Krzyk o północy II - Krystyna Habrat
Proza » Obyczajowe » Krzyk o północy II
A A A
R I
P R E L U D I U M

- Słyszeliście dziś w nocy?
- Ten hałas? Coś, jakby łomotanie w ścianę?
- Znowu...
Czekający pod windą mówią o tym przyciszonymi głosami. Gdzieś tu może być przecież ten, co to wyczynia.
Od wielu dni, nawet tygodni, w ich 15-piętrowym bloku coś się nocami dzieje. Koło dwudziestej czwartej, czasami wcześniej albo później, budzi wszystkich głuche łomotanie. Jest na tyle donośne, że podrywa na nogi mieszkańców z różnych pięter a tak dziwnie zlokalizowane, iż nie sposób ustalić, skąd pochodzi, bo wielkie płyty betonowe, z jakich blok zbudowany, przenoszą hałas daleko.
Przypomina to tarabanienie w ścianę czy rurę jakimś łomem. Niektórzy wychwytują towarzyszący temu inny jeszcze rumor. Być może tylko pogłos. Trudno ustalić, co to jest i skąd pochodzi.
Powtarza się tak chyba co noc. Potem na schodach, korytarzach, przy windzie,
w kolejce sklepowej, pytają jeden drugiego: słyszeliście w nocy? Rozglądają się przy tym z trwogą. Mieszkańcy bloku dotychczas mało się znali. Mijali zwykle z obojętną miną, by nie gapić się niegrzecznie obcemu w twarz. Ostatnio, gdy tylko usłyszą rozmowę na ten temat, przystają. Przecież w tak uporczywym powtarzaniu się tego co noc, i to koło północy, coś się kryje.
Z początku niejeden podejrzewał o to sąsiada z góry, ktoś inny - tego z dołu albo obok. Okazało się, że hałas dochodzi z rozmaitych miejsc. Ale nikt niczego nie jest pewny. Za długo się to ciągnie, aby powód był błahy. Tajemnica nabiera rozmiarów. Co strachliwsi starają się przesypiać ten moment z kołdrą na głowie.
Już się rozniosło, że w tym bloku straszy. Ponoć podczas budowy robotnik spadł z dachu, z piętnastego pietra. Niektórzy zaprzeczają. Wiedzą lepiej, że ten wypadek zdarzył się w bloku obok! A jednak tu straszy.
- Eee, pewnie ktoś złośliwy tak się zabawia, by nas zdenerwować - rzuca ktoś bagatelizująco.
- Pewno robi to dowcipniś.
- Albo wariat!
Mówią tak, bo chcą w to wierzyć. To byłoby łatwiej znieść.
- Ludzie!! A może ktoś wzywa tak pomocy!
Ostatnie przypuszczenie wyraża sympatyczny pan w rogowych okularach. Znają go chyba wszyscy, tylko mało kto wie jak się nazywa. Spotykają go o różnych porach dnia. Nie wygląda, aby się zanadto śpieszył. Zbyt żywotny na rencistę. Pewnie ma wolny zawód. Zawsze pełen niedzisiejszej galanterii, przepuszcza do windy wszystkie panie i czeka spokojnie z zamknięciem drzwi na dobiegających z dołu. Ciągle się komuś kłania, wesoło pokrzykując, jakby cieszył się na widok każdego: moje uszanowanie! zdrówko! rączki całuję szanownej pani! szacuneczek! Nie wiadomo, on tak serio, czy się bawi?
- A może to ta z wózkiem, co akurat wysiadła z windy? - dorzuca ktoś z tłumu szeptem za znikającą na dole. - Ponoć to panna. Takiej chyba niewesoło.
- Czyżby potrzebowała pomocy? Chodzi zawsze uśmiechnięta?
- Ale ze spuszczonymi oczami.
- Uśmiecha się do dziecka w wózku.
- To już prędzej ta stuknięta z dołu, co wygaduje na sąsiadów niestworzone rzeczy. Jakby wszyscy, cały świat, specjalnie na nią się zawzięli.
- Raz mówiła, że to ktoś z jej sąsiadów.
- To plotkara. Z Bogu ducha winnych ludzi robi potworów. Skarży, roznosi ploty...
- A którzy to?
- Ona wszystkich oczernia. Już prędzej ona sama.
- Nie na darmo nazywa się Czarnocka.

XVIII. WIATR ZA OKNEM.
Któregoś grudniowego dnia nadciągnęły wichry. Dyszały ciężko raz po raz, przepędzając sine chmurzyska z jaśniejącymi jaskrawo prześwitami.
Na moment cichło wszystko i znowu szum się nasilał. Potężniał, a okna trzeszczały pod naporem wiatru. Gdzieś na podwórku, co i raz przeraźliwie trąbił alarm samochodu. Chwilami deszcz stukał pośpiesznie w szyby i... urywał. Nagle zasłoniły wszystko wielkie płaty śniegu. Po chwili zajaśniało słońce, zażółciło radośnie widok. Szybko zagarnęła je gruba warstwa przemykających chmur.
Jak strasznie w taką pogodę człowiekowi - myślała Hania Kopecka - kiedy nie ma się do kogo odezwać, przytulić. Ryś jeszcze malutki. Popatrzyła, jak sobie śpi rozkosznie w łóżeczku, wtulony w poduszkę. Posłuchała jego oddechu i odeszła wyparzyć butelki na mleko, ugotować kaszkę, poprać pieluchy. Kiedy dziecko spało, musiała się z tym pośpieszyć. Powinna też zabrać się w końcu do nauki, pozdawać zaległe egzaminy i pomyśleć o pracy magisterskiej.
Nie ma pojęcia, jak da radę ukończyć studia, skoro po opuszczeniu akademika musiała podjąć się pracy zarobkowej, by utrzymać siebie i dziecko. Stypendium czy alimenty nie wystarczą. A tu żłobek kosztuje i mieszkanie i jeść trzeba i się ubrać. Witek sam jej to mieszkanie znalazł, żeby miała lepiej niż w akademiku. Ale jest tu taka samotna.
Właściwie to mieszkanie dla niej i dziecka wynalazła żona Witka. Postawiła tylko warunek, by jej tu nigdy nie odwiedzał. Inaczej nie da mu rozwodu. Więc, choć mieszkają w tym samym bloku, on musiał się wyprowadzić. Ta jego żona nie chce jej poznać. Hania też jej nie zna. Nawet z widzenia. Dlatego w każdej przyglądającej się wózkowi kobiecie upatruje ją. Podobno jest bardzo wyniosła. Sama podobno złożyła wniosek o rozwód, mówiąc, że taki mąż jej niepotrzebny. A on posłusznie wyjechał. Co z nimi będzie - nie wiadomo. Trudno domagać się kontynuacji czegoś, co pewnie dawno powinno ulec zapomnieniu.
Dzisiejszej niedzieli, nasłuchując podmuchów wiatru, znowu to sobie powtarza: po co miałby odwiedzać dziecko? Przecież ją, by to bolało. A tak ona może sobie mieć tą swoją miłość nie dbając o wzajemność. Tylko sama nie wie, czy kiedykolwiek kochała, czy jedynie pragnęła bardzo kochać i tym uczuciem się rozkoszowała. Gdyby odwiedzał syna, za każdym razem musiałaby się przekonywać jak mało dla niego znaczy. A tak, wolno jej pielęgnować wciąż tę miłość i wspominać - nawet nie jego - a owe szczęśliwe dni i swoje wyobrażenia.
Musi chronić te swoją miłość pod powiekami, gdyż wszyscy usiłują jej wydrzeć ją i zniszczyć. Krytykują, pouczają a ona i tak wie swoje. Oczywiście zła jest miłość nieodwzajemniona, nikomu niepotrzebna. Powinna się od niej wyzwolić i iść dalej spokojna. Ale pusta! A tak ma swoje kochane maleństwo. Dlatego może chodzić uśmiechnięta, tylko musi szczelniej zasłaniać swe szczęście powiekami. Nikt nie może tego zrozumieć. Sama się w tym gubi, a do tego ten wiatr dziś tak męczy, przeraża i coś natrętnie przypomina.
Kiedyś tak samo w niedzielne popołudnie z podobną wietrzną pogodą zapragnęła z kimś choć porozmawiać a była w pokoju akademika zupełnie sama.. Studia zaczęła późno, dopiero kiedy uskładała sobie pieniędzy i odstając wiekowo od koleżanek z roku i z pokoju, nie uczestniczyła w ich imprezach. Najgorsza była niedziela, gdy siedziała sama w pokoju nie mogąc się uchronić od wesołego gwaru zza ścian. Książki w takim dniu nie wystarczą.
Właśnie w taki dzień postanowiła wyjść gdzieś sama na spacer, bo dłużej nie wytrzyma. Ale zatrzymał ją na progu akademika wiatr. Ledwo otworzyła powstrzymywane przez podmuchy drzwi, on je zaraz porwał i trzasnął nimi o ścianę. Bała się wyruszać w taką pogodę, co - jak to się mówi - psa by nie wygonił. Nieco neurotyczna, a przez stronienie od ludzi jeszcze bardziej dziwacząca, przeżywała taki wiatr histerycznie. Jego szum bolał ją w uszach. Zdawało się jej, że zaraz ją przewróci, porwie, zniszczy, że stanie się nie wiadomo co. Gdy tak stała bezradnie na progu akademika, na schodach pojawił się Wiktor. Szedł z kolegą, ale rzuciwszy na nią okiem, zwolnił się, jakby ją poznawał i nie poznawał, ukłonił się niezdecydowanie, wreszcie roześmiał się, poznał ją i przypomniał sobie, skąd ją zna.
Poznali się niedawno, gdy koleżanka zawołała ją na czwartą do brydża. Kiepsko grała ale nie miała nic lepszego do roboty. Koleżanka wtajemniczyła ją, że siedzący naprzeciw Wiktor jest żonaty i dużo starszy, ma ze 35 lat, ale przyprowadził kolegę, którym się koleżanka interesowała. Hania skupiła się na grze, nie siląc się wcale na robienie dobrego wrażenia, bo była tam na doczepkę. Jej osoba nikogo w tym gronie nie obchodziła. Przywykła do podobnych sytuacji.
Tym razem na widok Wiktora się zjeżyła. On jej w pierwszej chwili rzeczywiście nie poznał. Żeby naprawić gafę, zawsze uważający, zaprosił ją na kawę do klubu, zaraz obok drzwi wejściowych. Długo kluczył, by ominąć jej imię. Wyczuła, że je zapomniał. Mimo to, weszła tam z nim, bo nie wiedziała zupełnie co z sobą zrobić. Popijając czarny napój z maleńkiej filiżanki, powoli się rozgrzewała. Zaczęła być mu wdzięczna. Wydało się jej, że to on może ją przed wichurą uchronić. Zamówił jeszcze dwie bezy. Patrzył z przyjemnością, jak pochłania ostrożnie kruszące się ciastko i obtarł jej własną chusteczką usta umazane białym, lepkim kremem.
A dziś znów pusta niedziela i wiatr. Na stole pożyczona od Renaty książka: „Świat jest szeroki i obcy”. Doskonale czuje los tamtych Indian wyganianych ze swych siedlisk coraz dalej. Samotność w pokoju akademika, czy tutaj, też wygania w nieprzytulny świat.
Zapragnęła położyć się spać, naciągnąć kołdrę na głowę i zapomnieć o wszystkim, ale dziecko w łóżeczku się poruszyło. Pochyliła się nad nim zaniepokojona. Nie wolno jej myśleć tylko o sobie - skonstatowała. I to jest zbawienne.Ma się o kogo troszczyć.
Tymczasem światła w oknach bloku gasły jedno po drugim. Mieszkańcy szli spać w ponurych nastrojach, wytrąceni z równowagi porywistymi porywami huraganu. Znowu odezwał się alarm samochodu, tylko chyba dalej, pod innym blokiem. Gdzieś otworzyło się z trzaskiem okno. Coś załomotało w ściany. Dochodziła północ.


XIX WIZYTA W DOMU, GDZIE PANOSZY SIĘ "ROZWOJNIK-DUSICIEL"

„Przeklęta sznurówka „ - warknął ze złością Michał, gdy przy pośpiesznym wiązaniu buta został mu w ręku jej strzęp. Zasupłał jakoś guz i wybiegł z redakcji zdenerwowany. Miał mało czasu. Umówił się z mieszkającą w tym samym bloku co on - Dorotą Olszakówną. Nie wypadało przyjść za późno.
Dorota też jest dziennikarką. Świeżo po rozwodzie. Zadomowiona w redakcji, trochę mu matkuje. Wczoraj długo nie mogli skończyć analizy jego artykułu, gubiąc się w dygresjach o wielu innych sprawach, jakie się kojarzyły i coraz bardziej wciągały. Więc zaprosiła go na dziś do siebie, by kontynuować temat. Uśmiechnęła się przy tym i dodała, że spragniona interesującej rozmowy.
Ma ją odwiedzić po raz pierwszy. Trochę krępuje go trema. Dorota jest okropną snobką, a przynajmniej kimś, komu się zdaje, że wie wszystko najlepiej i pogardza innymi, bo wiedzą mniej.
Jak na złość urwała się ta głupia sznurówka i pewnie Dorota od razu dojrzy supeł. Podczas długiego czekania na tramwaj zebrało mu się na żale.
Niby jest teraz kimś na miarę przewodniczącego. Do tego dążył odkąd tylko zarzucił marzenia, by jego ojciec został królem. Ma upragniony zawód. Tylko gubi się w drobiazgach codzienności.
W dzieciństwie przesiadywał często w warsztacie ojca. Dziwił się, że jego srogi człowiek, wobec którego nawet matka czuła respekt, przy stojących nad nim klientach z butami, taki na swym zydelku mały. Raz jeden z nich głośno się awanturował i potrząsał nad głową ojca nie podzelowanymi na czas lakierkami. Rozżalony na złego pana narysował potem ojca wyniesionego w górę na zydel zamieniony w pełen ozdób złoty tron. Przed nim klęczał w pokorze ów klient awanturnik, za nim kat podnosił topór. Rysował to z uporem wiele, wiele razy. Tron stawał się bogatszy w szlachetne kamienie, ojciec prezentował się w koronie coraz piękniej a klient niżej pochylał głowę w błaganiu o łaskę. Krwiożerczy kat, unosząc swój zbrudzony krwią topór, patrzył z szerokim uśmiechem na swą ofiarę.
Później królem bywał on sam, Michaś - a w końcu przewodniczącym czegoś tam, bo taki w szkole bywał najważniejszy, jak każdy wszędzie przewodniczący. Zaczął też wymyślać przedziwne historie, w których sam grał najbardziej zaszczytną rolę. Przestał rysować, na nudnych lekcjach wyrywał kartki z zeszytów i to wszystko sobie tak od niechcenia spisywał.
Wtedy pojął magię pióra. Dlatego został dziennikarzem. Potrafi machnąć sążnisty artykuł czy poruszający krew reportaż. Nie już potrzeby dowartościowywania się poprzez fikcję. Przeszło mu, odkąd poznał smak sukcesu w szkole.
No tak, sukcesów mu nie brak, tylko łatwiej obmyślić, jak obce wielkie państwo powinno uzdrowić swą gospodarkę niż pamiętać o kupieniu sobie co dzień chleba czy pasty do zębów, nie mówiąc o zapasowych sznurówkach. Musi więc jadać przypalone kotlety w przygodnych barach, gdzie drażni go podejrzane towarzystwo przy sąsiednich stolikach, a potem cierpi na niestrawność. Dobijają go szybko powstające dziury w skarpetkach i odpadające guziki. Czas byłoby się ożenić, ale jakoś nie znajduje stosownej kandydatki, a serce wciąż się wyrywa do tej co nie powinno. Przeklina tamtą kokietkę, od której uciekł, jak kiedyś Norwid „ na mil tysiące”. Wyrywa się do niej nieustannie i tęskni.
Spojrzał na swe odbicie w szybie wystawowej i zdrętwiał. Miał ubranie zbyt jasne na jesień. Co gorsza, kontrastowały z tym ciemne trzewiki i kurtka. Jeszcze włosy sterczały mu we wszystkie strony jak zawsze. Przygładził je dłonią. Nie pomogło.
Nadjechał tramwaj. Wskoczył. Spojrzał niespokojnie na zegarek i dostrzegając w końcu wozu kontrolera, sięgnął po bilet miesięczny. Grzebał w portfelu z narastającym zdenerwowaniem. Ktoś trącił go i papiery rozsypały się mu po podłodze. Rzucił się rozpaczliwie do zbierania. Odpychał czyjeś nogi, co omal nie zdeptały mu rąk. Spocił się, poczerwieniał i jeszcze przychylony, przypomniał sobie ojca, siedzącego nisko na zydelku. Kontroler ledwo rzucił okiem na pokazywany od podłogi miesięczny i poszedł dalej. Michał poderwał się, nie dbając, czy coś tam jeszcze nie leży. Odwrócił się do okna. Wiedział, jak śmiesznie musiał wyglądać, kiedy tak rozpaczliwie zgarniał z podłogi zawartość portfela. Nie cierpiał siebie takiego! Pod dom dotarł roztrzęsiony. Do umówionej godziny miał chwilę czasu, za mało by wstąpić do siebie a na tyle dużo, że znudził się do cna czekaniem na półpiętrze. Czekanie zawsze go męczy. Jest zbyt niecierpliwy. Znowu przejrzał się w szybie drzwi zamykających korytarz, przyczesał włosy. Nie chciał przy Dorocie wyglądać jak półtora nieszczęścia.
Nie wiadomo czemu, wydawała się kimś, kto mu pomoże. Jakiej pomocy oczekiwał nie wiedział. Jej protekcja czy dojścia mu niepotrzebne. Dotąd się bez tego obchodził, da sobie rade i dalej. Nie jest aż tak interesowny. Szuka raczej kogoś życzliwego do rozmowy. Odkąd tu przyjechał poznał kilka dziewcząt, lecz przy żadnej nie zapragnął zostać dłużej. Dorota starsza od niego, nie w jego guście, a jednak czymś go pociąga. Wszyscy o niej mówią, że wzbudza respekt. Chyba się jej boją. Jest szorstka i wyniosła. Raczej trudno zasłużyć sobie na jej zainteresowanie. Dlatego czuł się jej zaproszeniem wyróżniony.
Ona celuje w mięsistych reportażach. Ma ostre pióro. Śmiało rozdrapuje sprawy, którym chciano by ukręcić łeb. Zawsze bezkompromisowo rozplątuje zawiłości. Mogła sobie na to od początku pozwolić. Jej nieżyjący ojciec był kimś. Trząsł całym województwem. Nawet to, że się rozwiodła - mogło imponować. Mówią, że ten jej były ma na boku dziecko. Że nawet w tym bloku. To pewnie plotki. Nie wygląda, by Dorota mogła być porzucona. Z pewnością wolność potrzebna jej, żeby nie giąć charakteru przez konieczność dostosowywania się do drugiej osoby.
Wreszcie ruszył do jej drzwi i zadzwonił. Kiedy mu otworzyła, wydała się niższa i brzydsza. Teraz dopiero dostrzegł nierówności jej cery i perkaty nos. Była przy tym niepodobna do siebie - zakłopotana jakoś, roztargniona. Z trudem pokrywała to manierami światowej damy. Tym się odgradzała.
Na widok filiżanek z kawą, Michała oblało gorąco. Zapomniał kupić kwiatów. A powinien. Nawet zamierzał. Zwyczajnie zapomniał, tak był przejęty. Takie gapiostwo - myślał - źle świadczy o nim jako dziennikarzu. Powinien umieć się wszędzie znaleźć. Zaczął się gorączkowo usprawiedliwiać. Uspokoiła go wyrozumiale. To do szczętu popsuło mu humor. Zasępiony wpatrywał się nieruchomo w zasuszony bukiet żółtych kwiatków na stole. Przypominają mimozę, ale ich nazwy nie znał. Zapytał.
- To solidago - odparła - inaczej nawłoć. Nazbierałam pod koniec sierpnia, jak robiłam reportaż o życiu przedmieścia . Pełno tego na pustych przestrzeniach, w przydrożnych rowach, na nieużytkach.
Milczał pochmurnie a ona opowiadała afektowanym głosem o kwiatkach. Dużo ich miała. W doniczkach, we flakonach, świeże i zasuszone. Wkrótce Dorota z powrotem była sobą, pełną wyższości i samozadowolenia, podczas gdy jego samopoczucie sięgało dna.
Opowiadała jaką akcję zorganizowała dla bezrobotnych z dzielnicy, gdzie diabeł mówi dobranoc. Takim nie wystarcza pomoc pieniężna. Należy wciągać ich do pracy na rzecz osiedla. Są tacy co do niczego ręki nie przyłożą, ale część pogrążonych w apatii się obudzi. Chętnych jest dużo... Niemało ludzi wrażliwego serca...
Michał słuchał i nie bardzo wiedział, co Dorota mówi. Nie pamiętał o czym to mieli rozmawiać. Wczorajsze nie wydawało się już tak interesujące.
Nagle dostrzegła, że on cały czas milczy. Stropiona urwała. Wiele nadziei wiązała z tą rozmową. Z przejęcia źle tej nocy spała. Była i ciekawa, jaki się on okaże poza redakcją. Łaknęła odbiegającej od sztampy konwersacji. Nie liczyła na nic więcej. Może tylko na telefon od czasu do czasu z pytaniem: „co słychać?” Mieszkał w tym samym bloku, więc porozmawiać mogli częściej. Porozmawiać. Nic więcej!
Sama więcej mogła mu dać. Awansował tu z jakiejś prowincjonalnej gazety. Wyglądał na zdolnego, pełnego ambicji. Był tylko zagubiony w nowym środowisku. Tak. Od niego mogła oczekiwać ratunku przed milczącym telefonem. Niestety i on dziś milczy cały czas.
- Niełatwo wyczuć co się mieści w drugim człowieku - powiedziała nagle.
Zdziwił go ten nieoczekiwany zwrot w rozmowie. Podsunęła mu talerzyk z ciastkami i wyszeptała tonem odpychającej damy:
- Ptifurki proszę. Częstuj się.
- Każdy ma jakieś problemy - odpowiedział ni z tego ni z owego.
- Mnie też ciężko - zaczęła błagalnie, lecz on spojrzał na zegarek i zaczął się żegnać.
Teraz pojął, jaki jest ten uśmiech, którym według Anieli, tej niemal już zapomnianej blondynki z bloku, ktoś się odgradza. Właśnie Dorota takim uśmiechem zatrzaskiwała mu przed nosem drzwi, choć nadal stał pośrodku pokoju, ale wyraźnie czuł się już jakby za drzwiami. Musiał jak najszybciej zabrać swą twarz sprzed jej wzroku.
Patrzyła w niego zaskoczona. Podała mu rękę ozięble. Przy drzwiach go zatrzymała, wróciła do pokoju i po chwili uśmiechając się filuternie, wręczyła mu doniczkę dla -jak powiedziała - uprzyjemnienia życia, bo ten kwiatek się szybko rozrasta. Z tych odrostów na brzegach liści.
Spojrzał na ostre ząbki liści, wykształcające się w nowe roślinki z małym korzonkiem.
Drzwi stuknęły za nim głośno. Stała nieruchomo w przedpokoju. Potem wyciągnęła notes i natychmiast, zdecydowanie, jednym pociągnięciem długopisu, wykreśliła Michała, jego numer mieszkania i telefonu.
Ale triumfu zemsty nie zaznała. Ani rozkoszy uspokojenia, czy wolności od wszelkich pragnień. Sama również w tej chwili czuła się wykreślona z wszelkich rejestrów. Nie istniała dla Wiktora ani dla nikogo. I ją wykreślono z rejestrów łaskawego losu. Nikomu niepotrzebna. Z zemsty więc podarowała Michałowi ów niebezpieczny kwiatek, co rozrasta się w tak gwałtownym tempie, że nazwała go „rozwojnik dusiciel”. Kiedyś zarośnie komuś cały pokój i zadusi. Musiała się na kimś zemścić!
Kiedy tak stała uśmiechając się podstępnie sama do siebie, zadzwonił telefon Nie podeszła! Pozwoliła, by dzwonił wciąż i dzwonił. Czuła się wyzwolona z wszelkich pragnień. Przed chwilą skreśliła ostatniego człowieka. Mogła już teraz wszystkich nienawidzić! Zaczęła się tym uczuciem napawać. „Kto nie ma kogo kochać - myślała - może znaleźć zadowolenie w nienawiści”.
A Michał wlókł się po schodach do siebie wściekły i klął ile wlezie.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Krystyna Habrat · dnia 10.06.2010 08:28 · Czytań: 799 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Komentarze
Wasinka dnia 10.06.2010 23:02
No, no. Ale się tu wątki poczęły zazębiać. Coraz ciekawiej :) Wielość charakterów, motywy ich działań, przeszłość, która ciąży, prowokując określone zachowania.
Spodobał mi się również dialog Michała i Doroty, choć ten na początku "sąsiedzki" też przypadł do gustu. I owa tajemnica intrygująca.
Ukazujesz rzeczywistość jak świetny i mądry obserwator, Sokołko.
Pozdrawiam cieplutko, dziękując za miłą lekturę :)
Miladora dnia 16.06.2010 01:48
Umiesz opowiadać o ludziach. I robisz to prawdziwie i wiarygodnie.
Twoje opisy bardzo dobrze podkreślają tło, tworząc razem spójną całość.
No i ciekawie się rozwija ta historia.

A co do błędów - podobne, jak w poprzednim odcinku.
Przecinki. Powtórzenia, trochę literówek, trochę pewnych niezgrabności.
Na powtórzenia zwłaszcza bym zwróciła uwagę na Twoim miejscu, bo są momenty, w których po wielekroć coś powtarzasz.
No i pomyłki, jak - "zwolnił się", gdy chodziło o zwolnienie (kroków).
Albo:
- porywistymi porywami huraganu
Masz też raz "tą miłość", a raz "tę miłość"...
Gdybyś miała ochotę, to mogę wypunktować te potknięcia. ;)
Bo tekst jest dobry, wciągający i warto go dopracować.

Buziaki, Sokolko :D
I czekam na dalszy ciąg...
Krystyna Habrat dnia 16.06.2010 10:55
Kochana Miladorciu! Nie chciałabym Ci sprawiać kłopotu i dodawać pracy, gdy w większości chodzi o drobne przeoczenia, pomyłki. Ale z przyjemnością (raczej z wdzięcznością) przyjmuję od Ciebie wszelkie wskazania i korektę. Sama też tekst przejrzę.
Dziękuję bardzo i Tobie i Wasince.:) Jak to dobrze -powtarzam -że są takie osoby, które pomagają nam w udoskonalaniu tekstów.
PlastelinowyLudzik dnia 22.06.2010 13:52
Historia zaczyna płynąć kilkoma nurtami;) Postacie ciekawe, choć mocno defetystyczne - nie lubią siebie, nie rozumieją innych, takie mam wrażenie. Wspólne punkty rzeczywistości łączą poszczególnych bohaterów, co mam nadzieję, sprawi, że zaczną żyć swoim życiem i nie pozostanie Ci nic innego, jak obserwować i pisać.

Zdanie: "To intryguje, przeraża" - skreśliłbym, żeby uczucia i wnioski wyrosły z treści i ziarenka zwanego kropeczką, poprzedniego zdania.
Czekam na więcej. Pozdrawiam.
Krystyna Habrat dnia 23.06.2010 18:33
Ludzik, dziękuję, masz rację, usunęłam.
Są w tekście i inni: profesor - dusza towarzyska na sympozjach naukowych; licealistka zakochana niemodnie i lirycznie; rozkapryszona żona, jej mąż zakompleksiony dygnitarz i jego matka ze wsi. Na razie nie publikuję cd, żeby nie przepadł za szybko przy tylu innych ciekawych tekstach. Biorę też sobie do serca dzisiejsze uwagi o wartościach prawdziwej literatury, co każdy piszący powinien rozważyć.:yes:
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty