Weszłam w ślad za skojarzeniem z piosenką Stairway to heaven.
Po pierwsze, powtórzenie tytułu. Pozornie drobiazg. Ale tylko pozornie. Działa na wejściu tak, jakbym miała do czynienia z narratorem, który myśli, że słuchacze są głusi, jest nieuporządkowany lub cierpi na kłopoty z pamięcią (drapie się po głowie i: ten, tego, czy ja mówiłem, czy nie mówiłem już państwu, jaki tytuł będzie? e, to powiem na wszelki wypadek jeszcze raz) Oczywiście, rozumiem, że ludziom zdarzają się naturalnie zachwiania koncentracji, jakieś rozproszenia, ale tutaj robi się z nimi niewiarygodnie: wg mnie opowiadacz ze sklerozą lub roztargniony do bólu albo bałaganiarski - to nie jest gatunek bajarza, gawędziarza, relacjonującego, o którego spotkaniu się marzy najmocniej. Łagodnie mówiąc.
Po drugie, Allach. Może czegoś nie wiem, i w polszczyźnie obowiązuje oboczność form, dopuszczam, rzecz jasna, taką możliwość, ale tak czy inaczej, wolę w tym wypadku pisownię zgodną z oryginałem imienia, czyli Allah. I nie podoba mi się wyjątkowo ten rodzaj traktowania nazw bóstw. Nie ze względu na jakieś moherowe uniesienia, a ze względu na rzetelność. W ten sam sposób ktoś może napisać Hrystus lub Bódda i tłumaczyć, że to przybliżanie słowa językowi polskiemu. Bo wychodzi po polsku jakaś Al Lacha, jak Al Capone.
Po trzecie, wydają mi się dość zniechęcająco wybrane rozwiązania graficzne. Pomijam już np. brak spacji tu: modlitwę wieczorną-śpiewy gregoriańskie, tak że robi się, od czapy raczej, łącznik zamiast myślnika. Ale mówię o układzie akapitów oraz kropkowaniu odstępów itp. Na mnie sprawiają wrażenie jakiejś takiej mało świadomie przyjętej strategii.
Po czwarte, niespójność stylistyczna. Synkretyzm stylów bywa interesujący, jak najbardziej, ale tutaj - znowu - wygląda raczej na brak zdecydowania lub zjawisko, które wynika z tego, że piszący nie panuje nad tym, co chce powiedzieć itd. tymi tropami. Nie wiadomo w końcu, czy chodzi o wrażenia, czy o wykład krajoznawczy, urozmaicony refleksją, czy o medytację, czy o retorykę itd. Robi się miszmasz. Czyli bigos-chaos.
Po piąte, wszystko, co wyżej, może i czemuś sprzyja, ale wg mnie refleksji religijnej to raczej nie za bardzo. Miałam ochotę prędzej posprzątać, niż pomyśleć. A później pomyślałam, że zanim posprzątam, myśleć mi się odechce. Dlatego sobie pójdę i włączę Led Zeppelin. Przepraszam. I życzę powodzenia w następnych próbach.