Romeo robił zakupy. Nie wiem, czy je lubił. Obserwowałam go czasem, jak przed wyjściem starannie zapinał płaszcz i zakładał uważnie beret przed lustrem. Buty miał zawsze czyste, ich noski błyszczały odbijając światło. Często chodził w nich po domu, jak i w garniturze, i białej koszuli ze starannie zawiązanym krawatem. Oczywiście, elegancki mężczyzna, używał do mankietów spinek, które przechowywał w mosiężnym, zdobionym i starym już pudełeczku. Lubił spokój, ale niezupełnie, bo jego życie wypełniali inni. O sąsiadach wiedział wszystko, czasami nawet więcej niż oni sami. Służył radą każdemu, kto tylko się do niego zwrócił. Gotów był być wszędzie i załatwić każdą sprawę, a miał, trzeba przyznać, prawdziwy talent do negocjacji i rozmów. W trudnych czasach, gdy nie można było dostać tego lub owego, Romeo potrafił wrócić do domu z ciężką torbą, a czego tam nie było - trudno powiedzieć, bo nie brakowało tam niczego! Pasta do zębów była tak samo ważna, jak kostka masła. Czasem nie rozumiałam jego żartów, ale dziś, gdy sobie przypominam, właśnie te żarty wydają mi się jego najbardziej charakterystyczną cechą. Gdy Małgorzata, jego żona, robiła poranną toaletę, mówił, że się "gąskuje", żegnał się z nią zaś czule całując w czoło, gdy sam wybierał się do łazienki. Miał tytuł magistra, ale nazywano go inżynierem. Romeo czujnie pilnował kiedyś produkcji w kilku fabrykach naraz i pisał ich historię. Niekiedy długo rozmawiał przez telefon, opowiadając niestworzone rzeczy, które tak naprawdę wydarzyły się tylko w jego wyobraźni i powtarzając te usłyszane, w które i tak nikt nie wierzył. W końcu słowa szły po kablach, a wiadomo, jak to bywa - wszyscy pamiętamy, na czym polega znana zabawa w głuchy telefon.
Jednak Romeo nosił w sobie tajemnicę. Stare dębowe biurko w gabinecie zamykał na malutki kluczyk, który, co prawda chował w niezamkniętej szufladzie, ale wiadomo było, że zaglądać tam nikt nigdy nie ma prawa. Potem, niestety, trzeba było zajrzeć, ale to było dopiero potem...
- Małgorzato, jak ci się spało - witał ją z rana, wychodząc z kuchni z kawą i bułeczką z dżemem.- Dziękuję kochanie, dobrze - odpowiadała Małgorzata, nadstawiając czoło do ucałowania, co też Romeo czynił.
Palił dużo, chwilami nie było go widać spomiędzy kłębów dymu. Ginął ze swoją przerzedzoną z czasem siwizną. Całe popołudnia przeglądał papiery i zerkał w telewizor. Potem komentował, autorytatywnie ucinając wszelkie dyskusje z Małgorzatą.
Na pierwszy rzut oka byli zgodnym małżeństwem. Dwóch synów dorosło i poszło w tak zwany świat. Gdzieś nad brzegiem oceanu, na zachodzie Francji, starszy robił doktorat. Młodszy z rodziną pomieszkiwał tu i tam, czekając, jak większość, lepszych czasów.
Romeo często odwiedzał pocztę, zbyt często, aby nie było to intrygujące dla obserwatora. Wysyłał listy, odbierał paczki. Cicho zamykał coś w biurku. Był na emeryturze, ale w swoim gabinecie prowadził nadal biuro.
O Julii dowiedziałam się przypadkiem. Dostałam od Romea uroczy drobiazg ze Stanów - przysłała go właśnie ona. Nigdy nie pytałam o szczegóły, odkrywały się same przy kolejnych rozmowach. Właściwie najwięcej powiedziała mi Małgorzata, gdy któregoś wieczoru spotkałyśmy się przy kieliszeczku koniaku u mnie w domu - dwa piętra niżej.
Czy Małgorzata rzuciła kiedyś urok na Romea? Czy sprawił to jej uśmiech? Może intelekt, bo była niezwykle mądra? Zdarzyło się jednak coś, bowiem ich ślub odbył się szybko i bez zbędnych uroczystości. W tej samej chwili Julia wsiadała na statek do Ameryki. Chicago musiało zabierać czas, bo przeszedł on przez jej życie w szybkim tempie - nie zauważyła, jak i kiedy pochowała pięciu mężów. Nie miało dla niej znaczenia to, co działo się za oceanem, parę tysięcy kilometrów dalej. Ale czy do końca? Chodziła na pocztę, wysyłała listy i paczki. Czasem dzwoniła. Gdyby Małgorzata nie wyrzuciła tych listów po latach, może cała historia miałaby dziś więcej niż ten jeden rumieniec tajemniczości?
Ile razy Romeo wybierał się do Ameryki, tylekroć pakował coś w ukryciu przed żoną, chociaż ona chyba dobrze o tym wiedziała, bo to od niej się dowiedziałam, że nigdy nie udało mu się spotkać z Julią. Układało się zawsze nie tak. Jak on był w Nowym Jorku, to ona w Chicago, jak akurat jechał do Chicago, ona właśnie była w Waszyngtonie. I chociaż Romeo zawsze przywoził z podróży zdjęcia - Julii nigdy na nich nie było... Opowiadał o domu, jej domu, tam w Stanach. Budowała duży, nie wiedział po co, ale znał każdy planowany szczegół i cenę w dolarach. Czasem opowiadał przy kolacji o tym bardzo długo. Potem zanosił talerze do kuchni i zmywał. W domu robił wszystko, chciał wyręczać Małgorzatę w tym, co tylko było możliwe. Kompot wigilijny był jego specjalnością, jak i nakrywanie stołu do posiłków.
Był jesienny dzień. Nie wiem, kto zadzwonił, ale chyba przyjaciółka Julii. Bardzo się zmienił od tej chwili, zamilkł. Oczywiście powiedział, jak to się stało. Potem już tylko dzwonił i załatwiał sprawy.
Julia wracała - nie do niego, ale do swojego ukochanego Krakowa i nie tam, gdzie spędziła młodość, ale na Cmentarz Rakowicki, gdzie Romeo już załatwił wszystkie formalności. Pogrzeb był skromny. Po latach nie pojawiła się rodzina, może nie było jej wiele. Nigdy nie dopytałam się w drodze na moje drugie piętro, gdy spotykaliśmy się wracając ze sklepu, jak było.
Teraz chodził do banku, tak, jak dawniej na pocztę. Załatwiał spadek. Julia zapisała mu wszystko, co posiadała. Romeo w krótkim czasie wyposażył Małgorzacie kuchnię, kupił nowe meble, jeszcze parę drobiazgów, które uznał za niezbędne. Nic by w tej historii nie było takiego szczególnego, gdyby nie to, że on się zmienił. Nadal, pomimo wieku wydawał się przystojnym mężczyzną, ale coś w nim gasło. Zamyślał się częściej, a wzrok tracił blask. Przeglądał nadal papiery na biurku, spotykał się z sąsiadami, jednak już nie z taką energią i zaangażowaniem jak dawnej. Tak naprawdę nie było go w połowie, ale o tym wiedziała wtedy chyba tylko Małgorzata.
Romeo był coraz słabszy. To żona teraz nakrywała do stołu i zmywała. Pierwszy pobyt w szpitalu nie rokował dobrze. Musiał przestać palić. Operacja była skomplikowana. Jeździł na kontrole autobusem, coraz rzadziej wyprowadzał samochód z garażu. Zakupy przynosił, jak dawniej, ale po schodach wchodził dużo wolniej. Godzinami przeglądał papiery, po czym znów zamykał je w dębowym biurku. Rok później nie przyznał się, że czuje się bardzo źle. Małgorzata jednak zdążyła zadzwonić po pogotowie. Był twardym facetem, gdy sanitariusze wynosili go na noszach podniósł dłoń w kierunku żony na znak, by była spokojna. Nie wiem, czy ich wzrok spotkał się wtedy po raz ostatni, czy ich spojrzenia się minęły. Nigdy nie spytałam jej o to. Poprosiła mnie, bym została z nią tej nocy. To właśnie ja odebrałam nad ranem telefon i przekazałam jej słuchawkę. Widziałam, jak osuwa się na krzesło, zasłania oczy i płacze. Głośny szloch mieszał się ze słowami. Mówiła, próbowałam zrozumieć urywające się dźwięki. - Nie tak miało być - jej pierś dusiła zdania - nie tak! To ja miałam umrzeć pierwsza, a on miał być z Julią...
Pomagałam w przygotowaniach do pogrzebu. Czarny kapelusz z woalką wybierałam sama, pasował. Małgorzata nie jadła, nie odzywała się prawie wcale. Nie prosiła o pożyczanie książek - tępo układała przez całe dnie pasjanse. Porządkowanie biurka zaczęła przed świętami, ponad miesiąc po pogrzebie. Widziałam, jak przekłada papiery. Czy czytała? Nie wiem, ale po latach, gdy urządzałam mieszkanie, które mi zostawiła, nie znalazłam w biurku nic. Ale i tak wiem, że to nie była zwyczajna historia. Może, jak wspomniałam, chociaż jeden zachowany list nadałby jej rumieńców. A jednak coś mi się przypomniało, jedno zdanie, które pasowało do Romea: kochałem cię zawsze, ale wyszło, tak, jak jest... Właściwie to - było.
Małgorzacie pękło serce. Tak nagle, któregoś popołudnia, kiedy właśnie przyniosłam jej zakupy. Ona wiedziała, że nie była Julią. Zawsze dla Romea była tylko Małgorzatą o uśmiechu Mona Lisy, który ironią losu spotkał na swojej drodze.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
julanda · dnia 29.10.2010 08:24 · Czytań: 3629 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 34
Inne artykuły tego autora: