Na dachach wielkiego miasta rosa nie przypomina kropel. Zbiera się w strachu przed brakiem natury w kałuże ciemnego błota. Ptaki o wyglądzie straszydeł próbują pić. Wydziobują zakamarki rynien szukając instynktownie zaspokojenia głodu. Liście drzew tam nie docierają. Ich lot kończy się gdzieś na wysokości niższych pięter, potem przyciąga je ziemia w beton ulic i podwórek.
Spacer z psem to rytuał, w którym nie ma większych zmian, chyba, że ktoś inny go zaburzy i wtedy psy mogą tego nie wytrzymać, skacząc sobie do gardeł. Szłam taką utartą już trasą przez osiedle i park w kierunku rzeki. Most zarywał ciszę hukiem przejeżdżających samochodów. Zimny jesienny wiatr zaciskał kaptur na mojej głowie z wyjątkowym okrucieństwem, w jakimś niebywałym szale! Nie wiem skąd na kamiennym cyplu znalazł się człowiek w czerwonej czapce. Spojrzałam w jego kierunku, zrobiłam to po prostu z ciekawości. Ludzie mnie intrygują. Zawsze się zastanawiam o czym myślą, co robią akurat teraz. Niekiedy moja wyobraźnia cofa się i jakby niechcący widzę zdarzenia z ich życia, potem dociera w przyszłość i pokazuje mi obrazy wymodelowane tak precyzyjnie, że zaczynam odczuwać smutek lub wzruszającą radość. Tak więc patrzyłam teraz na człowieka w czerwonej czapce. Rozejrzałam się, czy przyszedł tu z psem, ale po piasku w zaroślach biegały tylko moje dwa. Więc nie ma psa. Stał nieruchomo i patrzył w wodę. Szkoda, że rzeka jest taka brudna, pływają w niej różne paskudztwa i już dawno uznałam patrzenie w jej nurt za coś przygnębiającego, a niewątpliwie mało estetycznego.
- Przepraszam, masz może zapałki? - Nieznajomy nagle odezwał się w moim kierunku, a więc do mnie, bo nie było tu nikogo innego.
- Nie, zapałek nie mam, mam zapalniczkę - odpowiedziałam i zaczęłam jej szukać w kieszeni, co nie było łatwe, bo w tej właśnie kurtce kieszenie przypominają otchłań, zresztą dlatego nie zabieram ze sobą torebki. Wystarczają mi te kieszenie i tak nic nie mogę w nich znaleźć.
- Proszę! Jest! - wyciągnęłam czerwoną zapalniczkę, którą zdaje się zabrałam koleżance, przypadkiem rzecz jasna, daję słowo, że nie jestem kleptomanką!
- Dziękuję - odpowiedział nieznajomy, a ja zwróciłam uwagę na jego trzęsące ręce. Teraz przyjrzałam mu się bliżej. Był może trochę po trzydziestce. Miał ciemno oprawione oczy i takie niebieskie, że przy tej pogodzie wyglądało to na wybryk natury. Palił teraz papierosa bardzo nerwowo i zachłannie. Podbiegły do nas psy i zaczęły skomleć. Nie łasiły się, nie merdały ogonami, nie warczały, one skomlały!
- Przepraszam, zachowują się dziwnie, nie wiem, co im jest - boisz się psów? - pytałam, ale bardzo niepewnie, bo jakiś niepokojący dreszcz ściągnął moją skórę na całym ciele.
- Nie - odpowiedział jakoś zimno i szorstko.
- To do widzenia... - Było to moje do widzenia, ponieważ chciałam jak najprędzej znaleźć się jak najdalej od tego miejsca, a najlepiej na moście; nie wiem dlaczego tam właśnie chciałam pójść...
- Pójdziesz na most? - zapytał nagle, a mnie to zaniepokoiło.
- Nie, mieszkam po tej stronie, nie muszę wchodzić na most.- Teraz patrzyłam mu w te niebieskie oczy wzrokiem chyba pełnym ciekawości, bo uśmiechnął się do mnie.
- Proszę mi wybaczyć, ale muszę wracać, psy chyba już mają dosyć spaceru.- Zagwizdałam na potwory, które tymczasem już zdążyły odbiec. Czekały na mnie z pytaniem w ślepiach.
- Wybaczyć, to ważne słowo, ma większe znaczenie... - ja nie umiałem wybaczyć, kiedyś... Teraz chcę wybaczyć i sam potrzebuję wybaczenia...- Wydawało mi się, że chciał jeszcze coś powiedzieć. Przez chwilę też miałam odczucie, że chce mnie dotknąć, odsunęłam się, a właściwie odskoczyłam z uczuciem lodowatego chłodu zmieszanego z wilgocią.
- Ja już wybaczyłem, właśnie wybaczyłem... - Głos mężczyzny stał się teraz ciepły i aksamitny. Widziałam jak jego policzki zaczęły nabierać koloru czapki, którą miał na głowie, oczy zrobiły się jeszcze bardziej niebieskie i miałam wrażenie, że akurat w tej chwili wyszło słońce. Jednak niebo nadal było pochmurne, a mgła, zamiast już o tej porze dnia się rozejść, gęstniała.
- Trudno jest wybaczać, gdy wdajemy się w grę, którą nazwano życiem. - Mówiąc te słowa zaczęłam widzieć samą siebie, jak bezsilnie próbowałam wybaczać sobie i komuś. Całymi latami wryte w serce słowa zakażały ranę, jak zardzewiały nóż. Poczułam sympatię do tego przypadkowego znajomego, ale co mogłam powiedzieć więcej. Jak można pomóc komuś mając świadomość, że jest to wysiłek, który trzeba zrobić samemu. Czasem może pomóc podanie ręki, ale w odpowiedniej chwili i nie każdej ręki. Nie, nie wyciągnę dłoni do tego człowieka, nie chcę przedłużać tego spotkania, dać się wciągnąć w kolejną grę życia, choćby miała być epizodem!
- To przyjdzie samo, wybaczenie przyjdzie samo, trzeba tylko w to wierzyć i cierpliwie czekać... - Było to wszystko, co mogłam mu teraz powiedzieć.
- Mam wrażenie, że to ta chwila, jestem nawet tego pewien... - Mówił do mnie, starając się patrzeć mi w oczy. Pozwoliłam na to i teraz jego oczy, niebieskie jak włoskie niebo i moje, zielone jak jesienny ogród, mieszały się gdzieś w połowie odległości, jaka nas dzieliła. Poczułam szczypanie pod powiekami, odruchowo wytarłam łzę, rozmazując tusz na rzęsach. To mnie musiało obudzić, tak, bo wszystko zdawało się nagle jakieś nierzeczywiste...
Gdy przetarłam oczy, nieznajomego nie było, nie miałam pojęcia jak tak szybko mógł odejść. Rozejrzałam się, psy podbiegły spokojnie, merdając jak oszalałe i skacząc mi na kurtkę.
- Trochę kultury małpidrony jedne! - Strzepywałam z siebie piasek i udawałam rozgniewaną, właśnie tylko udawałam, bo one dobrze wiedziały, że nie umiem się gniewać.
Jednak weszłam na most. Nie wiem dlaczego tam poszłam, przecież miałam wracać. Patrzyłam teraz na rzekę i drugą stronę miasta, dziś słabo widoczną, bo cały horyzont rozmazywały nacieki wilgotnej mgły. Stałam może chwilę, gdy obok zatrzymał się samochód. Kobieta zaparkowała na moście, wbrew przepisom i logice. Blokowała przejazd. Samochody co chwila trąbiły, a kierowcy robili miny, niektórzy jednoznacznie pukali palcami w czoło. Psy przypięłam do smyczy. Były spokojne, tylko Felek jakoś niepokojąco się dławił. Nie lubię bokserów, ale on był znajdą. Znalazłam go w parku. Szczenię w worku wrzucone do wykopanego dołu. Niedaleko jest giełda zwierząt, jego pewnie nie udało się sprzedać. Dobrze, że maluch miał siłę skomleć i do tego jeszcze szczęście. Sąsiad wziął ode mnie Felka. Śmiejemy się, że taki przemytnik ze wschodu! Zabieram go na spacery razem z Hiszpanem. Hiszpan mieszka w sąsiedniej klatce. Jego właściciele mają swoje lata, więc proszą o pomoc, a że wilczysko mnie uwielbia i to z wzajemnością, to tak sobie spacerujemy w tej wesołej gromadce.
Gdy Felek zaczął się dławić, byłam zaniepokojona, te psy to gapy, niewiele trzeba, aby się czymś zadusiły! Chwyciłam więc za pysk i próbowałam zajrzeć do wnętrza, w czym przeszkadzał ślimaczy jęzor.
- Niech pani poczeka, trzeba inaczej. - Kobieta, która tak bezmyślnie zatrzymała się na środku mostu, teraz miałaby zrobić coś sensownego? - Zastanowiło mnie to, ale nie zaprotestowałam, gdy sprytnie złapała Felka za szczękę i wyjęła coś... Patrzyłam jak w tym momencie zrobiła się blada, nawet zielona. Przyglądała się temu czemuś, co od kilku chwil dusiło psa.
- Skąd to masz piesku? - Pytała psa, nie mnie, a pytanie skierowane do zwierzęcia w końcu chyba i tak pozostanie jedynie pytaniem retorycznym. Więc znów, pomimo okazanego przed chwilą sprytu, wydała mi się nierozsądna.
- Proszę mi pokazać, co to jest? Byliśmy na spacerze, tam na dole, na bulwarze. - Sama tłumaczyłam nieznajomej, świadoma, że psy nie mówią.
- To jest...- Pokazała mi dość duży srebrny, tak chyba srebrny, bo był zielony, więc nie inaczej, tylko zaśniedziały, wisior. Zdawało się, że piękna robota i ciekawy wzór.
- On zrobił go dla mnie, oddałam mu go, nie chciałam, może się bałam, poza tym, miałam już wizę, wyjazd był dla mnie ważny. I wtedy on to zrobił, tu, na tym moście...
- Co takiego się stało? Dawno? - pytałam, próbując coś z tego zrozumieć.
- Skoczył, tam do rzeki. Dziś mija piętnaście lat. Czuję się winna, ja tu przyjeżdżam dwa razy w roku, patrzę w wodę, boję się, że kiedyś sama tam skoczę... - Płakała. I ja też. Czy muszę się tak wzruszać, że też ja zawsze trafiam na jakieś historie. Mój demakijaż rozpoczęty tam na dole teraz został ukończony. Cały tusz i cienie spłynęły mi po policzkach i właśnie wcierałam je w chusteczkę, którą ona wyciągnęła z torebki. Kątem oka zauważyłam, że samochód, którym przyjechała miał obce tablice, chyba austriackie.
- Chciałabym, aby mi wybaczył, ale to już niemożliwe...
- Czy myślisz, powiedziałam do niej na ty, myślisz, że takie piękne niebieskie oczy, niebieskie jak włoskie niebo, mogłyby ci nie wybaczyć? - Sama nie wiem, skąd wzięłam te słowa.
- Skąd wiesz, jakie miał oczy? - Czekała na odpowiedź zastygła jak kamień.
- Nie ważne, ale wiem, że ci wybaczył i wiesz, on też potrzebuje wybaczenia...
- Jak to on? -
Myślałam, jak jej odpowiedzieć. Chwilę milczałam.
- Wie, że nie powinien tego robić, że to teraz twoje cierpienie i poczucie winy. Nie pomyślał o tym, nie przewidział. Mówił, że chce wybaczenia...
- Jak to mówił? I skąd ten wisior się wziął? -
- Nie wiem, naprawdę nie wiem. - można by powiedzieć, że motam się w zeznaniach.
- Tak, widziałam go tam! - pokazałam ręką na betonowy cypel.
- Byłam tam wtedy, jak go znaleźli... - mówiła, jakby do siebie.
Teraz ona wycierała chusteczką resztkę tuszu i cieni, tylko jej nie wytarły się tak jak moje, pewnie były trochę mocniejsze, może droższe. Tak to jest z kobietami, chociażby myślały o czymś ważnym, gdzieś i tak znajdzie się miejsce na sprawy jeszcze większej wagi, jak taki chociażby tusz do rzęs.
Czułam się jak w środku jakiegoś melodramatu, most w mojej wyobraźni zaczął przypominać ten Brookliński, z którym to zbieram pocztówki. Proste, kto ze znajomych tam właśnie wyjeżdża przysyła mi pocztówkę z mostem. Nie raz zastanawiałam się nad fatum, jakie nad nim wisi, a on sam nad rzeką, podobną do tej...
- Nie wiem nic więcej, naprawdę nic. Nie pytaj, przyjmij tylko do wiadomości, że prosi o wybaczenie, że właśnie dziś na nie czeka! -
Chwyciłam smycze i zaczęłam uciekać płacząc, łzy kapały na kurtkę, chodnik, psią sierść. Tyle tego, jakby ta rzeka była we mnie.
Gdy schodziłam z mostu, spojrzałam w kierunku cypla. On tam stał i machał do mnie, ale nie tylko do mnie. Machał też do niej, tam na moście. Gdyby nie ta czerwona czapka, może byłby niewidoczny. Nawet nie wiem, jak miał na imię. Czy chciałam to wiedzieć? Mogłam wrócić, zapytać, jak to nazywam, wdać się w kolejną grę życia tym epizodem. Ale, tym razem już nie. Kolejny raz w moim życiu zdarzyło się coś nie przypadkiem. Teraz chcę wrócić do domu. Wypić herbatę. Nie wiem, dlaczego nie zdziwiłam się, że mgła znikła i wyszło słońce.
- Psy! Powrót!- Spuściłam je ze smyczy, bo doszliśmy do naszego parku.
Piłam już herbatę, gdy dostałam smsa od przyjaciela. Pytał, czy może zadzwonić. Tak!- Odpisałam i podłączyłam telefon do ładowarki, bo ostatnio nikt nie dzwonił i zapominałam, że bateria nie jest pełna.
Godzina życia, godzina gadania minęła bardzo szybko.
- Wiesz, cieszę się, że mi opowiadasz tyle ciekawych historii!- mówiłam do niego z wdzięcznością. - Może kiedyś dodam to do któregoś opowiadania, wiesz, te moje opowiadania składają się z takich obrazów z życia - tłumaczyłam się, czekając na przyzwolenie na wkomponowanie zdarzeń w te fikcyjne.
- Wiesz jak lubię czytać i znajdować w nich coś znajomego - odpowiedział mi szczerze.
- Dzięki, poważnie - to dla mnie ważne!
Chciałam tym razem skończyć opowiadanie, którego pisanie zaczęłam przed spacerem. Chyba zmienię wątek, mam inny pomysł... Nie będę pisać o dachach!
http://www.youtube.com/watch?v=3CZqWu_Po8s
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
julanda · dnia 04.03.2010 08:40 · Czytań: 1467 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 16
Inne artykuły tego autora: