Opętany taniec - Matuszewski
Proza » Obyczajowe » Opętany taniec
A A A
Nie można powiedzieć, że Janusz był szczęśliwym człowiekiem. W zasadzie było mu do szczęścia tak daleko, jak nikomu innemu. Miał ponad czterdzieści lat, a mieszkał całkiem sam. Miał wprawdzie swoje mieszkanie, co było swego rodzaju plusem, jednak z drugiej strony, odziedziczył je po zmarłej matce. Nigdy nie zarobił na swoje własne.
Żył z maleńkiej renty, uzyskanej jakimś spektakularnym cudem. W młodości był sprawnym, zręcznym i na swój sposób przystojnym młodzieńcem, jednak jak zazwyczaj tacy młodzieńcy, czuł zbyt duży pociąg do niebezpieczeństwa i alkoholu. Zwłaszcza do mieszania tych dwóch składników. Któregoś razu, pracując przy taśmie, gdzie składał zabawkowe samochodziki, postanowił ot tak, dla rozrywki, lekko się zalać.
Śmiechom nie było końca, jako że był najlepszym pracownikiem, nawet ciało kierownicze nie zwracało uwagi na jego idiotyczne wybryki. Do wtóru oklasków rozpracował pół litra, potańczył i pośpiewał, wciąż sklecając do kupy plastikowe kółka i karoserie; potem życzliwa dłoń podsunęła mu jeszcze ćwiarteczkę.
Alkohol uderzył do głowy, rozlał się rumieńcem po Januszowych policzkach. W jednej chwili taniec i śpiew to było za mało, mężczyzna bez żenady, ociężale, wskoczył na taśmę. Ledwo stał na nogach, ale czuł się jak sam Bóg.
Towarzysz kierownik zobaczył go ze swojej kanciapy i ociągając się wstał. Skrzypnęły drzwi. Rozbrzmiał krzyk.
Janusz wcale jednak nie uważał, że tego było za wiele. Spojrzał raz jeszcze na rozmazane twarze pod nim, przelęknione, jednak pełne dumy spojrzenia kolegów. To było jego pięć minut, jak bohater, jak gwiazda, walcząc z systemem za pomocą pijackich przyśpiewek i nieudolnych wygibasów zdobył namiastkę szacunku, jakiego pragnął przez całe życie.
Widział, jak w ciągu najbliższych sekund ktoś przyjdzie go ściągnąć, jak krzyczy i grozi. Krzyczcie, pomyślał Janusz, wyciągnijcie ręce, partyjna swołoczy, a podepczę wam palce i dalej będę tańczył! I nic mnie stąd nie zdejmie!
Podniósł nogi do rytmu, zaplątał się we własne spodnie i padł na ziemię. Pięć minut właśnie dobiegło końca. Zanim ktoś zdążył zareagować, nogawka spodni wkręciła się w taśmę, rozbrzmiał syk rozdzieranego materiału. Na szwach wszystko było mocniejsze. Pasek materiału werżnął się w wałki, mężczyzna pojechał po ziemi, z nogą wyciągniętą w górę, przerażeni ludzie usłyszeli zgrzyt łamanych kości. Stopa utonęła w poszarpanych ścięgnach i galaretowatej zawartości torebek stawowych. Maszyna zacięła się i ucichła.
Janusz wytrzeźwiał momentalnie. Całkiem przytomnie obserwował porwaną przez taśmę nogę, krew cieknącą po łydce w stronę kolana, kapiącą na podłogę, kropla za kroplą. Nie krzyczał. Nie mógł uwierzyć.
Swoją niewiarę praktykował przez resztę życia. Nie potrafił powiedzieć sobie, z resztą jak każdy w jego sytuacji, to moja wina. To ja spieprzyłem sobie swoją własną, osobistą przyszłość. To przeze mnie nikt nie weźmie mnie do pracy. Zwalił winę na alkohol. I na matkę. Bo przecież gdyby wysłała go do lepszej szkoły, może wcale nie musiałby pracować fizycznie.
Z tej malutkiej renty, jaką miłosiernie otrzymał, nie było go stać nawet na wykarmienie alkoholowego potwora, przestał więc pić. Trzymał w domu tylko jedną butelkę, zapieczętowaną i pełną, aby móc na nią sarkać w momentach depresji.
Całe jego życie ułożyło się naraz z klocków, które znał. Stanowiły codzienną rutynę, która niejako trzymała go przy zdrowiu psychicznym. Dzień zaczynał od śniadania, które na dobór złego przyrządzała jego matka. Budził go zapach jajecznicy, albo parówek i ciepłego chleba. Kobieta patrzyła na niego ze smutkiem. Przez lata udało mu się wzbudzić w niej poczucie winy.
Za każdym razem widząc jej wyraz twarzy, chciało mu się wrzeszczeć. Czynił to z rozkoszą. Kobieta znikała w drugim pokoju, a on posępnie zabierał się za jedzenie.
Potem, chcąc dogonić stracony czas, czytał rzeczy, które przydałyby mu się w młodości. Po dwudziestu minutach oczy dalekowidza zaczynały boleć. Nie miał okularów. Bez stopy był wystarczającym kaleką, żeby jeszcze aplikować sobie ślepotę. Wbijał wzrok w telewizor i obserwował, marząc o czymś innym, niż to, na co mógł liczyć.
Potem chodził. Błąkał się po pokoju, stukał drewnianą stopą, ćwiczył wierząc, że kiedyś uda mu się wyjść na ulicę i nikt nie zauważy jego inności. Nigdy jednak nie uczynił pierwszego kroku. Nigdy nie uznał, że jest już gotowy.
Gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych rutyna uległa nieznacznej zmianie. Udało mu się dokonać zakupu komputera. Nie miał zbyt dużo pieniędzy, jednak całe odłożone oszczędności wydał na biały, blaszany prostokąt. 486. Cud techniki. Nie był zbyt lotny, więc szybko okazało się jak zbędnym urządzeniem jest taki komputer. Opanował tylko jedną grę… jedną jedyną, w której potrafił coś osiągnąć. Ludzik skakał po piętrach, podłoga uciekała, coraz szybciej i szybciej. Nie dało się wygrać, chodziło o to, żeby jak najdłużej nie upaść. Coś, co Janusz doprowadził do perfekcji w swoim realnym życiu.
Grywał całymi godzinami, w pokoju z zasłoniętymi oknami, wpatrzony w małą skaczącą figurkę, udając, że nie jest taki sam, jak ona. Ludzik skakał, ponaglany przyciskanym klawiszem. Rozpędzał się i zatrzymywał, kręcił w obie strony, wykonywał karkołomne akrobacje, sypiąc przy tym gwiazdki. Ten obłąkany taniec trwał godzinami, palce przeskakiwały po klawiaturze. Czasami Janusz pozwalał sobie na uśmiech. Całymi dniami znikał w świecie, w którym jedyną nagrodą mógł być tylko upadek z coraz większej wysokości.

***
Była piąta po południu. Janusz siedział w domu już drugi dzień od czasu pogrzebu. Nerwowo zaglądał do lodówki, jakby nagłym zrządzeniem losu miała się wypełnić. Odwlekał ten moment, jednak jego wnętrzności robiły wszystko, aby sprowokować go do wyjścia.
W przedpokoju rozbrzmiewał odgłos drewnianej stopy pukającej o podłogę. Janusz raz po raz przymierzał swój stary płaszcz, przeglądał się w lustrze. Nawet we własnych oczach wyglądał dziwacznie.
Ubranie nie maskowało drewnianej stopy. Starał się chodzić raz wolno, raz szybko, patrząc jak to zmienia jego wizerunek. Utykał przy każdej prędkości. Kiszki grały marsza.
Zegar w salonie wybił szóstą. Sklepy zostaną za chwilę zamknięte, a on sam skaże się na kolejną noc głodówki. Musiał się zmobilizować… musiał wreszcie podjąć decyzję. Krzyknął odruchowo, odpowiedziała mu cisza. Mieszkanie rezonowało w rytm jednej osoby, nie było nikogo, kto mógłby usłyszeć jego rozpacz.
W przypływie myśli wspomniał starą, zakurzoną butelkę wódki. Starego „przyjaciela”, któremu kiedyś zwykł się zwierzać podniesionym tonem. Otworzył barek, spojrzał na rząd brudnych kieliszków. W jednym z nich stara pajęczyca uwiła sobie gniazdko, w którym przyszło jej umrzeć. Przez chwilę Janusz patrzył na zaschnięty, powykręcany pancerzyk, zanim butelka wódki odciągnęła jego wzrok na dobre.
Otworzył usta, ale zorientował się, że zupełnie nie wie, co mógłby powiedzieć. Odruchowo potraktował przedmiot jak istotę ludzką. Tak dawno się nie widzieli… zanim krzyknie, zanim wyrzuci całą żółć, powinien się chociaż przywitać.
Nim zdążył się zorientować, niejako wbrew woli, pochwycił butelkę i z metalicznym chrzęstem odkręcił korek. Nie zamknął ust, nie było potrzeby. Z rozmachem trafił między wargi, skrzywił się, kiedy na język wypłynął ciepły alkohol. Pociągnął kilka łyków, po czym, jakby nie dowierzając, odstawił butelkę ze stukiem.
Jego oczy się zajarzyły, żołądek ścisnął w męce, ale umysł nagle wyklarował. Tylko przez chwilę drążyły go wyrzuty sumienia, jakby kogoś zgwałcił, mimo tego odważył się na słowa: „Tak należy się witać z butelką”. Powstrzymał się przed chęcią wypicia jeszcze odrobiny. Zamiast tego postanowił odnowić starą znajomość tuż po powrocie ze sklepu.
Wyszedł szybko, stukot jego jednej nogi rozbrzmiał wściekle na klatce. Szedł niemal demonstracyjnie, utykając do przesady. Ktoś wyszedł na klatkę, ale Janusz wcale nie zwrócił na niego uwagi. Nie odpowiedział na zdawkowe, zakłopotane spojrzenie. Nie odpowiedział na nieśmiałe dobry wieczór.
Jak tylko zniknę będzie się śmiać, pomyślał zadzierając głowę, ale sram na to. Wyminął sąsiadkę w drzwiach, potrącając ją lekko biodrem i wyszedł na zewnątrz. Powietrze było tu inne. Świeżością przyprawiało o zawrót głowy. Wspomnienia nadleciały nieproszone i pomocne. Skręć w lewo, tam jest sklep. Zawsze tam był. Janusz wyprostował ręce, skierował je ku niebu, okręcił na zdrowej pięcie.
- Czego się gapisz? – zganił dziewczynę, na którą przed chwilą wpadł.
Mała powoli wycofała się do budynku. Usłyszał chrzęst otwieranego okna. Podniósł wzrok, któryś z ciekawskich sąsiadów wyglądał na podwórko. Bez żenady patrzył, jakby miał do tego jakiekolwiek prawo.
- Sram na was! – ryknął Janusz – Mam was w dupie, słyszycie?!
Okno natychmiast zamknęło się z trzaskiem. Powoli zapadał zmrok, w blokowisku zajarzyły się światła. Ludzie wracali z zakupów, ze spacerów i oczywiście z pracy. Janusz gardził nimi wszystkimi. Małe ludziki łudzące się, że ich życie jest czymś więcej, niż tylko spacerem po drabinie. Ruszył chybotliwym marszem, wciąż patrząc na niebo.
Pięć minut później był w sklepie, w kilkuosobowej kolejce, z pełną premedytacją łupiąc stopą o podłogę. Sklepikarz od jakiegoś czasu łypał na niego okiem. Janusz dreptał w miejscu. Niech wiedzą, myślał, że się nie wstydzę. Że mam ich serdecznie gdzieś. Jednocześnie starał się zamaskować lekki niepokój, wywołany przez mnogość nieznanych artykułów. Wiedział, co jadł każdego dnia, jednak nie potrafił tego odszukać. Nie potrafił nawet przywołać nazw. Opanował chęć powrotu do swojego bloku i przetrzepanie śmietnika, w poszukiwaniu wyrzuconych opakowań. Kiedy przyszła jego kolej, niechcący przywołał na twarz wyraz budzący politowanie.
Sklepikarz wyartykułował jakieś nieskładne powitanie. Nie zapytał nawet co podać. Odszedł od lady i zniknął zanim Janusz zdążył rzucić za nim soczyste przekleństwo. Wrócił po chwili z torbą wyładowaną zakupami. Mężczyzna rozpoznał to wszystko, co jego matka zazwyczaj kupowała.
Właściciel sklepu się uśmiechnął.
- Trzydzieści jeden pięćdziesiąt. – powiedział.
- Ale… ale skąd pan wiedział? – wypalił zaskoczony Janusz.
- Bardzo mi przykro z powodu śmierci pana matki. Słyszałem i… pomyślałem, że prędzej czy później pan tu zajrzy…
Janusz już w połowie tego zdania zrobił się czerwony na twarzy. Wybuch wściekłości był już tylko kwestią sekund.
- A skąd pan wiedział, że to ja…
- Nie ma pan stopy. – odpowiedział sklepikarz z rozbrajającą szczerością – Nie da się ukryć…
- A może ja wcale nie chcę tego ukryć?! – ryknął Janusz, dla podkreślenia słów waląc drewnianą protezą o ziemię – I może nie chcę pańskiej zasranej przykrości?! Sram na wasze współczucie.
Wyjął z kieszeni portmonetkę matki, chwilę mocował się z zatrzaskiem. Wyjął garść pomiętych banknotów. Liczył, mamrocząc coś pod nosem.
- Skandal, to po prostu oburzające… - mówił do siebie.
W końcu doliczył się sumy. Rzucił pieniądze na blat, monety potoczyły się i spadły za ladę. Sklepikarz schylił się po nie pospiesznie, zanim zniknęły między szparami w podłodze.
- Sram na was! – rzucił na odchodne.
Udawał, że nie zwraca uwagi na miny klientów. Udawał, że nie widzi ich nasłuchujących min, nie zważa na szepty. Na zewnątrz odetchnął. Zacisnął pięści, ale nie mógł się opanować. Jak on śmiał mu tak powiedzieć? Jakim prawem pozwolił sobie na współczucie?
Chciał odejść, ale odruchy były silniejsze. Odwrócił się na pięcie, podszedł do sklepowych drzwi, zaciągnął nosem powietrze i splunął na szkło. Flegma spłynęła po klamce, ludzie wewnątrz w osłupieniu obserwowali jej tor.
Januszowi ulżyło. Pokazał im, że nie mogą tak po prostu traktować go z wyższością… Zdołał się nawet uśmiechnąć, lecz po chwili na jego oblicze wstąpił wyraz niepokoju. Szarpnął za klamkę i niemal przepraszającym tonem wydukał:
- Byłbym zapomniał. I jeszcze połóweczkę czystej poproszę…

***
Siedział sam, przy blasku dogasającej żarówki. Obok, na stoliku nocnym, stały dwie opróżnione butelki po wódce, oraz jedna bardzo wyużywana szklanka. Tego dnia nie włączył nawet komputera, usiadł i po prostu zaczął pić. Z początku wszystko było dobrze. Z każdą gryzącą falą spływającą do żołądka czuł się lepiej.
Pokazał im, o tak, pokazał, że nie można ludźmi tak pomiatać. Jakby się czymś różnili, byli tak zajęci, że nawet nie potrafili znaleźć czasu, aby to wszystko przemyśleć. Z każdym kubkiem jego myśli stawały się coraz bardziej mgliste, zataczały coraz szersze kręgi. Nabierał przyjemnego dystansu do siebie i do wszystkiego, co go otaczało.
Był zerem, to prawda, jednak niczym się nie różnił od innych ludzi. Każdy był zerem. Każdy, co do jednego, skacze sobie po tej drabinie życia i nie zdaje sprawy z tego, że wszystko na nic. Kiedyś i tak przyjdzie dzień, w którym przyjdzie czas spaść. Nie ma znaczenia jak daleko się zaszło.
Im jesteś silniejszy, im mądrzejszy, tym dalej wejdziesz, tłumaczył sobie. I co z tego, skoro pewnego dnia dojdziesz do bariery i będziesz musiał zostać tam, gdzie jesteś, bo przecież nie można się wspinać bez końca. I czym się różni taki człowiek od niego?
- Niczym się nie różni – odpowiedział Janusz. – Niczym. Wszyscy jesteście zerami.
Dopił ostatni łyk wódki. Głowa zaczynała mu ciążyć. Była może czwarta nad ranem. Nie zdążył nawet rozpakować zakupów, po prostu usiadł i pił.
Objął skronie dłońmi. Był zmęczony, zły i już nic nie mógł z tym zrobić. Ani dziś, ani następnego dnia. Gdyby tylko mógł pić, cały czas, piłby i nie musiał o niczym myśleć. Niestety zdawał sobie sprawę z kruchości swojej renty.
Wstał z rozmachem, tłukąc obydwie butelki i wywracając stolik. Matka miała gdzieś oszczędności, miała, zbierała je… tak. On miał rentę, która wystarczyła na większość wydatków. Ale gdzie je miała, gdzie mogła chować?
Janusz poczłapał do kuchni, macając wszystkie ściany po drodze. Rozłożył się na blacie, zrucając wszystkie garnki i naczynia z przyprawami. Włożył głowę pod kran, odkręcił zimną wodę. Wbrew pozorom wcale mu to nie pomogło, po prostu zrobiło mu się zimniej.
W furii powywracał wszystkie szafki do góry nogami, zaglądał do każdego naczynia, pod każdy kubek. W końcu, po około minucie, znalazł. Zbitek banknotów, ukryty w puszce po cukrze. Rzucił je na stół, zapalił lampkę.
Zaczął powoli liczyć. Jego pieniądze starczą na czynsz i może na prowiant, pod warunkiem, że odżywiałby się bardzo oszczędnie. Nie chciał odżywiać się oszczędnie. Jego palce nerwowo przebiegały po banknotach, sypiąc wokół drobinkami cukru uwięzionymi pomiędzy nimi.
Dwadzieścia pięć tysięcy. Policzył jeszcze raz, dla pewności. Dwadzieścia pięć tysięcy, równiutko… nie miał pojęcia kiedy matka to uzbierała.
Usiadł w salonie, dopiero po chwili dotarło do niego, że osuszył już cały alkohol. Teraz… kiedy tak bardzo go potrzebował.
- Opanuj się – warknął.
Musiał to policzyć.
Miał czterdzieści jeden lat. Średnia wieku dla mężczyzny, to około siedemdziesiąt. Plus minus pięć… oznaczało to, że miał żyć jeszcze przynajmniej trzydzieści cztery lata. Nie, pewnie żyłby krócej.
To byłaby tragedia, gdyby odkładał stosik monet, a w rezultacie umarł wcześniej, niż zaplanował. Takie rzeczy przecież się zdarzają.
Janusz oparł głowę na dłoniach. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad swoją śmiertelnością. Gdzieś tam, na granicy świadomości, zdawał sobie z tego sprawę, ale teraz czuł, jakby śmierć czyhała w drugim pokoju.
Ilość lat jest bardzo ważnym czynnikiem… bez dokładnej liczby lat nie będzie mógł podzielić tej sumy i w rezultacie nic mu nie zostanie. Przyszło mu do głowy, że to absurd… na ile może starczyć marne dwadzieścia tysięcy? Na rok? Dwa lata?
To już lepiej przepić wszystko… ale… z drugiej strony… te pieniądze zawsze mogą się przydać. Założył, że wyda całą swoją rentę, co potem? Przez miesiąc będzie głodował. A tak, zawsze będzie miał te sześć dych na czarną godzinę. Jeśli ich nie ruszy, następnego miesiąca będzie to sto dwadzieścia złotych.
Potem uzmysłowił sobie, że jego matka ciułała grosz do grosza, miała nadzieję, że to się na coś przyda, a w rezultacie uzbierała jakąś gównianą sumkę.
I po co to wszystko? – ryknął we wściekłości. Sąsiad z dołu najwyraźniej nie wytrzymał ciśnienia i zaczął uderzać w kaloryfer. Janusz przez chwilę nasłuchiwał. Potem tupnął drewnianą nogą tak, że tam na dole, z sufitu, musiał odpaść tynk.
- Czego pukasz idioto! – wrzasnął, schylając w stronę podłogi.
Z boku i z góry dobiegły go wściekłe odgłosy rzeczy uderzających w beton. Ktoś krzyknął przez okno, że jest kurwa noc, i że zaraz ma tu być cisza, bo zadzwonią na jebaną policję.
Janusz dopadł do okna, otworzył je na oścież i wyjrzał. Łysy łeb sąsiada wystawał piętro niżej, rozglądał się wściekle. Ich oczy się spotkały, tamten aż wrzał ze złości. Ciemne plamy wystąpiły mu na śliskiej od potu glacy.
- Sram na policję! – wydarł się Janusz – I na was też sram!
Na poparcie swoich słów ściągnął spodnie i usiadł na parapecie. Goły tyłek wystawał na zewnątrz. Łysy oniemiał na moment, ale po chwili znalazł coś ciężkiego i postanowił tym rzucić.
Kamienny przycisk do papieru wyrażający tłustego cherubina musnął plecy Janusza i poszybował dalej, odbił się od ściany i wybił szybę na klatce schodowej przylegającej kamienicy. Otworzyło się kilka okien, ciekawscy lokatorzy wyjrzeli na podwórko.
- Co się kurwa dzieje? – zapytał czyjś rozespany baryton.
- Złodzieje!!! – zapiszczała jakaś kobiecina.
- Co żeś zrobił palancie?! – zawył przerażony łysol.
Zanim się schował, zdążył jeszcze pogrozić Januszowi policją. Z trzaskiem zamknął okno, podwórko powoli odzyskało spokój, jeśli nie liczyć cichych komentarzy mieszkańców bloku, wymienianych między balkonami.
Janusz powoli zszedł z parapetu. W głowie mu się kręciło, bolał go tyłek, trafione cherubinem plecy zaczęły puchnąć. Zapiął spodnie i z hukiem zamknął okno.
Policja! Dobre sobie, on tu umrze, a jakiś łysy palant ściga go policją. Z resztą Janusz wątpił, czy mężczyzna odważy się zadzwonić po tym, jak własnoręcznie wybił okno. Mimo tego postanowił wyjść na spacer, na wszelki wypadek.
Narzucił niedbale płaszcz i wyszedł. Dwa razy sprawdził zamki. Krzyknął jeszcze raz, na pożegnanie, stojąc w „kominie” podwórka.
- Jesteście wszyscy nikim! Nikim, słyszycie?!
I odszedł.
Resztę nocy spędził na ławce w parku.

***
Obudził go cichy brzęk.

Słońce wreszcie odważyło się wzejść. Nieśmiało oświetliło twarz śpiącego na ławce Janusza. Przedarło się przez trzydniowy zarost i zapiekło w policzki.
Mężczyzna wstał. Rozejrzał się, co w znacznym stopniu utrudniał solidny kac. Zauważył, że ktoś położył mu na brzuchu kilka miedzianych monet. Kilka metrów dalej spacerował wesoło facet wbity w sportową marynarkę. Pies, jakaś odmiana wesołego wyżła, skakał mu między nogami, próbując wyrwać smycz.
Janusz podniósł monety i rzucił w faceta. Pieniądze odbiły się od pleców jegomościa i spadły z brzękiem na ziemię. Psiarz odwrócił się i zrobił zdziwioną minę.
- Nawet z drewnianą nogą skopałbym ci tyłek, gnojku! – warknął.
Mężczyzna najzwyczajniej w świecie go olał. Spokojnym krokiem poszedł dalej, oczywiście nie kwapiąc się z podniesieniem pieniędzy.
- Pieprzona jałmużna… - mruknął Janusz i spróbował zatrzymać wirujący świat.
Chwiejnie ruszył do domu. Nie miał pojęcia, która była godzina, ale miał niejasne przeczucie, że wróci bez kłopotu ze strony niewyspanych sąsiadów. Wszyscy od dawna powinni siedzieć w pracy.
Szedł powoli, głównie z powodu półprzymkniętych oczu. Słońce było tego dnia strasznie jaskrawe. Mijał kolejne skrzyżowania, wpadał na przechodniów, starał się skupić, ale nie mógł. W końcu wspiął się na swoje piętro, przekręcił klucz w zamku i wszedł do ciemnego przedpokoju.
Mieszkanie śmierdziało stęchlizną. Przez lata przyzwyczaił się najwyraźniej, ale kilka godzin pobytu poza domem musiało wyzerować jego zmysł powonienia. O mało nie przewrócił się próbując zdjąć but. W rezultacie poszedł dalej jedynie zrzuciwszy płaszcz, stukając drewnianym kikutem i podeszwą trampka.
Coś było nie tak. Janusz miał wrażenie ruchu w salonie. Odruchowo rzucił się do kuchni, wbiegł ze stukiem i odetchnął. Pieniądze wciąż tam były… ale. W mieszkaniu ktoś był. To dało się wyczuć.
Wszedł do salonu, i wcale się nie zdziwił. Jakiś facet siedział rozparty na kanapie i patrzył w pustkę przed sobą.
- Co pan tu robisz? – warknął Janusz.
Nie padła odpowiedź. Mężczyzna jakby w ogóle nie zauważył przyjścia lokatora. W głowie Janusza pojawiły się alternatywne wersje zdarzeń. Mógł zwariować, co czasami przydarza się ludziom od dwudziestu lat siedzącym w domu; mógł mieć tak potężnego kaca, że aż imaginował sobie rzeczy i wreszcie – facet był policjantem.
Nie wyglądał jak policjant, bardziej jak złodziej, jednak dowolny złoczyńca na pewno nie siedziałby w podobnej sytuacji z obojętną miną i bezczelnie nie widział lokatora.
- Jest pan z policji? – zapytał. Ku swemu zdziwieniu otrzymał odpowiedź.
- Można tak powiedzieć.
Nieznajomy wstał. Miał około dwóch metrów wzrostu, koźlą bródkę i czarny garnitur z odrobiną czerwieni. Wyglądał troszkę jak jeden z tych filmowych złoczyńców, którzy trzepią grubą kasę na molestowaniu agentów kontrwywiadu.
Mężczyzna przemieścił się szybko, lecz bez pospiechu, i zajął miejsce Janusza przy komputerze. Stara cztery osiem szóstka nie potrzebowała tym razem nieskończonych pokładów czasu do wystartowania. Starczyło, że mężczyzna siadł, a komputer sam z siebie wyrzucił ekran ze skaczącym ludzikiem.
- Jak to, można tak powiedzieć? – spytał Janusz.
Tamten nie odpowiedział. Zamiast tego na moment skupił się na grze. Komputerowy ludzik śmigał po kolejnych piętrach jak nakręcony. Janusz nigdy nie przypuszczał, że można robić to tak szybko. Palce nieznajomego były widoczne jako jedna smuga, stukot klawiszy zlał się w chrzęst. Janusz gwizdnął z podziwem. Jego nadzwyczajny gość w ciągu kilku sekund pobił ostatni rekord, i wcale nie zamierzał się zatrzymywać. Zdawało się, że może grać przez wieki.
Nagle odwrócił się i spojrzał wprost w tęczówki Janusza. Nie w oczy, patrzył przez człowieka na wylot. Hipnotyzował.
Rozległ się cichy stuk drewnianej stopy, to Janusz bezwiednie odsunął się o krok.
- Mam dla pana propozycję – odezwał się, splatając dłonie.
Janusz przez moment ważył słowa. Część jego osoby chciała odpowiedzieć, że on też ma propozycję, albo, że sra na wszelkie propozycje, ale zdołał jedynie rozłożyć ręce w geście oczekiwania.
- Słucham.
Nieznajomy uśmiechnął się podle.
- Jeśli rozumuję dobrze, uważa pan, że jego życie jest jak wyjątkowo obrzydliwy szalet, przepraszam za kolokwializm?
- Skąd ta myśl?
- Oh – mężczyzna zaśmiał się – Wystarczy spojrzeć wokół… ja jednak opieram się na pańskich słowach. W końcu to pan twierdzi, że sra na wszystko i wszystkich.
Janusz też się uśmiechnął… skąd nieznajomy miał wiedzieć, że w ciągu ostatnich dwóch dni te słowa padały dość często? To proste, był albo gliną, wezwanym przez łysego idiotę z dołu, bądź jakimś sąsiadem. Tak, to na pewno sąsiad, pomyślał. Blada cera, wielkie źrenice. Nie wyspał się, a teraz się mści.
- Jeśli zaraz pan nie wyjdzie, odpowie pan za włamanie. – poinformował Janusz.
- Doprawdy?
- Prawdy, srawdy.
Głos miał być złośliwy i drażniący, jednak nieznajomy nawet na moment nie starł z twarzy wyrazu dobrotliwego niedowierzania. Janusz poczuł się jak kretyn i natychmiast spasował.
- Tak.
- I nie chce pan usłyszeć mojej propozycji?
- Sram… a co tam. Wal pan, a potem wynocha.
- To jak z tym gównianym życiem? – dopytał się nieznajomy.
- Przeginasz pan pałę. – Janusz wpadł we frustrację – To jest jakiś żart, prawda? Jakaś ukryta kamera?
- Zapewniam, że nie bywam w nastroju do żartów. To raczej nie moja działka.
- No to słucham.
- Nie przytaknie pan, o tym swoim życiu? – spytał nieznajomy z nadzieją, a kiedy Janusz pokręcił głową dodał – Szkoda. To by dodało sytuacji dramatyzmu.
- Może być bardziej dramatycznie, jak zadzwonię na policję.
- To pan dzwoń. – uśmiechnął się przybysz.
Janusz pokuśtykał do stolika i podniósł słuchawkę. Nie miał zamiaru nigdzie dzwonić, ale liczył na to, że nieznajomy choć trochę się wystraszy. Tamten jednak siedział spokojnie, z dłońmi splecionymi na brzuchu i właśnie zakładał nogę na nogę.
Skoro tak, pomyślał sobie Janusz. Przyłożył słuchawkę do ucha i skierował palce nad klawiaturę. I zamarł w bezruchu. Ze słuchawki sączył się cichy głos mężczyzny siedzącego obok. „Nigdzie nie zadzwonisz” informował beznamiętnie.
Mężczyzna patrzył na Janusza z politowaniem, ale kąciki ust nawet mu nie drgnęły. Na wszystko jest jednak wytłumaczenie. Niewyspany lokator, bo któż inny mógłby to być, jest po prostu jakimś cholernym brzuchomówcą.
- Niezła sztuczka – zaśmiał się sztucznie.
- Nie sztuczka. Ja bym powiedział, że czary.
- I co jeszcze? Zaraz wyciągniesz pan z rękawa chusteczkę?
- Nie… chociaż mógłbym. Myślałem jednak o innych czarach.
- Jak co na przykład?
- Mógłbym zamienić wino w wodę – uśmiechnął się nieznajomy.
- Taki odwrotny Bóg? – prychnął Janusz.
- Można to tak ująć.
- Więc odwrotny bogu, przychodzisz tu z propozycją? Mów więc o co ci chodzi i spieprzaj…
Nieznajomy się nie odezwał, pstryknął jedynie palcami. Janusz miał wrażenie, że w jednej sekundzie cała kamienica zaczęła się ruszać, dygotać, każda cegła z osobna tarła o inne, jednak wszystko trwało w obrzydliwym wręcz spokoju.
Jedynym, co wyraźnie się zmieniło, był obraz za oknem. Zamiast brzydkiego poplamionego budynku, widać było rozmazane, zwinięte barwy. Efekt przypominał ten znany z filmów lat osiemdziesiątych. Był zbyt kiczowaty, aby nie być prawdziwym.
Niedawno spożyty przez Janusza alkohol podszedł mu falą do gardła. Mężczyzna nie wytrzymał. Padł na podłogę, zacisnął powieki i spróbował wsączyć się między szpary. Zdążył nawet wmówić sobie, że na pewno śpi, dalej leży na ławce, i będzie przez sen rzygać.
W tym właśnie momencie dom stanął. Janusz zdobył się na asekuracyjne łypnięcie okiem. Nieznajomy wciąż tam był, wciąż uśmiechnięty. Nie opuścił nawet ręki.
- Przepraszam – mruknął bez entuzjazmu – zawsze tak trzęsie.
- Coś pan zrobił? – wyjąkał Janusz.
Wstał i podszedł do okna. Okolica była całkiem opuszczona. W zasadzie nie w ogóle jej nie było. Za podwójną warstwą szkła rozpościerała się próżnia, biała, nieskończona próżnia. Rozsądek podpowiadał, że jest tam też jakaś „ziemia”, tylko że w kolorze jasnego budyniu, tak jak „niebo”. Nie sposób odróżnić. Janusz poczuł, że jego serce staje z przerażenia.
- To mi się śni… - westchnął.
- Można tak powiedzieć – uśmiechnął się nieznajomy.

***
Po długich pertraktacjach Janusz odważył się wyjrzeć za drzwi. Najpierw obszukał pokój, sprawdził, czy aby każdy najdrobniejszy nawet śmieć jest na własnym miejscu. Zdawało się, że nieznajomy faktycznie jest jakimś bogiem. Znaczy – byłby, gdyby Janusz nie wierzył uparcie, że wszystko dzieje się we śnie.
Tam, gdzie powinna być klatka schodowa, znajdował się dość obszerny salon. W samym środku, wzorem spotkań anonimowych alkoholików, w kółku siedziała banda najprzeróżniejszych indywiduów. Wszyscy, jak jeden mąż, odwrócili twarze w stronę nowo przybyłych.
Janusz zdziwił się. Było ich pięciu. Trzy kobiety, w tym dwie w wieku około czterdziestu lat, jedna wysuszona i przetrawiona wódką, fizjognomią przypominająca zgniłą śliwkę; druga o twarzy i cerze dość mocno wyużywanej prostytutki. Nie ulegało wątpliwości, że jej włosy były naturalne, jednak w zestawieniu z tą twarzą każde wyglądałyby jak tania peruka.
Trzecia była młodsza o dwie dekady. Młodość jednak nie stawiała jej wyżej, niż poprzedniczki. Była to dziewczyna z rodzaju tych, których zazwyczaj staramy się nie zauważać, a kiedy już zauważamy, krzyczymy w przestrachu. Spod gigantycznych okularów patrzyły brzydkie krecie oczy, przykryte źle ściętą grzywką. Gdyby się umalowała, wyglądałaby jak dzieło Picassa. Całość jej figury tonęła szczęśliwie pod obfitym, wełnianym swetrem, koloru zabitego obcasem kanarka.
Był też pryszczaty młodzik, na oko dwudziestolatek. Taki, co to na pewno interesuje się informatyką i przyległościami, a nagiej kobiety nie widział nawet na zapalniczce. Drugi był starszy. Owłosiony, krępy typ przypominający Cygana. Janusz założył się sam ze sobą, że facet ma złote zęby.
- Witamy! – ryknęli chórem.
- Dzień dobry – odpowiedział im nieznajomy.
Janusz powstrzymał się od komentarza, jedynie skinął głową. O co chodzi, myślał. Co ja tu robię? Odpowiedź nie była optymistyczna. Był najwyraźniej męskim odpowiednikiem siedzącej w kole pijaczki.
- Po co mnie pan tu przyprowadził?
- Aby dać panu to, co im dałem.
- Czyli co? Możliwość poznania ludzi, których nikt nie chciał znać?
Nieznajomy zaśmiał się, reszta jedynie uśmiechnęła. Najwyraźniej wiedzieli o czym mówi i zgodzili się z tym.
- Nie. Możliwość uczynienia pańskiego życia lepszym.
- Ja nie mam nic do swojego życia…
Umilkł. To w końcu tylko sen… chociaż tutaj mógł przyznać, sam przed sobą, że jego egzystencja faktycznie jest gówniana. Gdyby mógł, zamieniłby ją na inną, nawet nie słuchając oferty.
- I co? – zaśmiał się nieznajomy. – Przyzna pan wreszcie?
- Dobra, przyznam. I co z tego?
- Oni panu powiedzą. Nie lubię strzępić języka, powtarzać wszystkiego dziesięć razy. Jakby co, będę w pańskim pokoju.
To mówiąc obrócił się na pięcie i wyszedł. W międzyczasie informatyczny młodzik odsunął swoje krzesło i dostawił do kręgu jeszcze jedno. Parada błaznów patrzyła na Janusza zachęcająco.
Usiadł. Ze środka salonu było widać jeszcze pięć drzwi, niektóre miały wyryte numerki, nijak nie przystające do ilości dostępnych pomieszczeń. Każde inne, jakby wyrwane z różnych bloków. Wzdrygnął się na przypomnienie podróży.
- Jestem Albert, jestem informatykiem – powiedział nagle młodzik, głosem zbyt donośnym, zważywszy okoliczności.
- Jestem Suzan – zaczęła niewiasta o twarzy suszki, jednak Janusz nie dał jej skończyć.
- A ja jestem Janusz, i nie jestem alkoholikiem.
- Na pewno? – zażartowała alkoholiczka, a tłum zawtórował śmiechem.
- Czy zamiast pieprzyć, ktoś może mi powiedzieć o co chodzi?
- Nie powiedział ci, Janusz? – spytał podejrzliwie Cygan.
- Nie pamiętam, żebyśmy przeszli na ty.
- Ale przejdziemy…
- Nie był bym taki pewny. O co tu chodzi? Co my tu robimy?
- Ty jeszcze nic – odpowiedziała młoda paskuda – my polepszamy swoje życie.
Zanim Janusz zdążył wyrazić zaciekawienie, informatyk położył mu ślimakowatą dłoń na ramieniu i zbliżył twarz do ucha.
- Tu chodzi o Tower. – poinformował tonem znawcy.
Janusz pospiesznie strzepnął jego dłoń ze swojego ramienia, ale nie zdołał powstrzymać ciekawości.
- O tą grę?
- Dokładnie.
- Ale… w jaki sposób?
- No więc. Dajcie spokój, ja powiem. Otóż mamy w nią grać.
- Gram, i jakoś moje życie się nie zmieniło.
- Nie, nie o to chodzi. On, rozumiesz – kiwnął głową w stronę januszowego pokoju – Jest jakimś bogiem.
- Raczej magiem – mruknął Cygan.
- I za każdy zdobyty punkt ze zrobionego przez nas rekordu, możemy kupić różne rzeczy.
- Taaak? – zaciekawił się Janusz.
W duchu postanowił nigdy więcej nie tykać komputera, skoro od tego można nabawić się tak idiotycznych snów.
- Dokładnie. Za każdy punkt można kupić życie…
- Albo nowy telewizor… - wtrącił Cygan.
- Nowe ciało – bąknęła brzydula.
- Wódkę – dodała pijaczka, po czym kurewka zawtórowała – I brak kaca dnia następnego!
- Tak za darmo? – zakpił Janusz.
- Nie, mówię, że za punkty! – skarcił go młodzik.
- I on jest Bogiem?
- Magiem… - syknął Cygan – i słyszy nas.
- W życiu nie słyszałem większej bzdury.
Janusz wstał, wywracając krzesło. Nawet jak na sen, rzecz była absurdalna. Wszedł do swojego domu, pokonując irracjonalną potrzebę zapukania do drzwi. Nieznajomy siedział przy komputerze i z piekielną łatwością pokonywał kolejne piętra. Zdawało się, że nagina rzeczywistość.
- To jakiś absurd! – rzucił od progu.
Nieznajomy obejrzał się, ale jego palce w dalszym ciągu bezbłędnie trafiały w odpowiednie klawisze.
- Nie wierzysz im?
- Gdyby mówili prawdę, ta mała byłaby drugą Pamelą, Cygan miałby garnitur złotych zębów, stara śliwka zalałaby się do nieprzytomności, a młodzik miał ciało Schwartzeneggera.
- Błąd – mruknął nieznajomy – zaczną dopiero, jak do nich dołączy szósty.
- Czyli ja?
- Albo ktoś inny.
Janusz na moment przystopował. Przecież to tylko mu się śni… grzechem byłoby w takiej sytuacji nie skorzystać z szansy.
- To nie jest sen. – oznajmił nieznajomy.
- Załóżmy, że nie. Wchodzisz w to?
- Czyli… - zastanowił się – Jak zrobię rekord, to… będę mógł… no właśnie? Co będę mógł?
- Prawie wszystko.
- Na przykład?
- Żyć trzysta lat. – mężczyzna zmierzył rozmówcę wzrokiem – Załatwić sobie nową nogę. Obłożyć się gadżetami.
- Za punkty z rekordu?
- Tak.
- To gdzie jest haczyk? – Janusz zmarszczył czoło.
- Haczyk?
- Tak, Haczyk.
- Jaki haczyk? Pan wybaczy, nie rozumiem metafory.
- No… jak z tym dżinnem.
- Z dżinnem…
- No, z lampy. Ja proszę o jedno, a on to daje, owszem, ale na dokładkę dodaje od siebie jakąś paskudną chorobę.
- Nie, tutaj nie. Dostaje pan tylko to, co kupił.
- I mam, tak za darmo?
- Za punkty…
- Czyli za darmo.
- To jak będzie? Podoba się?
- Nie, nie, nie, ja jeszcze nie wiem wszystkiego.
- Reszta jest w umowie.
- Jakiej umowie?
Nieznajomy wstał. W jego ręku powiewała zapisana drobnym druczkiem kartka, co było dość niezwykłe, gdyż litery ktoś starannie wykaligrafował piórem. Jedynym wolnym miejscem świeciło miejsce na podpis.
Janusz przyjął papier i zaczął szybko, w obawie że się obudzi, przeszukiwać go oczami.
- Wybaczy pan – mruknął nagle nieznajomy – Takie czasy, że umowa musi być. Taki to świat, nikomu nie można ufać.

***
Janusz przeciągnął się jak kot, który spał przez ostatnie dwadzieścia godzin. Leżał w swojej pościeli, w ciepłym łóżku. Pokój tonął w blasku słońca, firanki lekko drgały na wietrze. Czuł się doskonale. Przez chwilę leżał jeszcze, kontemplując dziwaczny sen.
Śniło mu się, że miał dostać darmowe życie. Znaczy za punkty, tak, punkty były ważne. Nie podlegały redystrybucji, tak napisano w umowie, a mógł za nie kupić wszystko, czego zapragnął. Mógł kupić życie, mógł być nieśmiertelny. I mieć wszystko. Zamknięty w domu z pięciorgiem wariatów, ale jednak wszystko i na wieczność, przynajmniej tak długo, jak będzie kupował sobie kolejne lata.
Zanim podpisał, nieznajomy poinformował go, że nie wolno oszukiwać, bo on wszystko widzi i słyszy i będzie wpadał. Nie było tego jednak w piśmie, więc Janusz z czystym sumieniem podpisał. Zagrał raz, po czym… sen się urwał.
- Ale jestem pieprznięty – mruknął zaspanym głosem i wstał.
Poczłapał do toalety, oczy wciąż mu się kleiły. Bose stopy klapały na podłodze. Stanął w zwyczajowej pozie nad muszlą. Nie mógł zrozumieć czemu pozycja, którą wypracował przez ostatnie dwadzieścia lat, jest nagle niewygodna. Spuścił spodnie i spojrzał w dół.
Zamarł w bezruchu. Stał tak w osłupieniu, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że pęcherz właśnie postanowił się skurczyć. Mocz spływał po kiblu, tworzył kałużę na kafelkach, podciekł mu pod stopy. Pod obie stopy.
Janusz wrzasnął, cofnął się i wpadł do wanny. W powietrzu powiewały dwie normalne nogi. Ani śladu po kikucie. Wyciągnął rękę i złapał się za dużego palca. Zabolało.
Wyskoczył do salonu, biegał jak oszalały. „Mam stopę” pomyślał, po czym poprawił się natychmiast: „Mam obie stopy!”.
W końcu dostrzegł podpisany świstek papieru. Przeczytał go jeszcze raz, potem kolejny. Wyjrzał za okno. Nie było słońca, a budyniowa próżnia. Zawył w radości. Mógł robić co chciał, przez calutką wieczność!
Koło komputera leżał „cennik”. Wszystkie możliwe do kupienia przedmioty tworzyły długą na kilkanaście metrów listę, na czele z „Rokiem Życia” kosztującym równe sto punktów. Telewizor plazmowy z dożywotnią gwarancją, dla porównania, kosztował jedynie cztery.
Janusz szybko podliczył. Jego rekord wynosił jakieś trzydzieści dwa tysiące. Mógł za to żyć… trzysta dwadzieścia lat. Trzysta dwadzieścia! Za nową stopę dał trzysta punktów. Włączył komputer, odpalił Tower i okazało się, że zamiast tytułowego ekranu, wyskoczyło podsumowanie jego zakupów. Wczorajszej nocy musiał wszystko wydać.
Zaśmiał się. Co z tego? Miał trzysta lat, żeby zdobyć lepszy wynik. I jeszcze lepszy i jeszcze, aż do nieskończoności, bo miał nieskończony czas na próbowanie. Wybiegł do salonu, gdzie czekała na niego grupka jakichś ludzi. W pierwszym odruchu nie poznał nikogo.
Były tam trzy piękne kobiety, oraz jeden gość o posturze lokomotywy. Dopiero, kiedy dołączył do nich Cygan, Janusz zrozumiał co się stało. Krzyknął w radości.
- A tyś czemu nic w sobie nie zmienił? – zapytał.
Cygan nie odpowiedział, jednak posłał mu najjaśniejszy uśmiech na Ziemi.

***
W ciągu pierwszego tygodnia całe jego życie uległo zmianie. Nawet raz nie usiadł do komputera, nawet raz nie podjął próby pobicia swojego rekordu. Tak samo z resztą, jak inni. Salon zapełnił się efektownymi zdobyczami nowoczesnej techniki, wypełnił alkoholem i muzyką. W końcu było co oblewać.
„Sto lat”, śmiali się. Byli tak różni, a jednak tyle ich łączyło. Zamknięci w nierealnym domku pośrodku fikcyjnej przestrzeni, jak cenny bibelot w muzeum, a jednak wolni. Prawdziwie wolni.
Szybko zarzucili pomysł wiązania się w pary. Scaleni nowym doznaniem wyprawiali bale i orgie, śmiali się i bawili, polewając kolejne kieliszki. Wódka w systemie punktowym była niebywale tania.
W pustce nie istniało coś takiego jak dzień i noc. Data zmieniała się samorzutnie na wielkim wyświetlaczu w salonie, a każdy miał w swoim pokoju dokładny termin „rozwiązania” kontraktu.
Po tygodniu niemal nieprzerwanego balowania zalegli wreszcie w bezruchu, wyczerpani i senni. Tylko Cygan chwiał się i polewał. Janusz jako jedyny zachował względną trzeźwość, reszta spokojnie spała.
- Powiets miii – wybełkotał złotousty, podając Januszowi kieliszek – Tszszemu tyś jeszszcze nie stawiaał?
Zaczyna się, pomyślał Janusz. Fakt, nie stawiał. W domu nie panowała zasada ogólnego podsiebiekładztwa, zasadniczo daleka Januszowej etyce, jednak zrezygnował z dzielenia się nie dlatego, że mama źle go wychowała. Po prostu nie miał ani jednego wolnego punktu.
- Nie mam waluty – poinformował.
- Tssienias. – zaśmiał się Cygan. – Ileśś, nastukał?
- Co?
- Punktóff… ja żem nastukał jakieśś, ja wiem, jakiejśś dziesięćć tyśi. I jak króll mam, mófię ći.
- Ja nazbierałem trzydzieści, ale wszystko wydałem na życie.
Cygan przez moment przetwarzał informację, mrugał i usiłował się skupić. W rezultacie wypił jeszcze jedną lufkę, odkaszlnął i wydarł się na cały głos.
- Panie! Hep, Panowie! – skacowane towarzystwo na moment podniosło powieki – To jest genjusz! On… on, no… Debeśściak!
Akcentując słowo klepnął Janusza w ramię i upadł na podłogę. Wędrówka w górę fotela trwała dobrą minutę.
- Ić ty wygraj cóś, i potem ssstawiasz. – wybąkał Cygan, po czym popadł w alkoholową śpiączkę.
Janusz powoli wycofał się do pokoju. Po co to mówił? Trzeba było siedzieć cicho. Miał wielką ochotę walnąć się do łóżka, ale postanowił na moment usiąść przy komputerze. Zrobić jeszcze jeden rekord. Może nie na potrzeby biby, ale mógłby podwyższyć standard swojego mieszkania. Stary wystrój działał mu na nerwy.

***
Kolejny tydzień minął jeszcze szybciej, przynajmniej dla Janusza. Nie mógł się skupić, gdyż zza zamkniętych drzwi co kilka godzin dopływały odgłosy ostrego rżnięcia. Niemal słyszał, jak do kieliszków wlewa się przezroczysty płyn. Co i rusz ktoś podnieconym głosem zachwalał swój nowy nabytek. Na dobór złego Cygan dobijał się czasami, walił w drewno na milicyjną modłę i żądał, aby go wpuścić.
Janusz nie mógł otworzyć. Wiedział, że oni wiedzą, że jest zdecydowanie najlepszy w tą grę. Wiedział też, że oni nie wiedzą, że nie udało mu się pobić rekordu. Nawet się nie zbliżył.
W domu grał przez kilka lat i doszedł tylko do tego pułapu. Teraz potrzebował jeszcze więcej wprawy i treningu, żeby go przekroczyć.
Siedział nieprzerwanie, nie mógł spać. Nie czuł głodu, to jedna z zalet nieśmiertelności, jednak chętnie zwilżyłby czymś usta.
- Dalej – Cygan załomotał w drzwi – Wyłaź Janusz! Daj se spokój!
- Zostaw mnie, gram.
- No nie bądź taka dupa! – poprosił Cygan – Oddasz później, choć się napić!
- Nie mogę! – ryknął Janusz.
*Łup*, *Łup, *Łup*.
Janusz nie wytrzymał. Podszedł do drzwi i otworzył je z rozmachem. Cygan najwyraźniej się o nie opierał, bo wpadł do środka, rozlewając alkohol po podłodze. Obejrzał się zaskoczony.
- Stary – jęknął – Ale tu masz syf…
- Wypieprzaj! – rozkazał lokator.
- Trza se było kupić jakieś meble, He, He.
Janusz nie odpowiedział, jedynie położył piętę na barku Cygana i brutalnie wypchnął go za drzwi.
- Spieprzaj! – polecił.
Cygan, nic sobie nie robiąc z gróźb, przyłożył butelkę do ust i pociągnął solidny łyk.
- Jak chcesz – wybełkotał, wstał w zwolnionym tempie i odszedł w stronę towarzyszy.
Janusz zamknął drzwi, ale i tak słyszał komentarz. „Odwaliło mu” informował Cygan. „Siedzi tam w tym syfie i mu odpieprzyło do reszty”. Kobiety zapiszczały zapijaczonym altem.
- Sram na was! – ryknął Janusz i posępnie wrócił do komputera.

***
Syf. Cygan miał rację, odpieprzyło mu do reszty. Całe życie tu przesiedział, dzień w dzień w tym gównie. Znał każdy kąt, każdą plamkę brudu na suficie. Przed przyjściem tutaj, w środek tej budyniowatej pustki, snuł się postukując drewnianą stopą, jak tania wersja ducha, grał w tą idiotyczną gierkę, i nawet nie wiedział, że stracił rozum. Nie było już jednak odwrotu.
W ciągu miesiąca wygrał jedynie sto punktów. Najgorsze było to, że bał się nawet za to napić. Gdyby się napił, wszystko stałoby się proste. Tylko, że na trzeźwo wcale proste nie było.
Nie był nieśmiertelny. Co za różnica, czy to siedemdziesiąt, czy trzysta. Wie ile ma czasu, umrze dokładnie w dwa tysiące dwieście dwudziestym siódmym roku. Myśl, że to nieodwracalne skutecznie blokuje inne myśli.
Wyda na wódkę i nowe mebelki, to umrze. Wolał zachować punkty na czarną godzinę. Jeśli okazałoby się, że nic nie zdobędzie… to zawsze rok do przodu… no bo tak, każdy ma jakiś limit. Jest zręczny, ale bardziej już nie będzie.
Kładł się i śnił o grze. Wstawał i rzucał się do komputera. Zabawy nie ustawały. Czasami ktoś krzyczał, że pobił rekord, inni mu gratulowali. O Januszu zdawali się nie pamiętać. Jakby nigdy nie istniał.
Grał i odkładał każdy punkt, każdą wyrwaną losowi chwilę. Zaczął nawet stawiać kreski na ścianach, jak skazaniec.
Po kilku latach rekordy innych domowników wynosiły więcej, niż ten nędzny wynik Janusza. A on nie mógł nic zrobić. Nie rozumiał jak to jest, czemu on siedzi i gra, każdą wolną chwilę spędza przy tym przeklętym złomie, a oni zalewają mordy i są jakimś cudem lepsi?
Czasami miał ochotę wyjrzeć. Zobaczyć na własne oczy rzeczy, którymi tak się podniecają. Jak dzieci, które przynoszą do piaskownicy coraz to nowsze zabawki. I on, też jak dziecko. Bo jakie dziecko wyjdzie w takich okolicznościach na podwórko z pustymi rękami?
Nie, niedoczekanie ich. Nie będą się na niego gapić jak na ofiarę. Uzbiera parę tysięcy i wyjdzie tam, pokazać im kto tu rządzi. Pokaże im na co go stać.

***
W salonie rozległ się krzyk. Długi, pełen przerażenia wrzask, jaki tylko kobieta potrafi z siebie wydać. Janusz obejrzał się bez entuzjazmu, myśląc że to kolejna sztuczka jego współlokatorów. Myśleli, że zapomniał.
Krzyk jednak nie cichł, wibrował coraz mocniej i mocniej. W końcu Janusz musiał zatkać uszy. Nagle ścichł. Zaciekawiony wstał i przyłożył ucho do drzwi. Słyszał głosy. I płacz. Co mogło się stać?
Uchylił drzwi i wystawił nos na zewnątrz. Nikt go nie zauważył, więc pozwolił sobie na więcej.
Czwórka lokatorów zgromadziła się nad czymś, co wyglądało jak ciało. Było jednak ciałem jedynie umownie, gdyż normalnie ciała nie rozpływają się z wolna w powietrzu. Leżący był mężczyzną. Wyglądało na to, że to informatyk. Janusz uśmiechnął się. Młody wydał wszystko na zabawki, a zapomniał o życiu.
Chciał już wrócić do swoich zajęć, kiedy głos zabrał Cygan.
- A mówiłem mu… mówiłem, żeby nie oszukiwał…
- Skąd wiesz, że oszukiwał? – spytała przez łzy niegdysiejsza brzydula.
- No bo mi mówił…
- A co to w ogóle znaczy oszukiwać?
- To chyba oczywiste?
- Nie, nie do końca. – nie zgodziła się pijaczka – Nikt nam nigdy nie wyjaśnił czego robić nie wolno.
- Boże, - mruknął Cygan – był informatykiem. Pewnie próbował oszukać grę.
- Ostatnio wcale nie wychodził… siedział tam… ja myślę, że po prostu skończył mu się czas.
- Przecież on miał najwięcej punktów! – zaprotestował Cygan – Ciągle znosił jakieś nowe gadżety!
Zamilkł, kiedy uświadomił sobie co to mogło znaczyć. Informatyk najpewniej wydał wszystkie „pieniądze” na sprzęty i zapomniał o życiu. Leżał jeszcze przez chwilę, zanim zniknął doszczętnie, jak zapowiedź tego, co ich wszystkich musi spotkać.
- Ciekawe, czy cierpiał? – zastanawiała się alkoholiczka.
- A co to za różnica? – syknął Janusz.
Dopiero wtedy go zauważyli. Janusz rozejrzał się po pokoju. Wiele się zmieniło, nawet najbardziej ekscentryczny gwiazdor filmowy nie był by w stanie wymyślić takiego zestawienia „zabawek”. Całą jedną ścianę zajmował ekran telewizora, chociaż to nie było najdziwniejsze. Na podłodze leżała skóra zdjęta ze słonia. Te rzeczy jednak też się rozpływały. Widać młody je kupił.
- Jesteś wreszcie. – wypalił Cygan – To dobrze, bo wreszcie może się napijesz. Siedzisz już tak długo, że na pewno pobiłeś kilka rekordów.
- Gówno ci do moich rekordów!
- Ciągle mi wisisz…
- Sam dawałeś! Ja o nic nie prosiłem!
- Nie kłóćmy się w tak tragicznej chwili… - wtrąciła się młoda, ale Cygan od razu jej przerwał.
- Jakiej tragicznej? Młody wiedział o co chodzi. Nie załamywał się chłopak, tylko siedział tu z nami i używał życia. Dostał więcej, niż to, na co mógł liczyć. Był szczęśliwy…
- Był głupi – mruknął Janusz
- Sam jesteś głupi. Jesteś nudziarz, tchórz i dureń. Miałeś trzydzieści tysi, ile masz teraz? Wiem, gówno mnie to obchodzi. Ale wszystko wydałeś na życie, co nie?
- No i ja tu ciągle jestem.
- A on już nie. Ale on przynajmniej dobrze się bawił.
- To on był głupi, bo ja mam jeszcze trzysta lat na zabawę w udoskonalanie się.
Cygan zaczął się śmiać jak opętany. Usiadł na kanapie i nalał sobie wódki. Reszta do niego dołączyła, tylko Janusz stał niewzruszony. Nie reagował nawet na przyjacielskie gesty.
- Ja stawiam. – powiedział uprzejmie Cygan.
- A potem wypominasz.
- Ale stawiam. A o tym się na trzeźwo nie da rozmawiać…
- Tak, zalej się. Zobaczymy ile tobie zostało.
- A co za różnica?
- Ogromna – syknął Janusz, ale nie dał się prosić.
Usiadł na kanapie, choć na moment zapominając o tym, co go trapiło. Bez ociągania przyjął kieliszek i łyknął alkoholu. Chwilę później w dół jego gardła spływała kolejna setka.
Poczuł się lepiej. Pewnie dlatego, że po wypiciu nie mógł katować się skakaniem po wirtualnych półkach. Mógł bez większych wyrzutów sumienia odpuścić sobie starania, które w jego obecnym stanie nie miałyby żadnego celu.
Towarzystwo utonęło w bezpłodnej dyskusji, każdy rozmawiał z każdym, opowiadając wyimaginowane anegdoty o życiu, którego już nawet nie pamiętali. Zamienili życie na wieczne pijaństwo i już nic nie mogło tego zmienić. Po dobrej godzinie Cygan wrócił do poprzedniego tematu.
- Nie ma znaczenia kiedy umrzesz – oznajmił tonem pijanego filozofa – jeśli nie robisz tego, co lubisz.
Janusz nie podjął tematu. Było mu łatwo się z tym zgodzić, miał w końcu jeszcze trzysta lat. Kiedy impreza dobiegła końca, kiedy wszyscy rozeszli się do swoich mieszkań, Janusz został i jeszcze przez chwilę kontemplował to, czego był świadkiem. Może faktycznie życie samo z siebie nie miało żadnego znaczenia?
On sam nie zrobił nic, czego nie robiłby u siebie w domu, licząc pieniądze z puszki, każdą chwilę smutku topiąc w głębi monitora. Nie grał by dla zabawy, a dla zabicia czasu, dokładnie tak, jak teraz. W domu miałby nawet lepiej, bo za oknem nie majaczyłaby budyniowa pustka, tylko prawdziwe niebo.
Liczyłby każdy grosz, ale też chodził do sklepu, nie był by więźniem we własnym mieszkaniu.
Janusz wrócił do pokoju i zasiadł przed komputerem. W głowie mu się kręciło, ale dla formalności zagrał raz, nie zniechęcając się wcale tym, że spadł po kilkunastu piętrach. Przed snem odwiedził jeszcze sklep. Miał kilka punktów, które mógł przeznaczyć na bzdury.

***
Rano, choć to nie jest odpowiednie określenie dla warunków, jakie panowały za oknem Janusza, obudziły go piskliwe wrzaski kobiet. Uśmiechnął się do siebie i wyszedł. Nawet Cygan stał, jak zamurowany. Otworzył ręce w przyjaznym geście.
- To się nazywa klasa! – ryknął, Janusz jedynie wzruszył ramionami.
- Nie ma o czym mówić.
- Jesteś cudny – oznajmiła była prostytutka, składając na policzku Janusza mokrego buziaka.
- Wspaniały.
- To naprawdę nic – skłamał.
Wiedział, że nowiutka skóra mamuta pozwoli mu uzyskać odrobinę splendoru. Pozwoli mu poczuć się ważnym.
- Wróciłeś? – spytał Cygan.
- Można tak powiedzieć.
Punktów wystarczyło na cały rok radosnego chlania. Janusz czuł, jakby kilka wcześniejszych lat nigdy się nie wydarzyło. Zabawy nie straciły nic ze swej intensywności. Mężczyzna niczego nie liczył i o niczym nie chciał pamiętać.
Pod koniec roku jednak coś się zmieniło. Coraz częściej zamykał się w pokoju, próbując dorobić kilka punktów. Na próżno. Nie poddawał się jednak. Dopiero śmierć towarzyszki sprawiła, że zrewidował swoje postanowienia.
Nie odbyło się to tak, jak w przypadku młodego. Alkoholiczka bez żenady przyznała, że nie ma już możliwości ciągnąć tego dalej, że nie przejdzie ani piętra wyżej. W przeddzień zniknięcia wyprawiła wielką fetę, za pozostałe punkty kupując wszystko, czego wysmakowane podniebienia jej towarzyszy mogły pragnąć. Alkohol lał się w nawet większej ilości, niż do tej pory.
Nad rankiem rozwiała się. Janusz z kolei podliczył punkty i doszedł do wniosku, że powinien popracować nad swoim rekordem.

***
- Stary wyłaź – ryczał Cygan – Ja stawiam!
- Spieprzaj!
- Wyłaź…
*Łup* *Łup* *Łup*
Wskoczył marne piętro wyżej. Pięć lat, a on nie miał już nic i znów męczył się z poczuciem bezsiły. Gdyby nie nakupił tych lat… nie, nie mógł tak po prostu wydać wszystkiego na zabawę. Wciąż był sobą – człowiekiem, który w kilka dni po śmierci matki liczył, kiedy sam powinien umrzeć.
- No ja stawiam!
- Sram na to!
Cygan dał za wygraną, ale dopiero wtedy drzwi się otworzyły. W jego oczach zaświeciła się nadzieja.
- Wygrałeś coś? - spytał
- Nie. – mruknął Janusz – Ale ty przecież stawiasz.
- Stawiam.
Tym razem jednak mężczyzna nie oddawał się w pełni rozkoszom pijaństwa. Pił mało, z umiarem, chcąc zmiękczyć współlokatorów. Już dawno doszedł do wniosku, że pewnej granicy po prostu się nie przeskoczy, że już nigdy nie będzie bardziej sprawny, nie wiadomo jak by się starał.
Zostawało tylko jedno wyjście. Oszustwo. Sam nie miał pojęcia jak to zrobić, a jedyną osobą, jaka mogła coś poradzić, był martwy informatyk.
Albo Cygan.
- Słuchaj – spytał, kiedy towarzystwo już ledwo trzymało się na nogach – Słuchaj, pamiętasz młodego?
- Jakże mógłbym zapomnieć? – wysyczał zmęczonym głosem Cygan
- Słuchaj… ty pamiętasz, dlaczego on umarł?
- Boże, wydał wszystko na zabawki… - wtrąciła się prostytutka.
- Co ty gadasz… on oszukiwał. – odpowiedział zaczepnie złotousty.
Janusz wkroczył, zanim dyskusja rozwinęła się na dobre.
- A jak on niby oszukiwał?
- Skąd mam wiedzieć?
- Nie, no może ci powiedział coś?
- Mówił coś o jakimś folderze.
- Bzdura – zapiszczała kurewka – Zmyślasz!
- Nie zmyślam. Mówił, że tam gdzie folder z grą.
- I co z tym folderem?
- Nie wiem – wybełkotał Cygan – Mówił, żeby coś edytować. I że to łatwe.
Zasnął tuż po wypowiedzeniu ostatniego słowa. Januszowi także kleiły się oczy, pożegnał się, jakby nigdy nic, i zniknął w pokoju. Postanowił, że zajmie się tematem następnego dnia.

***
„Proste” – mruczał do siebie wściekle. Dopiero drugiego dnia znalazł to, czego szukał. Faktycznie nie było to nic skomplikowanego. Gra zapisywała wyniki w pliku tekstowym – wystarczyło go edytować i zmienić wpis.
Następny dzień mężczyzna spędził na analizowaniu umowy, w której faktycznie nie było najmniejszej wzmianki o tym, co może zostać uznane za oszustwo, ani o oszukiwaniu w ogóle.
Cygan walił w drzwi nieprzerwanie. Janusz wiedział, że jeśli w końcu nie wyjdzie, tamten nie spocznie w swoich próbach wyciągnięcia kolegi. Czując, że nie ma wyjścia, z duszą na ramieniu dodał sobie jeszcze piętnaście tysięcy punktów.
Serce biło mu jak szalone. Sprawdził stan konta. Był większy – mógł kupić co mu się żywnie chciało. Mimo tego powstrzymywał się. Czekał, aż mimo wszystko jego koźlo brody dobroczyńca się zjawi, aby go ukarać. Nic takiego nie miało miejsca. Janusz z czystym sumieniem zakupił kilka smakołyków, po czym wyszedł do ludzi. Zabawom nie było końca.

***
Nie pamiętał ile dni spędził na pijaństwie. Nie pamiętał niczego. Ze strachem wstał z łóżka i poszedł do komputera. Okazało się, że nie ma już czego wydawać. Przeraził się, że system jednak odkrył jego machlojkę, ale wtedy właśnie przypomniał sobie poprzednią noc. Postanowił profilaktycznie dokupić sobie życia.
Odetchnął z ulgą, teraz był nieśmiertelny i mógł zażyczyć sobie wszystkiego, bo wpisanie wyniku było wręcz prymitywne.
Postanowił zrobić to w tym momencie.
- Nie ma – szepnął przybysz.
Janusz odwrócił się na krześle, jego dobroczyńca siedział na skraju łóżka międląc w dłoni brodę.
- Czego nie ma?
- Mówiłem, żeby nie oszukiwać – uśmiechnął się mężczyzna.
- Nie ma nic w umowie, nie możesz mi nic zrobić!
- To prawda. Sam sobie zrobiłeś.
Janusz zerknął na monitor. Nie było… nie było całego folderu, nie miał już jak sfałszować wyników.
- Jak to… ty nie możesz.
- Mogę. Sam jesteś sobie winien.
Diabeł zniknął, ale Janusz nie zwrócił na to uwagi. Z desperacją sprawdził stan konta. Został mu jeden, jedyny punkt. Nic więcej. Za drzwiami stał Cygan dopytując się wrzaskiem, czy wszystko w porządku.
Nie było już nawet czego dozować. Miał pięćset lat na pobicie niepobijalnego rekordu. Jeden punkt nie starczy na nic. Janusz zrozumiał, że niezależnie od wszystkiego, jego życie wróciło do punktu wyjścia.
Spędzi każdy dzień, każdą minutę, na próbach pobicia rekordu. Wciąż w tych samych ścianach, bo przecież nie wydał nic na mieszkanie. Zaśmiał się gorzko. Przynajmniej spróbował, a nie spotkało go nic, czego mógłby uniknąć w prawdziwym życiu.
Za ostatni punkt kupił butelkę wódki, którą umieścił pomiędzy starymi kieliszkami. Zeschnięta pajęczyca spoglądała na niego złowieszczo. Butelka, której nigdy nie ruszy, której będzie mógł się zwierzać, którą obwini. Rozejrzał się po mieszkaniu, szukając jakichś uchybień, jakby cudem mógł przemycić coś, czego tu nie było.
Cygan walił w drzwi.
Sram na ciebie, pomyślał Janusz. Usiadł przed monitorem i zaczął grać. Szybko jednak przestał. Zrozumiał, że do pełnej iluzji brakuje mu jeszcze jednej rzeczy. Trzeba będzie zrobić coś z tą nogą, powiedział w myśli.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Matuszewski · dnia 10.12.2009 09:33 · Czytań: 3064 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 5
Komentarze
zajacanka dnia 10.12.2009 22:18 Ocena: Bardzo dobre
To jeden z ciekawszych tekstow przeczytanych przeze mnie ostatnio na PP. Bardzo dobry poczatek, w realnym swiecie. Swietna charakterystyka bohatera, jego zachowan i przemyslen. Bardzo starannie napisane. Druga czesc, w wyimaginowanym swiecie, troszke mniej dopracowana. Kilka bledow, literowek. Tekst dlugi, co nie zawsze zacheca do czytania.
Ale ode mnie bdb:)
Pozdrawiam
Matuszewski dnia 11.12.2009 23:20
Dzięki za opinię. Wychodzi na to, że nie opłaca się spieszyć, czy skracać końcówek.
Też zauważyłem, że długie teksty ludzi odstraszają, czy to na portalach z radosną twórczością, czy to leżące na biurkach wydawców.
Innymi słowy portal pisarski dla ludzi, którzy nie chcą zbyt dużo czytać;)?
zajacanka dnia 13.12.2009 01:26 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
Innymi słowy portal pisarski dla ludzi, którzy nie chcą zbyt dużo czytać?

To nie tak. W natloku dodawanych tekstow wielu ludzi skupia sie na mniejszych formach, latwiejszych do przyswojenia, czy skomentowania. Poza tym, odnosze wrazenie, ze mialbys wiecej czytelnikow, czy komentujacych, dodajac ten tekst do Fantastyki, majacej tu wielu zwolennikow. Ale to tylko moja, skromna opinia:)
Matuszewski dnia 13.12.2009 04:07
Do fantastyki, mówisz? To tak... nie wiem, czy to przypadkiem dowcip nie był; facet chce wydać powieść, idzie w tym celu do wydawcy i opowiada; tutaj jest bohater, który jest dajmy na to z biednej rodziny, ojciec pije, matka umiera na raka, a on chce być lekarzem, wzruszająca historia. Wydawca na to, że on wydaje sf; na to pisarz: "no to umieszczę akcję na stacji kosmicznej".

Fantastyka ma całą masę zwolenników, to prawda. Ale z drugiej strony - nie wierzę w to, że ta cała masa zwolenników, to przypadkiem nie w większej części ludzie, którym nie udało się, no cholera się nie udało, urodzić jako elf, czy tam krasnolud.
Umieszczenie tam powyższego opowiadania zdecydowanie nabiłoby mi komentarzy - a mam na myśli komentarze typu "to nie jest fantastyka". Nie wiem sam. Może gdybym miał możliwość dodania większej ilości "tagów" - ale pewnie wtedy miałbym problemy z decyzją...
Jack the Nipper dnia 14.12.2009 21:59 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
z resztą jak każdy


zresztą

Cytat:
to moja wina.


tu bym dał cudzysłów

Cytat:
które na dobór złego


domiar złego

Cytat:
jego matka. Budził go zapach jajecznicy, albo parówek i ciepłego chleba. Kobieta patrzyła na niego ze smutkiem. Przez lata udało mu się wzbudzić w niej poczucie winy.
Za każdym razem widząc jej wyraz twarzy, chciało mu się wrzeszczeć. Czynił to


jego - go - niego - mu - niej - jej - mu - to - za gęsto od zaimków
Cytat:


Cytat:
się na słowa: „Tak należy się witać z butelką”. Powstrzymał się


3 x się

Cytat:
nieśmiałe dobry wieczór.


"dobry wieczór"

Cytat:
bardzo wyużywana szklanka


wyużywana - wiadomo o co chodzi, ale nie ma takiego słowa ;)

Cytat:
przyjdzie dzień, w którym przyjdzie


2 x przyjdzie

Cytat:
wesoło facet wbity w sportową marynarkę. Pies, jakaś odmiana wesołego


wesoło - wesołego = powt

Cytat:
- To nie jest sen. – oznajmił nieznajomy.
- Załóżmy, że nie. Wchodzisz w to?


zapis powinien byc w jednej linijce

Cytat:
wreszcie. – wypalił Cygan


bez kropeczki

Cytat:
stawiam. – powiedział


jw.

Cytat:
życiu, którego już nawet nie pamiętali. Zamienili życie


2 x życie

Cytat:
Nie grał by dla zabawy,


grałby

Cytat:
nie był by więźniem


byłby

Cytat:
Nie. – mruknął Janusz


bez kropki

Cytat:
oszukiwał. – odpowiedział


jw.

Bardzo dobre. Do świetnego zabrakło mi paru drobiazgów, na przykład, po co Diabeł dał tym wyrzutkom społecznym taka szansę? I trochę za duzo chaosu w poczynaniach Janusza - strasznie się miota, zupełnie nie wie czego chce, raz pije, raz nie pije, raz gra, choc nie może wygrać, raz rzuca wszystko w diabły, a raz bije rekord, którego już miał nie pobić.

Ale to drobiazgi do uporządkowania, poza tym to kawał dobrego pisania. Wciagająca i ładnie opowiedziana historia.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty