Marysię poznałam w liceum. Była niebanalna i zdecydowanie wyróżniała się spośród tłumu idealnie przeciętnych uczniów naszej klasy. Nie chodzi mi o zawsze związane z tyłu głowy włosy w kolorze podstarzałej pomarańczy, bądź liścia, który nie do końca zdecydował czy zostać żółtym, czy może jednak przybrać barwę brązowawą; nie o piegi, zdobiące nos i górne partie policzków; nie o wyblakłe brwi oraz rzadkie rzęsy; nawet nie o mocną, przysadzistą sylwetkę, ale przede wszystkim o otaczający ją zapach, charakterystyczny dla okolic publicznej toalety. Nie, nie to, żeby Marysia nie używała mydła! Nigdy nie zauważyłam, żeby miała brudne uszy albo szyję. Nosiła nawet w plecaku dezodorant, chociaż nie wiem czy go używała. Ona zwyczajnie tak pachniała, tak pachniał jej pot, zeszyty, dom, chusteczki higieniczne. Cóż, ponoć każdy człowiek został przez los obdarzony jedyną, niepowtarzalną wonią. Najwidoczniej dla wybrańców przeznaczono olejki eteryczne lepiej wyczuwalne, ale za to z dolnej półki estetycznej. Bywa i należy się z tym pogodzić.
Marysia mieszkała na wsi. Nie to, żebym ja była wielkomiejską panią, ale nigdy nie czułam lęku przed jazdą tramwajem i nie traciłam orientacji w terenie, gdy tylko przeszłam na drugą stronę ulicy. Bo czym się różni chodnik po prawej stronie od tego po lewej? Przecież życie, a konkretniej trasa ze szkoły na stację kolejową, nie jest polityką! Dla Marysi strona chodnika nabierała rangi niemal kluczowej i jej zmiana mogłaby się skończyć zabłądzeniem, katastrofą drogową albo czymś jeszcze gorszym, o czym nawet nie chcę wspominać. Za to ona lepiej ode mnie grała w kosza i szybciej biegała. Tak, mimo swojej korpulentnej postury, była świetna na wuefie. Nie musiała nawet chodzić na SKS – praca w polu, używanie roweru, jako środka transportu oraz codzienne przemierzania na „autonodze” trasy z domu na stację i z powrotem, zrobiły swoje. Tak już jest w przyrodzie, że nikt nie może być do końca felerny ani do końca idealny. Ja tam nie mam nic przeciwko takiemu układowi. Wolę być nawet niepozorna, niż wyróżniać się z otoczenia piskliwym głosikiem, niemodnym i do bólu skromnym ubiorem oraz zakładaniem białej, maminej bluzki z okazji Dnia Kobiet. Marysia obrała drogę nieprzeciętności. Zadziwiające, że w świecie Mandaryny i Dody takie „okazy” jeszcze istnieją.
Pomimo mało zachęcającego wyglądu oraz niemiłego zapachu, była w klasie lubiana. Kiedy dziś zastanawiam się nad tym fenomenem, dochodzę do wniosku, że każda dziewczyna obok niej czuła się ładną, a każdy chłopak miał od kogo spisać zadanie domowe. A nie, Marysia nie była typem kujona, pewnie dzięki temu dało się z nią jakoś żyć. Uczyła się raczej przeciętnie, ale cechowały ją skrupulatność, sumienność oraz poczucie obowiązku. Lepiej lub gorzej, ale lekcje odrabiała, a kiedy miała problem z angielskim, to zawsze ktoś jej pożyczył zeszyt. Ostatecznie, czego się nie robi za „odbębnione” zadania z matmy i chemii? Trzeba sobie pomagać, jak to w szkole.
Tylko czasami Marysia smutniała. Powiecie, gorsze dni może mieć każdy? Pewnie tak, ale jej gorsze dni, a właściwie chwile, zaczynały się zawsze po ostatnim dzwonku dnia. Wtedy dziewczyny spotykały się w szatni za swoimi sympatiami, chłopcy biegli adorować koleżanki z młodszych klas i cały świat zaczynał chodzić parami, ewentualnie czworo czy sześciokątami, ale obowiązywała zasada, że liczba kątów musi być parzysta. Po lekcjach zapominano o „nieprzeciętnej i w sumie dobrej kumpeli”. Marysia zawsze pozostawała nieparzysta. Czasem jakiś chwilowy singiel dotrzymał jej towarzystwa w drodze na stację, innym razem – ktoś z grzeczności oddał chwilę z ukochanym, ale na pierwszy rzut oka było widać, że dziewczynie jest zwyczajnie przykro.
Kiedyś miała naprawdę złą chwilę i postanowiła się komuś poskarżyć. Padło na mnie. Tego dnia po raz pierwszy zrozumiałam, jak bardzo może boleć samotność. Nigdy wcześniej ani nigdy później nikt nie opowiadał o niej z takim żalem. Właściwie nie bardzo wiedziałam, jak mogę pomóc koleżance. Nie potrafiłam kłamać, że, w myśl zasady „każda potwora znajdzie amatora”, i ona kiedyś dostanie swój przydział. Zwyczajnie w to nie wierzyłam, bo chłopak musiałby być pozbawiony zmysłu wzroku i węchu, o słuchu nie wspominam, bo nad piskliwym głosem można zapanować.
– Trzeba się cenić – powiedziałam ni z gruszki ni z pietruszki.
– Co? – zdziwiła się Marysia.
– Trzeba się cenić, bo... bo miłość jest piękna. Nie można jej darować byle komu. Czasem lepiej poczekać...
I tak dalej... I tak dalej... Sprzedałam dziewczynie stek sloganów, powtarzanych mi przez babcię. Może one były mądre, ale zupełnie nieżyciowe. A ona uwierzyła i jeszcze mi podziękowała. Od tego dnia często powtarzałam: Pamiętaj, Maryś, trzeba się cenić. Chyba pomagało, bo rzadziej widziałam smutek na jej twarzy.
Po maturze licealne przyjaźnie straciły na mocy. Zapomniałam o Marysi oraz jej problemach, zaczęłam studia, zmieniłam tryb życia, planowałam założenie rodziny. Kiedy jednak zadzwonił telefon, a słuchawce usłyszałam znane nazwisko, pamięć przywołała obraz pomarańczowych włosów i niepowtarzalnego zapachu. Zostałam zaproszona na parapetówę. Wcale nie chciałam iść, jakoś mi się nie uśmiechało odnawianie szkolnych znajomości. Zwyciężyła ciekawość. Bo Marysia nie należała do osób zamożnych, a tu nagle – kupiła mieszkanie, w którym urządza imprezę dla kolegów. Zadziwiające.
Kilka dni później stawiłam się pod wskazanym adresem – nowoczesny blok, domofon, czyściutka klatka schodowa... Przyznam, że pozazdrościłam. Drzwi otworzyła mi niewysoka, dobrze zbudowana kobieta. Pachniała markową wodą toaletową, a na jej głowie pyszniła się burza ciemnobrązowych, modnie przyciętych włosów. Gdyby nie wyblakłe brwi i piegi na twarzy – nie rozpoznałabym szkolnej koleżanki. Ona natomiast nie miała wątpliwości, kim jestem. Rzuciła mi się na szyję, wyraziła radość ze spotkania, zaprosiła do środka. Tu kolejny powód do zazdrości – mieszkanie trzypokojowe, pięknie urządzone, wyposażone w najnowszy sprzęt gospodarstwa domowego, drogie meble... Pod wonią odświeżacza powietrza niknął nawet „marysiowy” zapach.
Gospodyni z dumą oprowadziła mnie po dobytku, zademonstrowała telewizor, zajmujący pół ściany, wannę z urządzeniem do masażu, zaproponowała nawet, żebym została na noc. Była niezwykle miła i serdeczna.
– Maryś, ale skąd to wszystko? – zapytałam, bo ciekawość jednak mnie zżerała. – Wygrałaś w totka?
– Wygrałam bardzo mądrą przyjaciółkę – odpowiedziała dumnym głosem.
– Nie rozumiem?
– Pamiętasz, jak mi mówiłaś, że trzeba się cenić?
– I?
– Widzisz, ja tak zrobiłam. Wyceniłam siebie na pół miliona.
Zakrztusiłam się pitą właśnie herbatą.
– Co? – zapytałam pomiędzy jednym a drugim kaszlnięciem.
Marysia poklepała mnie w plecy, nakazała unieść ręce.
– Dziś niewiele kobiet potrafi cenić swoje ciało – wytłumaczyła, kiedy doszłam do siebie. – Zresztą, przecież ty mi to powiedziałaś. Widzisz, faceci są gotowi wiele zapłacić za prawo pierwszeństwa.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, co Marysia zrobiła. Za darmo, z miłości żaden jej nie chciał, a znalazł się taki, który zapłacił za to, że przed nim nie miała innego. I to nieźle zapłacił. Cóż z tego, że dziewczyna została sama, kiedy pięknie się urządziła, wyrwała ze wsi, za którą nigdy nie przepadała i teraz jest wielką panią? Przecież taka sytuacja ma same plusy – nie trzeba prać skarpet, wycierać ze stołu kółek po kawie i myć brudnych kubków.
A ja, głupia, oddałam się za darmo, facetowi, którego do dziś kocham i razem ledwie wiążemy koniec z końcem...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt