Terapia przyjmowała pacjentów w swojej willi - w jednej z najpiękniejszych dzielnic miasta. Pojechałam tramwajem. Byłam już trochę spóźniona. Przez niedomkniętą furtkę weszłam dość pewnie, jednak zaczęłam podświadomie rozglądać się za psem. Musi być przecież pies. Nie zobaczyłam jednak psa, a kota, który patrzył na mnie groźniej, niż by to zrobił jakikolwiek pies.
- Ty Bestio - powiedziałam, mijając go uważnie, by nie nadepnąć na ogon.
Ona już czekała. Korzystając z mojego spóźnienia, podlewała kwiaty przed wejściem. Ogród był w stylu japońskim i przy tak pięknej pogodzie mogłybyśmy w zasadzie rozmawiać tutaj. Jednak zaprosiła mnie do gabinetu.
Ogromny, nowocześnie urządzony pokój zalewało światło filtrowane zielenią za oknem. Obrazy na ścianach były realistycznym przedstawieniem życia codziennego. Na jednym widniała kuchnia, jak z reklamy zupek instant, na innym - łazienka z malowniczym widokiem na ocean. Jeden wydał mi się godny uwagi. Przedstawiał kobietę z trzema motylami w dłoniach. Dwa z nich odbijały się w jej oczach pojedynczo jak w lustrach. Trzeci pozostawał samotnie bez iluzorycznej kopii. Sprawiało to wrażenie, że na pierwszym planie obrazu są wyłącznie one, a postać staje się tłem.
Terapeutka poprosiła mnie o zajęcie fotela. Był wygodny, zapadłam się jak w puch i w moim odczuciu stałam się teraz niewidoczna. Mogłam opowiadać. Zaczęłam sama, bez żadnych pytań. Miałam wszystko przetrenowane. Bez zająknięcia podałam fakty i zdarzenia, tylko czasem wyrażając emocje. Emocje już były poza mną, pozostały właśnie fakty, które trwały, jak stare graty w moim życiu. Chciałam, aby ona coś z tym zrobiła. Zadałam sobie trud przyjścia tutaj, czekałam na pomoc.
- Musimy zacząć od początku.
- To wiem - odpowiedziałam - ale jak?
- Prosto, cofniemy czas.
- Jak to, to jakiś żart?
- Skąd miałaś mój telefon? - zapytała nagle i wydało mi się to bez sensu.
- Jak to skąd? Z ogłoszenia w internecie!
- Czy zwróciłaś uwagę, na jakiej stronie było to ogłoszenie?
Nie mogłam sobie przypomnieć. Wysilałam pamięć, ale nie pamiętałam...
- Nieważne - powiedziała Terapia, przerywając moje zamyślenie.
Teraz uśmiechnęła się do mnie, a ja zauważyłam, że ma sporą nadwagę, którą umiejętnie skrywa pod dobrze skrojoną tuniką.
- Nie chcę cofać czasu. Uważam, że to nie tylko niebezpieczne, ale i wcale nie jest pewne, że będzie dobre.
Faktycznie przypomniałam sobie kilka filmów, które, co prawda, kończyły się dobrze, ale były to naiwne bajeczki. Tu chodziło o mnie i o moje życie, a nie ckliwy, kiczowaty film.
- Ale ja nie stosuję innych metod. W tej sytuacji nie mogę pomóc...
Zawiesiła głos, dając mi jakby do zrozumienia, że powinnyśmy się pożegnać.
- Dokonała pani wyboru... - dodała, patrząc na obraz z kobietą z motylem, tak jakby zobaczyła go po raz pierwszy.
Wychodząc, spytałam, czy mogłabym skorzystać z toalety. Terapia wskazała mi drzwi. Ku mojemu zdziwieniu umyłam twarz w niebieskiej wodzie, bo taka właśnie wypływała z kranu. Gdy wyszłam, ona już podlewała dalej kwiaty. Spostrzegłam, że woda w konewce miała taki sam nienaturalnie niebieski kolor. Nie powiedziałam „do widzenia”, wydało mi się to niepotrzebne. Jednak po chwili odczułam, że powinnam to zrobić. Powinnam powiedzieć „do widzenia”?
Przy furtce wyjęłam telefon i zobaczyłam, że mam kilka nieodebranych smsów i zapełnioną skrzynkę. Przy próbie sprawdzenia wiadomości telefon się zawiesił. musiałam go zresetować. Włączył się po chwili, ale wyświetliła się dziwna ikona. Czy moja sieć zmieniała logo? Wybrałam numer do domu.
- Połączenie nie może być zrealizowane. Skontaktuj się z operatorem.
Niemożliwe! Słuchałam tej samej informacji w kolejnych językach. Ogarnęła mnie wściekłość. Sprawdziłam godzinę. U terapeutki byłam krótko, może jakieś czterdzieści minut, a jest już tak późno? Robił się wieczór, ale mimo to postanowiłam wrócić pieszo. Aż nagle dotarło do mnie, że nie wiem, gdzie jestem. Nie poznawałam domów. Zaczęłam się denerwować. Osiedle, w które weszłam, było zupełnie puste. Byłam teraz tak zdenerwowana, że zrobiło mi się zimno...
To jakiś koszmar, ale przecież to nie sen, nie obudzę się! Zaczęłam cofać się w kierunku domu Terapii. Jak w najgorszym koszmarze - domu nie było tam, gdzie znajdował się kilka minut temu, teraz nie istniał! Zrobiło się ciemno. Nikt nie przechodził. Po prostu nikogo nie było.
Co się mogło stać? Czy ona ma z tym coś wspólnego, czy może zwariowałam?
Teraz ławka przed najbliższym blokiem była jedynym miejscem, które uznałam za sensowne. Nieraz widywałam bezdomnych koczujących tak godzinami. Musiałam w tej chwili wyglądać podobnie.
Wszystko straciło znaczenie. Opowieść mojego życia przestała istnieć. Była pustym fałszywym akordem. Nie musiałam cofać czasu. Czas złapał mnie w pułapkę! Moje tęsknoty, żale, nierozwikłane zagadki...
Przypomniałam sobie powieść pisaną przez kogoś na blogu. Czy to nie było coś podobnego? Myślałam, że facet zwariował, że powiela jakieś filmowe pomysły, ma fantazję. A może to nie była fantazja? Może ten ktoś opisał prawdę? Przeszedł mnie dreszcz. Zaczęłam mocno wykręcać sobie palce, czułam ból, więc to nie sen... Mam wyobraźnię, ale przecież w końcu świat widzę bardzo realnie. Marzę, to prawda, zmyślam, ale to ma granice. Niemożliwe, aby mój umysł je przekroczył, tak nie mogło się stać! Nie, nie dam się zwariować, zatrzymam taksówkę i po sprawie. Wstałam, ale nie potrafiłam znaleźć ulicy. Krążyłam otępiała po alejkach osiedla. W końcu wróciłam na ławkę.
Spałam, jak bezdomna, ale mocno, do samego rana. Nic mi się nie śniło.
Ból po przebudzeniu mnie nie zdziwił. Nie mogło być inaczej, w końcu to nie hotel, a twarda osiedlowa ławka.
Nie narzekałam już na nic. Moje życie się zmieniło, a ja poddałam się od razu. Zaakceptowałam bez walki. Tak naprawdę musiałam być zawsze podświadomie na to przygotowana i wiedziałam, dlaczego. To było to, czego się zawsze bałam. Powracający sen stał się rzeczywistością. Zaistniał jak nagły ból zęba, o którym już się nie da zapomnieć, albo atak wyrostka, kiedy już jest wszystko jedno i człowiek gotów jest na najgorsze...
Otworzono sklepy. Kupiłam bułkę i zerknęłam na gazetę. Minął równo rok od czasu, kiedy wyszłam z domu na wizytę do Terapii. Musiała więc maczać w tym palce. Wiedziałam, że moje wysiłki, by powrócić, spełzną na niczym, że gdziekolwiek pójdę, nie znajdę domu. Zaczęłam powoli rozumieć ten scenariusz. Jestem zdana sama na siebie. W mieście, które nie przypomina tamtego. Wśród ludzi, których nie znam. Nie płakałam. Byłam przerażona.
Chciałam zacząć od nowa, ale nie tak. Ciążyło mi wszystko, co miałam, chciałam uciec, ale nie tak... Jeśli nie tak, to w jaki sposób?
Jeżeli to jest zagadka, a nie przypadek, to muszę ją rozwiązać. A jeśli jest rozwiązanie, musi być w moim zasięgu.
Zdałam sobie sprawę, że mogli mnie szukać. Szukali na pewno. Co czuli? Wiem, potrzebuję internetu. Może coś znajdę, jeśli mnie szukali. Jeżeli to jednak jakiś równoległy świat, to nic nie znajdę. Alternatywną wersją do równoległego świata była też moja śmierć. Może już nie żyłam, a świat dookoła to coś w rodzaju czyśćca? Myślałam dosyć logiczne, jak na kogoś, kto znalazł się w takiej sytuacji, albo dokładniej - kogoś, kto w ogóle się nie znalazł.
Najważniejsze, to spotkać osobę, z którą da się porozmawiać, i jakieś inne miejsce poza ławką na osiedlu.
Zdecydowałam się jednak na wizytę na policji.
Moją historię opowiedziałam tak, by nie wynikało z niej, że jedynym miejscem, w którym powinnam się znaleźć, jest szpital psychiatryczny. Wyszło więc na to, że po prostu straciłam pamięć i niewiele pamiętam.
Sprawdzali w kartotece osób zaginionych. Czekałam na korytarzu. Dostałam klucz od służbowej łazienki i nareszcie mogłam się wykąpać. Woda była niebieska. Tak jak w łazience i w konewce Terapii!
- Dlaczego woda jest niebieska? - Spytałam młodego człowieka, który wymiatał właśnie niewidoczny kurz spod krzesła, na którym siedziałam. Chłopak popukał się w czoło, co było dla mnie sygnałem, że tego pytania nie należało zadawać.
- Proszę pani, wszystko się wyjaśniło! Mąż już po panią jedzie.
Policjant stał nade mną i uśmiechał się. Zaczęłam płakać.
Czekałam około dwóch godzin. W drzwiach komisariatu pojawił się Mikołaj.
- Jak to, to ty? Ty jesteś... - nie dokończyłam. Ta wiedźma jednak pokręciła coś z czasem! To nie tak, nie tak!
Mikołaj przytulił mnie.
- Wracamy do domu?
- Nie mam innego wyjścia -odpowiedziałam, bo innego wyjścia w tej chwili nie umiałam znaleźć.
Kiedy za niego wyszłam? Więc wtedy nie wróciłam? Podjęłam inną decyzję? Przypominało to film, kiczowaty film. Dlaczego zmieniła się historia w tym właśnie miejscu, dlaczego w tym? Nie raz o tym myślałam, ale nie to chciałam zmienić.
- Jak się czujesz? Opowiesz wszystko w domu - Mikołaj mówił tak, jakby wcale nie był zainteresowany, co i jak odpowiem.
Jechaliśmy szybko. Nie poznałam miasta. Nie znałam ulic. Nie pamiętałam, naprawdę?
- Wszystko będzie dobrze. Moja mama mieszka ostatnio z nami. Pomagała przy dzieciach, bardzo tęsknią za tobą.
Dzieci? Musiałam być przygotowana. Nie znam ich przecież. Zresztą dobrze, że wszyscy i tak będą wiedzieć, że nie pamiętam. Będzie łatwiej.
Dom był ładny. Ten sam, który kończył dawniej budować. Piękny ogród - po prostu wszystko na swoim miejscu. Pani profesor, a moja teściowa, była bardzo oficjalna, widocznie nigdy mnie nie polubiła, tego mogłam się spodziewać. Znalazłam rzeczy, o których mogłam powiedzieć, że bez wątpienia należą do mnie. Były po prostu w moim stylu.
Jeszcze tego samego wieczoru usiadłam przy komputerze i wstukałam w wyszukiwarce nazwisko mojego męża. Był. Tak myślałam. Przeszkodziłam mu w karierze. W tej chwili jest we właściwym miejscu. Nie powinnam szukać. Może niech tak zostanie. Wszystko jest dobrze. Wiedźma wiedziała, co robi.
- Chciałem porozmawiać - Mikołaj wszedł do pokoju - tylko nie wiem, czy to dobry moment.
- Nie przejmuj się. Mów...
- Chodzi o rozwód. Teraz chciałbym to dokończyć. Wiesz, my z Anią na dobrą sprawę już dawno jesteśmy razem. Dzieci tęskniły, ale wiedzą, że się rozwodzimy, są zresztą już duże...
- O to ci chodzi? - odpowiedziałam pytaniem, przypominając sobie pewne fakty. To zresztą mogłam przewidzieć. Anię pamiętałam, była jego dziewczyną od niedokończonego sweterka.
- W porządku, zresztą ja teraz muszę załatwić wiele innych spraw.
Rano dopytałam się o finanse. Nie było problemu. Mikołaj nadal miał dobrą pracę. Przynajmniej to przyjęłam z ulgą. Musiałam kupić telefon. Chyba w tej kwestii nie było znacznego postępu, bo model wybrałam podobny do tego, który miałam. Nie dopytywałam się o moje własne zajęcie. Nie chciałam wiedzieć. Szukałam ogłoszenia w internecie. Powinno tam być. Woda u tej wiedźmy była przecież niebieska...
Przed południem zadzwoniłam do męża do pracy, pod numer znaleziony w wyszukiwarce.
- Cześć, pamiętasz mnie? Co u ciebie?
- Witam, nie wiem, czego nie wiesz?
- Jak praca, dom, rodzina, no wiesz...
- Zrobiłem habilitację. Gosia pracuje, dzieci studiują? Nic specjalnego.
- A, to dobrze.
- Jesteś w mieście? Może zajrzysz do nas do laboratorium. Chętnie ci wszystko pokażę.
- Nie, nie mam czasu, właściwie, to tylko tak dzwonię...
- Szkoda. Ale zapraszam.
- Wiesz, zadzwonię jeszcze.
Rozłączyłam rozmowę. Czułam się podle. Nie powinnam teraz cofać czasu. Wszystko jest dobrze, jest lepiej. Nie powinnam nic zmieniać, ale w tej samej chwili zadzwoniła komórka.
- To ja, oddzwaniam, bo tak szybko się rozłączyłaś. Spotkajmy się!
- Kiedy? - wyjęczałam. Nie chciałam, by zauważył, że chce mi się płakać.
- Dziś, zaraz?
- Dobrze.
- Za godzinę. Przed laboratorium?
- Będę.
- Na razie!
Do laboratorium jechałam taksówką. Nie trafiłabym sama. Czekał. Wyglądał trochę inaczej. Jakby w innym stylu.
- Macie tu niebieską wodę - spytałam. Byłam przyzwyczajona zadawać mu głupie pytania.
- Woda zawsze jest niebieska, ale masz rację, coraz częściej mówi się, że powinna być przeźroczysta. To kwestia czasu. W naszych warunkach na pewno byłaby lepsza. Teraz musimy ją uzdatniać.
Nie słuchałam, co mówił o pracy, chociaż w innej sytuacji byłabym zainteresowana, ale nie teraz.
- Odwieziesz mnie na pociąg?
- Tak, ale nie mówiłaś co u ciebie?
- Nic. - odpowiedziałam, bo wiedziałam, że to mu wystarczy. Przecież go znam.
Wieczorem udało mi się odnaleźć w internecie ogłoszenie Terapii. Następnego dnia zamówiłam taksówkę i pojechałam, nie umawiając się. Dom był ten sam. Ta sama furtka, ten sam kot. Tego się spodziewałam.
Tym razem nie podlewała kwiatów, ale przesadzała je z doniczek do ziemi, komponując bardzo gustowną grządkę. Popatrzyła na mnie pytająco i wskazała drzwi.
- Jednak coś nie tak? - spytała.
- Bardzo nie tak! Żądam wyjaśnień! - krzyknęłam i wyrzuciłam z siebie całą wściekłość.
- Mówiłam, że nie mogę pomóc, jeśli sama nie zechcesz, ale proces już się zaczął, więc nic nie poradzę...
- Jaki proces?! To koszmar!
- Zależy, jak się do tego podejdzie. Przypomnij sobie, ile razy zastanawiałaś się, co by było, gdybyś podjęła inne decyzje.
- Zastanawiać się, to jedno, a ten koszmar, to zupełnie coś innego.
- Nadal uważam, że to zależy od tego, jak się patrzy – odpowiedziała, wycierając dłonie w fartuch, który teraz zdjęła i odłożyła na ławkę.
Weszłyśmy do gabinetu. Zauważyłam obraz z motylami. Niemożliwe! Brakowało jednego! Prawe oko kobiety było bez odbicia: duże, zielone i bardzo smutne.
- Nic nie będę opowiadać. Chcę wszystko uporządkować! - powiedziałam i czekałam na reakcję, ale ona tylko coś sprawdzała w komputerze.
- Mogę spróbować pomóc, ale tak naprawdę nie wiem, jaki będzie efekt. Powiedziałam, że proces już się zaczął.
- Wychodzę stąd i wszystko ma być jak dawniej! Żądam tego...
Wiedziałam, że moja gorycz ani krzyki dużo nie pomogą. Coś mi podpowiedziało, aby zajrzeć do łazienki. Odkręciłam energicznie kran. Proszę, szeptałam, proszę... Woda była... różowa.
Wybiegałam na ulicę. Rozejrzałam się szukając czegoś znajomego.
- Hej, czekam! Jak było?
Na ulicy stał Błażej. O nie! Ten sam, zupełnie młody. Zaczęłam biec.
- Co się stało, nie uciekaj!
Biegłam w kierunku domów. Potrzebowałam prędko znaleźć sklep, wystawę, lustro, cokolwiek. Moje przypuszczenia się sprawdziły. Wiedźma mocno przeholowała.
- Odprowadzę cię do akademika, poczekaj!
Studia. I to w dodatku pierwszy rok! Tyle jeszcze przede mną. Nie mam ochoty drugi raz przez to przechodzić. W kieszeni znalazłam klucz do pokoju, więc nie musiałam zastanawiać się, gdzie mieszkam. Coś mi naprawdę nie dawało spokoju. Myśl, że nie ma jeszcze internetu, a ja przecież muszę wrócić do tej wiedźmy, muszą ją znowu znaleźć.
Mogłam podejrzewać, że to była ta noc, kiedy Błażej został u mnie. Nad tym się kiedyś zastanawiałam. Więc proces działał w ten właśnie sposób. Wracał do tych decydujących momentów w życiu.
- Dziękuję, że mnie odprowadziłeś.
Chciałam, żeby sobie poszedł. Nie powinien zostawać. Ale on przecisnął się przez drzwi.
- Wiesz, jestem głodna. Tu nie ma nic do jedzenia...
- W takim razie zabieram cię do restauracji! Chodź!
Wiedziałam, że wydaje pieniądze matki. Zawsze tak robił. Dopiero potem zaczął dawać korepetycje.
Na zamówione dania czekaliśmy chyba z godzinę. W końcu to były stare czasy.
- Te kurczaki pewnie dopiero łapią - żartował. Zawsze żartował.
Przypomniałam sobie, jak będzie wyglądać za trzydzieści lat. Właściwie on mi się podoba. Z przerażeniem zauważyłam, że zaczynam myśleć inaczej... Ale nie tego chciałam, co ja robię? On nie powinien wcześniej..., muszę to pamiętać, wiem, co będzie potem!
Było bardzo późno, gdy znowu znaleźliśmy się w akademiku. Usiadłam na łóżku i zasnęłam. W półśnie zapomniałam wszystko. I stało się to, czego kiedyś uniknęłam. A miałam pamiętać. Błażej wcale nie poszedł o czwartej nad ranem do autobusu. Został do następnego popołudnia. Wcale go nie wyrzucili ze studiów w następnym roku. Wcale nie było całej sprawy z Julią. Tkwiłam po uszy w nowej historii i powoli zapominałam, co się stało u Terapii.
Aż pewnego dnia on kupił komputer. Żartował sobie ze mnie, że mam przebłyski inteligencji, nie przypuszczając, ile naprawdę wiem o wirtualnym świecie. Gdyby wtedy wiedział, jakie będą kiedyś komputery...
Zostaliśmy więc parą, ku radości naszych rodzin. Ale ja nie byłam szczęśliwa. Raczej bardziej nieszczęśliwa niż kiedykolwiek. Jeśli chciałam cofnąć czas, to nie w ten sposób. Znalazłam się blisko, ale i teraz nie byłam w tym właściwym punkcie. Widziałam, że już w tej historii ktoś nie zaistniał. Nie pojawił się w ogóle na świecie. Czułam się z tym źle. A sprawa, której tak bardzo chciałam dotknąć, była obok. Jednak znowu robiłam to samo, reagowałam tak samo, mówiłam to samo, czułam to samo. Nie zmieniłam zdarzeń, tak jak tego chciałam. Coraz częściej myślałam, jak odnaleźć wiedźmę.
Któregoś dnia na wykładzie spotkałam mojego męża. Już wiedziałam, kiedy się poznaliśmy. Przedtem nie pamiętałam, ale teraz zwróciłam na to zdarzenie uwagę - przecież pojawiłam się tu z innego czasu... Pamiętałam jednak coraz mniej i to mnie przerażało. Zaczęłam się bać, że wszystko będzie musiało tak zostać. Resztkami wspomnień szukałam rozwiązania, jak znaleźć ogłoszenie bez pomocy internetu.
Różowa woda w kranach stała się czymś naturalnym, a chwilami, ku zdziwieniu Błażeja, wyrażałam zachwyt, że jest tak piękna, taka, mówiłam, cukierkowa.
Błażej przyjechał któregoś razu do akademika z paczką zawiniętą w gazetę.
- Kupiłem ci karpia!
- Po co mi karp?
- Kupowałem mamie, więc pomyślałem, że kupię i tobie.
- A, co ja z nim zrobię w akademiku?
- Nie wiem. - Błażej się śmiał. Na pewno nie miał pojęcia, co się robi z karpiem. Odwinęłam gazetę i znieruchomiałam. Przeczytałam ogłoszenie. Było słowo w słowo takie samo. "Terapia... - efekty gwarantowane. Nowoczesne metody doktor ButterFly."
- Znasz dobrze miasto? - spytałam, gdzie jest ulica...
Pojechałam taksówką, to już było prawie za centrum. Ten sam dom, ta sama furtka. Terapia jak poprzednio w ogrodzie. Przywitała mnie tym razem bez zdziwienia.
- Powinnam się domyślić, że z tobą będą same kłopoty. Jest nie tak, prawda?
- Jest znowu nie tak i znowu bardzo. Mam dość! Zrób coś z tym procesem, to nie jest to. Ja tak nie chcę!
Płakałam tak bardzo, że mnie przytuliła.
- Tłumaczyłam ci, że nie mam wpływu na proces. Mogę tylko jeszcze coś bardziej popsuć...
- Jeśli czegoś chciałam, to tylko zrozumieć. To, co się stało, nie było potrzebne. Jestem zmęczona i przyszłam tu zmęczona. To miała być terapia. Chciałam zrozumieć, ale nie to, co się stało. Chciałam zrozumieć moje rany... Znacznie więcej niż moje własne decyzje i przypadki.
W gabinecie Terapii spojrzałam mimowolnie na obraz. Oczy kobiety były zielone. Nie było w nich motyli.
- Patrzysz na obraz? - spytała Terapia. - Kiedy zniknie ostatni motyl, będę musiała zamknąć gabinet...
- Możesz coś jeszcze zrobić? Możesz coś wymyślić, żeby przerwać ten cały kretyński proces? - pytałam, patrząc jej w oczy.
- Próbuję. Nigdy nikt do mnie nie wracał. Ty jesteś ciągle niezadowolona...
Sprawdzała coś w książkach, przerzucając nerwowo kartki.
- Może teraz będziesz zadowolona? - powiedziała po dłuższej chwili.
Wyszłam, wchodząc jak poprzednio do łazienki. Bałam się odkręcić kran. Woda była... Zaczęłam się przyglądać. Czy była przeźroczysta? Bardzo chciałam w to uwierzyć. Przyglądałam się długo. Jest... jest jakaś inna, niezupełnie przeźroczysta. Jaki ma kolor? Lekko żółtawa, trochę rdzawa. Może to tylko rury, to taki stary dom. Tak, to stary dom! Tym razem będzie wszystko dobrze.
Wyszłam, nic nie mówiąc. Żadnego „do widzenia”. Potknęłam się przy furtce i upadłam. Ktoś mnie podniósł.
- Co ty wyprawiasz, zaraz cię wyczytają!
- Jak to wyczytają?
Na sobie miałam białą bluzkę. Zobaczyłam szkołę. Znajome, ale od lat niewidziane twarze. Matura? Coś zaczynałam rozumieć. Za chwilę odbieram świadectwo.
- Nie!
Krzyknęłam i wszyscy zaczęli się mi przyglądać. Nie, nie mogę tego usłyszeć drugi raz. Ucieknę. Nie chcę! Biegłam przez boisko, ulicę... Mijałam ludzi, którzy oglądali się za mną. Coraz szybciej, nieważne dokąd. Wiedziałam, że muszę uciec...
- Obudź się! Co się dzieje?
Otworzyłam oczy. Nie wiedziałam, gdzie jestem, nie wiedziałam, kim jestem...
- Dlaczego światło?
-Zapaliłem światło. Miałaś jakiś straszny sen! Krzyczałaś.
Mój facet siedział przy mnie i patrzył przerażony.
- Sen? Nie pamiętam. Zrób mi kawę...
- W środku nocy? Kawę?
- Tak. Chcę wypić kawę. Muszę coś sprawdzić w internecie... Koniecznie muszę, zaraz!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
julanda · dnia 18.01.2010 09:20 · Czytań: 1264 · Średnia ocena: 4,25 · Komentarzy: 11
Inne artykuły tego autora: