic zrobić. Kompletnie nic. A kiedy tylko spróbuję się bronić, dać klapsa czy nawet tylko nakrzyczeć, naskarży rodzicom. Zbiorę reprymendy, nasłucham się, jaka to jestem nieodpowiedzialna. A na koniec nie dostanę żadnych pieniędzy i stracę robotę.
A gdyby tak nie dać jej szansy na złość? Co by było, gdybym wstrząsnęła jej małym, idealnym, beztroskim światem? Co się stanie, kiedy zburzę harmonię, naruszę równowagę? Co zrobisz wtedy? Jak się zachowasz, kiedy powiem ci, że...
- Nie rób tego - odezwał się anemiczny głos.
Kto? Gdzie? Przecież byłyśmy tu same. Rozejrzałam się nerwowo po pokoju. Pusto. Musiało mi się przesłyszeć.
- Zuziu? - zwróciłam się do dziewczynki. Oderwała się od układanki i, obróciwszy głowę, spojrzała na mnie.
- Nie rób tego. - Znów ten głos. Co jest, u licha? Dziecko rozszerzyło oczy i patrzyło na mnie ze zdziwieniem, kiedy ponownie rozejrzałam się po pokoju.
- Mucha? - spytała, choć kompletnie nie zrozumiałam, o co jej chodzi. Jaka, kurwa, mucha?
- Nie słuchaj go - odezwał się inny głos. Było w nim coś nienaturalnego. Towarzyszyło mu swego rodzaju charczenie. Pomruk. - Zawsze jej broni. To już się robi nudne. - Dźwięk dobiegał z telewizora. Zerknęłam na ekran. Tom grał właśnie jakąś klasyczną melodię na pianinie. Nie patrzył jednak ani na klawisze, ani na nuty, lecz prosto na mnie.
- Tak, to ja, miauu.
O kurwa! Przetarłam oczy w nadziei, że Tom skupi się na nutach. Ale on nadal grał, patrząc na mnie. Jego mordkę rozświetlił promienny uśmiech.
- Ale jak? Jakim cudem? - spytałam z niedowierzaniem.
- Nie masz się co dziwić. I nie mów głośno. Dziecko straszysz.
Spojrzałam na Zuzię. Faktycznie, patrzyła na mnie jak na idiotkę.
- Otwarte okno w kuchni - powiedziała Zuzia. Że co? Jakie okno? Zresztą, nieważne. Nie miało to żadnego znaczenia.
- No dalej! - Tom ponownie odezwał się z ciekłokrystalicznego ekranu. - Powiedz jej to.
Nachyliłam się nad dziewczynką i już miałam otworzyć usta, kiedy usłyszałam poprzedni głos.
- Nie rób tego.
- Ach, zamknij się, kupo trocin - wtrącił się Tom. Poderwał się ze stołka i podszedł do lewej krawędzi ekranu. - Zawsze jej bronisz, durniu. Spójrz na siebie. Zobacz, jak cię potraktowała. Olała już dawno temu.
Zerknęłam w kierunku, w którym spoglądała animowana postać. Miś? Pluszowy miś?
- Ale to przecież dziecko - odezwał się brązowy niedźwiadek, zabawnie poruszając przy tym szczęką. - Nie zrozumie tego żartu.
Jakiego żartu? Kto tu żartował? Mam dosyć bycia zabawną i wiecznie grzeczną. Mam dosyć bycia pomiataną.
- Dziecko - powiedział kot. - Rozpieszczone małe gówno. Słodka, że aż rzygać się chce. Wszystko może, wszystko ma. Nigdy nie robi niczego źle, zawsze postępuje słusznie. I rośnie taka zgniłka.
- To nie jej wina! - podniósł głos niedźwiedź.
- Przymknij się wreszcie - wtrącił piskliwy głos, dochodzący z drewnianego domku. - Tom ma rację.
- Tak - zawtórował mu drugi. - Stoisz w tym kącie i o niczym nie wiesz.
- Nieprawda - uparcie bronił się miś.
Chwilę później dołączyły kolejne głosy. Ale już nie starałam się dociec, do kogo należą. Jeden odzywał się z półki wiszącej nad biurkiem, inny krzyczał z ramki ze zdjęciem, kolejny skandował z okolic okna. Największy hałas dobiegał z wnętrza komody. Wychodząc pospiesznym krokiem z pokoju, zauważyłam, że nawet Jezus wierci się na krzyżu. Nie rozumiałam jednak co mówi. Zresztą nie miało to już znaczenia. Postanowiłam.
Podbiegłam do kuchennej lady, zostawiając odgłosy kłótni za sobą. Wyciągnęłam nóż z drewnianego stojaka. Nie, za krótki. Potrzebny będzie większy, z dłuższym ostrzem. O, ten. Z pięknymi ząbkami.
Skierowałam się w stronę pokoiku. Harmider z każdym krokiem stawał się coraz głośniejszy. Wchodząc, miałam wrażenie, że za moment ogłuchnę. Stek zlanych i kompletnie niezrozumiałych słów przelewał się z jednego krańca pokoju w drugi. Zuzia, nieświadoma tego, siedziała przed swoją układanką. Wpasowała właśnie ostatni element - oko konia wypoczywającego na leśnej polanie. W momencie, kiedy brzegi puzzla wtopiły się w całość, rumak uniósł łeb i spojrzał na mnie smutnymi oczami. Zuzia najwyraźniej nie zauważyła ruchu zwierzęcia, bo podskoczyła radośnie i wykrzyknęła:
- Ułożyłam!
Mina szybko jej zrzedła, kiedy zobaczyła, jak przemierzam pokój z nożem w ręku. Stanęłam przed pluszowym misiem, który jako jedyny sprzeciwiał się moim zamiarom, i uniosłam nóż nad głowę.
- Co robisz? - spytał przerażony. - Błagam, nic nie...
- Zamknij się wreszcie! - wrzasnęłam, przekrzykując harmider. Ręka poszła w dół. Ostrze wbiło się w delikatny syntetyczny materiał, by po chwili zatopić się w wypchanym Bóg-wie-czym ciele. Głowa ogromnej zabawki bezwładnie opadła. Wszystko umilkło, jakby uciął nożem. Dosłownie. Żadnego zrób to, nie wolno, to tylko dziecko.
Obróciłam się w stronę dziewczynki. Stała z opuszczonymi ramionami i z zadartą głową patrzyła na mnie. Jej wyraz twarzy mówił wszystko. Lśniące oczy i drżące wargi oznaczały, że wybuchnie za chwilę niekontrolowanym płaczem, zaś zaciśnięte pięści ostrzegały przed eksplozją agresji. I tak się stało. Rzuciła się na mnie, wymachując na oślep ramionami. Odepchnęłam ją jedną ręką. Poleciała ponad metr i przewróciła się na ułożoną przed chwilą układankę. Stęknęła i wymamrotała coś pod nosem.
- Ej, Zuzanno - zaczęłam. Przykucnęła i skoncentrowała się na tym, co chcę jej powiedzieć. Ku mojemu zdziwieniu, słuchała. To idealny moment, żeby zadać ostateczny cios. Wreszcie się odegram na tym bezczelnym, rozwydrzonym bachorze.
- Coś ci powiem, dziecko. - Odeszłam od martwego pluszaka i zaczęłam krążyć po pokoju. Tom usiadł przy pianinie, ale nie podjął gry. Obserwował mnie z zaciekawieniem. - Strasznie rozpuszczona jesteś. Masz zajebiście bogatych rodziców, którzy spełniają każdą twoją zachciankę. Chcesz lalkę? Żaden problem, kochanie. Lalka się znudziła? To nic, słoneczko. Podoba ci się ten miś? - Wskazałam na siedzącego w kącie nieboszczyka. - Jest twój. Po dwóch dniach już ci się nudzi z misiem. Więc może masz ochotę na wesołe miasteczko? Oczywiście, że tak. Obiadek nie smakuje? Skoczymy do McDonalda. Chcesz oglądać bajki? Pewnie, jutro kupimy ci telewizor, żebyś mogła je oglądać non stop. Podarła się bluzeczka? Kupimy coś w centrum!
Dziewczynka patrzyła na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Szlochała i rozglądała się po pokoju, wyławiając wzrokiem przedmioty, które wymieniałam.
- Ja w twoim wieku mogłam jedynie pomarzyć o nowych ubraniach. Nosiłam to, co matce udało się zdobyć. A jak się rozdarło, to chodziłam w połatanym. McDonald? Kurwa, dziewczę, ja ze smakiem wpierdzielałam same kartofle i dziękowałam, że mam co jeść. Do zabawy służyły mi poskręcane ściery. To były moje lalki, a nie jakieś plastikowe gówna za setki złotych.
Zatrzymałam się przy drewnianej willi i zajrzałam do środka. Cukierkowe barbie leżały z otwartymi oczami w łóżeczkach. Cofnęłam prawą nogę, a następnie wyprowadziłam potężne kopnięcie prosto w boczną ścianę domku. Puk, puk. Czy jest ktoś w domu?!
- Co robisz? - zaskrzeczały laleczki.
- Co robisz? - wyłkała Zuzia.
- Układam ci w głowie, kruszynko. - Kolejny kopniak złamał delikatną deskę, a stopa skosiła stojące w sypialni miniaturowe mebelki. Podeszłam do śmiejącego się Toma. Bawi cię to, kocie? Śmiej się, śmiej. Póki możesz.
- Nawet telewizor masz we własnym pokoju. I to nie jakiś tandetny, tylko szczyt najnowszej technologii. - Chwyciłam za lśniącą obudowę Sharpa.
- Nie, miauuu, poczekaj - zamruczał kocur. Ale nie miałam zamiaru na nic czekać. Żegnaj, Tom. Pchnęłam pudło. Odbiornik ześlizgnął się z komody i runął ekranem na podłogę. - Ja nie miałam nawet radia. Rozumiesz? Czy ty to rozumiesz?!
Zuzia trzęsła się ze strachu, nie wiedząc, że najstraszniejsza wiadomość dopiero przed nią. Z zaciśniętych oczu policzkami spływały łzy. W piąstkach, którymi niedawno zadawała ciosy, ściskała kurczowo materiał beżowej spódniczki.
- Ale już jest wszystko w porządku - kontynuowałam z uśmiechem. Teraz. Dobiję ją teraz. - Skończyło się. Rodzice mieli dziś wypadek, wiesz?
Tak, tak, powiedz jej.
- Zginęli na miejscu.
Dziewczynka nawet nie drgnęła. Nadal siedziała skulona, zaciskając piąstki. Nie słyszała? To powtórzę. Podeszłam bliżej i kucnęłam przy niej.
- Tak bardzo mi przykro - powiedziałam z udawanym smutkiem w głosie. - Tatuś i mamusia nie żyją! Nie ma ich! Rozumiesz to?! Trupy! Nie wrócą już do ciebie! - Zaczęłam się śmiać. Drobne dawki spazmatycznego rechotu wplatały się w monolog.
I wtedy stało się coś dziwnego. Ktoś ścisnął moje ramiona, a potem poczułam ból w nadgarstkach, jakby mi je wykręcano. Ale nic takiego się nie działo. Ręce cały czas trzymałam na kolanach. Nagle coś ukłuło mnie w lewe ramię i zaczęłam tracić ostrość widzenia. Wkrótce skulona dziewczynka zamieniła się w delikatną, rozmazaną mgiełkę.
- Nie wrócą... Kapujesz? Nie wrócą... - wyrzęziłam ledwo słyszalnym głosem. A potem pociemniało mi w oczach.
* * *
- Tatuś i mamusia nie żyją! Nie ma ich!
Pod drzwiami kobieta w białym fartuchu czekała na pomoc. Zza rogu wybiegło dwóch, odzianych również na biało, mężczyzn.
- Znów dostała ataku - poinformowała.
- Proszę się odsunąć - polecił jeden z nich i wsunął klucz do zamka. Jak tylko drzwi stanęły otworem, wparowali do środka.
- Rozumiesz to?! - Pacjentka kucała przy łóżku. - Trupy!
Mężczyźni nie czekali ani chwili dłużej i doskoczyli do dziewczyny. Po krótkiej szamotaninie zdołali ją podnieść, wykręcając przy tym ramiona.
- Nie wrócą już do ciebie! - krzyczała, podczas gdy lekarka wbijała igłę strzykawki w jej skórę. Chwilę później dziewczyna opadła z sił, a ciało stało się wiotkie i bezwładne. Pielęgniarze położyli ją na łóżko i cała trójka opuściła pomieszczenie.
Powoli zapadając w sen, wyjęczała jeszcze:
- Nie wrócą... Kapujesz? Nie wrócą...
* * *
- Nie rozumiesz? Tom! - Wrzask Mamci Dwa Buty obudził Zuzię. Zerwała się z krzykiem i przestraszona przebiegła wzrokiem po pokoju. Drewniana willa stała nienaruszona pod ścianą, ani śladu głębokiej rany w ciele pluszowego misia. Na ekranie telewizora Tom po raz kolejny kajał się przed swoją panią. Nie było wściekłej nieznajomej niani.
Zuzia pospiesznie wstała z podłogi i zbliżyła się do brązowego pluszaka. Przytuliła się do niego i przeprosiła. Więc to był tylko sen, zły sen - pomyślała i cmoknęła go w jedyne oko. Wyłączyła telewizor i ruszyła do salonu.
Przy stole siedział ojciec, zagłębiony w stosie papierów. Mama czytała książkę.
- Cześć, skarbie - powiedziała, gdy zobaczyła córkę. - Nudzisz się?
- Właśnie - wtrącił ojciec. - Mam coś dla ciebie, Zuziu. Zostawiłem w aucie.
Dziewczynka uśmiechnęła się, a następnie obdarowała tatusia i mamusię soczystym buziakiem i najmocniejszym uściskiem, na jaki było ją stać.
- Nie chcę - odrzekła. Usiadła na fotelu i z mieszaniną radości i lęku obserwowała rodziców.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
sirmicho · dnia 03.12.2009 09:02 · Czytań: 1688 · Średnia ocena: 3,82 · Komentarzy: 27
Inne artykuły tego autora: