Heniu
Przywarł plecami do ściany i wstrzymał oddech. Piętro niżej zgrzytnęły otwierane drzwi. Ktoś jednak rozmyślił się i zatrzasnął je ponownie, ucinając gwar znudzonych głosów. Urzędnicy starostwa mieli przed sobą jeszcze godzinę pracy, ale Robert wiedział, że każdy z nich myśli tylko o sylwestrowych szaleństwach, a papiery przerzuca z przyzwoitości. Przez chwilę nasłuchiwał, po czym odetchnął głęboko, odbił się od muru i powoli, krok za krokiem ruszył w górę wieży. Schody były kręte o wąskich, ciosanych toporkiem stopniach, mocowanych do potężnego pnia. Mężczyzna delikatnie stawiał buty na wytartych przez wieki grzbietach. Stromizna biegu zmuszała do podpierania się rękoma. Kilka minut później dotarł na najwyższy podest, odruchowo poprawił zawieszoną na ramionach, wypchaną torbę. Rozejrzał się wokół. Od ostatniej wizyty zmieniło się tu niewiele. Ten sam półmrok, te same drzwi z wyrytymi inicjałami we wnętrzu krzywych serc. Przed laty jedno z nich wyorał własnoręcznie. Odszukał je teraz i przez dłuższą chwilę spoglądał w skupieniu. Zszarzałe, o zaokrąglonych krawędziach jawiło się odległym cieniem. Wystarczyło jednak, że dotknął zarysu liter, a emocje powróciły wraz z ciepłem i smakiem jej ust.
Odetchnął i nacisnął zimną, kutą klamkę. Drzwi poddały się lekko, otwierając przed Robertem wnętrze małego, zakurzonego pomieszczenia. Gdzieś w górze usłyszał trzepot zabłąkanych skrzydeł i gruchanie zaniepokojonych gołębi. Przed nim smugi światła przebijały się przez zakurzone powietrze i osiadały jasnymi plamami na drabinie. Przestąpił próg, zamknął za sobą drzwi, zdjął plecak i rzucił pod ścianę na prawo. Gdy pochylił się, ciepło, bijące od kominów, przyjemnie musnęło twarz. Z kieszeni wyciągnął zgniecioną czapkę, nasunął na głowę i spojrzał w górę. Ze zdziwieniem stwierdził, że właz w suficie jest otwarty. Ostrożnie zaczął wspinać się po szczeblach. Wyjście na platformę widokową prowadziło przez trzewia starego zegara. Robert przypomniał sobie czasy, gdy jako dziecko prześlizgiwał się tędy pełen obaw, że któraś z zębatek porwie go, wciągnie i przemieli. W tamtym czasie bezgranicznie wierzył w legendy o zaginionych zegarmistrzach, którymi chronometr się żywił. Czy jednak to przypadek, że po gruntownym remoncie, w trakcie, którego wprowadzono rozwiązania bezobsługowe, mechanizm odmówił posłuszeństwa? Dziś całość, zastygłą od blisko dziesięciu lat, metodycznie zżerała rdza. Temat naprawy powracał w obradach Rady Gminy. Ostatnio zawiązało się nawet jakieś stowarzyszenie, które dbało, by sprawa przywrócenia zegara do życia nie schodziła z łamów lokalnej gazety. Cóż, wciąż jednak brakowało woli politycznej, by strumień gotówki skierować w to konkretne zamierzenie.
Powoli przesuwał się obok milczących trybów, martwych zębatek i splecionych ze sobą w agonalnym bezruchu kółek. Truchło wionęło bezradnością i rozpaczą przegranej, wykorzystanej do cna istoty. Zegary myślą, że rządzą Czasem. Oszukują się tykaniem i dźwiękiem kurantów, zagłuszają myśli o końcu, łudzą się, że ominie ich najgorsze, że los będzie łaskawszy. Jakież rozczarowanie musi rozrywać ich serca, gdy Chronos za wierną służbę odpłaca rakiem rdzy?
- Uważasz, że z ludźmi jest inaczej? – Robert dopiero teraz w kwadracie wyłazu zauważył cień. Na tle błękitu rysował się kontur głowy w czapce uszatce, ze zwisającymi po bokach końcówkami szalika. Postać roześmiała się cicho, wplatając ledwo wyczuwalną nutą goryczy.
- Kończymy tak samo. Wystarczy zajrzeć do pierwszego lepszego grobu.
Nieznajomy cofnął się, zapraszając na górę.
Robert przez chwilę rozważał, czy nie zawrócić. Szukał spokojnego, cichego zakątka, a nie towarzystwa pokrętnego filozofa, zwłaszcza że ostatnie zdanie wywołało lawinę wspomnień. Huragan myśli i tysiące obrazów przemknęło w upiornym korowodzie, rozdrapując świeżą ranę. Zacisnął dłonie na szczeblu drabiny i oparł na nich czoło. A potem wolno, wbrew sobie, zmełł przekleństwo w ustach i wysunął głowę na zewnątrz. Pod ścianą na stercie kartonów siedział starszy mężczyzna. Przywitał się szerokim uśmiechem wypływającym z gęstego zarostu. Zmrużył wodniste, bladoniebieskie oczy i spod daszka przyłożonej do czoła dłoni uważnie przyglądał się przybyłemu.
- Nie podchodź do barierki. Jeszcze ktoś nas wyczai. – Brodacz przesunął się trochę i wskazał wolne miejsce obok siebie. Robert skinął głową na znak, że rozumie. Przygarbiony przedreptał kilka kroków i ostrożnie usiadł obok nieznajomego. Oparł się plecami o drewnianą obudowę wieży, naciągnął głębiej czapkę, postawił kołnierz i spojrzał z ukosa na sąsiada. Napotkał przyjazną, zarumienioną od zimna twarz. Szron na zaroście, w zestawieniu z czerwoną uszatką, przywoływał jednoznaczne skojarzenia z Mikołajem.
- Heniu jestem! – Chciał podać rękę, ale seria mokrego kaszlu szarpnęła nim gwałtownie. Obrócił się w drugą stronę i długo nie mógł złapać tchu. W końcu opadł na kartony i przez chwilę ciężko oddychał, spoglądając w górę. Robert podążył za jego wzrokiem. Jakieś trzy metry nad nimi smętnie zwisały ogromne wskazówki zegara, ostrymi końcówkami celując w czubki głów. Heniu wyciągnął z kieszeni piersiówkę i pociągnął spory łyk. Z lubością przełknął trunek i zakręcił pojemnik.
- Przepraszam, że nie częstuję, ale kierowcy nie mogą pić, nawet w Sylwestra.
Robert przemilczał uwagę. Zjawił się tutaj, by w samotności spędzić ostatnie godziny roku. Przemyśleć kilka spraw, podjąć decyzje. Do rana nie miał zamiaru nigdzie się stąd ruszać. Dlaczego tu? Lubił ten budynek. Stary, wiekowy, tajemniczy. Jako dzieciak pomagał ojcu, palaczowi w kotłowni, a jednocześnie „złotej rączce”. Znał każdą dziurę, przejście, tajemne zakamarki. Te mury żyły i czuł, jak teraz drżą z radości, że pojawił się po latach. Platforma widokowa wieży i stryszek poniżej na zawsze pozostaną miejscami szczególnymi. Magicznymi. A upływ lat jedynie potęgował ich urok. Nigdy nie zapomni wiosennej burzy spędzonej tu z Agatą. Wtedy przyjęła jego oświadczyny. Stali smagani deszczem, objęci i szczęśliwi. Z głowami w chmurach, pośród poukrywanych w zegarze gołębi. Wciąż pamiętał słodki smak deszczowych kropel i zapach ozonu w powietrzu.
- To muszą być wspaniałe wspomnienia. – Heniu, z rozciągniętą uśmiechem twarzą, uważnie przypatrywał się wyrwanemu z zadumy Robertowi.
- Skądś się znamy?
- W ciągu ostatnich miesięcy spotykaliśmy się nawet często. – Staruszek oparty o ścianę wbił wzrok w niebo, jakby stamtąd oczekiwał potwierdzenia swych słów. Robert, patrząc na profil sąsiada, najchętniej określiłby go jednym, wyjętym z filmu zdaniem: „podobny zupełnie do nikogo”. Nagle uzmysłowił sobie absurdalność całej sytuacji i wybuchnął śmiechem. Najpierw tłumionym, sądząc, że mimo wszystko urazi siedzącego obok, ale widząc jego reakcję, dał upust emocjom i po chwili obaj rechotali w najlepsze. Długo, falami kolejnych wybuchów zaśmiewali się do łez. Robert czuł jak w jego wnętrzu taje i rozpływa się potężna, hołubiona bryła cierpienia. Miał wrażenie, że powstałe tam potoki wymywają z zakamarków duszy wszystkie trucizny i złogi. Dawno nie czuł w sobie takiej wolności. Śmiał się chyba po raz pierwszy od pogrzebu. Kiedy to sobie uświadomił, owładnęło nim poczucie oskarżenia. Szarpnęło, ścisnęło imadłem w piersiach, tak bezlitosne, nagłe, że z ledwością wciągnął powietrze. Potworny ból i poczucie winy chwyciło za gardło, wbiło szpony w źrenice, prześwidrowało umysł, a ostatnia salwa śmiechu przerodziła się w spazmatyczny szloch. Opanował się jednak szybko. Nie po raz pierwszy tłamsił w sobie emocje, choć tak silnego ataku nie pamiętał. W ciągu kilku sekund przywdział maskę i ze sztucznym uśmiechem zwrócił się w stronę rozmówcy.
- Mógłbym przysiąc, że kręciłeś się rankami koło śmietnika na moim osiedlu. Trafiłem?
Heniu nie odpowiedział od razu.
- Tam też bywałem, ale to jedynie małe epizody. – Spoważniał, przysunął się bliżej i z odległości paru centymetrów wyszeptał:
- Patrzysz bardzo powierzchownie. Skojarzenie nasunęły ci moje łachy i od razu zaszufladkowałeś jako menela. Spójrz głębiej, dalej. W siebie też. Tylko zdejmij filtry uprzedzenia, odrzuć uwarunkowania, w jakie przez lata się wpakowałeś. Dostrzeżesz dużo więcej i może bardziej prawdziwie.
- Co to za pieprzona gadka?! - Robert odepchnął starca, ale zaraz zrobiło mu się głupio, gdy ten uderzył o ścianę. Powstała cisza uwypukliła odgłosy ekipy sprawdzającej scenę przed wieczornymi koncertami. Stukot młotków, nawoływania i próby sprzętu nagłaśniającego.
- Jeśli już mówimy o patrzeniu, to mam tu... – Heniu niezrażony sytuacją wyciągnął zza pazuchy spory futerał. Zdjął zabezpieczenia i wyłuskał z wnętrza lornetkę. Przewiesił pasek przez głowę i skierował szkła w stronę obwodnicy miasta. Przez chwilę czegoś szukał, próbował wyostrzyć obraz, w końcu zadowolony, ruchem głowy przywołał Roberta. Pokazał mu kierunek i oddał sprzęt.
- Czego mam szukać?
- Kobiety przy przejściu przez drogę. Przesuń trochę w lewo, chodzi o pasy przy twoim osiedlu. – Staruszek odsunął się. Zamknął oczy i zbierał resztkę sił, które coraz szybciej opuszczały jego wychudzone, zużyte ciało. Wiedział, że za chwilę pojawi się również gorączka.
– Co widzisz?
Robert milczał. Bez słowa obserwował bezradną, zdezorientowaną Agatę. Zielone światło co rusz pozwalało jej przejść przez jezdnię, białe pasy zapraszały szerokim gestem, grupy ludzi falami przechodziły obok, ale ona tkwiła nieruchomo, bojąc się choćby poruszyć stopą. Stała wrośnięta w brukową kostkę i przerażona przechylała się ponad krawężnikiem, jakby za nim, zamiast asfaltu, rozciągała się bezdenna przepaść. Zaschło mu w gardle, świszczący, szarpany oddech zaczął wstrząsać ciałem, palce zacisnął na okularach lornetki. Zamknął na chwilę oczy, ale kiedy je otworzył, obraz wcale nie zniknął, lecz zaczął pulsować, migotać, raz ciemniejąc, to znów świecąc, jednak cały czas trwał przesiąknięty zieloną poświatą. Kolor nadziei przytłaczał, wręcz szydził. Tańczył wokół Agaty, osaczał. Niby dawał wolność, ale w rzeczywistości pętał. Cynicznie wydłużał cykl, wiedział, że i tak dziewczyna nie jest w stanie drgnąć. Wiedział, że za każdym nieudanym przejściem jej poczucie winy wzrasta i nieuchronnie zbliża się szaleństwo.
W końcu Robert oderwał twarz od szkieł i przerażony spojrzał na Henia.
- Przecież wywiozłem ją i Kamila do rodziców!
Brodacz uśmiechnął się smutno, przełknął ślinę i przepraszająco pokiwał głową.
- Wybacz, ale celowo nie powiedziałem, że lornetka przybliża nie przestrzeń, ale stan ducha. Tak wygląda wnętrze twojej żony. Czyż to nie koszmar?
- Kim ty do cholery jesteś? – Robert cofnął się. Irracjonalny strach wpełzał po nogach coraz wyżej, sięgał pasa, bioder, gardła…
- Dla ciebie? Chyba kloszardem. – Heniu uśmiechnął się krzywo z własnego żartu, ale dalej leżał z półprzymkniętymi oczyma. Gorączka poczerniła mu usta. Rysy zaostrzyły się. Przekrzywiona, czerwona czapka odsłoniła jedno ucho. – Ale na pewno nie jestem Mikołajem. – Zakończył wymuszonym chichotem.
Robert odwrócił się, wciągnął głęboko powietrze. Wciąż miał przed sobą obraz Agaty, na stałe wkorzeniony w podświadomość, jak niezniszczalny chwast. Może widok z czasem zblaknie, zamaże się, ale pozostanie jak potworna blizna, znamię cierpienia wypalone na sumieniu pieczęcią doświadczeń. Jednak największym źródłem przerażenia okazała się prawda, ta, którą ukrywał w zakamarkach tak intymnych, iż otwierał je w sekrecie jedynie przed częścią samego siebie. Bolesna, wstydliwa, upiorna. Teraz był pewny, że tak skrzętnie chroniona tajemnica, wymknęła się spod kontroli. Na pewno znał ją Heniu. A kto jeszcze? Kiedy przez lornetkę obserwował zmagania Agaty, dojrzał siebie. Stał po drugiej stronie jezdni i wił się w niemocy. Krzyczał i błagał o pomoc, ale z zamkniętymi oczyma nie widział wyciągniętych dłoni. Odtrącał je na oślep, w amoku, po kolei, ręka po ręce, aż w końcu wszyscy zaczęli obchodzić go dookoła, bojąc się zranienia. Niektórzy nazywają to samotnością. Jaka jest właściwa nazwa? Nie ma to znaczenia. W którymś momencie po prostu chce się tylko wyć.
- Pomóż mi zejść niżej. Robi się zimno. – Heniu klęczał przed nim, podparty na drżących ramionach. Kolejna próba powstania zakończyła się upadkiem na twarz. Robert dopiero teraz zauważył, że pojawił się ostry, zacinający wiatr, który w porywach splatał deszcz ze śniegiem. Do leżącego jednak nie podszedł. Chory pokręcił głową i wytężając siły podniósł się sam. Stał teraz uczepiony słupa i spoglądał na Roberta.
- Jesteś cholernym egoistą. Nie wiem czy zawsze taki byłeś, czy to wpływ wydarzeń ostatniego roku. Widok Agaty zrobił na tobie wrażenie, ale i tak bardziej przejmujesz się sobą.- Heniu ciągnął bez cienia goryczy i potępienia. – Nie muszę zgadywać, że to swego rodzaju ucieczka. Zrozum jednak! Adaś zmarł zanim udało się zebrać pieniądze na operację i nie ma w tym ani twojej, ani jej winy. Zrobiliście wszystko, co w waszej mocy. A teraz weź dupę w troki i zacznijcie razem Nowy Rok!
Staruszek powoli znikał w otworze wyłazu. Kiedy już pewniej stał na drabinie, zatrzymał się jeszcze i z poziomu podłogi spojrzał uważniej i dokończył miękko, prawie ciepło:
- Przyprowadź ich tu kiedyś i opowiedz o starych czasach, o Heniu i o zegarze. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to usłyszycie jego tykanie. A teraz… żegnaj!
Robert osunął się po ścianie na kartony. Nie przeszkadzał mu deszcz, ziąb ani zacinający wiatr. Może nawet dobrze, że wiało i padało. Zawsze mógł powiedzieć, że to nie szloch i łzy.
Dobrze po północy po raz kolejny rozdzwoniła się komórka Roberta. Tym razem nie mógł zignorować sygnału. Po tym jak wyłączył zasilanie powinna zostać martwym kawałkiem plastiku. Tymczasem na wyświetlaczu wciąż pulsował nieznany numer. Przeprosił rodzinę i wyszedł na zewnątrz. Mróz wieczorem liznął wszystkie kałuże, tak, że lśniły teraz, odbijając światło wątłego księżyca. Gdzieś w oddali wciąż pojawiały się wybuchy sztucznych ogni, barwiąc brzuchy nielicznych chmur.
- Halo!? – Spytał niepewnie, z lekkim drżeniem.
-Witam serdecznie! – Głos rozmówcy brzmiał silnie, radośnie, przesycony spontaniczną sympatią.
- Tak?
- Bardzo przepraszam. Dzwonię, bo Heniowi zależało, bym przekazał informację, że zegar na wieży ruszył. Nie wiem, o co chodzi, jestem tu Nowy, nie znam ludzi, nie ze wszystkim zdołałem się zapoznać… Eee nieważne. Na pewno się spotkamy.
- Ale…
- Jeszcze jedno… Mam to gdzieś spisane na kartce… Ostatnie słowa Henia, ależ nagryzmolone. O! : „W Sylwestra Czas, niczym wąż, zrzuca skórę i co roku blizna jest mniej widoczna”. Ok! To wszystko. Szczęśliwego Nowego Roku i do miłego zobaczenia.
Robert wpatrywał się w wygaszony, pusty aparat. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył przed sobą zaniepokojoną Agatę. Uśmiechnął się i objął ją ramieniem.
- Chodź, muszę ci opowiedzieć o Heniu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Szuirad · dnia 26.01.2010 15:53 · Czytań: 5308 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 23
Inne artykuły tego autora: