Najpiękniejsza książka świata - Ania z Zielonego Wzgórza
Autor - Lucy Maud Montgomery
Tytuł - Ania z Zielonego Wzgórza
Wyd. Państwowe Wydawnictwo Literatury Dziecięcej „Nasza Księgarnia” 1956 r
WYD. II
Tłum z ang. R. Bernsteinowa
Tytuł oryginału – Anne of Green Gablez
Nakład 100 000 + 250 egz.
Powieść dla dzieci, a szczególnie dla dziewczynek.
Pierwsze wydanie 1908 r.
Tym razem naprawdę wszystkich zaskoczę. Dotąd pozowałam na miłośniczkę Conrada, Czechowa, Bunina, Manna, Dostojewskiego, Prousta oraz dobrej literatury współczesnej, takiej poważnej, filozoficznej, i to jest oczywiście prawda, ale teraz zdradzę, że za najpiękniejszą książkę uważam powieść dla dziewcząt pt. „Ania z Zielonego Wzgórza”.
Przeczytałam ją, mając dziewięć lat. Trzy tomy, bo tyle było w domowej bibliotece przyjaciół moich rodziców. Potem dostałam własny komplet wszystkich wtedy pięciu tomów. Sama dokupowałam tomy wychodzące później choć... czułam, że to lektura zbyt dziecinna.
Teraz mam je wszystkie w pobliżu, ale nigdy ich nie czytam. Na razie, bo tom pierwszy coraz bliżej stosu z lekturami pilnymi. Zawsze są jednak pilniejsze pozycje do szybkiego przeczytania i ważniejsze sprawy. „Anię” odkładam na czas spokojnego cieszenia się życiem. Wystarczy, że miejsce w domu, gdzie zgromadzone jej wszystkie tomy oraz dziennik autorki i jej biografia, promienieje pozytywną energią, która nastawia moje życie na szlachetne tory.
Tu znowu wtrącę coś osobistego. Kilka dni temu dostałam wiadomość, że pani Krysia, która pożyczyła mi do czytania pierwsze tomy "Ani", żyje i ma 100 lat. Kiedyś obiecywała, że dożyje takiego wieku. Pewnie nie bez wpływu było to, że choć życie nie głaskało jej po głowie, przeżyła wojnę, zaznała wielu zgryzot, ale drobiazgami się nie trapiła. Za to kultywowała te pozytywne, będące wyrazem radości życia. Optymizm czerpała z pogodnych książek, nawet młodzieżowych, oraz umiejętności stwarzania wokół siebie aury urody życia. Tym zarażała otoczenie. Wszystkie dzieci znajomych obdarzała na każdą okazję ładnymi książkami i ozdobami na choinkę, jakie w szare jesienne wieczory wyrabiała z pomocą córki, Joli. Dużo by o tym opowiadać, ale jedno muszę podkreślić. Na filozofię życia wiekowej dziś pani Krysi wywarła niewątpliwie piętno właśnie "Ania z Zielonego Wzgórza" (chyba wydanie przedwojenne, które wiele lat później mnie pożyczyła). I jej dalsze tomy, oraz seria z "Emilką" czy powieści im pokrewne. Co więc tak magicznego ma w sobie ta powieść?
Przeczytałam dużo dobrej literatury z przekonania, że każdy człowiek ma święty obowiązek poznać arcydzieła światowe, a potem czytać dobrą literaturą drugorzędną, która uczy życia i je uprzyjemnia. Dlatego kupuje książki i je czyta. Do tego dochodzi obowiązek obcowania z teatrem, filharmonią, muzeami... Dopiero niedawno z przerażeniem zorientowałam się, że to nie jest tak do życia niezbędne. Przynajmniej dla niektórych. Załóżmy, że dla mniejszości... Ja będę już należeć do tych, którzy bez książek nie potrafią żyć.
Zamiłowanie do książek zaczyna się w domu, kiedy rodzice je dziecku czytają, a na dobranoc opowiadają bajki. U nas mój brat prosił tatę co wieczór: „Opowiedz o beczkach”. W nich schowała się starowinka nocą w lesie przed watahą wilków. Ale ją uratowano. I ja, starsza, słuchałam tego co wieczór z dreszczykiem emocji, otulając się szczelnie kołdrą, by nie dopadł mnie drapieżnik, jaki mógł grasować w ogromnym sosnowym lesie zaraz za oknem. Dolatywały przecież stamtąd niesamowite uderzenia, zgrzyty, świsty. Były to odgłosy schowanej za lasem fabryki, ale cóż szkodzi wyobrażać sobie niesamowite historie i przeżywać dreszczyk niepokoju. Wkrótce jednak moje życie się zmieniło, bo poznałam „Anię z Zielonego Wzgórza”. To była książka niezwykła. Choć upłynęło od tamtego czasu trochę lat, przeczytałam dużo wspaniałych powieści, które wzbudziły mój już dorosły zachwyt, dotąd trwam w przekonaniu, że to najpiękniejsza książka świata.
Zaczyna się od postaci ciekawskiej i pryncypialnej pani Linde, która o wszystkich wszystko wie. Wie też najlepiej, jak każdy powinien postępować. Jeśli zrobi coś inaczej, wygarnie mu to prosto z mostu. Bardzo podobna do naszej poczciwej, acz wzbudzającej popłoch -a chudej jak tyka - sąsiadki, która z lubością straszy tym wygarnianiem... Ale zaraz pojawia się Ania Shirley, biedna jedenastoletnia sierota o rudych włosach i licznych piegach na twarzy. W kwiecistych słowach oznajmia nieśmiałemu, staremu kawalerowi, Mateuszowi Cuthbertowi, który wraz z siostrą Marylą zamierza ją przygarnąć do domu:
"Zaczęłam się już lękać, że pan po mnie nie przyjedzie (...). Postanowiłam więc (...) pójść wzdłuż szyn do tej oto wielkiej dzikiej wiśni, która rośnie tam na zakręcie, i spędzić na niej noc. Wcale bym się nie bała, bo przecież cudnie byłoby przespać noc pośród białego kwiecia dzikiej wiśni, przy świetle księżyca, prawda? Mogłoby mi się zdawać, że mieszkam w marmurowym pałacu, czy nie?"
A po przybyciu pod dom Cuthbertów prosi:
- "Niech pan posłucha, jak drzewa rozmawiają we śnie (...). Jakież cudne muszą mieć sny!"
I to jest chyba moment, kiedy dziewczęta zaczynają się wzruszać i śledzić z wypiekami na twarzy dalsze losy Ani. Oczywiście, jeśli nie są zbyt duże, bo takie poetyckie usposobienie Ani uznają za sentymentalizm. W pewnym wieku Anię się porzuca, no może odkłada. Jednak na rozmiłowanej w niej czytelniczce zdąży już ta powieść odcisnąć niezatarte piętno swej niezwykłej filozofii życia. Czyli zachwytu dla urody świata i ludzi.
Kiedy poznajemy Anię Shirley, nie układa się w życiu najlepiej. Jest sierotą, zdaną na opiekę przypadkowych, nieczułych, rodzin lub ponury sierociniec. Nikt jej nie kocha, nie potrafi zrozumieć, ale wszyscy wymagają pracy ponad siły. Na szczęście ta inteligentna i wrażliwa dziewczynka potrafi oswajać nieżyczliwy jej los za pomocą bogatej wyobraźni i widzi świat piękniejszym. Wciąga czytelnika swym poetyckim patrzeniem na rzeczywistość i kto raz się tej magii podda, pozostaje zauroczony na całe życie.
Mali chłopcy tego nie zrozumieją (tak sądziłam, a okazuje się, że bywają i wśród nich miłośnicy Ani), bo dla nich ważniejsze są psoty, zabawy i poznawanie świata na własnej skórze, ale dziewczęta w wieku 7-14 lat, zaczynają odkrywać urodę świata i lubią popadać w patetyczne wzruszenia. Potrafią popadać w euforię nad kwitnącym drzewem za oknem, choć może nie posuną się tak daleko, by jak Ania nazwać je „Królową śniegu”, a wiejski staw: "Jeziorem Lśniących Wód". Dziewczęta, naprawdę rozmiłowane w Ani, szybko odkrywają czar poezji. I literatury w ogóle.
Szybko jednak przychodzi moment, gdy dorastające dziewczęta zaczynają się wstydzić swych uniesień nad "Anią", i wszelkich euforii, fascynacji. Stają się skryte i trochę cyniczne, jak w wierszu Małgorzaty Hilar: "My z drugiej połowy XX wieku". Coś jednak z tamtego oczarowania, gdzieś głęboko zostaje. Może żywsza wyobraźnia? Ciekawość ludzi? Specyficzne poczucie humoru cechujące, jak mawiała Ania: "ludzi znających Józefa". A może chęć, by swe fascynacje przelewać na papier? Jak Ania.
Ania, jako nastolatka obdarzona bogatą wyobraźnią, uczy swe przyjaciółki (a także czytelniczki), jak rozwijać ten dar. W tym celu zakłada z koleżankami Klub Powieściowy. Każda ma co tydzień napisać jakieś opowiadanie. Potem je wspólnie odczytują i tym sposobem zostają zarażone nieustannym zachwytem. Do krajobrazu, przyrody i do poezji. Do ludzi też, bo można postarać się ich zrozumieć i, jeśli trzeba, wybaczyć. W razie czego należy sobie to piękno wyobrazić.
Ciekawe, ile czytelniczek mogłoby się później przyznać, że zaraziły się od Ani potrzebą pisania. Ja, tak! A przynajmniej potrzebą czytania. Ania dużo czyta i każdy utwór silnie przeżywa, rozbudowując wokół niego własne emocje, nawet inscenizując czytane strofy, np. "Elaine", płynącą po wodzie w łódce.
Dla mnie najważniejszy w tej książce był ów nieustanny zachwyt do świata i widzenie wszystkiego od poetyckiej strony. Dziewięcioletnia dziewczynka jest skłonna do podobnych egzaltacji. Czasem pozostanie to jej na całe życie. Wprawdzie później widzi się, że nie wszyscy są podobni do poczciwych i sympatycznych mieszkańców Avonlea, że nie każdego mruka można przekształcić w sympatycznego osobnika, znającego Józefa, czyli w kogoś z fantazją i poczuciem humoru. Że okrucieństwa świata nie da się pokonać za pomocą wyobraźni. Ale ktoś raz zarażony fantazją Ani, zachowa to w sercu na całe życie i jednak trochę inaczej patrzy na to co wkoło.
Zachwyt, ale i szlachetność spojrzenia na świat i ludzi, czego uczy Ania, to najpiękniejsze cechy, jakimi można się od niej zarazić. Sama postępuje szlachetnie, tego uczy swoich uczniów. Szlachetni są też mieszkańcy Avonlea, żyjący według surowych, purytańskich zasad, pomimo, że jako ludzie z krwi i kości mają swoje drobne wady i potknięcia. Uważa się, że autorka bardzo celnie przedstawiła obraz społeczności na kanadyjskiej prowincji, z jego codziennością, zwyczajami i surowymi, purytańskimi zasadami. Przyciąga urodą otoczenie wśród którego ci ludzie żyją a nawet oficjalna nazwa ich ziemi: Wyspa księcia Edwarda i te nazwy powieściowe: Zielone Wzgórze; Białe Piaski... W moim wydaniu ich domostwa nazywane są dworkami, co już w późniejszych wydaniach i innych tłumaczeniach , zanika.
Uroda jest w tej powieści wszechobecna. Maryla, choć to starszawa wiejska kobieta, właściwie farmerka, ma własny pokój, do którego nikt inny nie wchodzi, a w nim biurko, gdzie leży poduszeczka na igły i drogocenna ametystowa broszka. Za oknem facjatki Ani kwitnie wiosna piękna wiśnia i z powodu jej białego kwiecia Ania nadaje jej nazwę: Królowa Śniegu. Drobiazgi! Kochane drobiazgi! Jakże miłe sercu kobiety! Od 7- 100 lat.
Gdyby powieść o Ani zawierała tylko pozytywne przesłania, byłaby poprawna pedagogicznie, ale ciut nudna. Na szczęście jest w niej to, czego uczyła mnie kiedyś mama przy robieniu tortu. Żeby masa nie była zbyt mdła, należy jej słodycz przełamać czymś kwaśnym, sokiem z cytryny lub kieliszkiem koniaku. Słodycz książek o Ani przełamana jest jej humorem. Śmiejemy się, kiedy przez roztargnienie nasza bohaterka popada w tarapaty: maluje sobie włosy na zielono, to znów nos na czerwono, kiedy upija swą przyjaciółkę Dianę winem zamiast sokiem, i znajduje w sosie, który zapomniała przykryć, szczura. Tylko jest to śmiech subtelny, nierechotliwy, taki jak wypada w obecności dorastającej panienki.
Muszę jeszcze dodać coś o Gilbercie. Urodziwy, zdolny, chłopiec od wstępu naraził się Ani, bo nazywał ją "Marchewką" z powodu jej rudych włosów. Niestety ten kolor powodował jej najstrasznjejszy kompleks.Mądra i dobra dziewczyna od razu znienawidziła Gilberta. I jak to bywa nieraz początkowa nienawiść przeradza się w wielka miłość, choć czasem musi od tego upłynąć dużo wody. Ale chyba niejedna czytelniczka według Gilberta kształtuje sobie wymarzony ideał swego przyszłego wybrańca. I to jest dobry wybór. Mój "Gilbert", też urodziwy brunet, właśnie woła mnie na kawę. Sam ją parzy w ekspresie, którego ja nie potrafię obsłużyć, bo zwykle coś popsuję. I tu muszę przyznać, że wynika to z roztargnienia, bo, co jak co, ale roztargnienie mam od Ani.
Mam nadzieję, że mnie Ania zaraziła swą fantazją, szlachetnością i umiejętnością patrzenia na rzeczywistość poprzez jej urodę, dlatego uważam tę lekturę za najpiękniejszą książkę świata. Podkreślam też wysokość nakładu 100 000 +250 egzemplarzy, co w porównaniu do dzisiejszych, kilkutysięcznych nakładów, o czymś mówi, tym bardziej, że ta książka wciąż jest wznawiana i cieszy się popularnością na całym świecie.
Wspomnieć też należy, iż życie autorki było nieco mniej urocze niż stworzonej przez nią bohaterki. Żyła w latach 1874 - 1942. Jako półsierota wychowywana przez surową babkę, latami się nią potem opiekowała oraz całą rodziną i nie miała wcale osobnego życia. Piekła placki, gotowała, szorowała podłogi, a powieść tworzyła po kryjomu na starej maszynie do pisania. Dopiero po śmierci babki, mając powyżej trzydziestki, wyszła za mąż za starszawego, sztywnego pastora i urodziła dwóch synów. Potem mąż chorował na nerwy, a ona pracowała i miała pieczę nad całym domem. W swej książce zamieściła to, czego jej życie poskąpiło, urody i radości życia. Po sukcesie „ Ani” wydawcy zmuszali ja do pisania kolejnych tomów, ale najpiękniejsze są pierwsze trzy:
1) Ania z Zielonego Wzgórza;
2) Ania z Avonlea;
3) Ania na uniwersytecie.
Nie mam nic przeciw dalszym tomom, ale do Ani dorosłej, mającej duże dzieci i cierpiącej na migreny, miałam już stosunek niedowierzający.Wiedziałam, że świat dorosłych jest bardziej skomplikowany niż można to przedstawić dzieciom.
Są to jednak informacje, jakie znają wszystkie dziewczyny. Nie wiem tylko, czy te najmłodsze jeszcze tak Anię kochają. Jednak zwolenników tej postaci jest dużo. Na całym świecie. Wykupują kolejne wydania serii o Ani i licznie odwiedzają dom w Kanadzie na Wyspie Księcia Edwarda, gdzie mieści się muzeum Ani z Zielonego Wzgórza. To dom kuzynów autorki, a ona opisała go, jako dom Ani. Kiedy w 1997 roku strawił go pożar, odbudować pomogli Japończycy, co świadczy o światowej karierze rudowłosej Ani o bogatej wyobraźni i pięknym spojrzeniu na świat.
Z przemiłych komentarzy pod tym tekstem, dowiaduję się, że grono zwolenników Ani jest wielkie, i nawet chłopcy ją chętnie czytają. Na pewno ludzie, którzy kiedyś upodobali sobie Anię, mają już inny sposób patrzenia na świat. Bardziej poetycki. I chyba więcej w nich szlachetności, a w wieku dojrzałym - poczucia humoru.