Gavin właśnie przewrócił się na drugi bok. Była 2 w nocy, a on ani myślał wstawać. Do tego śniło mu się, że właśnie prezydent kraju wręcza mu honorową odznakę za odwagę.
W pokoju rozległ się znajomy dźwięk starego, dzwoniącego telefonu. Gavin jęknął cicho, zapalił lampkę i spojrzał na zegarek. Znów jęknął, po czym chwycił swoją Nokię w dłoń. Na wyświetlaczu widniało nazwisko przełożonego.
- Słucham, panie Marshall?
- Wstawaj, O'Conner. Za kwadrans masz być w moim biurze. Jest sprawa.
Gavin cisnął komórką o ścianę. Nakrył cieplutką, opatuloną w jedwabną poszewką pościel na głowę.
- Jeszcze 5 minut... - szepnął do siebie. - Co za naród...
Wstał, przeciągnął się, przetarł zmęczone oczy i ruszył do łazienki.
Mężczyzna miał koło 28 lat. Jego włosy pierwotnie były czarnego koloru. Jednak ściął się na jeża. Uważał, że z takimi mu lepiej. Zawsze miał też delikatny zarost. Niemal niewidoczny. Jego ciemnozielone oczy były głęboko osadzone. Jedno spojrzenie i mógł w sobie rozkochać niejedną młoda kobietę. Gavin był jednak samotny. Nie chciał się wiązać, gdyż, jak mówił, jego zawód na to nie pozwala. Ciało miał wysportowane. Nie był mięśniakiem, ale siłę posiadał.
Po 10 minutach był gotów do wyjścia. Założył kurtkę, buty, za pasek spodni włożył broń, a do kieszeni odznakę. Zdjął kluczyki z wieszaczka i zamknął za sobą drzwi. Zszedł mozolnie po schodach, wkroczył na parking. Po chwili siedział już w swoim Renault Laguna. Zapalił silnik i cichutko ruszył.
- Jesteś wreszcie! - ucieszył się pan Marshall, gdy tylko dostrzegł Gavina. - Spóźniłeś się, Gavin. A sprawa jest bardzo ważna, nie rób tego więcej, zrozumiano?
- Tak, tak... A gdzie jest Lewis?
- Poszedł po kawę do automatu. Usiądź. - Pan Marshall wyciągnął z biurka plik kartek i podał kilka z nich Gavinowi. - Przejrzyj to.
- Chad? Chad Davis?! - zdziwił się Gavin po chwili. - Przecież on siedzi w Brazylii!
Do pomieszczenia wszedł mężczyzna z dwoma kubkami kawy w rękach. Wyglądał na około 30 lat, był średniego wzrostu, kosmyki blond włosów opadały mu na twarz, przesłaniając delikatnie drobne, szare oczy.
- Hej, Lewis. Pamiętasz Chada? - spytał Gavin.
- Jasne! To ten, co chciał wywieźć pół tony hery z kraju, potem tylko 2 kilo, a na końcu miał zamiar nas zastrzelić, bo rozpieprzyliśmy jego grupkę, która składowała dla niego heroinę, rodzinę i życie, czy tak?
- Mniej więcej - odpowiedział Gavin z przekąsem. - Wrócił. Pewnie się stęsknił - dodał sarkastycznie.
- Jak ja go dawno nie widziałem... Dostał niezły wyrok, myślałem, że siedzi w Brazylii!
- Wyszedł za kaucją - skwitował pan Marshall - i teraz pruje do Stanów.
- Straż graniczna go zatrzyma, wielkie mi halo...
- Pamiętaj, Gavin, że nie mają za co. Wyszedł zgodnie z prawem.
- Lewis, jak ty potrafisz zepsuć nadzieję... Więc co to za sprawa? - zwrócił się do przełożonego.
- Macie stąd wyjechać.
Gavinowi delikatnie opadła szczęka. To po to wstał o 2 w nocy, tłukł się przez pół miasta, żeby się dowiedzieć, że ma wyjechać?! Po coś w końcu wynaleziono telefony!
- Po co? Nawet jeśli Chad nas znajdzie...
- Chodzi o to, żeby was nie znalazł. Za 4 godziny macie samolot, wylatujecie do Houston w Teksasie - oznajmił pan Marshall. - Lewis, Susan i Cameron jadą z wami, bez obaw.
Lewis odetchnął z ulgą. Za żadne skarby świata nie zostawiłby swojej żony i małego synka samych w Portland. Zwłaszcza, że zmierza tu Chad...
Gavin przejechał ręką po twarzy.
- Jak mamy to sobie wyobrazić? - zapytał. - Co, wylądujemy i róbta co chceta?
- Nie. Na parkingu będzie czekał na was duży, terenowy samochód. Toyota Rav4. W schowku znajdziecie adres apartamentu, w którym się zatrzymacie - zapewnił przełożony. - Będziecie mieli coś na kształt urlopu.
- Ale broń weźmiemy ze sobą? I odznaki? - upewniał się Gavin.
- Myślę, że tak. Dostaniecie odpowiednie pozwolenie na przewóz pistoletów samolotem. To tyle. Wiem, że to wszystko za szybko się dzieje, ale Chad wyjechał z Brazylii 4 dni temu, więc mamy podejrzenia, że niedługo dotrze do Stanów. Proszę - Mężczyzna podał swoim podwładnym bilety lotnicze - nie zgubcie ich. Uważajcie na siebie.
Lewis i Gavin westchnęli. Mozolnie chwycili bilety i podnieśli się z krzeseł.
- Ale moglibyśmy... - zaczął Gavin.
- Tak, tak - przerwał pan Marshall - tak, moglibyście. Moglibyście, ale nie zezwalam na takie przedstawienie. Nie wiemy, kogo Chad ściągnie do USA. Więc lepiej będzie, jak wyjedziecie na ten tydzień. Dla dobra waszego i ogółu.
Gavin uśmiechnął się pod nosem. Komendant był starszym mężczyzną, więc, jak Gavin sądził, łagodność i dobroduszność powinna zastąpić opryskliwość i wieczne niezadowolenie. A jednak się pomylił. Kto by przypuszczał, że pod tym piwnym brzuchem kryje się nie byle jakie serducho. Siwizna komendanta była urocza, lecz oczy co jakiś czas ciskały pioruny. Mimo to człowiek był wspaniały.
Przyjaciele zeszli na parking.
- Lewis, co o tym sądzisz? - spytał Gavin.
- Nie wiem. Chad to idiota, ale jeśli faktycznie dotrze do Portland... Skoro nie musimy za to płacić, to czemu nie? A Houston nie jest jakimś tam miastem, gdzie mieszka 10 tysięcy ludzi... To metropolia! Łatwo się tam ukryjemy, może przy okazji trochę zwiedzimy...
- Pozwolą mi zabrać Dominica? Zapomniałem zapytać.
- Pewnie, że tak! - zapewnił Lewis. - Też wszystko gryzący kocurek nie jest chyba niebezpieczny - zaśmiał się. - W transporterze dotrze do luku bagażowego i poleci z nami do Houston
- W luku bagażowym? Jak dojedziemy na miejsce i wyjmę go z transportera, to wpierw nas wszystkich pozabija, a potem rozpieprzy całe mieszkanie.
- Nie będzie źle - odpowiedział Lewis po chwili namysłu.
Rozjechali się w różnych kierunkach. Gavin obawiał się wyjazdu - był typem człowieka, który wolał siedzieć na tyłku i nigdzie nie wyjeżdżać. Lubił Portland. Mieszkał tu niemal od urodzenia. A teraz ma wyjechać? Tydzień to nie tak dużo. Ale jednak. Nigdy nie opuszczał miasta dłużej niż na 3 dni. A to jechał z Lewisem na szkolenia, a to odwiedzał rodzinę.
Wszedł do mieszkania. Zamknął za sobą drzwi, zdjął buty, a kurtkę powiesił na wieszaku.
- Kici-kici! - zawołał. - Dominic! Kici-kici!
Z sypialni wyszedł pręgowany, młodziutki kot. Gavin dostał go w prezencie od byłej dziewczyny, gdy jeszcze byli razem. Wolał tego nie rozpamiętywać, a Dominic dodatkowo przypominał Gavinowi o kobiecie. Jednak zatrzymał go.
- Nie łaź nigdzie. Czeka nas długa podróż. Wiem, że tego nie lubisz.
Gavin lubił rozmawiać ze swoim kocim towarzyszem. Gdy przychodził z pracy, Dominic ocierał się o jego jeansy, mrucząc głośno. Dzięki niemu Gavin nie czuł się tak bardzo samotny. Poświęcał kotu niemal cały swój wolny czas.
Znalazł torbę i zaczął się pakować. Dominic wskoczył na łóżko i przyglądał się poczynaniom swojego współlokatora. Gdy obok kota pojawił się transporter, zwierzak zeskoczył na podłogę i zniknął gdzieś pod szafą.
- I tak cię znajdę... - zaśmiał się Gavin.
W odpowiedzi usłyszał ciche miauknięcie.
Torba była prawie pełna. Ubranie na zmianę, ładowarka, jakieś buty, szczoteczka i pasta do zębów, szampon...
- Co jeszcze? Laptop spakuję osobno... Broń! I naboje. Zapomniałbym... A odznaka? Hm. Spakuję do kieszeni. Jedzenie dla Dominica kupię na miejscu. A właśnie... Dominic! Kici-kici!
Kucnął na podłodze i zerknął pod meble.
- Kici-kici! Kici-kici! Kici-kici! - nawoływał. - Wyłaź, ty przebrzydły kocurze! - zawołał, gdy stracił już cierpliwość.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Animga · dnia 23.09.2010 09:06 · Czytań: 662 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: