Tachykardia - vetinarii
Proza » Długie Opowiadania » Tachykardia
A A A
Tekst polecany przez redakcję.
edycja: 29 kwietnia 2012
_______________________
Wasinka


„Uczucia zbledną, serce zaleje beton
nie oszaleje, znormalnieję poniekąd.”

Duże Pe „Seconds”


***

Ja pierdolę...
Krztusi się błotem, w którym leży.
Co? Kurwa…
Udaje się jej podnieść na łokcie, rękawem próbuje pozbyć się brązowej brei z twarzy. Włosy sklejone szlamem, sukienka przylega cienko do ciała rzucanego drgawkami. Jak po wyjściu spod prysznica, tylko brudno.
Kurwa!
Wstaje na nogi, telepie się i szczęka zębami. Kawałki błota odrywają się od niej, z pluskiem wpadają w kałuże.
Co ja tu…
Strumyki brązowej papki spływają powoli po jej udach. Jest zimno, mokro, piasek chrzęści w zębach. Rozbite wargi smakują jak zardzewiała blacha.
Gdzie ja…
Odgarnia oślizgłe robaki włosów z twarzy, przeciera oczy dłonią przemytą w lepkiej, czerwonej kałuży.

Niebo pokryte prążkami w odcieniach szarości śnieży jak stary telewizor. Co jakiś czas bura i matowa błyskawica biegnie poziomo nad warstwami chmur. Nigdy nie dotyka ziemi, nigdy nie błyska. Nie słychać grzmotów, powietrze wibruje tylko niespokojnie. Wokół niej wyrastają bezlistne drzewa, pnie oplatają grube sznury niebieskich i czerwonych żył. Pulsują delikatnie, organicznie. Przeciera wściekle oczy, ale bezlitosne niebo mruga dalej, zaburza zmysł równowagi, gubi i niepokoi.

To mi się na pewno tylko…
Drży i kaszle. Chce się skulić w pozycji embrionalnej i usnąć, ułożyć w kałuży o temperaturze trzydzieścisześćisześć stopnia i odpłynąć. Zamyka powieki, kiedy je otwiera wszystko wygląda tak samo. Przeciera oczy, szczypie się w rękę.
Musi być przecież racjonalne…
Nie musi. Człapie w stronę najbliższego drzewa, przygląda się z bliska żyłom opasającym pień. Dotyka jednej z nich, jest miękka i ciepła.
Taka ciepła…
Nie, nie przytuli się do drzewa za żadne skarby. Musi się gdzieś ogrzać, gdzieś indziej. Idzie w głąb lasu rozgałęzionych słupów.
Weź się w garść, Coerzi.

Horyzont z każdej strony pocięty ciemnymi linijkami. Stoją od siebie w odstępach wystarczająco dużych, żeby nie zapewniać ochrony i na tyle małych, że sprawiają wrażenie więzienia. Gałęzie lśnią metalicznym granatem i brudną purpurą. Coerzi idzie niepewnie od drzewa do drzewa, starając się omijać je łukiem. Błysk telewizora, kilka kroków, ciemność. Czekanie, matowa jasność, znów do przodu.

Czy za tym drzewem...
Coś porusza się między błyskami. Sylwetka wygląda jak pękata dynia nabita na suche patyki.
Zaczekaj!
Kształt oddala się. Ma ogromną, napuchniętą klatkę piersiową, z której zwisa sponiewierany płaszcz. Chudziutkie nogi niezdarnie kuśtykają między drzewami.

Coerzi śledzi tajemniczy kontur, co chwilę musi podbiegać. Podarte trampki mlaszczą w głębokim po kostki błocie. Po jakiejś godzinie kształt zatrzymuje się w końcu przed jednym z wyglądających identycznie drzew i staje bez ruchu, zapatrzony w nisko wiszącą gałąź. Postać jest okropnie zdeformowana, wydaje się być pokracznym cieniem kobiety. Rozbuchana klatka piersiowa, niemal dwa razy większa niż u normalnego człowieka, zdaje się być ohydną naroślą na resztkach ciała. Nogi, ręce i głowa wyglądają jakby na oczyszczone kości narzucono obwisłą skórę. Kobieta niewidzącymi oczyma gapi się na maleńki czarno-biały kwiatek wyrastający z końca gałęzi. Pieści go wysuszonymi palcami, delikatnie głaszcząc czarne płatki. Uniesione w uśmiechu wargi składają się z posklejanych białych strupów i popękanych resztek skóry.

Przepraszam bardzo…
Kobieta gapi się na kwiatek, gładzi płatki, uśmiecha się do siebie. Coerzi macha jej ręką przed oczyma. Sucha skóra marszczy się w grymasie zdziwienia i pęka cichutko wzdłuż linii zmarszczek. Słychać szelest dartego papieru. Oczy niewzruszenie obserwują kwiatek.
Chciałam tylko…
Coerzi przestaje machać, twarz kobiety wygładza się, mgliste oczy nie mrugają nawet. Uśmiech powraca, zasychająca w kącikach ropa tworzy sypiące się warstwy, biało-przezroczyste jak ciasto francuskie.

W końcu kobieta przestaje pieścić kwiat o czarnych płatkach i kuśtykając koślawo, pełna determinacji rusza przed siebie. Coerzi idzie za nią jak cień, pełna pogardy i odrazy dla otaczającego ją świata. Już zdążyła znienawidzić tętniące podejrzanym życiem rośliny, co chwilę przeklina mrugające niebo, a od patrzenia na kobietę-przewodniczkę zbiera jej się na wymioty. Przemoczone i ubłocone ubranie ciąży na każdym kroku, w butach nieustannie chlupocze brudna ciecz, brzuch drży z głodu i zimna. Las rozrzedza się powoli, drzewa stają się tu wyższe, bardziej mięsiste, potężniejsze. Jest ich jednak coraz mniej, powstałą przestrzeń wypełnia powietrze o zapachu ozonu. W oddali rysują się niewyraźne kształty, pełne krzywizn zarysy budowli. Koślawe, ale dziwnie znajome, wypełniają mózg Coerzi tylko jedną dudniącą myślą. Wioska.

Nareszcie…
Kształty gęstnieją i ciemnieją. Dość prymitywne lepianki, umacniane kamieniami i suchym drewnem otaczają okrągły plac. Na jego środku stoi studnia, w oddali widać wysoką palisadę, na jej tle kolejne różnokształtne budowle.
Ciepło, sucho, jedzenie…
Sama podstawa piramidy, czysty Maslow. Suchy Maslow, najedzony Maslow. Rozmarzona Coerzi przyspiesza kroku.
A jeśli wszyscy mieszkańcy…
Boi się, lęk walczy z instynktami. Waha się nie zwalniając kroku, nie mogą być przecież tacy straszni. Przełamuje się w końcu, szybki marsz przechodzi w bieg.
Teraz już z…

Coerzi biega gorączkowo od drzwi do drzwi, stuka i krzyczy rozpaczliwie. Dopiero w piątym domu drzwi uchyla jej elegancko ubrany mężczyzna w średnim wieku. Wygląda zupełnie normalnie, a widząc wlokącą się za Coerzi kobietę odgania ją pełnymi pogardami krzykami, jak wściekłego psa. W lepiance jest ciepło i sucho. Błotniste ślady Coerzi stanowią jedyną skazę na wypłowiałym, zielonym dywaniku.

Witam, nazywam się…
Może się do niego zwracać Nauczycielu. Jest jedynym nauczycielem w wiosce, ciężka robota, ani satysfakcjonująca ani prestiżowa. Ogromna odpowiedzialność, wdzięczność prawie żadna. Ale trzeba jakoś żyć, szczególnie że tych psów mnoży się ostatnio na cholerę.
Jakich…
Nie słyszała o Wrażliwych? Opowie jej później. Trwa to już od dawna, ale ostatnio jest coraz gorzej. Skurczybyki nauczyły się jakoś z tym żyć, a normalni mieszkańcy kupują jeszcze te ich bohomazy, dają im pieniądze na przedłużanie gnicia. Ohyda, widział, że jedna ją zaczepiała. Mówią, że przez dotyk nie zarażają, ale on woli być ostrożny.
Czy byłby pan łaskaw…
Oczywiście, że byłby. Może mieszkać u niego przez tydzień, potem musi znaleźć sobie pożyteczne zajęcie. Niech lepiej trzyma się z dala od Wrażliwych. Może umyć się w balii, akurat przed chwilą przyniósł świeżej wody z Kościoła.
Ciekawe jak bardzo…
Nauczyciel traci cierpliwość, pogania ją do kąpieli. Niech Coerzi przebierze się w jego koszulę i spodnie, może i będą za duże, ale na pewno lepsze niż te zabłocone łachy. Nauczyciel odwraca się po purytańsku, zaczyna czyścić dywanik. Coerzi zdrapuje z siebie ubranie i zanurza stopy w letniej wodzie.
Ach…

Śpi długo i niespokojnie. We śnie widzi te same drzewa pod tym samym mrugającym telewizyjnie niebem. Żyły otaczające pnie gną się szalenie, oplatają ją, otumaniają ciepłem i wilgocią. Śnieg z nieba staje się grubszy i miga coraz szybciej, zbliża się do niej w nerwowym łopocie. Tuż nad nią okazuje się być chaotyczną mieszaniną walczących ze sobą mew i kruków, wypełniającą powietrze biało-czarnym tańcem. Jak na rozkaz mewy wzlatują nagle w górę, skrzecząc przeraźliwie. Eleganckie i szlachetne kruki rozsiadają się na powykręcanych gałęziach, rozcięte szponami konary przeciekają krwią. Dzioby i pazury świecą śliską czerwienią, upierzenie jest tak czarne, że aż fioletowe. Kiedy Coerzi budzi się z rękoma zaciśniętymi na kocu, zbielałe pięści są zimne i zdrętwiałe.

Wstaje i narzuca na siebie koszulę Nauczyciela ze sztywnym kołnierzykiem. Mocując się z guzikami zapinanymi na prawą stronę rozgląda się po lepiance- prosta kuchnia, komoda na ubrania, duże biurko i kilka regałów wypchanych po brzegi książkami.
Mill, Kant, Popper…
Lekko przyblakłe złocenia grzbietów cuchną krochmalem jak otaczający szyję kołnierzyk. Znane nazwiska rozsądnych ludzi podbudowują Coerzi, dają jej solidne oparcie i pocieszenie.
Wszystko, co wczoraj na pewno mi się tylko…
Pewna siebie, z rozmachem otwiera drzwi wejściowe i wychodzi na okrągły plac.
A może jednak…

Tak czy inaczej musi wyjaśnić ten nonsens. Lepianki wyglądają tak samo jak wczoraj, w nieco rozjaśnionym powietrzu są jeszcze smutniejsze i brzydsze. Kawałek dalej widać szereg większych budowli. Coerzi idzie w ich stronę, mając nadzieję znaleźć tam szkołę i Nauczyciela. Musi go zapytać o tyle rzeczy… Tuż przed nią wyrasta wysoki, zwężający się ku górze budynek. Jego gładkie ściany roją się od sterczących drewnianych belek, nadając mu widok przygnębionego, glinianego jeża. Jeszcze przed progiem uderza ją zapach kadzidła i zgniłych winogron.

Czy to Kościół, o którym…
Wnętrze jest ciemne, ciężkie powietrze nie pozwala oddychać. Coerzi po omacku wyszukuje drogę pośród odepchniętych pod ścianę ław i wszechobecnych beczek. Te drugie wypełniają niemal cały Kościół- ustawione jedna na drugiej, przykryte stertami miednic, kanistrów, wiader i dzbanów, zostawiają jedynie wąski przesmyk wiodący do ołtarza. Oczy Coerzi powoli przyzwyczajają się do półmroku, dostrzega biegnące wzdłuż ścian rury. Dwie najgrubsze z nich spotykają się pod kątem prostym tuż za ołtarzem, tworząc ogromny krzyż.
Przepraszam, że przeszkadzam…
Jest tu Kościelnym, nikogo innego akurat nie ma. Przeprasza za ten bałagan, ale ani Księdza, ani Ministrantów nie było tu od wczoraj. Jeśli przyszła po wodę, będzie musiała poczekać, być może nawet do jutra.
Nie, nie, ja tylko…
Mięsista i pulchna twarz Kościelnego trzęsie się w nerwowym śmiechu pełnym niezrozumienia. Jeśli szuka rozrywki, niech się lepiej wybierze do Szkoły, tam chociaż mają telewizję. Rechocze szyderczo, rozsiewając zapach przetrawionego alkoholu. Tylko niech panienka nikomu nie mówi, panienka widzi przecież, te wszystkie beczki, komu by się chciało chodzić…
Co jest w…
Kościelny musi opierać się o ławkę, żeby nie przewrócić się ze śmiechu. Tłuste ramiona podskakują pod zapoconym odzieniem, rybie usta ledwo łapią powietrze. Jak jest taka ciekawa, niech pójdzie sama do studni i się napije, zamiast żerować na tym, co przynieśli inni.
Kretyn.
Nikt jej nie przegoni, nie jest przecież jedną z tych pieprzonych chudzielców. Ma ładne, zdrowe ciało, takiej jak ona na pewno nikt nie przegoni. Jeśli chce, może pójść z nią, pomóc…
Nie trzeba, poradzi…
Jeśli by czegoś potrzebowała, on tu będzie. Kościelny gapi się na Coerzi, mięsisty język krąży nerwowo wokół warg.
Pierdolony zboczeniec.

Przed studnią stoi mała kolejka, każdy ma ze sobą jakiś pojemnik. Coerzi ustawia się za kobietą w szarej garsonce i butach na obcasach, trzymającą na głowie blaszaną miskę. Każdy po kolei kręci potężną korbą i wciąga wiadro czerwonej, skwaśniałej cieczy, którą przelewa do swojego naczynia. Jeden za drugim, znudzonym i niechętnym krokiem idą w stronę Kościoła, by dołożyć swoje pojemniki do kupy piętrzących się tam już gratów. Gdy przychodzi jej kolej, Coerzi zaciąga się głęboko zapachem unoszącym się ze studni. Pachnie tak samo jak w Kościele- mieszanką fermentujących owoców i żelaznego posmaku. Coerzi kręci korbą, która skrzypi i zacina się co chwilę. Zanurza palec w brudnym burgundzie, oblizuje go ostrożnie.

Jakim cudem w studni…
Panienko! Pomoże panienka w potrzebie? Dobra panienko!
Znowu ci…
Nikt nie widzi, panienko, tylko kubek, nie prosi o więcej… Coerzi rozgląda się dookoła, faktycznie jest ostatnia w kolejce. Studnia rzuca nieregularne cienie na pustym placu. Wrażliwa zbliża się powoli, zgarbiona, niepewna i pokorna. Tylko kubek… Nikt nie widzi…
Dobra, chodź tu…
Dziękuje panience, panienka jest taka dobra… Jeśli będzie czegoś potrzebowała, niech przyjdzie do niej za palisadę, nie ma dużo ale zawsze jakoś może pomóc. Dobre chęci zawsze wystarczą, widzi że panienka nie jest taka jak inni, może będzie jej lepiej u nich, za palisadą…
Za palisadą?
Tam mieszkają wszyscy Wrażliwi, pomagają sobie i dzielą się wszystkim, co mają. Wszyscy są tam szczęśliwi, piękno wykwita na każdym kroku. Wie że jej się tam spodoba, jest tak cudnie, panienka na pewno by się zgodziła, gdyby tylko sama zobaczyła. Coerzi marszczy niechętnie czoło, pełna pogardy walczy ze sobą, żeby nie kopnąć tego rozmoczonego stwora, płaszczącego się przed nią za kubek zatęchłego wina z brudnej studni.
Pierdolona ćpunka.

Coerzi oddala się pospiesznie od studni. Nie odwraca się, mimo skomleń i podziękowań Wrażliwej. Idzie do Szkoły, musi zrozumieć zasady rządzące tym idiotycznym światem zanim zacznie się ślinić i gadać do siebie jak pieprzona Wrażliwa. Mija pewnie identyczne lepianki, będące prawdopodobnie zwykłymi mieszkaniami i kieruje się w stronę większych i nieco ciekawszych budynków. Ze wszystkich wystają drewniane belki, niektóre mają okna i balkony. Żadnych zdobień i niepotrzebnych kształtów, nic nie przeszkadza utylitarnemu brązowi gliny. Coerzi popycha ciężkie wrota jednego z budynków i wchodzi w szeroki korytarz.

Co…
Przyszła do Sali Telewizyjnej? Lekcje już trwają, więc nie radzi przerywać. Głos wydobywa się zza ogromnego biurka, wokół którego piętrzą się góry papierzysk. Stróż jest stary i skrzekliwy, co chwilę poprawia krzywe, posklejane oprawki.
Szukam…
Przecież tłumaczył jej, że lekcje już trwają, jak myśli, kto je prowadzi? Musi poczekać jakąś godzinę, w tym czasie może sobie pooglądać telewizję. Ostrzega, że na dzisiejszą wieczorną audycję przyszło wiele osób. Dziwne, w końcu dzisiaj nie niedziela. A mówią, że społeczeństwo nowocześnieje, że dzisiaj ludzie nie potrzebują już telewizji…
Jak…
Korytarzem prosto i w lewo. Duże drewniane drzwi, trudno przeoczyć.

Sala Telewizyjna jest niskim, ciemnym pokojem, rozświetlanym jedynie przez łunę odbiorników. Na masywnych podwyższeniach górują nad rzędami ławek bez oparcia, zalewając je lepkim dźwiękiem i epileptycznym obrazem. Wszystkie ławki są zajęte, siedzący w rzędach mieszkańcy całą swoją uwagę poświęcają emitowanym programom popularno-naukowym i opiniotwórczym. Kiedy próbuje wejść do pokoju, siedząca najbliżej kobieta syczy z wściekłością.

O co…
Buty, panienko! Nie jesteś w Kościele! Coerzi zdejmuje buty bez słowa i ustawia je koło długiego rzędu trzewików pod ścianą.
Co za dziwny…
Drzwi! Ludzie, co za niewychowana pannica!

Coerzi znajduje wolne miejsce z brzegu ławki i dosiada się. Każdy z widzów trzyma oburącz pilota i powoli przesuwa palce po przyciskach. Klawisze numeryczne rozłożone są równomiernie po całym pilocie, pięć grup po dziesięć, rozdzielonych pojedynczymi, zielonymi przyciskami. Niepewna właściwego zachowania również chwyta leżącego przed nią pilota i zaczyna bawić się jednym z przycisków. Ogląda wywiad z profesorem ekonomii, tłumaczącym zjawisko racjonalnych oczekiwań. Profesor mówi bardzo ciekawie, Coerzi zostaje do końca programu, uspokojona czymś znajomym. Kiedy wychodzi w końcu z Sali, Nauczyciela już nie ma.

Czy wie Pan gdzie…
Pewnie do domu. Nie widzi powodu, żeby miał iść gdzieś indziej, jest przecież rozsądnym człowiekiem. A w jakiej sprawie go szuka?
Muszę z nim…
Cóż, najlepiej będzie jak odwiedzi go w domu. Albo przyjdzie jutro, podczas przerwy w zajęciach.
Dziękuję za…
Nie ma za co. Stróż podsuwa jej kartę odwiedzin, gdzie zapisany jest czas jaki spędziła oglądając telewizję i cel wizyty. Czy byłaby łaskawa podpisać czytelnie, tu gdzie wskazuje długopisem? Jest łaskawa, po czym wychodzi wyrzucając z siebie szorstkie 'do widzenia'.

Przed Kościołem panuje wyraźne ożywienie. Tłum ludzi faluje w przepychankach i krzykach. Pan się wpycha, przecież on tam stał, przytargał swoją beczkę już rano, to nie jego wina że ten leniwy klecha dopiero teraz raczył się pojawić ze swoją bandą nierobów. Jeśli o niego chodzi powinni zostawić tylko jednego, który by się wziął solidnie za robotę, a nie utrzymywać całą armię podobnych darmozjadów. Coerzi zbliża się do wejścia, ciekawa poruszenia wywołanego przybyciem Księdza.

Ciekawe czy też jest takim oblechem jak…
Jeśli szuka miejsca w kolejce, on jest ostatni. Czy nie uważa że cała ta farsa to skandal? Żony i dzieci czekają w domu głodne i brudne, tylko dlatego że bandzie leni nie chce się przychodzić do pracy na czas.
Ale co…
To co zawsze, to po co stoi tu ta cholerna kupa gliny. Gdyby to on wymyślał świat, woda byłaby normalnie dostępna w studniach, jak wino, łatwiej by było bez całego tego cyrku.
Przepuści mnie…
Tak, tylko zajrzeć, każdy tak gada. Niech idzie, ale jak zobaczy, że niesie wodę, to już zadba, żeby wszyscy się dowiedzieli.
Dziękuję, przepraszam, przepraszam, ja tylko… , przepraszam, przepraszam pana bardzo…

Coerzi toruje sobie drogę wśród niechętnych pomruków i jawnej nienawiści. Kościół jest jeszcze bardziej zagracony niż wcześniej, przeróżne naczynia piętrzą się pod sam sufit. Na tle gigantycznego krzyża stoi starzec ubrany w biało-czerwoną szatę i czterech młodych chłopców. Każdy z nich ma bordową komżę, przykrytą białym kołnierzykiem- stanowią jakby lustrzane odbicia starucha. Chłopcy trzymają w dłoniach kubki i miski. Wpatrują się w z pasją, deklamując łacińską poezję. Starzec opiera się brzuchem o stojącą na środku ołtarza chrzcielnicę, mamrocząc coś pod nosem. Z uniesionych nad głową rąk zwisają bezwładnie pulchne palce, wstrząsane co chwilę spazmami świszczącego kaszlu. Z bulwiastego nosa Księdza sączy się gęsta, biaława ciecz, która powoli odrywa się od sopla i spada z pluskiem do chrzcielnicy, do której Ministranci opróżniają swoje naczynia. Chrzcielnica zasysa stojącą w niej mętną wodę, rozlega się ciche szemranie rur. Stojący centralnie przed ołtarzem mężczyzna pobożnie klęka na obydwa kolana i sięga kubkiem do wyżłobienia w podłodze, do którego nacieka powoli woda sącząca się z metalowych przewodów. Odchodzi szybko napełniwszy miskę, kapłan opuszcza ręce i charczy: następny. Ministranci nalewają do swoich naczyń pełne dzbany śmierdzącego burgundu z jednej z beczek, chrzcielnica wypełnia się po brzegi zapachem gnijących winogron. Kolejne beznamiętne, rytualne inkantacje, święte rzężenie i rutynowy cud przemiany. Chrzcielnica siorbie, metalowy krzyż buzuje, rury wypluwają z siebie strumienie mętnej wody. Coerzi w zdumieniu przygląda się tej przedziwnej procesji spragnionych, myśląc o swojej wczorajszej kąpieli. Wszyscy zdają się być poirytowani powstałym opóźnieniem, odbierają kanistry i wazy obrażonym gestem i przeciskają się do wyjścia. W chaotycznym tłumie siedzących na bocznej ławce Coerzi dostrzega głowę Nauczyciela.

Pan tutaj? Szukałam…
Miał zajęcia. A teraz gdzie indziej ma być? Balia, którą zużyła wczoraj wystarczyłaby na cały tydzień. Był oszczędnym człowiekiem, a nade wszystko nie cierpiał tłoczyć się w zatęchłym Kościele i słuchać wciąż tych samych komunałów.
Czy może jakoś…
Nie, niech lepiej idzie do domu. Spotkają się tam za chwilę. Ona może pozmywać naczynia, on jak wróci przygotuje kolację. Jest zwolennikiem sprawiedliwego podziału ról.

Zmywając naczynia rozmyśla o Kościele i Szkole, jak dziwne jest to wszystko. Nie czuje się najlepiej, coś uciska ją w klatce piersiowej a serce wali jak po kilku kawach. Myśli krążą bezładnie, ciężko jest jej się na czymś dłużej skupić. Dla zabicia czasu wybiera jedną z książek z regału i zaczyna przerzucać kartki. Znajome słowa uwalniają ją od bólu i strachu, czuje się odporna na cały otaczający ją bezsens. Nauczyciel zastaje ją pogrążoną w lekturze „Rozprawy o metodzie”.

Znakomita…
Zgadza się, tak jak wszystkie książki w jego biblioteczce. Nie ma sensu trzymać w domu bezsensownej kupy papieru. Zdziwiłaby się, gdyby zobaczyła, ile makulatury Rimbauda walała się po chatach Wrażliwych. Jak minął jej dzień?
Bardzo ciekawie, byłam…
Prawda, że to piękna rzecz? On osobiście odwiedza Salę co najmniej kilka razy w tygodniu. Nigdy nie mógł zrozumieć tych ateistów, którzy twierdzą, że mogą sobie bez niej poradzić, że nie pomaga im w życiu. Zazwyczaj kończą po drugiej stronie palisady, gapiąc się na liście i strugając w korze. Cały czas powtarza swoim uczniom, żeby nie zaniedbywali swojej religijnej powinności. Telewizja i solidna edukacja, to właściwie jedyny sposób, żeby pozostać tu normalnym.
Czego…
Różnych przedmiotów, utrwalających przede wszystkim rozsądny pogląd na świat. Matematyka, fizyka, logika, sensowne działy filozofii… Czuje się osobiście odpowiedzialny za uczniów, całe szczęście na razie odnosił głównie sukcesy dydaktyczne.
Mam jeszcze jedno…
Kościół? Faktycznie, paskudne miejsce. Nie ma nic do alkoholików, ale nie może znieść lenistwa i partactwa. Żeby jeszcze uzyskiwali czystą, mineralną wodę, a nie te mętne siki. Cwaniaki twierdzą, że do tego trzeba im bordeaux, ale je można znaleźć tylko w górach… Banda skorumpowanych żuli.
A czy mógłby…
Nie wie czemu tak interesują ją Wrażliwi. Póki trzymają się swojej części palisady i nie przeszkadzają normalnym mieszkańcom najlepiej o nich w ogóle zapomnieć. Grupa społecznych wyrzutków, nieakceptujących przyjętych reguł. Są tacy, który twierdzą, że wielka wrażliwość może przynieść jakieś korzyści, ale on ich nie widzi. Widzi za to jak zżera ich ta choroba, jak nadyma klatki piersiowe, jak wysusza ciała, jak czyni z nich kaleki. Serce, które robi coś takiego właścicielowi nie może być czymś dobrym. Może to wciąż są ich komórki, ale walczą z własnym ciałem, w międzyczasie pozbawiając właściwie zupełnie władz umysłowych. Po pewnym czasie zdolni są jedynie wydawać z siebie okrzyki radości i płakać, zazwyczaj na zmianę i bez większej przyczyny.
W jaki sposób…
Starczy tych pytań na teraz, właśnie skończył przygotowywać kolację. Niech nakryje do stołu, to zjedzą w spokoju. Wino, które piją do posiłku smakuje jak śmierdzące beaujolais.

Śni jej się, że czyta Spinozę, zagłębiając się w jakiś szczególnie skomplikowany aspekt wywodu. Nagle słowa zaczynają jej przeszkadzać, zamiast znaczeń czuje dźwięk sylab, zachwycają ją kształty starodawnej czcionki. Bierze ze stołu kuchenny nóż i zaczyna wycinać fragmenty książki, układa je w barwne kolaże i zestawia ze sobą. Śpiewa melodyjnie, kolorowymi kredkami zakreśla wyjątkowo dźwięczne sylaby, które w nowych konstelacjach tworzą piękne, pozbawione sensu wersy. Uniesioną twórczość przerywa wejście Nauczyciela, wściekle wkraczającego na scenę i rwącego włosy z głowy. Człowiekowi o wyrobionych poglądach i odpowiedzi na każdą sytuację równie łatwo przychodzi wyrzucenie jej na zbity pysk, co przyjęcie kiedyś w potrzebie. Po długim błąkaniu się okolicy Coerzi układa się pod drzewem, jej tętno jest identyczne z rytmem lasu. Drgające błyskawice rzucają miękkie światło, w którym las wygląda przyjemnie i zachęcająco. Nabiera pełne dłonie mokrej, pulchnej ziemi i zasypia na usypanej poduszce.

Auu!
Kłujący ból pod mostkiem wyrywa ją z błogiego snu. Jest w tej pieprzonej glinianej budzie, Nauczyciel pewnie już męczy uczniów. Przykrywa się kocem i wciska twarz w poduszkę, chcąc wrócić do błogiego spokoju snu. Jest zła na świat, za to że boli i za to, że nie daje jej spać.
Kurrr…
Niemożliwe, zbyt pobudzone oczy nie chcą się zamknąć, czuje, że musi coś zrobić. Zrezygnowana, ulega swojemu ciału- szybko ubiera się i wychodzi na plac.

Dzień jest wyjątkowo ładny. W szarym powietrzu roznosi się fioletowy zapach wrzosów, migające niebo, zamiast drażnić, ciekawi przeróżnymi wzorami, które tworzą się na nim między rozbłyskami. Błyskawice biegnące tuż nad warstwami nitkowatych chmur, rzucają wielokształtne cienie. Nawet żylaste drzewa wydają się mniej straszne niż wcześniej, emanują rozłożystym spokojem. Coerzi od razu czuje się lepiej. Wioska nie oferuje jej ciekawszych atrakcji, pewnym krokiem kieruje się więc w stronę lasu.

Jak mogłam tego wcześniej nie…
Czarne kwiatki, które mijała z taką obojętnością okazują się mienić metalicznymi odcieniami czerni, od fioletu do zieleni. Urywane światło tańczy na ich lśniącej powierzchni, sprawia że płatki zdają się ożywać, giąć i kręcić.
Teraz już rozumiem tamtą…
Zostawia kwiatek w spokoju i idzie dalej, powoli, przypatrując się drzewom. Każde z nich ma własną osobowość, wyrażaną układem gałęzi czy deseniem kory. Biologiczne kable są naturalne i sensowne, ona przecież też je ma.
Przytulić się do drzewa, czym to się różni od…

Nawet nie orientuje się gdzie idzie, ani jak trafi z powrotem do wioski. Przejścia między drzewami są naturalne i oczywiste. Idea mapy czy wskazówek wydaje jej się nagle niepojęta, jak można nie widzieć dobrej drogi? Pewna siebie mija kolejne pnie, wzrok wędruje od korony do korony, nie zniża się do patrzenia pod nogi. Kilka kroków od niej rozlega się straszny łomot, jakby coś wielkiego runęło nagle na ziemię. Grunt drży pod stopami, Coerzi przystaje zaskoczona i rozgląda się dookoła. Powoli idzie w stronę hałasu. Po kilku krokach zatrzymuje się tak gwałtownie, że musi podtrzymać się drzewa, żeby nie upaść.

Co to…
Przeciera oczy, marszczy czoło, nie dowierza. Między dwoma ogromnymi pniami rozciąga się skomplikowana konstrukcja, zbudowana z obdartych z kory, martwych bali. Zbite ze sobą gwoździami, połączone długimi szynami i nitami tworzą strukturę tak masywną, że Coerzi tylko czeka aż cały szkielet runie, zostawiając po sobie nieskładną kupę drzazg i obłok trocin. Wśród masy drewna krząta się gruby facet o chudziutkich rękach, najwyraźniej Wrażliwy.
Przepraszam, po co…
Facet odwraca się gwałtownie i patrzy na nią, marszcząc niechętnie czoło. Ma długą brodę i brudną koszulkę, zielone spodnie trzymają się razem tylko dzięki pokrywającej je warstwie błota. W jednej ręce trzyma siekierę, w drugiej młotek, zza uszu wystają zakrzywione gwoździe. Facet warczy, wciąż gapiąc się na Coerzi.
To piękna konstrukcja, tylko w jakim…
Mężczyzna patrzy na nią podejrzliwie jeszcze chwilę, po czym ignoruje ją, wraca do pracy. Podnosi z ziemi drewniany klocek i próbuje dopasować go do reszty szkieletu. Przyglądając się dokładniej, Coerzi widzi, że konstrukcja składa się z kilku drewnianych linii zbiegających się w środku. Wokół otaczają je koncentryczne kręgi, niektóre dokończone tylko do połowy. Całość wygląda jak wielka, karykaturalna…
Pajęczyna?
Co ma niby łapać i jak? Widoczna z daleka, gruba i przeciążona nie ma najmniejszych szans na sukces. Trochę jak zagubiony idealista, pajęczy Don Kichot urasta w oczach Coerzi do rangi geniusza i wizjonera. Siada pod drzewem i z fascynacją obserwuje drewnianą pajęczynę i krzątającego się wokół grubasa.
Co za piękna…
Pod grzbietem delikatnie pulsujące drzewo, przed nią monstrualna pajęczyna rzucająca tysiące niepewnych cieni. Fantastyczna geometria, pełna znaczeń i budząca uczucia, po prostu sztuka. Las pachnie mokrym drewnem i mchem, Coerzi mruży oczy i uśmiecha się błogo.

Kiedy wstaje, zaczyna robić się ciemno. Zła na siebie, że zasnęła, idzie szybkim krokiem w stronę wioski. Po kilku chwilach błądzenia i paru zwątpieniach, ukazuje jej się w końcu pusty plac ze studnią i otaczające go domy. Przemądrzałe książki nie wydają się teraz zbyt interesujące, trzeba jej tylko ciepłego i suchego pomieszczenia. Czy istnieje lepiej do tego się nadające miejsce niż Sala?

Dzień dobry, chciałam…
O, wróciła panienka. Był pewien, że wróci, ale nie spodziewał się, że tak wychudnie… Musi powiedzieć Nauczycielowi, żeby lepiej ją karmił, kto to widział, żeby zdrowa dziewczyna tak wyglądała…
Co on sobie…
Bierze szybko pióro i wpisuje się do księgi. Oddając ją stróżowi, rzuca mi pełne wyrzutu spojrzenie.
Skąd w ogóle…
To mała wioska, wieści szybko się rozchodzą. Rozmawiał z Nauczycielem, dowiedział się, że mieszkają razem. Jemu tam nic do tego, ale to naganne ze strony Nauczyciela, żeby dopuścić do takiej sytuacji. Niech się nie martwi, on z nim porozmawia.
Nie trzeba, poradzę sobie, a pan niech się lepiej zajmie…
Skąd tyle złości, panienko? On ma tylko dobre zamiary, zresztą… Coerzi odwraca się na pięcie i marszowym krokiem pełnym urazy idzie w stronę Sali.

Tym razem grzecznie zdejmuje buty i ustawia je w równiutkim rządku pod ścianą. Jak Mathieu odwiedzając Marcelle, odzywa się wspomnienie Sartre’a w jej głowie. Zdejmowanie butów i wstydliwe wbieganie do pokoju kochanki, żeby nie budzić matki… Wstyd i niepewność, strach nie pobożność. Zastanawia się, jak czuli się właściciele pozostałych par, zmuszonych zostawić je w tym karnym szeregu. Pewnie się nie czuli. Siedzą teraz tak samo, jak poprzedniego dnia, gapiąc się w ekrany, z półotwartymi ustami i palcami na przyciskach. Coerzi wyobraża sobie, jak ich gałki oczne nasiąkają obrazami jak bibuła atramentem, potem farba przecieka głębiej, zabarwia mózgi, które mlaskają głośno, żując mentalną gumę do żucia. Powstrzymuje uśmiech i dosiada się do jednej z ławek.

Nie będę brała tego pilota, nawet nie wiem…
Siedzi z rękami skrzyżowanymi na piersiach, czuje na sobie oburzone spojrzenie widza obok. Drażni się z nim jeszcze chwilę, trącając pilota gołą stopą, obracając go na podłodze. Mężczyzna czerwieni się, widać, że zaraz nie wytrzyma.
No niech wam będzie…
Z rozbawieniem bierze pilota w ręce i naśladuje pozycję siedzących wokół. Próbuje oglądać lecący program o nowej strategii NATO, ale nie może się skupić. Zresztą, nie interesuje jej to w ogóle. Puste słowa pełne ponczu i hotelowych ciastek. Perfumowana starość, śmierdząca młoda ambicja. Nadmuchiwanie złotych baniek i całowanie rozpadających się od łuszczycy dłoni.
Dłoni…
Patrzy się dokładnie na swoje ręce. W świetle telewizorów faktycznie wydają się trochę chudsze, wystające żyły rzucają niepokojące cienie na suchą skórę.
Ale żeby aż obcy…
Skoro oni zauważyli, musi być z nią naprawdę nie w porządku. Jak w bajce o Jasiu i Małgosi, tyle że Jaś podawał kostkę. Nie chce mieć kostek zamiast rąk.
Przepraszam pana, czy zna pan…
Cii, inni oglądają. Ale tak, mają w wiosce lekarza, przyjmuje w chacie niedaleko Kościoła, bliżej palisady. Teraz już go nie zastanie, musi pójść jutro rano. Jeśli nie ma więcej pytań, chce posłuchać o nowej strategii, to naprawdę może być przełom.
Na pewno… Dziękuję.

Nie może się dłużej patrzeć na flesze odbijające się w nieskazitelnie białych uśmiechach i platynowych spinkach do krawatów. Wstaje, zabiera buty i wychodzi. Zakładając z powrotem swoje trampki czuje się, jakby odzyskała wolność i niezależność. Podpisuje szybko kartę u stróża (tak szybko? nie podobało się jej?) i wybiega bez słowa.

Co ja teraz będę…
W domu jest cicho i nudno. Złote tłoczenia na książkach kojarzą jej się z telewizyjnym programem, szczerzą się do niej z wyższością. Jeszcze ten ból między żebrami, jakby coś naciskało na nie od środka…
Jak mogłam zapomnieć…
Zrywa się z krzesła, bierze wiadro stojące pod ścianą i na wpół idzie, na wpół biegnie do studni. Nabiera pełne wiadro wina i zadowolona z siebie taszczy je do domu Nauczyciela. Nalewa sobie szklankę i wychyla ją jednym haustem, smak jest okropny. Druga szklanka smakuje już lepiej, Coerzi siedzi przy stole i analizuje krzywizny słoi w drewnie. Wino poprawia jej humor, zapomina o bólu i zaczyna bazgrać po jednej z czystych kartek leżących na biurku. Czarne pajęczyny łączą gałęzie drzew, rozciągają między nimi grube kreski, na które nadziewają się ślepi wędrowcy, wielbiciele rozsądku, nie uznający irracjonalnych bytów.
I jeszcze…
Nie bez satysfakcji na najwyższej belce kanciastej konstrukcji umieszcza Kościelnego, dorysowując mu wyłupiaste oczy i wygięte w spazmie usta. Kiedy otwierają się drzwi, chowa szybko kartkę do kieszeni i wychodzi na spotkanie gospodarzowi.

Nauczyciel garbi się pod ciężarem skórzanej teczki. Wygląda na zmęczonego, przekrwione oczy, otoczone bruzdami zmarszczek podnoszą się na Coerzi, usta układają się w coś na kształt uśmiechu. Pada na krzesło i ruchem ręki każe nalać sobie szklankę wina. Pije powoli, oddychając głęboko. Kiedy po chwili przeciąga się, wygląda dużo lepiej.

Winko każdemu…
Oj tak, żeby wiedziała. Szczególnie jak ktoś jest alkoholikiem jak on. Wypowiada to z niejaką dumą, jakby należał do wywyższonej kasty w społeczeństwie. Zdziwiona Coerzi milczy z zaciekawieniem tak długo, aż Nauczyciel ulega i zaczyna tłumaczyć. Na wrażliwość nie ma jednego lekarstwa, ale połączenie dobrego wykształcenia, częstych wizyt w Sali i alkoholizmu zdecydowanie zmniejsza szanse na zachorowanie. Przynajmniej na początku, bo w późnych stadiach choroby alkohol może nawet sprzyjać jej rozwojowi. Wrażliwi często przychodzą kraść lub żebrać o wino ze studni, którego oczywiście nie wolno im pić. Trzeba się było pilnować wcześniej. Ale ktoś pijący regularnie, mający swoje zasady, na tyle otępia wszelkie zmysły mogące pomóc chorobie, że jest właściwie nietykalny. Dlatego radzi jej pić jak najwięcej i jak najczęściej, no i oczywiście chodzić do Sali. Szczególnie, że wygląda jakoś nieswojo, wszystko z nią w porządku?
Właśnie nie jestem pewna, planuję jutro…
Niech idzie do niego koniecznie. Nie wiadomo do końca w jaki sposób dochodzi do zakażenia, a przecież włóczyła się za nią jakaś Wrażliwa, sam przecież widział… A wrażliwość to najgorsza choroba, ciało samo zwraca się przeciwko sobie, coś okropnego, okropnego.
Spotkałam dzisiaj niezwykłego…
Niezwykłego, dobre sobie. Stary brudas, dziwi się że jeszcze go stamtąd nie przegonili. Jeszcze te jego konstrukcje, przecież to może być niebezpieczne. Słyszał, że Wrażliwi mówią na niego Pająk, jemu bardziej przypomina jakiegoś ohydnie przerośniętego żuka. Dziwi się, że jeszcze może nosić drewno tymi wychudzonymi łapskami. Powinien mieszkać z resztą obdartusów za palisadą, a nie zapuszczać się do lasu, z którego korzystają przecież mieszkańcy wioski.
Skąd tyle…
To nie nienawiść, to rozsądek. Jest Nauczycielem, całe swoje życie poświęca wpajaniu młodym zasad i reguł, chce zbudować zdrowe i rozsądne społeczeństwo. Społeczeństwo odporne na zarazy wrażliwości i irracjonalności, społeczeństwo w którym nie ma miejsca na rozbuchaną indywidualność i chaos. Chce porządku, to wszystko, a cała ta epidemia, konieczność tworzenia getta dla wyrzutków i zachwianie wartości zaprzecza wszystkiemu co robi i w co wierzy.
Rozumiem…

Trzeci i czwarty kubek wina kręcą Coerzi w głowie, mglą spojrzenie i usypiają. Z półotwartymi oczami słucha reszty gadania Nauczyciela o pracy, społeczeństwie i wysiłku. Co za bzdury, zresztą ci Wrażliwi nie mogą być tacy źli, jutro pójdzie i odwiedzi ich wioskę. Tak zrobi, pójdzie za palisadę i nie będzie się nikogo pytać. Nic jej nie obchodzą opinie reszty, ją mają obchodzić? Ją? Poradziła sobie już w tym debilnym świecie, poradziła sobie, nie? Tak zrobi, pójdzie do nich za palisadę, pogada z nimi o Pająku i jego pajęczynie, pogada o życiu i tym jak oni patrzą na resztę. Już nie raz tak robiła, pójdzie za palisadę i pogada z nimi. A teraz spać, miękko, ciepło, mmm… Po co tyle myśleć kiedy można spać, w ciepłej kołderce wina, pójdzie za palisadę, nie powie Nauczycielowi, po prostu pójdzie i już.

Z sennej mgiełki wyłania się brudna i śmierdząca rzeka. Po drugiej stronie majaczą kolorowe domy, trawa jest czarno-szara. Między brzegami rozpięty jest most zbudowany z wielkich szlifowanych kamieni, złączonych ze sobą grubymi linami. Coerzi ślizga się na spoconych kamulcach, zimno przenika przez podeszwy i łapie za kark. Rzeka burczy pod kładką, głodna i niezadowolona. Z mostu schodzi się na ścieżkę, wzdłuż której rozkracza się kilka rozpadających się chat. Ubabrane smołą i gęstą, burą farbą, ślinią się benzynowymi plamami. Na kraciastej ceracie rozłożonej przy ścieżce leżą obrazy i rysunki przedstawiające koty i drzewa, obok nich unosi się duch małego i suchego człowieczka w czerwonej czapce. Jest on jedyną postacią w wiosce. Nagle zrywa się i zaczyna krzyczeć na Coerzi w nieznanym języku, wygania ją na most machając wściekle lewą ręką. Rozczapierzone palce usilnie coś wskazują.

Tym razem budzi ją jej własny język, suchy kołek pokryty tynkiem.
Pieprzony kac…
Wstaje z siennika, masując obolałą głowę. W domu znowu nie ma wody, na stole stoi jedynie wczorajszy dzban wina. Jest kolorowy i śmierdzący, Coerzi zatyka nos i wychyla szklankę wina, krzywiąc się przeraźliwie.
Być alkoholikiem, też mi rozwiązanie…
Wyobraża sobie zmierzwionego i poszarzałego Nauczyciela, który każdego ranka doprowadza się do ładu tajemnymi rytuałami. Widzi jak przeciera szmatką brudne okulary, wygładza spodnie, myje zęby i wychodzi do Szkoły. Uśmiecha się do swoich myśli, ale powoduje to tylko ból. Jej ręce są zdrętwiałe i bezsilne, zwisają ledwo wzdłuż tułowia. Łokcie grają na perkusji żeber.
Do lekarza…

Przychodnia jest równie błotnista i źle oświetlona, co reszta budynków w wiosce. Nad drzwiami wisiała pewnie kiedyś laska Asklepiosa, teraz została po niej jedynie pionowa bruzda. Sam wąż rozpełzł się po całej frontowej ścianie, pokrywając ją czerwonym bluszczem. W poczekalni stoją krzesła, z trudem mieszczące powykrzywiane ciała chorych. Niektórzy mają charakterystyczne dla Wrażliwych ogromne klatki piersiowe, inni chorują na maziste i nekrotyczne choroby. Niewiele brakuje, żeby zaczęli kapać na podłogę. Kalejdoskopowe twarze porośnięte krostami patrzą się na nią nieufnie. Doktor przyjmie panią za jakiś czas, proszę usiąść i poczekać. Siada pod ścianą i łapie się za kolana. Dwie skrzynie biegów, dwie laski z gałką, przestraszone serce bije mocno i szybko. Powietrze jest żółte i łuszczy się obleśnie, zostawiając pożółkły fetor.

Panie doktorze…
Prosi, żeby się uspokoiła, doskonale wie co jej jest. Objawów nie da się pomylić z żadną inną chorobą, szczególnie w tej wiosce. Wrażliwość to jeszcze nie wyrok śmierci, w jej stadium może uda się to jeszcze wyleczyć.
Jak…
Jest wyraźnie wystraszona. Przed oczami majaczą jej setki napęczniałych sylwetek, kasztanowych ludzików o kończynach z zapałek. Przeczuwała to już wcześniej, od kiedy zobaczyła swoje wychudzone ręce, ale wtedy jakoś się pocieszała, głęboko wierzyła w paradoks, jak Abraham wyciągający nóż. Przestała się nawet brzydzić tymi ludźmi, zrozumiała ich odmienne podejście, zobaczyła piękno pajęczyny, ale teraz strach i wstręt wrócił, razem z armią kasztanowych zmor.
Da się…
No cóż, na pewno musi dużo czasu spędzać w Sali Telewizyjnej, na leczenie alkoholem może być już za późno. Od pewnego momentu mimo otępiającego działania zaczyna być stymulujący, widział jak mieszkańcy zza palisady…
Piękny eufemizm, jakby nie mógł mówić prosto w…
Jak mieszkańcy zza palisady kradną wino, żeby lepiej malować swoje obrazy. Na pewno pomogłaby jej stała praca, szczególnie jakaś niewymagająca umysłowo, polegająca na wykonywaniu powtarzalnych czynności. Poza tym absolutna abstynencja od książek, chyba, że podręczników i instrukcji, no i kategoryczny zakaz obcowania z jakąkolwiek sztuką, szczególnie tą autorstwa Wrażliwych.
Nie mów tak doktorku, teraz jestem jedną z nich, jedną ze skazanych, jedną z wyklętych, chyba kpisz sobie jeśli myślisz, że będę oglądała ten pieprzony…
Nie ma więcej wskazań, może jej co najwyżej zapisać jakieś usypiające i uspokajające tabletki.
Dziękuję bardzo, wypchaj się tymi swoimi tabletkami i oglądaj te wasze uśmiechnięte mordy, już wolę pójść sobie za palisadę niż ogłupiać się tu z…
Zaleca też żeby rozmawiała dużo z normalnymi…
Dobra, pójdę i z nimi porozmawiam, w tej wiosce takich nie…
Normalnymi ludźmi. Ostrzega też, że jeśli nie będzie się leczyć choroba będzie postępowała, zostaje jej kilka miesięcy życia.
Kilka miesięcy? Tylko kilka…
Uchodzi z niej cała buta, boi się znów, kilka miesięcy, tylko kilka miesięcy. Tak, ma tylko kilka miesięcy, chyba że zastosuje się do jego rad. Lekarz beznamiętnie podbija pieczątkę, Coerzi zakrywa oczy rękawem i wybiega z gabinetu, słyszy tylko suche ‘Następny!’ i charczenie chorych, przed oczami miga jej pierwsza spotkana Wrażliwa, w strugach deszczu, kolejka przed studnią, żebrząca o kubek wina, biegnie do lasu, siada pod drzewem, opiera się o suche kolana, płacze, łzy kapią na wysuszoną skórę, nie wsiąkają, spadają niżej, drzewo pulsuje, serce bije szybciej, coraz szybciej.

Budzą ją dreszcze. Las mruga nieprzyjaźnie, jest głodna i rozkojarzona. Nie może teraz wrócić do Nauczyciela, nie w tym stanie. Pełna naiwnej wiary idzie w stronę rzeki, chce przejść na drugą stronę. Tam dadzą jej schronienie, tam będzie ciepło, tam ją zrozumieją. Rzeka jest mętna i brązowa, powolny nurt pokrywa jej powierzchnię milionami ślinowych bąbelków. Most z wielkich szlifowanych kamieni, połączonych uczuciem deja vu. Ma ostre krawędzie i czarną bramę zakończoną kolcami, wszystko w Coerzi buntuje się przeciwko niemu. Zły most, takim mostem nie ma po co przechodzić, tak jak nie ma sensu zawracać lub sprawdzać, czy zamknęło się drzwi. Most niechciany przez lewą rękę, a wiadomo, że ona ma rację. Wlecze się dalej wzdłuż rzeki, aż w mokrych brązach dostrzega żółtawe ślady. Z pozoru luźna słoma ograniczona jest dwoma sznurkami, stoi cały czas w jednym miejscu, nie porywana przez nurt. Wypełnia wodę od brzegu do brzegu, rzeka przesiąka przez nią, przepływa przez puste rurki, nurkuje pod, czasem ślini się ponad. Coerzi robi krok w słomę, trampek zapada się po kostkę, zatrzymuje się na czymś twardszym. Drugi krok, trzeci, słoma mlaska i sprężynuje. Powoli i ostrożnie, czwarty i piąty, aż do końca, do drugiego brzegu, gdzie wszystkie domy są kolorowe, a na drzewach wiszą dzwoneczki. Ich dźwięk objawia mieszkańcom jej przybycie, na nieregularnym placu zbiera się tłumek zdeformowanych postaci.

Hej, czy mogłabym…
Ludzie otaczają ją kołem, łapią za ręce, przytulają i prowadzą gdzieś. Po bokach mijają kolorowe pasy rozmazanych kolorów, ręce są kościste i pełne kantów. W pokoju jest ciepło, gorący kubek parzy usta, sucha pościel pachnie pomarańczami. Pod powiekami wiruje mrugająca ciemność.

Dopiero rano świadomie rozgląda się po miejscu, w którym się znalazła. Niebieskie ściany, obklejone rysunkami i reprodukcjami otaczają łagodnie stół, krzesła i duży kawałek wolnej przestrzeni. Z trudem podnosi się z łóżka, każdy krok to lekkie skrzypnięcie. Otaczające ją obrazy są piękne, głos jest pomarańczowy. Nazywa się Meke, zrobiła jej śniadanie. Lepiej się już czuje? Bardzo się cieszy, że do nich przyszła, już nie będzie musiała tam wracać, tu się nią zajmą. Zresztą ona pewnie też im pomoże, jest młoda i silna, przyda się tu.
Dziękuję, z chęcią…
Widzi, że jest świeżo po Oświeceniu, pewnie nikt jej jeszcze o tym nie opowiadał?
Lekarz z wioski…
Nafaszerował ją pewnie prochami i kazał oglądać te ich otępiacze. Drogie dziecko, jak dobrze, że tu trafiła. Jej ciało może być trochę słabe, ale mają na to wszystko sposoby, naturalne i nieogłupiające. Ba, mają nawet specyfiki pozwalające kroczyć po ścieżkach dotąd niepoznanych, ścieżkach w głąb, prowadzących do wnętrza… Ale teraz niech je, później przejdą się po wiosce.
To naprawdę…
Ziarna z miodem i świeżym białym serem są najlepszą rzeczą jaką jadła od dawna. Mocna herbata drażni zęby, niebieskie ściany chcą szumieć i pienić się radośnie. Tak, dobrze, że tu trafiła.

Od samego rana osada tętni życiem. Na placu i uliczkach mieszkańcy malują obrazy, szkicują, rzeźbią, kleją, w bałaganie sznurków i połamanych pędzli słychać dźwięki gitary. Każdy sam wybiera sobie zajęcie, ale zawsze jakoś tak wychodzi, że mają wszystko czego im trzeba, głos Meke przebija się przez gwar. Jeśli chce coś robić, niech tylko da jej znać, a ona zrobi wszystko żeby jej pomóc.
Właściwie to…
Wspomnienie misternej konstrukcji budzi w niej dziwne wzruszenie. To cudownie, że chce mu pomóc, nie jest może zbyt otwarty, ale kiedy już kogoś pozna potrafi być najlepszym przyjacielem. Szczególnie, że ostatnio trochę osłabł, na pewno przyda mu się ktoś, kto będzie z nim nosił ciężkie bale i pomagał przy budowie. Poza tym to praca w lesie, w miłym środowisku- piękny pomysł, widzi, że nie trafiła tu przypadkiem. Hej, niech Mipt, pozna Coerzi, ich nową siostrę! Mipt uśmiecha się szeroko i odrzuca z głowy zielony kaptur. Pachnie mchem i runem.
Witam, miło…
Jest tu zielarzem i lekarzem, jeśli by ją coś bolało, albo chciała spojrzeć na świat z trochę innej perspektywy, niech nie wstydzi się przyjść do jego domu. Siwa broda i oczy jak szparki, mimo zaawansowanej choroby budzi jakąś nieopisaną sympatię. Ma chropowate, popękane dłonie, ich uścisk to tarcie papieru ściernego o tynk.
Właściwie…
Nie ma sprawy, zawsze na początku jest się ciężko przyzwyczaić. Ma dla niej coś, co powinno pomóc. Brązowy woreczek pełen jest podłużnych, poszarpanych liści. Niech pali to w tej fajce, powinna poczuć się dużo lepiej. Ukośne nacięcia pokrywają cały cybuch, ogień wybucha gwałtownie i liście skręcają się czernią. Dym gryzie płuca, ale rozluźnia nogi i ręce. Po kilku pociągnięciach Coerzi uśmiecha się radośnie do Mipta i długo gadają o głupotach.

Drzewa majaczą w oddali, pojawiają się i znikają w potłuczonym świetle stroboskopu. Z daleka układają się w złożony wzór, w niezależną od ludzi i pająków koronkę, gałęzie łączą się z cudzymi pniami. Gdyby tylko krew mogła między nimi krążyć, stworzyłyby jeden organizm, jeden krwiobieg, jedne fraktalne płuca.
A może pod ziemią…
Podczas gdy wyobraźnia kluczy wśród podziemnych kanałów, stopy niosą ją w stronę polany. Pająk nosi niestrudzenie drwa, uważnie i metodycznie.
Przepraszam, chciałam Ci…
To samo zimne spojrzenie, nieufne prychnięcie. Wraca do pracy, nie ma czasu na zajmowanie się głupotami. Coerzi bierze duży odrąbany kawał ze stosu i podaje go Pająkowi.
Podziwiam to, co…
Usta wykrzywiają się, zmarszczki są głębsze niż zawsze. Siekiera waha się jak odwrotny metronom, jak niepewna kukułka.
Rozmawiałam z Meke, powiedziała…
Dziękuje, bierze od niej drewno, twarz wygładza się nieznacznie. Nic więcej nie mówi, ale pozwala Coerzi pracować ze sobą. Ona nosi i podaje, on wizjonerskim okiem ocenia, szacuje i dopasowuje w odpowiednie miejsca. Absurdalna pajęczyna zyskuje kolejne kręgi, sklejana razem przez osiem współpracujących kończyn.

Wraca do osady wycieńczona. Kiedyś kazali jej biegać, pamięta to dobrze, zawsze była przedostatnia, zbyt ambitna, żeby dać się zupełnie pokonać, zwymiotowała wtedy całe śniadanie. Ledwo łapie oddech, co chwile musi się zatrzymywać. Serce wali tak mocno, że niemal trzęsie jej klatką piersiową. Czuje jego dudnienie przy każdym wdechu i wydechu, dyktuje rytm całemu ciału, wyznacza tempo kroków. Zbawienny dom pachnie jedzeniem, gdzie się tak długo podziewała?, naprawdę ma szczęście, że jest tu kucharką, mogła trafić do jakiejś obsesyjnej malarki, która by się o nią wcale nie troszczyła, śmiech Meke przebija się przez kłęby pary. Nie ma siły śmiać się z nią, czuje tylko ulgę, po kolacji pójdzie do Mipta, może serce przestanie w końcu tak szaleć. Na razie, bum, bum, szczęka zębami o widelec, bum, bum, sztorm herbaty w filiżance.

Mipt, czy to normalne…
Hmm, raczej tak, kiepska sprawa, wie. Każdy przez to przechodzi, za jakiś czas będzie już oczyszczona i nie powinna mieć z tym więcej problemów.
Co to…
Oczyszczona, osuszona, pozbędzie się tej niepotrzebnej mokrej waty wypełniającej jej ciało, która teraz tak przeszkadza. Jeszcze kilka dni i powinno być po wszystkim, na razie może jej zaoferować, dym wypełnia pokój, słodki zapach skleja oczy, przypływ powiek, im mniej świata przecieka przez soczewki tym lepiej.
Mipt, dobrze…
O to chodzi dziecinko, o to chodzi. Głaszcze ją po szyi, dotyka płatków uszu, przeczesuje włosy. Suche palce są cienkie jak zęby grzebienia, kiedy się ostatnio czesała? Dobrze jej, oddycha swobodnie, uspokojone serce pozwala dojść do głosu myślom. Pragnie, brakuje jej.
Mipt, zagraj mi…
Nie umie, ale intonuje swoją ulubioną piosenkę, wybijając dłońmi rytm na stole. Ma lekko zachrypnięty głos, ale Coerzi siedzi zasłuchana, 'they call her smokey taboo' … Bum bach, stół dudni, 'I got your name tattooed', głos przeplata się z drewnianym echem, płomień świeczki ścieka lśniącym woskiem, kropelki obracają się wewnątrz siebie, w woskowej kuli widać zwichrzoną przyszłość.

Patrzy się na dziesięć srebrnych krążków, które leżą na kawałku niebieskiego materiału. To pierścionki, które zrobiła dla niej Rinn, miejscowa jubilerka. Coerzi lubi nosić je na palcach, ale jeszcze bardziej zdejmować i układać w geometryczne wzory, przesuwać po stole w rytm muzyki w dziwnym tańcu okręgów.

Idzie z tłumem w stronę lasu. Co chwile ktoś wybucha płaczem, Coerzi też pociąga nosem i ociera cieknące powoli łzy. Ma czerwone oczy, na lewym ramieniu ręka Mipta próbuje ją pocieszyć. Prawa dłoń tarmosi brzeg sukienki, palce chodzą nerwowo zaciskane imadłami bezsilności. To część naturalnego cyklu, rozumie, że to dla niej pierwszy raz i może być trochę szokujący, ale musi się po prostu uspokoić. Gorący dym parzy gardło, łzy parują, zostawiając na policzkach lśniące kryształki soli.
Co teraz się z nią…
Pochowają ją, oddadzą drzewom. Kiedy krew odpływa z mózgu, osoba umiera, ale serce żyje jeszcze przez jakiś czas. Jeśli zakopią je w dobrym miejscu, wyrośnie z niego parę, może nawet kilka nowych drzew.
Ale po co…
Tradycja, jak zawsze. Poza tym, to jedyny sposób. Coerzi przygryza mocno dolną wargę, pomarszczoną starą mandarynkę. Ciekawe, czy granitowe płyty nie pozwalają zwykłym cmentarzom stać się lasami pompujących drzew.

Dużo myśli i pisze. Fascynują ją symbole, rozrastająca się z dnia na dzień pajęczyna pobudza jej wszystkie zmysły. Marginesy każdego zeszytu pokryte są obsesyjnymi nitkami, niewiele brakuje, żeby zaczęła je rozplatać między nogami krzeseł jak nieszczęsny Oliveira, siedzący na parapecie i gapiący się na grę w klasy. To dopiero był koleś, ciekawe, jak by się tu czuł.

Maleńka, musi zrozumieć, bez tego ani rusz.
Ale ja…
Czas to długa rzeka, ale to nie jest jakaś głupia metafora. Ludzie nie pojmują po prostu, że to nie jest wspólny kawał płynącej wody, każdy ma swój strumyk, dopiero one się łączą, ale nie o to chodzi.
Tak, słyszałam już te wszystkie…
Nie chodzi o czas jako koło, chodzi o czas prywatny, czas subiektywnie plastyczny. Z każdą sekundą coś w nas umiera, starość nie jest nagłym skokiem. Ale sekunda jest tylko sztucznym konceptem, porażką w zrozumieniu ciągłości. Leży na podłodze, Mipt siedzi obok po turecku. Dym pod sufitem kręci się w dziwne spirale, a może czas jest dymem?
Mipt, a jeśli czas…
Nie ma różnicy, mała.

Szczególnie lubi przechadzać się po lesie i przytulać się do drzew, spływa na nią wtedy odwieczna mądrość i spokój, czuje jak razem z nimi wrasta w ziemię i łączy te dwa pozornie odmienne światy- podziemne królestwo piasków i chmurną elektryczność. Stoi teraz przed swoim ulubionym, nazywa go Paziem. Na popękanym jak świeży chleb pniu Pazia widnieje mnóstwo twarzy- młodych, starych, nieznanych. Przychodzą i odchodzą z najmniejszą zmianą światła, różne z każdej strony. Nieznane głowy ludzi, do których przyzwyczaiła się już, których odwiedza, jak grób babci, jak Mipta. Ciekawe czy Paź widzi w jej twarzy fakturę znajomej kory, czy włosy pachną ulubionym mchem. Czy kiedy dotyka go czule, jej linie papilarne udają cudze krwiobiegi, czy w jej szepcie słychać szum dalekich liści.

Ale przecież czyste idee…
Co rozumie przez czyste idee? Ludzkie mózgi są ograniczone, przez własne formy i schematy. Jedni chcą wrócić do dzieciństwa, inni próbują oderwać słowa od znaczeń. Coerzi patrzy na stojący na szafce dzbanek, dziubek jest dziwnie wywinięty, przypomina obrażony język. Po powierzchni krążą wypukłe cienie, niewyraźne i płochliwe. Na uchu wisi kluczyk, do tego w końcu służy dzbanek. Oderwać przedmioty od przeznaczeń.
Co to ma do…
Ogranicza nas forma, myślimy słowami. Język wyznacza ścieżki, przestawia słowa w ogólnie przyjęte miejsca. Zna na pewno tę anegdotkę o Eskimosach, iluś tam słowach na śnieg. Czy zdaje jej się, że miałaby szanse opisać śnieg z taką dokładnością jak oni? Może dodawać przymiotniki, porównywać, ale każdy przymiotnik ma swoje znów zabarwienie, zamiast śnieżnej bieli wychodzi co najwyżej bury lód.
Czyli dla nas, posługujących się tym językiem, są idee…
Nie nazwałby ich aż zabronionymi, ale tak, są niemal niedostępne. Muskają je może z brzegu, na tyle na ile pozwala im ich zabarwienie, ale w środku, w czystym środku czai się większe zrozumienie, może nawet ścieżka do idei zupełnie na razie niedostępnych.
Nie dało by się w takim razie…
Stworzyć nowy język. Ścisły i czysty, najlepiej złożony z samych liczb. Do tego zakaz używania publicznie, żeby nie nadawać półtonów i kontekstów. Język do samodzielnego myślenia, język-droga do idei, które później ewentualnie można by było publikować w jednym z dostępnych dialektów.
Za dużo tego, daj mi…
Słoik z winem przechodzi z ręki do ręki, kubek z urwanym uchem robi za doniczkę. Oderwać słowa od znaczeń, co za bzdura.

Gotuje z Meke. Lubi bulgoczącą wodę i pękające bąbelki. Dzieli warzywa na bliźniaki ostrym lusterkiem noża. Gilotyna nie mogła być zbyt błyszcząca, kat widziałby wtedy głowę ofiary, i to z niekorzystnej perspektywy. Linie zbiegu, skosy- tłumaczył jej to kiedyś Mato, lokalny malarz. I tak już nie szkicuje, poszedł kilka kroków dalej. Musi mu opowiedzieć o drzewach, na pewno będzie umiał coś z tym zrobić.

Ufam ci Mipt, ale nie rozumiem…
Nie nalega, ale radzi żeby to wzięła. Czuje, że to już niedługo, naprawdę lepiej będzie jeśli przeżyje to głęboko i świadomie. W ręce drobinki białego proszku, po prostu pod język i już. Gorzkie, piecze i płonie w ustach. Gorąco, gorzko!
Blee, ohyda, coś ty mi…
Spokojnie, niech popije i siedzi spokojnie. Zostawi ją teraz samą, niech niczego się nie boi- to co się stanie jest naturalne, każdy przez to kiedyś przechodzi.
Ale…
Cii, dziecinko, nie może z nią zostać. Ciemność gęstnieje w miejscu gdzie stał, pokój jest pusty, mruga lampą, gorzkie światło, zamknięte oczy.

Ręce szumią, dziwne drgawki przebiegają wzdłuż ramion, coś szepce wewnątrz. Patrzy po raz kolejny w dół, tam gdzie patrzyła się ostatnio tak często. Dłonie obklejone kablami żył, tak wypukłych i zewnętrznych, tak obcych i zielonych. Dłonie wychudzone, jakby całą ich żywą substancję wchłonęły te bladochore narośle, które ssały tak długo, aż wygięły palce, pokurczyły stawy, paznokcie bezsilnie wbijają się we wnętrze dłoni, tę kiedyś mięsistą górkę tuż za nadgarstkiem. Rozcięta skóra nie krwawi, wszystko co ciepłe, czerwone i żywe dawno już zostało wysiorbane, wypróżnione, odwodnione, wyciśnięte jak z tubki. Pozostał tylko szkielet dłoni, ostre i kruche palce, na każdym z nich srebrny pierścień od Rinn. Srebrne krążki zaciskają się, wiją, kręcą i trą o przesuszoną skórę. Walczą o ostatnie kropelki, chcą je zatrzymać choćby na tym krótkim odcinku, w desperackim akcie zamknąć malutki obieg skazany na porażkę bez dostępu do serca. Żyły nadymają się i pulsują, próbują wyciągnąć nieposłuszne kropelki, przepchnąć je przez zbyt wąskie tunele. Nie mają dość siły, srebrzyste gardło jest zbyt ciasne, dusząc i naciskając powstrzymuje dalszy ruch krwinek, które zaczynają płynąć w drugą stronę, do koniuszków. Wszystkie krople gromadzą się w opuszkach, spływają tam ze wszystkich paliczków, ścięgien i włókien. Malutkie strumyczki ściekają do paznokci, wylewają się na ich powierzchnię i pokrywają lśniącą, ciemnoczerwoną emalią. Rzadka krew kapie na podłogę, rozbijając się o nią bezgłośnie; po chwili zastyga. W przyćmionym świetle widać cienie grubych żył na bladej skórze, zmatowiałe srebro pierścieni i lśniące, świeżo czerwone paznokcie. Jest Oczyszczona.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
vetinarii · dnia 11.12.2010 13:49 · Czytań: 2876 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 11
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
czarodziejka dnia 11.12.2010 14:27
Cytat:
biało-przezroczyste jak ciasto francuskie
Cytat:
Kościele- mieszanką
- brak spacji. Więcej jest błędów ale to zostawiam innym. Nie dałam rady przeczytać całości bo długi tekst i nie mój styl. Akcja nie jest nudna, czyta się dość szybko.
Krzysztof Suchomski dnia 12.12.2010 00:03
Za długie i za trudne, żeby wziąć "na raz", więc tylko przeleciałem na szybkim przewijaniu. Piszesz hermetycznie, dużo tu symboli, zakodowanych odniesień. Jest w tym klimat, który pociąga, ale nie mam dziś zdrowia, żeby się bez programu deszyfrującego przez to przebijać. Sorry, może innym razem :)
Tak czy owak, witam na portalu :)
Izolda dnia 13.12.2010 22:41
Zaciekawia, ale ponieważ podzielę sobie czytanie na krótsze odcinki, to wrócę z komentarzem, gdy doczytam.
Ale dołączam do Krzysztofa z powitaniami.:)
Usunięty dnia 18.12.2010 09:11 Ocena: Świetne!
Dotknięta przez "Autocenzurę" wskakuję tutaj i - o! dziwo! - perełka :)
Troszkę mnie drażni ten bezkompromisowy dualizm żyć/światów, z drugiej jednak strony może tak to właśnie jest i "kompromisów" nie ma.
Samospalenie lub martwota (ducha).
To tak "na szybko", jak coś jeszcze wymyślę, to tu wrócę :)
Bardzo mnie się podobało :)
vetinarii dnia 18.12.2010 12:07
czarowniku, Krzystofie, Izoldo: to mój pierwszy tekst na portalu, sam nie wiedziałem czy/jak go dzielić, nazwa działu 'Długie Opowiadania' przekonała mnie, żeby wrzucić go jako całość... Następnym razem pociacham.

kmkmk: gratuluję dobrnięcia do końca, cieszę się, że się podobało :) A przedstawienie dualizmów i kontrastów było celem, więc kompromisów nie ma, można co najwyżej jednorazowo przejść na drugą stronę, ale wrócić już niełatwo...
Krystyna Habrat dnia 18.12.2010 20:47
Tekst ambitny, jakie lubię. Na razie go trochę poczytałam, trochę przejrzałam, bo ze względów niezależnych ode mnie - chwilowo nie mogę za dużo czytać na raz. Jeszcze wrócę. Tego typu teksty czytywałam w "Literaturze na świecie" i stanowiły dla mnie niedościgły wzorzec. Oczywiście nie sugeruję naśladownictwa, ale wysoki, hermetyczny, poziom. Z pobieżnego przeglądu wiele scen i refleksji przypadło mi do gustu. Np o miejscu dla wrażliwców za palisadą i o książkowej makulaturze (choć to straszne!)
Na razie brak mi jeszcze wizji całości. Powrócić więc warto. Mam nadzieję, że mnie ta opowieść nie przerośnie. Że zrozumiem.
Nie przejmuj się, jeśli nie wszyscy ją docenią. Zima ostatnio sprzyja schodzeniu na łatwiznę.
Wasinka dnia 19.12.2010 01:11
Intrygująca opowieść. Dwie, jak się okazuje, przeciwstawne strony sposobu egzystowania w świecie człowieka, które wykluczają się wzajemnie. Trzeba dokonać wyboru. Co nie jest łatwe. Indywidualizm, pasja wyrzucone za palisadę...
Początek świetny, co zachęca do dalszego czytania. To, co następuje potem, nie zawodzi. Przyjęta konwencja sprawia, że tekst nabiera swoistego klimatu. I przynosi też dobry efekt, gdyż mamy tu narrację trzecioosobową (plus wstaweczki pierwszoosobowe, ale przecież niedopowiedziane zawsze - ciekawy zabieg), a czytelnik czuje się, jakby siedział w bohaterce i wszystko obserwował jej oczyma, czując „nią” i odbierając intensywnie wszelkie bodźce.
Tytuł bardzo dobrze współgra z treścią.
Pisanie idzie Ci gładko, machasz lekkim piórem. Zgrabnie tworzysz obrazy, konstruując intensywnie oddziałujące wizualnie słowne związki.

Interpunkcja do podszlifowania.
Masz również powtórzenia i małe potknięcia. Podam przykłady (sugestie):

Udaje się jej podnieść na łokcie, rękawem próbuje pozbyć się - powt. się

breji – brei

Strumyki brązowej papki spływają jej powoli po udach – bez „jej”

Chce się skulić w pozycji embrionalnej i usnąć, ułożyć w kałuży o temperaturze trzydzieścisześćisześć stopnia i odpłynąć. Zamyka oczy, szczypie się w rękę - nieścisłość mała: chce usnąć, ale szczypie się w rękę (kolejne zdanie może trochę wyjaśniać, ale wówczas w innej kolejności postawiałbym zdania...)

stęchłe powietrze o zapachu ozonu – jakoś stęchły zapach nie kojarzy mi się z ozonem...

otaczają okrągły plac. Na środku placu stoi studnia – powt., proponuję wyrzucić drugi plac

Coerzi może przebrać się w jego koszulę i spodnie, może i będą – powt „może”

Ahh... – czy to zachwyt? Więc może Ach...

Kiedy Coerzi budzi się z rękoma zaciśniętymi na kocu, zbielałe pięści są zimne i zdrętwiałe. / Coerzi wstaje i narzuca na siebie koszulę Nauczyciela ze sztywnym kołnierzykiem - niepotrzebne, wg mnie, powt. Coerzi

Kawałek w oddali widać szereg – „kawałek w oddali” nie brzmi dobrze (kawałek dalej? Albo tylko „w oddali”?)

Wrażliwa kuli się i zbliża się – powt. się; można z drugiego „się” zrezygnować, według mnie

dzielą się wszystkim (,) co mają. Wszyscy są tam szczęśliwi – wszystkim/wszyscy

Przecież już jej mówił, że lekcje już trwają – powt. już

Na masywnych podwyższeniach górują one nad – „one” niepotrzebne wg mnie

kobieta syczy na nią ze wściekłością – może być bez „na nią”; z wściekłością

Niepewna właściwego zachowania Coerzi – bez „Coerzi”

dowidzenia – do widzenia

Każdy z nich ma bordową komż(ę)

Wpatrującą się w namiętnie - ?

balia, którą ona zużyła wczoraj (,) wystarczyłaby mu inaczej na cały tydzień – zrezygnowałabym z „mu”, „inaczej” i „ ona”

wszystko dziwne się tu wydaje. Nie czuję się najlepiej – powt. się

Zdziwiłaby się, gdyby zobaczyła (,) ile makulatury Rimbauda walała się po chatach Wrażliwych – wala się

nie akceptujących – nieakceptujących

Widzi za to (,) jak zżera ich choroba, jak nadyma ich klatki piersiowe, jak wysusza ich ciała, jak czyni z nich kaleki – czy powtórzenia „ich” celowe? Jeśli tak, to tracą zamierzoność w zderzeniu z „nich”; może zostawić tylko pierwsze „ich”?

własnemu właścicielowi – sugeruję wyrzucić „własnemu”

Może to są wciąż ich komórki / pozbawiając ich – powt. ich

Po pewnym czasie zdolni są jed(y)nie


To małe potknięcia z pierwszej połowy tekstu, na razie nie wypisuję dalej, gdyż może nie masz na to ochoty ;-) Nie brałam pod uwagę interpunkcji (tylko przy przykładach czasem dodałam w nawiasie, gdy brakowało).


Tekst ciekawy i wart przeczytania. Połknęłam w całości naraz ;-)

Pozdrowienia księżycowe zostawiam.
Usunięty dnia 19.12.2010 02:20 Ocena: Świetne!
Cytat:
kmkmk: gratuluję dobrnięcia do końca,


ej, tylko bez takich. Wcale nie brnęłam, a płynęłam zafascynowana czarem Twej fantazji... :)
fiu fiu

Ja tu jeszcze (chyba) wrócę.
Pozdrówki.
vetinarii dnia 19.12.2010 15:27
Sokole: dziękuję, przejmować się brakiem zrozumienia nie tylko nie muszę, ale wręcz nie mogę, biorąc pod uwagę wiszące pod tekstem, cieszące serce komentarze :)

Wasinko:
chyba zabraknie mi w tym komentarzu słów, żeby wyrazić swoją wdzięczność Tobie. Nie dość, że tak mi słodzisz i idealnie odczytujesz moje zamiary (ta 3-osobowa, ale 'osobista' narracja była właściwie dla mnie najważniejszym elementem tekstu, wielkim osobistym eksperymentem z formą- jeśli zauważonym, to myślę, że udanym :)), ale jeszcze tak skrupulatnie doradzasz poprawki... Nie chce mi się wciąż wierzyć, że zadałaś sobie trud wypisywania wszystkiego w tak długim tekście... Wszystkie sugestie oczywiście słuszne, poprawiłem zgodnie z Twoimi radami, resztę tekstu przejrzałem sam pod kątem podobnych niedoróbek (faktycznie, przeglądając tekst przed wrzuceniem na portal nie za bardzo zwróciłem uwagę na powtórzenia i zaimki, a i kilka czysto językowych błędów mi umknęło). Dzięki jeszcze raz! :)

kmkmk:
niech Ci będzie, gratuluję więc dopłynięcia do końca, bez potrzeby brnięcia i zbędnego balastu :)
Wasyl dnia 06.05.2012 00:14
Siedzę ostatnio w takich klimatach. Interesująco. A czy długo? Po wydrukowaniu - opowiadanko śmignęło.
Podoba się. Jest ciekawie, temat i atmosfera wciąga.
Pozdrawiam.
Carvedilol dnia 16.03.2017 09:27 Ocena: Świetne!
Bardzo dobrze napisane, od początku do końca utrzymany styl i klimat.
Teraz obowiązkowo muszę poznać inne Twoje dzieła.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:74
Najnowszy:wrodinam