czyli (quasi)recenzja książki “Życie podziemne mężczyzny"
Autor: Michał W. Pistolet
Tytuł: Życie podziemne mężczyzny
Wydawnictwo: Gdański Dom Wydawniczy
Miejsce i rok wydania: Gdańsk 2003
Kilka dni temu, przy okazji jesiennych porządków, wpadła mi do ręki książka, która przypomniała mi emocje, jakie towarzyszyły lekturze jej pierwszych stron. Pomyślałam, że może warto by było wreszcie rozprawić się ze starą historią i skutecznie wymazać jej tytuł z pamięci. Może mogłabym, pomyślałam, popełnić publiczną recenzję i przez kilku-zdaniowe katharsis uciąć głowę nieudanej wydawniczej hydrze? Tylko: czy mam prawo do krytykowania przedmiotu, który został li tylko powierzchownie przeze mnie poznany? Hmmm, no właśnie: czy nie nadwyrężę wtedy definicji recenzji samej w sobie? Czy wolno mi… Stop, precz dylematy! Bo pali mnie wielka potrzeba, by ujawnić, Bracia i Siostry w Czytaniu, mój osobisty, silnie subiektywny osąd na temat pewnej książki, do której końca, ba - połowy, nie udało mi się dotrzeć. Wystarczyło bowiem kilka stron, bym rozdrażniona i zdegustowana, ułożyła sobie czarną listę osób koniecznych do zgładzenia za ich udział w wydaniu czegoś podobnego na światło literackie. A zaczęło się zupełnie niewinnie pewnego najzwyklejszego dnia…
Weszłam do księgarni i, jak zawsze przy takiej wizycie, ogarnęła mnie gorączka, którą wyleczyć mógł tylko ciężar książek, rosnący pod pachą niewspółmiernie do utraty wagi portfela. Oczywiście, ogólne oszołomienie nie pomogło mi się skupić - rozbiegane oczy, spocone dłonie, wywalony język, jednym słowem bohater “Ballady o trzęsących się portkach“. Zwróciłam się zatem do pani księgarki, podejrzewającej u mnie już jakiś surowy atak epilepsji, o wsparcie mnie w wyborze lektury. By nieco ją naprowadzić, zażyczyłam sobie, by było to 1)dzieło jakiegoś polskiego młodego twórcy, 2)kiełkującego dopiero na literackim twardym rynku, 3)ale siejącego już zamęt, z którego nowe nurty pisarskie buchną i zwulkanizują obecne kanony (Viva la Revolucion!). Niestety, ze swej misji pani księgarka zupełnie się nie wywiązała, co zresztą spowodowało jej uplasowanie w peletonie wspomnianej czarnej listy. Owa pani wyciągnęła bowiem szybko, i podejrzanie bez namysłu, jakąś małą pozycję i zawyrokowała, że „jest to jedna z najbardziej poczytnych ostatnio książek!” Ach, jakież miałam szczęście, gratulowała mi do tego sprzedawczyni, bo właśnie przyszła nowa dostawa z hurtowni! Książka nosiła tytuł wiele znaczący – “Życie podziemne mężczyzny”, a bezpruderyjna okładka (skulony nagi faceta ujęty w obiektywie odważnie rozstawionych damskich nóg) miała świadczyć o kontrowersyjnej zawartości. I choć nie jestem specjalnie amatorką tak zwanych bestsellerów (sięgam po nie, gdy kurz opinii i krytyk opada, by nie mącić obiektywnej lektury), pomyślałam, że Pistolet, autor dzieła, pewnie strzelił w dziesiątkę z kulejącą u nas tematyką i zakupiłam jego “odważną” pracę.
Po powrocie z literackich łowów czym prędzej zasiadłam do lektury i… jak tylko przebrnęłam przez kilkanaście pierwszych zdań, szybko rozwiały się moje złudzenia na oczekiwaną ambitną konfrontację z młodym głosem polskiego literata. Tym samym, Pan Pistolet dał początek czarnej liście i jednocześnie dumnie plasując się na pięknym pierwszym miejscu, pociągnął za sobą całe grono współudziałowców w zamachu. Przejdźmy jednak do sedna.
Pierwszym czytelniczym ciosem był fakt, że książka okazała się tylko marną zbieraniną opisów scen pornograficznych, kompletnie pozbawionych polotu, o nieprzekonywająco zarysowanej sytuacji i bardzo płaskim języku. (Muszę przy tym zaznaczyć, że pornografia sama w sobie literaturą być może, a jakże! Do tego trzeba jednak nieco więcej, niż tylko licznych opisów dzikiego spółkowania, drogi panie P.) Głównymi bohaterami są faceci wieku średniego, żonaci - najczęściej z kobietami niczego sobie, dobrze zarabiający i jeżdżący wypasionymi brykami. Mimo jednak uregulowanej i zadowalającej sytuacji życiowej, nasi protagoniści mają totalnie rozkalibrowane libido i muszą pakować swego penisa w co się da, gdzie się da i jak się da. Jednym słowem, są oni jednocześnie niezmęczonymi konkwistadorami nowych doznań erotycznych (o sile witalnej godnej pozazdroszczenia) i wiecznymi zwycięzcami (cóż za skromność) w wyścigu o nową “dupę”. Dość to, muszę przyznać, nudne, płaskie i mało zaskakujące. Do tego narrator usilnie, wręcz natarczywie, uzasadnia i podkreśla, że opisywany świat jest, tudzież będzie, udziałem każdego damsko-męskiego związku, a tylko biedne naiwne kobiety wciąż nie zdobyły się na wysiłek, by pojąć i zaakceptować takąż rzeczywistość. Bo nie ma wyjścia - peroruje pan P. – seksoholizm facetów jest darem Natury i nie wolno go marnować.
Konwencja samej książki też jest, według mnie, zupełnie nieudana. Ma ona formę blogu, w którym posty o owych mało pobudzających wyobraźnię scenach męskich podbojów, poprzeplatane są komentarzami wiernych obserwatorów i obserwatorek. Pan P. korzysta z okazji, by polemizować z licznymi i różniącymi się opiniami, a jednocześnie dokonuje, jak dla mnie domorośle, zawiłych naciąganych analiz męskiej natury. Przez te kilka przebrniętych stron odbijało mi się nieustannie stereotypem głupiej zakochanej kobiety i peanem na mężczyznę hołdującego zwierzęcym instynktom.
I niechże będzie autorowi, że wierzy, iż faceci z natury są niewierni i seksualnie wyzwoleni, bo nie przeczę - tak się zdarza. Ale po jaką cholerę, z kilku erotycznych przygód pana X, chybcikiem wystukanych na klawiaturze przy wieczornym sprawdzaniu e-maili, zaraz robić książkę, którą pani w księgarni sprzeda jako bardzo interesującą i poczytną? Dlaczego w ogóle zadrukowywać niczemu winny papier bezkształtną formą blogową, która i tak już istnieje gdzieś tam we wszechobecnej sieci? Czy ktoś nie powinien sobie za ten bardzo zmutowany twór, tak dalece nieliteracki, przyłożyć lufy pistoletu do skroni i uśmiercić w zarodku podobne do “Życia podziemnego mężczyzny” pomysły?!
Nie dziwi więc, że do końca książki nie dobrnęłam. Byłam wściekła na panią księgarkę, na grafomanię blogowicza, za płaskie ujęcie problemu związków damsko-męskich, na niski upadek wydawnictwa, które na pikantnych opisach seksu pewnie chciało ubić trochę grosza. Dziś nie pozostaje mi nic innego, jak chyba oddać książkę na makulaturę, a Was, Bracia i Siostry w Czytaniu, uprzedzić przed zagłębieniem się w ową kiepską produkcję Pistoleta. Zaś jako remedium czytelnicze zaaplikuję sobie raczej coś z Nahacza, Witkowskiego czy Kańtoch. Na pohybel grafomanii!!!
P.S. Jak zaznaczyłam, książki nie doczytałam, a moje opinie i wrażenia opieram tylko na kilku pierwszych stronach. Proszę, niech sprawiedliwi się nie denerwują. I niech w ramach kompromisu zaakceptują raczej powyższy tekst jako quasi-recenzję.