1
Dzwoneczek umieszczony nad drzwiami zadrżał wydając cichy brzęk. Starzec wyprostował się za ladą tak szybko, aby powitać klienta, na ile pozwalały mu zwyrodniałe kości. Zdziwiony stwierdził jednak, że pomieszczenie jest puste. Przekonany, że się przesłyszał lub warszawski wiatr spłatał mu figla zanurkował ponownie pod drewniany blat. Próbował przyjąć jak najdogodniejszą pozycję ( o ile w ogóle taka istniała zważywszy, że mógł tylko zgiąć się w pół, ni to kucając ni stojąc) i wrócił do układania dużych brązowych kopert na półkach pod ladą. Dzwonek zadźwięczał ponownie. Starzec pragnąc tym razem być na tyle szybkim, aby dojrzeć gościa, wyprostował się tak gwałtownie, że coś strzeliło mu w krzyżu. Odruchowo zacisnął z bólu powieki i złapał za plecy wypuszczając z dłoni kilka kompletów zdjęć. Sklepik nadał był pusty, ale tym razem jednak ktoś tu był. Na krześle stojącym tuż przy drzwiach leżała koperta z grubego, brązowego papieru – dokładnie taka jak te, które dopiero co upuścił. Mógł przysiąc, że wcześniej jej tam nie było. Omiótł wzrokiem wnętrze sklepu, aby się upewnić, że jest tu sam. Poczłapał powoli do krzesła, nadal trzymając się za plecy i podniósł pakunek. Zaadresowany był na jego nazwisko: „Wacław Jantarski Warszawa ul. Złota 51”. Nie było znaczka. Wolał nie otwierać jej tutaj, ponieważ mógł to być film do wywołania, a nie chciał go prześwietlić. Zastanawiał się tylko, czemu ten „zleceniodawca” nie wszedł normalnie do środka i nie zostawił nazwiska jak wszyscy inni tylko urządził sobie dziecinną zabawę w podchody? Komu później ma oddać te zdjęcia? Jeśli to oczywiście nie jest zwykły list, chociaż do tej wersji nie pasował brak znaczka i stempla pocztowego.
Jego rozmyślania znów przerwał dźwięk oznajmiający nadejście klienta. Podniósł wzrok pewien znów zobaczyć tylko puste wnętrze swojego zakładu, ale tym razem ktoś jednak zaszczycił go obecnością.
- Janek – uśmiechnął się do młodego chłopaka, który odwzajemnił gest.
- Dzień dobry panie Wacławie. Przepraszam, że trochę się spóźniłem, ale musiałem zostać chwilę z Gabryśką.
- Nic się nie stało chłopcze, nic się nie stało. – Pokiwał dobrodusznie głową.
Chłopak stanął za ladą i natychmiast zaczął zbierać rozrzucone na podłodze koperty i segregować je na półkach. Pracował tu od niedawna i jeszcze nie znał się za bardzo na sztuce fotografii, dlatego sam starał się znaleźć sobie zajęcie, aby pokazać, że rzeczywiście jest tu potrzebny. Poza tym bardzo lubił pana Wacława i chciał mu pomóc utrzymać sklep w jako takim stanie.
Zawsze kiedy tu przychodził z ojcem jako mały chłopiec, widział starca z bezzębnym uśmiechem otoczonego unoszącym się w powietrzu gęstym kurzem, na którym zatrzymywały się promienie słoneczne. W jego oczach jawiło się to wtedy jako zaczarowane miejsce z wiecznie padającym śniegiem i starym, pomarszczonym magiem potrafiącym zatrzymać czas na kawałku papieru. Teraz, w wieku siedemnastu lat, uznał, że kurz jest oznaką postępującej fizycznej niedołężności mężczyzny, który nie jest w stanie sam należycie posprzątać. Nigdy mu tego oczywiście w ten sposób nie powiedział, ale wykorzystał to jako argument podczas namawiania Jantarskiego, aby przyjął go na swojego pomocnika.
- No niech pan pomyśli panie Wacławie – Mówił wtedy patrząc w śmiejące się oczy starca. – Przecież przez ten kurz ledwo. pana widać za ladą! Wiem, że pan zajmuje się zdjęciami, a nie sprzątaniem więc może ja się tym zajmę co? Będę wpadał po szkole i pomogę panu trochę. Przynajmniej będzie panu weselej, bo tylko pan tak siedzi cały dzień sam z tymi fotografiami i aparatami. To co? Nie musi mi pan płacić, to będzie tak po starej znajomości.
Tak też się stało, z tą różnicą, że Jantarski postanowił wypłacać Jankowi, jak to sam nazywał „kieszonkowe”. Nie był bogaczem, a zakład prowadził bardziej z pasji niż dla zysku, dlatego nie mógł sobie pozwolić na płacenie mu należytej sumy. Chłopak przyjął to jednak z pokorą. Po pierwsze dlatego, że wiedział jak trudno jest panu Wacławowi związać koniec z końcem, a przecież chciał mu pomóc, a nie doprowadzić do śmierci głodowej. Po drugie gotów był sam płacić, aby tylko móc pracować w zakładzie fotograficznym. Pasjonowały go zdjęcia, precyzyjna technika ich wywoływania posiadająca harmonijny rytm i samo przyciskanie czerwonego guzika. Chwytanie dnia takim jakim był małym obiektywem. Nie miał własnego aparatu, matki nie było na to stać więc nie nalegał by mu go kupiła, ale pan Wacław pozwalał mu brać do ręki modele, które miał na sprzedaż, a czasem nawet zrobić kilka zdjęć.
Może i z biegiem lat Jantarski przestał być dla niego tajemniczym magiem, a ten zakład jego zaczarowaną pieczarą, ale nadal traktował fotografię, jak życie zamknięte w tajemniczy sposób na kawałku papieru. W głębi duszy wierzył w to co często powtarzał jego mistrz, że w zdjęciu ukryte są dusze tego, kto je wykonał i tych, którzy się na niej znajdują.
- Pójdę do ciemni, mam kilka zdjęć do wywołania – powiedział pan Wacław machając kilkoma kopertami i zniknął za zasłoną prowadzącą na zaplecze. Stało tam kilka pudeł z aparatami, krzesło, stolik i mała kuchenka turystyczna z czajnikiem. Ściany przyozdobione były planszami stanowiącymi tło zdjęć, które częściowo zasłaniały łuszczącą się zieloną farbę. Przeszedł przez to maleńkie pomieszczenie i znalazł się w ciemni. O dziwo w tym miejscu ręce przestawały mu drżeć i wreszcie nie czuł się jak niedołężny starzec, nikomu do niczego nie potrzebny. Tutaj był w swoim żywiole, czuł się jak Bóg, bo przecież zarządzał duszami setek ludzi.
Oprócz trzech kompletów zdjęć przyniesionych dzisiejszego dnia przez klientów wziął też ze sobą paczkę znalezioną na krześle. Ponieważ był człowiekiem ciekawskim i niecierpliwym otworzył najpierw tę ostatnią. Nie pomylił się, był w niej film. Przystąpił do pracy. Podczas wykonywania tego zajęcia przestawało mieć dla niego znaczenie to, co na tych zdjęciach może się znajdować, do tej kwestii wracał dopiero następnego dnia, kiedy praca była zakończona. Wtedy przyglądał się każdemu z papierków siedząc samotnie za ladą sklepiku. Może niektórzy potraktowaliby to jako naruszanie cudzej prywatności, ale dla niego było to niezbędnym rytuałem. Każdemu z nich musiał poświęcić choć minutę, oddać mu cześć, obudzić śpiącą w nim duszę. Wiedział, że często ludzie spojrzą na nie raz, a potem porzucają na wiele miesięcy. Dlatego chciał dać im chwilę chwały, chciał je odkryć i dać szansę. Jego zdaniem zdjęcia były jak starzy ludzie – są ważne tylko przez moment, a później zapominamy o ich istnieniu.
***
Kilka dni później Janek biegł ulicą i w ostatniej chwili wskoczył do tramwaju. Oddychając ciężko opadł na wolne miejsce obok jakiegoś wąsatego mężczyzny. Znów był spóźniony do sklepu. Tupał prawą nogą niecierpliwiąc się, co chyba zaczęło trochę drażnić jego współpasażera, bo dziwnie na niego zerkał. Chłopak usiadł spokojnie, przecież i tak nie zwiększy tym prędkości tego gruchota. Kiedy tramwaj zatrzymał się w centrum wypadł z niego jak oparzony i pobiegł w kierunku Złotej. Miał tu być godzinę temu, dlaczego akurat dziś musiał siedzieć tak długo z tym przeklętym dzieciakiem? Pan Wacław na pewno się na niego zdenerwuje. A miał mu pokazać dziś swojego powojennego Stara i pozwolić zrobić nim kilka zdjęć, potem mieli je razem wywołać. Pluł sobie w brodę na myśl o tak łatwo straconej okazji.
Podbiegł do przeszklonych drzwi zakładu i szarpnął je, ale nie ustąpiły. Spróbował jeszcze raz. Przycisnął głowę do szyby zaglądając do środka, ale pomieszczenie było puste. Wołał swojego zwierzchnika przez kilka minut po czym udał się do sąsiedniej bramy, aby sprawdzić czy starzec jest w swoim mieszkaniu nad zakładem. Mógł się gorzej poczuć i zamknąć wcześniej widząc, że jego pomocnik nie przyszedł. Zapukał kilka razy w dębowe drzwi ze złuszczającą się farbą, ale nikt nie odpowiadał. Zszedł ponownie na dół i otworzył sklep kluczem, który dostał od Jantarskiego „na wszelki wypadek”. Nie wiedział czy ten będzie na niego zły, że tu wszedł pod jego nieobecność, nigdy bowiem nie ustalili czym dokładnie jest ten „wszelki wypadek”. Chcąc jednak się upewnić, że staruszek nie zasłabł i nie leży teraz za ladą, wszedł do środka. W sklepie ani na zapleczu nikogo nie było, pozostała do sprawdzenia tylko ciemnia. Czuł, ze nie powinien tam wchodzić, bał się coś zepsuć, ale w końcu po przekonaniu samego siebie, że musi sprawdzić, znalazł się w środku. Nie było żadnych śladów po panu Wacławie. Wrócił z powrotem do sklepu i zaczął szukać jakiejś karteczki od niego z wyjaśnieniem, choć sam nie wiedział czemu tamten miałby mu cokolwiek wyjaśniać.
Obok starej kasy leżało tylko kilka zdjęć i pusta koperta zaadresowana do pana Wacława. Większość fotografii przedstawiała kilkunastoletnią dziewczynę. Z pozoru wyglądały na zwyczajne, tyle że na wszystkich miała oczy przewiązane opaską jak ktoś idący na egzekucję i dziwny grymas na twarzy. Dreszcz przebiegł mu po plecach i szybko rozejrzał się po sklepie, chcąc sprawdzić czy z ciemnego kąta zaraz ktoś nie wyskoczy. Na pozostałych trzech obrazkach był młody, przystojny mężczyzna o telewizyjnym uśmiechu. Na jednym z nich obejmował ramieniem bohaterkę pozostałych fotografii, tyle, że na tym nie miała opaski. To było jedyne zdjęcie na którym się uśmiechała. Nie mógł na nie dłużej patrzeć, miały w sobie coś dziwnego. Schował je do leżącej na ladzie koperty i wrzucił do jednej z przegródek po czym pospiesznie opuścił sklep.
Następnego dnia próbował zajrzeć do zakładu jeszcze przed szkołą, ale wszystko działało przeciwko niemu, począwszy od jego własnej matki, co chwila zatrzymującej go w progu, a skończywszy na zawodnej komunikacji miejskiej. Siedząc w ławce odliczał tylko kolejne lekcje i czas pozostały do ostatniego dzwonka. Kiedy upragniona chwila wreszcie nadeszła pobiegł od razu do fotografa, nie odwiedzając nawet domu, aby się przebrać. Drzwi były zamknięte tak jak dnia poprzedniego, a w mieszkaniu również nikt się nie odzywał. Zastanawiał się czy nie powinien zapytać sąsiadów czy może wiedzą co się dzieje, albo zadzwonić na pogotowie, gdyż może jego opiekun leży od wczoraj we własnej kuchni i zaczyna gnić. Szybko wyrzucił z siebie tę myśl i skarcił się za to, że coś takiego przyszło mu w ogóle do głowy. Postanowił, że wróci tu za kilka godzin i jeśli wtedy nigdzie go nie znajdzie zacznie wypytywać sąsiadów.
Cztery godziny później, po półgodzinnym waleniu w drzwi Jantarskiego, zapukał do mieszkania naprzeciwko. Myślał już, że również nie przyniesie to żadnego efektu, ale po chwili w progu ukazał się mężczyzna po czterdziestce w kraciastym swetrze.
- Dzień dobry – powiedział szybko chłopak. – Ja… ja pracuję u pana Jantarskiego, ale nie otworzył dziś sklepu, a i wczoraj wieczorem go nie było. W mieszkaniu go nie ma…
- A co mnie to obchodzi?! – warknął tamten opluwając go śliną.
- No… ja… myślałem, że pan może go widział, może zostawił jakąś wiadomość…
- Tu nie poczta! – burknął zatrzaskując mu drzwi przed nosem.
Po tym doświadczeniu ograniczył się już jedynie do siedzenia w kucki przed witryną zakładu fotograficznego. Po godzinie, kiedy ludzie zaczęli dziwnie mu się przyglądać i nogi mu zdrętwiały ruszył w kierunku domu.
Następnego dnia przyjechał tu i przed szkołą, i po południu, ale ani razu nikogo nie zastał.
- Mamo... – zagadnął obierając ziemniaki na obiad. – Pamiętasz pana Wacława?
- Czemu miałabym go nie pamiętać? Przecież to był dobry znajomy twojego taty, a ty mówisz o nim tak często, że nie sposób o nim zapomnieć – odpowiedziała uśmiechając się lekko.
- No tak… Tylko, że jemu chyba coś się stało. – Nie patrzył jej w oczy mówiąc to, nawet gdy zamarła na chwilę na dźwięk tych słów.
- Co ty pleciesz… - Próbowała zadrwić, jakby niedowierzając jego słowom, choć widać było, że czeka na ciąg dalszy.
- Bo jego od dwóch dni nie ma. Po prostu nie ma. Poszedłem we wtorek po szkole do niego jak zawsze, ale zakład był zamknięty, a w mieszkaniu tez nikogo nie było. I tak do dzisiaj.
Matka nic nie odpowiadała, tylko patrzyła na niego swoimi zielonymi oczyma. Nie potrafił z nich nic wyczytać więc ciągnął dalej:
- Pomyślałem, że może trzeba go jakoś poszukać, zadzwonić na milicję…
- A próbowałeś pytać sąsiadów?
- Tak, ale jego sąsiad nic mi nie powiedział , tylko zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
- No tak… Ale z milicją trzeba jeszcze trochę poczekać. Przecież to dorosły mężczyzna, mógł po prostu gdzieś wyjechać, do rodziny, nie wiem… Nie musiał ci nic mówić.
- Wiem – powiedział szybko chcąc usprawiedliwić się ze swojej naiwności.
- Poczekajmy do poniedziałku, dobrze?
Pokiwał głową, ale nie zdążył nic więcej powiedzieć bo do kuchni wpadła jego młodsza siostra i całkowicie zaabsorbowała uwagę matki.
Nie trzeba było jednak czekać aż do poniedziałku. W sobotę wieczorem, kiedy Janek poszedł na Złotą już bez nadziei na zastanie pana Jantarskiego , zobaczył światło palące się w zakładzie. Zwykle o tej porze jego pracownia była już zamknięta, ale chłopak ucieszył się na tę odmianę i pobiegł do drzwi. Nagły dźwięk dzwonka sprawił, że starzec podskoczył do góry, ale kiedy dostrzegł znajomą sobie sylwetkę uśmiechnął się. Oczywiście o ile ten dziwaczny grymas można było nazwać uśmiechem. Jego twarz była napuchnięta i pokryta fioletowymi sińcami, a on sam ledwo trzymał się na nogach. Ręka też była nabrzmiała, wyglądała na złamaną. Zanim Janek zdążył o cokolwiek zapytać mężczyzna powiedział:
- Nic Janeczku – w jego łagodnych oczach zaświeciły łzy. – Zaprowadzisz mnie na górę?
W ciągu kilkunastu minut zdążył położyć go do łóżka, zrobić ciepłej herbaty i powiedzieć z dziesięć razy, że należy zgłosić to na milicję.
- Oni wiedzą Janeczku, oni wiedzą.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Berserkerka · dnia 11.02.2010 15:34 · Czytań: 786 · Średnia ocena: 3,33 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: