– Przepraszam, że się ośmielam, może Młodzieniec ma od czego papierosa odpalić?
– Gdzieś ma.
Młodzieniec zaczął macać się po kieszeniach spodni, potem przeszukał kieszenie bluzy.
– Chyba jednak nie ma.
– Rozumiem, to dobrze, że nie pali. Dla zdrowia dobrze
– Pali, pali, ramka mi dziennie schodzi.
– Ramka? Przepraszam?
– Paczka papierosów cała. Dziennie… Schodzi… Wypalam całą.
– Oj… i ja też. Nie przedstawiłem się. Jakub Wolski.
Mikołaj. Kumple mi mówią Młody. Zawsze najmłodszy. 31 grudnia się urodziłem.
Podali sobie dłonie. Młodzieniec poczuł najpierw jak pomarszczona skóra dotyka jego palców a potem mocny męski uścisk. Spojrzał w oczy Jakuba. Były uśmiechnięte. Włosy miał starannie uczesane na bok. Siwe. Na twarzy lekki ostry zarost. Dopasowany czarny garnitur, kamizelka w tym samym kolorze, pod nią biała koszula z wykrochmalonym kołnierzykiem, krawat mocno zaciśnięty na szyi. Rękawiczki. Wszystko nienagannie czyste i schludne. Buty wypastowane błyszczały od mocnego światła lampy nad wejściem do kaplicy.
– A Młodzieniec to tutaj w odwiedziny? Ma Pan tutaj kogoś?
Mikołaj rozejrzał się dookoła, w świetle lampy wyraźnie widział drzwi kaplicy, krzyż tuż nad wejściem. Jezus wisiał prawie jak na każdym krucyfiksie. Ten wyróżniał się jedynie brakiem lewej ręki. Obrócił się i zobaczył kilka nagrobków, dojście do głównej alei cmentarza
i śmietnik.
– Chyba nie.
– Nie bardzo rozumiem?
– Ja też nie bardzo, ale mam tak co piątek. Pamiętam jak na czworaka wychodzę z knajpy, potem jest ciemno a potem to już jest rano. Tym razem jakby trochę inaczej. Ciekawe czy będę Pana jutro pamiętał??
– Pan, znaczy się pijany jest – twierdząco, z lekkim uśmiechem powiedział Jakub.
– No pijany to ja byłem w środę, dzisiaj jestem napruty w trzy dupy. Przepraszam.
– Nie szkodzi, chyba rozumiem. Kiedyś z kompanami w lesie znaleźliśmy opuszczoną chatę. Włodek wszedł do środka i trzy skrzynki samogonu znalazł. Pamiętam, że był czwartek, a po nim nagle niedziela.
– Wiem! W plecaku miałem zapalniczkę!
Mikołaj pomacał się po barkach szukając pasków plecaka. Nie znalazł.
– Ale nie mam plecaka. W sobotę knajpę otwierają trochę wcześniej, to sobie odbiorę. Na pewno tam zostawiłem.
– A nie lepiej to od razu załatwić na drugi dzień? – zapytał starzec.
– No na drugi dzień. Sobota jest drugim dniem. Ciężkim co prawda po takiej nocy jak dzisiaj, ale jak się z łóżka nie zwlekę przed południem, to cały dzień będę miał kaca.
– Panie Mikołaju. Dzisiaj jest niedziela.
– Że jaki dzień??? – Mikołajowi trochę szerzej otworzyły się oczy – Trzeci dzień do domu wracam? O w dupe!
Starca wyraźnie rozbawiło zdziwienie Mikołaja
– Zabawa na trzy fajerki. Pewnie o Młodzieńca się ktoś mocno już martwi.
– Zabiją mnie. Starzy mnie zabiją. A która jest godzina, bo zegarka też nie mam. Komórki też nie mam bo była w plecaku. No i nie mam portfela. Zabiją mnie trzy razy. Która jest?
Jakub podniósł lewą rękę bliżej twarzy, podwinął mankiet żeby spojrzeć na zegarek.
– 23:05.
– Bosko!!! Ja to już nie mam po co tam wracać. Pewnie już mnie wydziedziczyli i zrzekli się praw rodzicielskich.
– Bardzo surowych ma tych Starych - powiedział Jakub uśmiechając się wciąż pod nosem na wspomnienie pierwszej reakcji Mikołaja na to, jaki dzień tygodnia dzisiaj mamy – to jak Pan nie ma po co wracać, to ja ośmielę się na herbatę zaprosić do mnie. Może wspólnie znajdziemy jakieś rozwiązanie i spróbujemy się zastanowić jak uratować skórę przed Tymi Starymi.
– Zerzygam się po ciepłej herbacie. W takim stanie to tylko klina.
– Nie wiem co to klina?
– Browar jakiś, piwo, setkę.
– Piwo może znajdę
– A daleko do Pana jest?
– A nie, jeśli drogi nie zmylimy w ciemniościach. W tamtą stronę. Blisko płotu. – Jakub wskazał w lewo w kompletną ciemność – Może po drodze jakiś znicz znajdziemy to i uda nam się jeszcze zapalić.
Jakub wyjął z marynarki srebrną papierośnicę, otworzył i wyciągnął w stronę Mikołaja.
– O, takich nie paliłem. Jakieś drogie pewnie? – oczy Mikołaja zaświeciły się na widok fajek, poczuł, że chyba długo nie palił. Zdjął rękawiczkę z dłoni i sięgnął po jednego. Ruszyli
w stronę płotu. Oddalali się powoli od światła, odchodzili od głównej alei, weszli w całkowitą ciemność, szukali wzrokiem jakiegoś światła na nagrobku.
– Tam się coś pali? – Mikołaj wskazał ręką w prawo.
– Podejdźmy.
Zboczyli z wybrukowanej wąskiej alejki, szli w stronę tlącego się światła. Wydawało się nie być zbyt daleko. Oczy powoli zaczęły przyzwyczajać się do nocy. Dostrzegali kontury nagrobków, które ostrożnie omijali. Potykali się o korzenie drzew i odpadające kawałki cementowych podstaw grobów. Po pięciu minutach w miarę ostrożnego stawiania kroków dotarli do nagrobka ze zniczem. Odpalili kolejno papierosy, usiedli na ławeczce i wpatrywali się w płytę.
– Włodzimierz Skrzypczyński. 1921 – 1975. 54 lata. Młody był. Ciekawe jak zszedł?
Mikołaj pociągnął drugiego macha. Zaciągnął się mocnym dymem, przytrzymał chwilę
w płucach i wypuścił powoli. Częściej ostatnio palił trawę niż fajki.
– Wracał z pracy. Pracował na Dworcu kolejowym w kasie stacyjnej. Mieszkał na Nowym Świecie i jak zawsze wracał na skróty. Przez tory. Nie miał szans. Ten do Odessy, czasami po prostu się w Lublinie nie zatrzymywał, pędził do granicy. Skrzypczyńskiego pociągnęło aż na wiadukt nad Kunickiego. Po zębach go żona identyfikowała.
– Ciekawe czy to boli. Ja to bym chciał jakoś szybko. A najbardziej to się cholera utonięcia boję. Dobrze, że jak do domu wracam z miasta po nocy na bani, to żadnego stawu po drodze nie mam. Ale mówią, że pijany to ma szczęście.
– No nie zawsze – powiedział Jakub, gasząc swojego papierosa w ziemi pod ławką
– Wilkowski, co ma grób w tamtej kwaterze po pijaku do domu wracał, to go na drzewie dla zabawy powiesili. Podobno jeszcze bardziej pijani niż on. Na sprawie nie potrafili sobie nic przypomnieć. Ale przycisnęli ich na przesłuchaniach, to się przyznali. Chcieli szybko sprawę zakończyć. Dostali po dożywociu. Oskarżyciel chciał kary śmierci, ale się sędzia nie zgodził, bo za mało twardych dowodów było. Oni nawet twierdzili, że się nie znają, na oczy się nie widzieli. Mówili, że prowokacja.
– A Ty. Znaczy, a Pan, to co taki zorientowany? Wszystkich Pan tutaj zna? – Mikołaj pstryknął kiepem w stronę tablicy nagrobnej. Niedopałek odbijając się od marmuru strzelił jeszcze kilkoma iskrami.
– No prawie – odpowiedział Jakub – Ze starych grobów do roku ‘79 wszystkich.
– To Pan grabażem jest pewnie tutaj – z przekonaniem powiedział Mikołaj.
– No nie.
Nagle na grób coś wpadło. Zaświeciło oczami i pobiegło dalej.
– To tylko wiewiórka, niech się Pan nie boi. Wbrew pozorom to bardzo bezpieczne miejsce – Jakub sprytnie wykorzystał chwilę na zmianę tematu. Poczuł, że i tak zbyt dużo mówi.
– Dla mnie za cicho.
– Ja ciszę lubię. Dlatego tu spaceruje. A Pan …
– A jaki Pan…
– Mikołaj proszę mi mówić. Albo Młody.
– Młody – z grymasem niezadowolenia zaczął Jakub, wyraźnie mu ten pseudonim nie pasował – jeśli można wiedzieć, czym się w życiu zajmujesz?
– A na kasie w Realu pracuję.
– Na kasie? Znaczy Pan… Znaczy Mikołaj z rachowania dobry być musi.
– No jak cholera. Siedzę, przekładam towar przez czujnik. Samo warzy, samo liczy, samo dodaje. Samo pokazuje ile reszty wydać. A Ty Jakub to kim jesteś?
– Całe życie żołnierzem... – zawiesił na chwilę głos na ostatnim słowie, znowu chciał powiedzieć za dużo. Tym razem jednak ugryzł się w język i dalsza część zdania przeleciała jedynie w jego myślach.
– Byłeś na wojnie? – z zaciekawieniem zapytał Młody.
– Byłem.
– Zaj.. Zabiłes jakiegoś Niemca?
– Nie zdąrzyłem, ale wybacz, nie chcę o tym rozmawiać - uciął Jakub.
– Szkoda, nie znam nikogo kto był na wojnie.
– Ja na znajomego z wojny się nie nadaję – Jakub wstał z ławki, wyciągnał papierośnicę, poczęstował Mikołaja. Jednego wziął sobie. Twarz miał zamyśloną. Długo ugniatał papierosa między palcami. Siegnął po znicz i odpalił. Zaciągnął się mocno i szybko wypuścił dym nosem – Chodźmy już.
Mikołaj wstał, odpalił swojego papierosa i ostrożnie, między grobami zaczęli iść w stronę opuszczonej wcześniej alejki. Przy jednej z niewielu świecących lamp zatrzymali się na chwilę żeby Młody mógł zawiązać buta. Kiedy podnosił się z kolan złapał starca za marynarkę. Podciągnął się. W jednej chwili znaleźli się bardzo blisko siebie. Spojrzeli sobie w oczy. Jakuba przeszedł dreszcz. Szybko odwrócił głowę niby szukając kierunku dalszego spaceru. Wiedział, że nie może zaprosić Młodego do siebie. Pomylił się.
– Teraz w prawo – powiedział Jakub.
Do bramy doszli w 10 minut. Szli spokojnie, zaciągali się powoli i wypuszczali dym nad głowami. Jakub do samej bramy nie odedzwał się słowem. Uśmiech na twarzy zastąpiła zaduma. Głowę miał spuszczoną, oczy wlepione w końcówki butów. Szukał jakiejś odpowiedzi kiedy już znajdą się przy płocie.
– Jak mu to powiedzieć, żeby się nie przestraszył – myślał. Skupienie mocno marszczyło jego czoło – Pomyliłem się. Będę mu musiał powiedzieć wprost. Cholera…
Mikołaj nie próbował łapać kontaktu. Delektował się papierosem. Wyraźnie mu smakował, odprowadzał unoszący się nad głową dym wzrokiem. Pomyślał, że spróbuje jeszcze zapytać
o wojnę jak już będą u Jakuba. Może wtedy uda się coś wyciągnąć ze starca.
Doszli do płotu, skręcili w prawo i po kilkunastu metrach doszli do bramy. Jakub odpiął marynarkę sięgnął do kieszonki kamizelki. Na łańcuszku, na którym zwykle mocowany jest zegarek miał klucz. Trochę po omacku wymacał żelazną zimną klamkę i włożył klucz
w znajdujacy się pod nią zamek.
– Bardzo Pana przepraszam – zaczął Jakub – nie mogę Cię do siebie zaprosić. Nie pytaj mnie dlaczego. Nie będę Ci potrafił wytłumaczyć.
Młody był trochę zdziwiony. Miał nadzieję się trochę ogrzać, wypić jakikolwiek alkohol
i wyciągnąć może jeszcze jakieś informacje ze starego. Włożył dłonie do kieszeni bluzy.
W ustach zostawił kończącego się papierosa.
– Tutaj musimy się pożegnać. Ja pójdę w swoją stronę a Ty w swoją – tłumaczył dalej Jakub. Jakby chciał wszystko powiedzieć na jednym wdechu. Mówił szybko, patrzył nad ramieniem Młodego. Nie chciał złapać kontaktu z jego oczami.
– Coś ściemniasz. Nie podoba mi się to – Młody się zaniepokoił. Nie czuł się już pijany. Mocniej poczuł zimno. Dłonie próbował jeszcze mocniej wcisnąć w kieszenie. Oczy otworzył szerzej. Obejrzał Jakuba dokładnie od stóp po głowę, na tyle na ile to było możliwe
w świetle latarnii ustawionej po drugiej stronie ulicy za płotem.
Starzec, w samym garniturze w środku nocy, na cmenatarzu – myślał szybko – Zna trupy, dziwnie się do mnie zwraca – Jeszcze raz przeleciał wzrokiem po całym Jakubie. Zatrzymał się na jego głowie próbując zmusić go do kontaktu wzrokowego – Jezu, Jakub! Ty Duch jesteś!!!
– Nie. Ty jesteś – powiedział starzec, przekręcił klucz, otworzył bramę, wyskoczył na ulicę, zamknął za sobą z trzaskiem. Spojrzał za siebie. Zobaczył młodego znieruchomiałego człowieka z oczami wbitymi w klamkę. Niedopałek zdąrzył odkleić się od dolnej wargi. Spadł na brukowaną alejkę.
Jakub przeszedł na drugą stronę ulicy, otworzył kodem drzwi na klatkę schodową. Słyszał za sobą szarpanie za bramkę na cmentarz. Przymknął oczy, przeklął pod nosem i zniknął za drzwiami. Mieszkał na parterze. Wszedł do mieszkania. Siadł w ciemnościach przy kuchennym stole. Odpalił papierosa. Próbował się uspokoić. Miał wyrzuty sumienia, że nie potrafił inaczej załatwić sprawy. Uciekł bez wyjaśnień. Zostawił Mikołaja samemu sobie. Zawsze podczas takich spotkań był w stanie bez problemu odróżnić Człowieka od Ducha. Zresztą, o tej porze bramy są pozamykane i przez ostatnie trzydzieści lat spotkał może dwóch, no, trzech Ludzi. Zagasił papierosa w popielniczce. Była wypełniona po brzegi. Popiół wysypywał się na blat. Podszedł do szafy, przesunął drzwi. Wyjął teczkę – „2008”. Przyniósł na stół. Zapalił lampkę i otworzył na Grudniu. Chciał wpisać to co zwykle. Najpierw imię
i nazwisko, potem numer kwatery i datę zgonu. Dalej, w kilku zdaniach „moment” – tak nazywał część, w której opisywał śmierć. Czasami doklejał wycinki z gazet. Najczęściej z dzienników, w których pojawiała się informacja na temat tragicznego wypadku. Tak było ze Skrzypczyńskim. Artykuł pojawił się w Kurierze na całą drugą stronę. Wilkowski zajmował pięć stron z segregatora. Sprawa w sądzie ciągnęła się dość długo i gazety prześcigały się w relacjonowaniu postępów w śledztwie a potem w rozprawie. Długopis przestał pisać po tym jak na kartce pojawiło się imię – Mikołaj.
Jakub zamknął segregator i odłożył na miejsce. Do rana nie spał. Kursował między kanapą a kuchnią. Odpalał jednego od drugiego.
Mikołaj został zamordowany w piątek. Wracał jak co tydzień z knajpy w centrum miasta. Był zalany. Kiedy załatwiał się w bramie na Krakowskim podeszli do niego i pchnęli na ścianę. Potem dwóch trzymało mu ręce a trzeci wbijał nóż gdzie popadło. Zmarł szybko. Trzeci cios trafił
w serce. Podcinania gardła już nie czuł.
Nie powinien się znaleźć na tym cmentarzu. Wszyscy teraz dostają przydział na komunalnym. Tutaj to tylko tacy, co to mają już swoje groby rodzinne, albo jacyś zasłużeni. Można też dać w łapę księdzu, ale na to, to już tylko najbogatszych w Lublinie stać. On za młody był i zwyczajny. Pomylili go w zakładzie pogrzebowym. Wsadzili do trumny z innym nazwiskiem. Nie ma tutaj swojej płyty. Ktoś równie zaskoczony błąka się teraz po komunalnym.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Rohan · dnia 30.04.2010 08:27 · Czytań: 644 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: