Stojąc na wprost drzwi, odprowadziła w myślach samochód do najbliższego zakrętu. Zachodzące słońce prześwietlało pokój, kładąc refleksy na szybach i uwypuklając ich fakturę. Podniosła dłoń i dotknęła chłodnej powierzchni. W scenerii tych obrazów zabrakło jednak czegoś, co pozwoliłoby jej na ponowne przejście w stan transu. Rozsunęła szklane tafle i weszła. Pokój był pusty, tylko na podłodze, obok nogi stolika, na którym zostawiła rozpoczętą powieść, leżała zielonkawa żaba z onyksu. Podniosła ją bezwiednie i wracając z książką do hallu, automatycznie odstawiła na najbliższą półkę. Żaba wtopiła się w tło kremowej ściany i zniknęła z jej myśli. Z kuchni doleciał gwizd zapomnianego czajnika, po czym ucichł raptownie.
Dni płynęły w luksusie niepamiętania o niczym, tak jak ona zagubione w przestrzeni domu i ogrodu, w którym znacznie więcej spędzała teraz czasu, wpatrzona w przeświecające przez liście promienie. Drzewa i krzewy zaczęły zalegać na trawniku coraz dłuższymi cieniami, zmierzch nadchodził niespodziewanie, zastając ją nad tą samą stroną czytanej książki, gdzie zastygłe w połowie dialogu postacie oczekiwały w bezruchu na następną kwestię. Zamykała powieść z westchnieniem.
Nad domem przetaczały się kolejne chmury, czasem przelotny deszcz ożywiał barwy ostatnich kwiatów, tłumione przez coraz wyżej rosnącą trawę – nakładała wówczas rękawice i wyrywając parę źdźbeł, myślała o zostawionej w kuchni i stygnącej w filiżance herbacie, telefonie, który nie dzwonił od tak dawna, że zapomniała już jakim dźwiękiem przyzywał ją niegdyś, o kończącym się pudełku płatków i braku mleka w lodówce. Zrywała się wówczas, rzucając rękawice na ścieżkę, i wsiadała do auta; kluczyk tkwił jak zwykle w stacyjce – przekręcając go i słysząc cichy pomruk silnika, z uśmiechem, jakby witała kogoś znajomego, wrzucała bieg i ruszała z podjazdu.
Krążyła wózkiem po niezliczonych przejściach, wpatrzona w piętrzące się wokół półki pełne kolorowych produktów, których nie zamierzała kupować, lecz których widok samym chaosem barw i kształtów dawał poczucie przynależenia do uporządkowanego świata, skąd, jak uważała, została usunięta brakiem jego obecności.
Pojemnik zapełniał się powoli; przystawała, patrząc na kolejne opakowania, pudełka, paczki, torebki – biorąc coś, a gdy kolor nie pasował do palety barw, odkładając ponownie na półkę. Potem, jak gdyby budząc się z letargu, spoglądała z niedowierzaniem na swoje dłonie i wyjmując z kosza butelkę wina, podchodziła do kasy.
Dom czekał w zapadającym zmierzchu – cichy i spokojny, i tylko przez okno sypialni przeświecał daleki poblask lampy. Pod poduszką zgnieciona lekko fotografia wciąż wabiła nieobecnym uśmiechem kogoś, kto gdzieś tam, w innej rzeczywistości przeżywał własne życie, być może nie pamiętając o przeszłym. W zaciemnionym pokoju nie tańczyły żadne cienie, a ledwo słyszalne tykanie zegara kroiło ciszę na miękkie strzępy złudzeń, z których nie umiała się dotąd uwolnić.
Za każdym razem, przechodząc przez hall, przystawała przed drzwiami do gabinetu. Najczęściej tafle szyb były matowoszare, lecz czasem przebiegały po nich drobne cienie, sprawiając, że zaczynała rozmyślać nad zagadką ich powstawania i szukać odpowiedzi w koronach drzew chwiejących się za oknem. Słońce bawiło się w chowanego z chmurami, po szybach pełzały pająki, snując siatkę cieni.
Od chwili, gdy wyobraziła sobie scenariusz jego powrotu, czekała na następne obrazy, lecz cienie uparcie wymykały się imaginacji i tylko, jak gdyby kpiąco, rzucały pod stopy wydłużone kształty bez znaczeń.
Tego dnia jednak, gdy wróciła do domu, hall przywitał ją kłębowiskiem szarości grającej na szybach, a potem zaczęły wyłaniać się z niej sylwetki. Pojawiały się i znikały, jakby przechodząc przez pokój, zobaczyła na moment zamazane odbicie czyjejś dłoni przylegającej do tafli, ręki kładzionej na ramieniu gestem powstrzymywania, później dłonie zaczęły tańczyć w powietrzu i zlały się ze sobą, a ona rozsunęła drzwi i weszła.
Słońce, chowając się w chmurach, wyssało cienie z pokoju; umykały spod jej stóp, znikając za oknem jak ptaki ulatujące w niebo gałęzi. Na podłodze, obok fotela, leżała zielonkawa żaba z onyksu. Popchnięta czubkiem pantofla przetoczyła się powoli i znieruchomiała, odbijając zielonkawym refleksem ostatni punkt znikającego światła.
Wieczorem zakopała żabę w ogrodzie.
Od tej chwili przestała zatrzymywać się w hallu, a drzwi do gabinetu stały zawsze otworem. Słońce bez przeszkód wpadało do wnętrza, w promieniach tańczyły drobinki kurzu i kiedy wchodziła w ten rozedrgany snop światła, na jej twarzy wykwitał lekki uśmiech. Mijała drzwi, nie obdarzając ani jednym spojrzeniem pustej półki na ścianie, nie kierowała także wzroku w głąb pokoju, który trwał jakby na pograniczu świadomości, gdzieś, gdzie zdecydowała się go umieścić w owej chwili podjętej wówczas decyzji o niepamiętaniu.
Ale pewnego dnia, u schyłku jesieni, zastała drzwi zamknięte i na próżno usiłowała przypomnieć sobie moment, kiedy jej dłonie na uchwytach zsunęły je, odgradzając gabinet od hallu. Stojąc naprzeciwko, patrzyła na szklane tafle i coś powstrzymywało ją przed otwarciem, wtargnięciem, jak nieproszony gość, w pustkę pokoju za nimi, w tę przestrzeń, w której wtedy wyobraziła sobie dramat mający przywrócić dawną stabilizację i pełnię jej życia. Trwała tak w bezruchu, tafle szyb ciemniały w miarę spływającego na dom zmierzchu, a jej zaczęło się wydawać, że to początek czegoś, co zmierza nieuchronnie do końca jeszcze nieprzewidzianego czynu. Potem za szybą pojawiły się cienie…
Przesuwały się i stapiały ze sobą, a ona stała, patrząc jak w hipnozie, niezdolna do wydania głosu, do wyrwania się spod wpływu rozgrywanego przed jej oczyma spektaklu, który zdawał się konsekwentnie zdążać do wyobrażonego kiedyś przez nią samą finału. Ujrzała wydłużający się cień ręki – oskarżający, nieuchronny, groźny, i wtedy dopiero uzmysłowiła sobie, że to, co rozgrywa się na jej oczach nie jest już złudzeniem. Jedna z sylwetek zachwiała się wyraźnie i powoli, jak w zwolnionym kadrze, zaczęła osuwać się w przestrzeń, a ona odstąpiła od drzwi, sięgając bez namysłu po coś do rzucenia, by przerwać tę ciszę i własną bezwolność, po czym upadła na kolana i skryła głowę w ramionach. Półka była pusta…
Gdy wysiedli z auta, pośrednik już czekał z pękiem kluczy w ręce. Kobieta uniosła głowę i otaksowała dom uważnym spojrzeniem.
– Miał pan rację – skinęła na powitanie – dobrze go odnowiono. Wygląda świetnie… A co ty o tym sądzisz? – zwróciła się do męża.
– Sprawdźmy, jak jest w środku. – Mężczyzna ruszył ku drzwiom wejściowym, otwartym teraz na całą szerokość.
Kobieta stała jeszcze przez chwilę, spoglądając na zarośnięty ogród. Korony drzew chwiały się w porywach lekkiego wiatru, rzucając na trawnik przelotne, migotliwe cienie. Szyby domu błyszczały w słońcu.
– Właśnie mówiłem pani mężowi – oznajmił pośrednik, gdy wkroczyła do hallu – że cała stolarka jest oryginalna. Te drzwi, na przykład… – zatoczył ręką wokoło, po czym podchodząc, rozsunął szklane tafle jedne po drugich.
– A umeblowanie? – spytała kobieta, przekraczając próg najbliższego pokoju. – Ładny gabinet – stwierdziła i podeszła do fotela stojącego przy małym stoliku.
– Wyposażenie jest nowe, ale, jak pani widzi, dopasowane do stylu i charakteru pomieszczeń – wyjaśnił pośrednik. – Poprzednia właścicielka…
– A… właśnie – wszedł mu w słowo mężczyzna. – Co z właścicielką? Nie zamierza zabrać niczego?
– Nie – padła odpowiedź. – Zdecydowała się na sprzedaż, a z tego, co zdołałem zrozumieć wynikało, że z powodu pewnych spraw rodzinnych. Śmierci męża, bodajże…
– Mieszkała tu sama? – spytała kobieta, przysiadając w fotelu.
– Owszem – potwierdził pośrednik.
– To spory dom – powiedziała kobieta. – Ale dla dwóch osób już nie taki duży, prawda? – Odwróciła głowę w stronę męża.
Ten przytaknął. – Jeżeli tylko nie będziesz się czuła samotna, ja nie widzę przeszkód… – zaczął z namysłem.
– Mąż często wyjeżdża – przerwała mu, zwracając się do pośrednika. – Nie sądzę jednak, by podobne sprawy miały teraz znaczenie... Podoba mi się – stwierdziła i wstała, wygładzając obicie. – A to musiało chyba spaść ze stolika – dodała i schyliwszy się, podniosła leżącą obok fotela zielonkawą żabę z onyksu.
Pośrednik zmarszczył brwi w zastanowieniu.
– Zapewne... Chociaż przyznam, że nie bardzo pamiętam. Cóż, może zobaczylibyście państwo resztę domu, zanim podejmiecie decyzję? Jak mówiłem, to dość stary budynek… – rozpoczął, zasuwając drzwi za nimi.
Kobieta dotknęła na moment szklanej tafli, po której przebiegały drobne refleksy światła, po czym odstawiła trzymaną w ręce żabę na pobliską półkę. Figurka zalśniła lekko, wtapiając się w kremowe tło ściany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt