- Chyba coś przed siódmą - odpowiada on.
Ona na plecy opada, na łóżko co wciąga - co tydzień, to głębiej.
I wzrok w sufit wbija, na którym nadzieja tli się -
co tydzień, to ciemniej..
To jest ten czas, ta osobliwość, to punkt przegięcia, kiedy euforia, zaloty, podchody, gra wstępna, wzniesienia, wytryski...
przechodzą w mokre i zimne dnia przebłyski.
- Na pewno przed siódmą? - pyta choć wie, że znów udowadnia, że nie jest mądra.
- Albo za piętnaście siódma albo piętnaście po - powiada boski, układając ręką jądra. - Ale najlepiej jakbyś już poszła, bo nic nie wiadomo...
Dziewczyna znów bokiem się kładzie do kochanego. Pierś prezentuje w desperacji i chwiejąc na łokciu odkrywa się cała. Zna swoją wartość, zna jego gust i słabości.
Ale czy wie, że chwilę wcześniej, przestała mu się podobać?
A może nie wie, że w świetle jutrzenki najdziksza nawet kochanka traci z ostrości.
Ale ona wyszłaby z siebie i wszystko oddała:
By padła na plecy, na brzuch, na kolana, wyrwałaby serce i pokazała...
Ale on tego nie chce - to, czego chciał, ona już...
A reszta?
Reszta to zbędny dodatek do ciała.
Mimo to ona próbuje, zawsze próbuje, próbuje zawsze.
- A... - Zagryza wargę. - ... a może mnie odprowadzisz? - pyta nieśmiało
i choć zna jego odpowiedź, to czeka na cud
z nadzieją, że zna go za mało.
- Ej, weź przestań, chyba trafisz.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
valdens · dnia 04.11.2007 22:13 · Czytań: 896 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: