Aby język giętki II (Słowa, słowa, słowa ...) - Krzysztof Suchomski
Proza » Inne » Aby język giętki II (Słowa, słowa, słowa ...)
A A A
Miał być jeden odcinek o języku i słowach, ale wątków nazbierało się tyle, że nie dało rady wszystkiego za pierwszym podejściem opowiedzieć. Musiał Tata Adasia przerwę zrobić, bo mu od tego gadania całkiem w gardle zaschło. Popiwszy, właściwy sobie wigor odzyskał - będzie zatem modny, zwłaszcza w branży filmowej, sequel. A skorośmy już przy filmie, to czy zauważyliście, że w najważniejszych scenach z reguły bohaterowie coś do siebie mówią?

Jesteś piękna, gdy się złościsz mówi John Wayne (do Angie Dickinson), Zagraj to jeszcze raz, Sam mówi Humphrey Bogart (do Sama), Jupikaej, mada faka mówi Bruce Willis (do zapalniczki). Padają słowa i są ważne, bo bez nich scena nie przeszłaby do legendy.

Nie przypadkiem przytoczono tu właśnie amerykańskie produkcje, bo to amerykańskie filmy miały w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wpływ na męskie rozmowy Taty Adasia i jego kolegów. Te amerykańskie dialogi, krótkie, dosadne, cyniczne imponowały im, na przydługaśnych monologach duszy wychowanych. Celne riposty i powiedzonka starali się przenosić potem do codziennego języka i swoich z bliźnimi kontaktów. Później, pod ich wpływem, rodziły się rdzennie już polskie: Nie ze mną te sztuczki, Brunner, Nie chce mi się z tobą gadać albo Albercik, wychodzimy.

Produkty amerykańskiej kultury, które wtedy docierały do ciekawskich oczu i uszu Taty Adasia, nie przypominały dzisiejszej, przeżutej wielokrotnie papki. Czy to w postaci książek, czy filmów serwowano polskiemu odbiorcy z reguły rzeczy dobre, sprawdzone, cieszące się zasłużoną renomą, a nierzadko arcydzieła. One miały pozytywny wpływ na słowiańskie umysłowe i językowe rozmemłanie. Ich pragmatyzm ukazywał Tacie Adasia bezproduktywność naszych mesjanizmów, wallenrodyzmów i cierpiętniczego wiwisekcjowania bebechów, pozwalał przywrócić niezbędną równowagę między idealizmem a realizmem i uczył unikania, na ile to u nas możliwe, gadulstwa(*).

Jest taka scena w “Ojcu chrzestnym”, która następuje po pełnej dramaturgii, ale i filmowego piękna, egzekucji Sonny’ego na autostradzie. Vito Corleone (Marlon Brando), wracający do zdrowia po zamachu, schodzi w nocy do salonu, gdzie spotyka przybranego syna i doradcę Toma Hagena (Robert Duvall) siedzącego ze szklaneczką whisky. Dochodzi do dialogu:

Vito Corleone: Moja żona płacze u góry. Widziałem samochody zajeżdżające przed dom. Mój consigliori, myślę że powinieneś powiedzieć swojemu donowi to, o czym już wiedzą wszyscy.
Tom Hagen: Mamie nic nie mówiłem. Chciałem iść na górę, obudzić cię i osobiście przekazać wiadomość.
Corleone: Ale najpierw musiałeś się napić.
Hagen: Tak.
Corleone: Już się napiłeś.
Hagen: Strzelali do Sonny’ego na rogatkach. Nie żyje.

Nie pada tu ani jedno zbędne słowo. Mario Puzo, autor książki, był również autorem scenariusza. W stosunku do książkowego oryginału wprowadził w cytowanym dialogu, być może za radą Coppoli(**), poprawki, które uczyniły go perfekcyjnym. Większość chyba bardziej pamięta film. To on pierwszy do nas dotarł, gdy zrobił na całym świecie furorę. Dopiero potem wydano w Polsce książkę, która w Stanach już przed nakręceniem filmu była bestsellerem. Tak, bestsellerem, bo były takie przedludlumowe czasy, kiedy ambitna, dobra proza potrafiła wdrapać się na listy przebojów.

Czytając “Gubernatora”, “Układ”, “Świat według Garpa” lub “Paragraf 22”, oglądając “Dwunastu gniewnych ludzi”, “Obławę”, czy “Ojca Chrzestnego”, nie miał Tata Adasia bynajmniej wrażenia, że wcina hamburgery. Ot, paradoks naszych czasów. Gdy byli politycznymi i militarnymi wrogami, nasza, źle im życząca, władza dbała, byśmy brali od nich tylko co najlepsze. Teraz, gdy są naszymi sojusznikami, bierzemy od nich cały ten chłam na wagę, jak leci. Kto to pierwszy powiedział: chroń mnie, panie Boże, od przyjaciół? - usiłuje sobie bezskutecznie przypomnieć Tata Adasia.

Inna z jego ulubionych scen filmowych pochodzi z nakręconego także przed hamburgeryzacją planety filmu “Blade Runner” Ridley’a Scotta. Deckard (Harrison Ford) jest zawodowym tropicielem i zabójcą androidów, sztucznych istot obdarzonych psychiką i wszystkimi ludzkimi cechami z wyjątkiem empatii. Androidy i tak żyją z wyrokiem śmierci, bowiem są zaprogramowane na czteroletnią egzystencję. Jeden z androidów, Roy Batty (Rutger Hauer), próbuje dotrzeć do swojego konstruktora, by wymóc na nim przedłużenie życia, Okazuje się to niemożliwe, ich śmierć jest nieodwołalna. Jak trafnie napisał jeden z krytyków: film stawia ważne pytania o granice i istotę człowieczeństwa, oraz odpowiedzialność twórcy za swoje dzieło. W kulminacyjnej scenie, w niesamowitej scenerii skąpanych w deszczu dachów opuszczonych wieżowców, android, na moment przed ostatecznym "zgaśnięciem", ratuje życie do końca tropiącego go prześladowcy i mówi przerażonemu człowiekowi:

Widziałem rzeczy, którym ludzie nie dali by wiary. Ogień niszczycieli lecących do ataku w Pasie Oriona. Widziałem rozbłyski promieniowania kosmicznego w ciemnościach Wrót Tannhausera. Wszystkie te chwile zaginą w czasie, jak łzy w deszczu. Czas umierać.

Mistrzowskie epitafium, po którym ciało androida nieruchomieje w strugach deszczu, a z jego rąk wzlatuje uwolniony gołąb. Na piękno tej sceny złożył się kunszt reżysera, operatora, scenografa, kompozytora, aktorów, ale nie dane byłoby Tacie Adasia cieszyć się tym filmem, gdyby wcześniej obraz tego świata nie powstał w czeluściach wyobraźni Philipa K. Dicka i nie obrodził nowelą “Czy androidy marzą o elektrycznej owcy?”.

Tata Adasia podziwia opisane sceny ze względu na to jak trafnie, a jednocześnie oszczędnie użyto w nich słów. Umiejętność użycia właściwych słów we właściwym momencie jest być może najważniejszą umiejętnością, jaką może posiąść człowiek(***). Specjaliści od nazywania różnych rzeczy wymyślnymi wyrazami nazywają ją inteligencją emocjonalną. Kto to wymyślił? Oczywiście, Amerykanie. Termin świetnie dobrany (słowa!), nie za długi, nie bardzo skomplikowany, a brzmiący wystarczająco, w ich rozumieniu, naukowo (czyli popularnonaukowo w naszym). To się musiało dobrze sprzedać(****). Ale nie o biznesie miał Tata Adasia gawędę snuć, tylko o słowach i ich urodzie.

Rzeczy piękne mogą się zaczynać od wypowiedzenia kilku słów, na przykład takich: So here I am once more on the playground of the broken hearts. Po polsku też nieźle by brzmiało, ale zostało powiedziane, a konkretniej wyśpiewane po angielsku. Tymi słowami zaatakowała Tatę Adasia, zupełnie wtedy nieprzygotowanego, pierwsza płyta Marillion. Tak się właśnie zaczyna, od tego wyznania Fisha, które przechodzi w fantastycznie brzmiący utwór. Tatę Adasia mile zaskoczyło, że w latach osiemdziesiątych ktoś miał odwagę nagrać muzykę, jakby czas cofnął się o dziesięć lat, i jeszcze zrobił to z taką klasą. Ale to, czym ta płyta dokopała mu przede wszystkim, był tekst pierwszego utworu, dość pretensjonalnie zatytułowanego „A Script for a Jester’s Tear”. Nie czytał wcześniej czegoś tak intensywnego o wzgardzonej miłości.

Uraczył Tatę Adasia tą muzyczną niespodzianką nie kto inny jak Piotr Kaczkowski i tu, jak się domyślacie, wracamy do „trójki”, bo przecież nie sposób jej było po jednym odcinku, tak po prostu, porzucić.


Ocalić od zapomnienia: Nocny program (*****)

Na imię mu było Duke ...

Kobieta z Wenus i mężczyzna z Marsa żyją sobie w blokowisku z betonu, jakich tysiące stoi na tym kawałku planety Ziemia, gdzie akcja się dzieje. Dzieje, a ściślej mówiąc, przenosi wstecz, jak to we flashbackach, niegdyś romantyczniej zwanych retrospekcjami.

Trzydzieści osiem metrów kwadratowych na parterze jedenastopiętrowego wieżowca. M3 - dla młodego małżeństwa, z przestrzenią życiową według norm jeszcze gomułkowskich. Dwa pokoje, "ślepa" kuchnia, łazienka z toaletą - dwa w jednym, korytarzyk, na którym nie zmieści się szafka na płaszcze. Wyśniony pałac. Jeśli się wcześniej mieszkało w zimnej, wilgotnej suterenie, bez łazienki i centralnego ogrzewania. Przeprowadzali się w stanie wojennym - był wtedy czerwcowy upał, czołgi i ciężarówki z wojskiem zdążyły już zniknąć w koszarach. Mieszkają tu od roku, zdążyli się z miejscem oswoić, nacieszyć nim. Jest normalnie, nareszcie. Ale poza tym nienormalnie, bardzo nienormalnie, zupełnie nienormalnie, kartkowo nienormalnie, absurdalnie nienormalnie - w pracy, na ulicach, w sklepach, w telewizji. Tylko szyba dzieli ich od nieprzyjaznego, uciążliwego świata za oknami. Ale jednak dzieli. Są po swojej stronie świata. Razem.

Jest sobota, przed dwudziestą trzecią. Przyciemnione światło. Dziecko już śpi w dziecinnym pokoju. W pokoju dorosłych gra radio. Program trzeci. Mężczyzna z Marsa zakłada szpulę z taśmą do magnetofonu. Widać, że lubi to robić, nieomal to celebruje. Kobieta z Wenus przygląda się jego dłoniom pieszczącym najważniejszy domowy sprzęt. Głupio być zazdrosnym o magnetofon, to tylko przedmiot - więc stara się nie być. Na magnetofon wydał dużo więcej niż miesięczną pensję, nawet nie powiedziała swoim rodzicom, ile naprawdę kosztował. I tak pukają się w głowę na jego lekkomyślność, zgoła nie poznańską rozrzutność. Ale on od początku ich znajomości powtarzał, że bez muzyki nie potrafiłby żyć i ona mu uwierzyła.

Będzie nagrywał. Muzyki mają sporo na taśmach, ale tu nie o nią chodzi, a w każdym razie nie o samą muzykę. Czekali na ten program, jak zwykle. Wróci pora na napisanie listów nigdy nie napisanych. A może znów będą pukać do drzwi kamienia? Wszystko może się stać, kiedy zanurzą się w wielką, czystą kroplę nocy, która spłynie do ich pokoju. Nawet godzina, której nie ma.

Przyszedł, nic nie mówiąc. Na imię mu było Duke ...

Słyszą znajomy dźwięk syntezatora. Głos mówi: witaj, niewidzialny przyjacielu. Mówi do tysięcy, ale zwraca się do każdego z osobna, bo taki już jest. Z każdym z osobna prowadzi dialog. Kto z nas dwojga wymyślił drugiego?- pyta. Słowa - z pietyzmem wymawiane, wybrane wcześniej, ale trafiające w nastrój chwili, współtworzony przez akompaniament. Muzykę jak splątane drzewa i muzykę obrośniętą mchem. Jest w niej wszystko. Jest świat w obłokach, jest noc, jest szczekanie psa i skrzypienie pióra, jest tajemnica kwiatu róży i tykanie zegara. Remedium na to, co za oknami. Enklawa. Nadzieja. Bo nadzieja jest o stokroć mądrzejsza, niż się o niej mówi.

Nadzieja jest potrzebna kobiecie z Wenus i mężczyźnie z Marsa, tu, na planecie Ziemia, gdzie przyszło im się z losem zmierzyć. Każde na swój sposób silne i każde na swój sposób kruche. Ale kiedy będą spleceni razem, splątani jak ciała kochanków w Kamasutrze, staną się liną, której nikt i nic nie zerwie. Jeszcze tego nie wiedzą, a zanim to nastąpi, przejdą kryzysy i zawieruchy, dni lepsze i dni gorsze, będą się ranić i godzić i udawać, że nic się nie obchodzą. Będą przechodzić z klasy do klasy życia. Dobrze, że nie wiedzą, co ich czeka.

Słowa. Ile słów trzeba było oswoić, by ktoś zechciał uwierzyć w kolory godzin? Dobrze, że jest cisza i są barwy, dalekie echo tych sprzed istnienia wzroku.

Na imię mu było Duke ... Marzył, by być ptakiem lecącym nad morzem muzyki.

Słuchają razem, schowani w enklawie, oddzieleni na ten krótki czas od szponów i pazurów rzeczywistości. Brakuje im doświadczenia, nie starcza im cierpliwości, nie znoszą czekania. On chciałby zmienić ją, ona chciałaby zmienić jego. Słuchają Głosu, który mówi: doświadczenie uczy, że kochać to nie znaczy patrzeć na siebie nawzajem, ale patrzeć razem w tym samym kierunku. Słyszą to samo, ale rozumieją każde po swojemu, każde chce, by drugie patrzyło dokładnie w tym kierunku, co ono.

Ona chce, by ją przytulił. Pragnie go zatrzymać. Dla siebie i dla córki. Mieć go przy sobie. Mądrego, ale zwariowanego, błękitnookiego, smukłego, bezczelnie pewnego siebie, pyszałkowatego sowizdrzała. Zapalczywego, ale delikatnego, przebrzydłego egocentryka, któremu zdaje się, że świat właśnie wstrzymał oddech w oczekiwaniu na jego pojawienie się na scenie, ale w tym mniemaniu chłopięco niewinnego, jak Kubuś Puchatek, co najbardziej lubił bajki o sobie samym.

Mężczyzna z Marsa nie godzi się na to, co widzi wokół siebie. Chce zmienić świat, a ona nie lubi, kiedy on tak się szarpie, rzuca na uwięzi realiów, zapomina o swoich ograniczeniach. Z jednej strony jej to imponuje, ale z drugiej jest niebezpieczne i lekkomyślne. Wolałaby, żeby dostosował się do reguł narzucanych przez świat - tak byłoby lepiej dla nich, dla rodziny, dla domu. Nie możesz jak inni? Tak marzy o pogodnym, pozbawionym trosk życiu.

On potrzebuje wsparcia i akceptacji, bo dosyć się nasłuchał "dlaczego nie jesteś taki jak inni", całe dzieciństwo tak mu przeszło. Nosi zbroję wojownika, twardziela, musi być męski, bo tak trzeba, jest przecież z Marsa, cholernemu światu nie można pokazać słabości, zwątpienia, bo zeżre cię żywcem, gdy tylko wyczuje niemoc. Teraz, po zrzuceniu pancerza, jest wrażliwy, sentymentalny i bezbronny. I taki właśnie wchodzi do ogrodu marzeń i słów, które potrafią.

Przyszła, niosąc w dłoniach zamyślenie - mówi Głos. O tak, dobrze powiedziane. Bo zamyślenie, to słowo, które trafia w sam środek tarczy.

Mój smutek to mój zamek, nikt go zdobyć nie może - to z Kierkegaarda. Wenusjanka patrzy na Marsjanina, ale nie dostrzega smutku, tylko wielkie zamyślenie. On jest teraz gdzie indziej, często to robi. Jest zazdrosna o jego myśli, że bywają daleko i bywają tam bez niej. Jest zazdrosna o jego zainteresowanie światem, wolałaby, żeby problemy domu rozwiązywał, a nie problemy świata.

Samotność - wyniosła, dumna i nieprzystępna księżna. Właśnie tak, Głosie. Skąd wiedziałeś? Czarodzieje przecież mają to do siebie, że rozumieją wszystko.

Na imię mu było Duke, książę niepowtarzalności...

Ona potrafi najwspanialej na świecie milczeć, w jej milczeniu jest pytanie i odpowiedź, jest aprobata i zachęta, jest oczekiwanie i spełnienie. W tym miejscu, gdzie kończą się wszystkie słowa, jest zrozumienie. Kiedy są razem i nic nie mówią, to ona milczy do niego, a on? Nie wiadomo do kogo. Jego myśli wędrują gdzieś daleko, jak ptaki, a ona chciałaby je ściągnąć do gniazda.

On - skazany na wybór między marzeniem a obowiązkiem, nie może dojść do ładu ze swoim charakterem. Jest jak wilk stepowy, Harry Haller, z powieści Hermana Hesse - kontestator, który jednocześnie zazdrości innym małej mieszczańskiej stabilizacji, miota się między być a mieć.

Ona patrzy na tę jego szamotaninę, obserwuje jego złość, gniew i upór, trudno jej się z tym pogodzić, ale już wie, że on zawsze będzie miał swoją górę, na którą musi się wdrapywać. Będzie, niczym bohater piosenki "The Boxer" Simona i Garfunkela, niósł ciężar wspomnień o każdym ciosie, który go powalił, ale zawsze wstanie gotowy do walki. A kiedy zdarzy się, że będzie lizał rany po zderzeniu ze światem interesów, pełen pretensji do losu, który obiecywał i zdradził, ona odnajdzie w sobie niezłomność i skopie losowi tyłek. Nie domyślają się jeszcze, co im przeznaczone, kiedy tak żeglują po wyczarowanym oceanie, nad którym unosi się mgiełka muzyki.

Słuchają, chłoną słowa, cieszą się muzyką i wspólnym przeżywaniem. Szkoda, że w takich chwilach nie można naprawdę zatrzymać czasu. Cichnie wiatr, kończy się melodia. Bez upływu czasu i bez bólu, nadchodzi delikatnymi stąpnięciami, ledwo muskając ziemię pokrytą kolorową mozaiką liści - kryształowa dama snu.

Kobieta z Wenus i mężczyzna z Marsa wstaną jutro i zatopią się w rytuałach codzienności. Jajka na twardo, czy na miękko, kochanie?

Przeszedł uśmiechnięty, gardził uproszczeniami... Na imię mu było Duke, książę niepowtarzalności.



Kaczkowski przez dekady był muzycznym guru Taty Adasia. W czasach licealnych, kiedy Tata Adasia rozpoczynał swój wieloletni związek z „trójką” byli też tam inni prezenterzy muzyczni(******). Tata Adasia pamięta Witolda Pogranicznego, Dariusza Michalskiego, Janusza Kosińskiego, Irenę Nenemann, Marka Gaszyńskiego. Ale jego przywiązanie szybko zdobył Kaczkowski i jego „Mini – max”. Pan Piotr pojawiał się też w innych audycjach „trójki”, na przykład „Muzycznej poczcie UKF”, ale „Mini – max” był jego znakiem firmowym. Na czwartkową audycję czekał Tata Adasia cały tydzień. Nic dziwnego. To właśnie w niej poznawał „Floydów”, „Crimsonów”, „Zeppelinów”, „Purpli”, a potem w złotym wieku „muzy” progresywnej Emerson Lake & Palmer, Yes, Genesis, czy Gentle Giant. Przeżywał rocka bardzo intensywnie. Pamięta, że gdy pierwszy raz usłyszał, oczywiście w „Mini – maxie”, suitę „Atom Heart Mother”, nie potrafił do rana zasnąć. Przetrawiał to, co usłyszał, wydarzenie, którego świadkiem były jego uszy i próbował odtwarzać je w pamięci. Wcześniej nie wyobrażał sobie, że również tak może brzmieć rockowa kapela.

Kaczkowski nie tylko „puszczał” muzykę, potrafił już wtedy pięknie o niej opowiadać. Imponował Tacie Adasia wiedzą, wyczuciem i nienaganną wymową angielskich tytułów i nazwisk, co wówczas było rzadkością, a i dziś nie jest regułą. Jemu nie mogło się przydarzyć coś takiego, czego wysłuchał Tata Adasia razu pewnego w „jedynce”: „a teraz przed państwem zespół Leda Zeppelina w utworze …”.

Pan Piotr był niepodważalnym autorytetem, kreował mody, nobilitował wykonawców, przybijał stempel jakości na płytach. Mówiło się, na przykład, że wylansowana przez niego w Polsce walijska kapela Budgie miała więcej fanów nad Wisłą niż na Wyspach. O Kaczkowskim i jego płytotece krążyły i nadal krążą legendy. Legendy podsycane jego niechęcią do publicznego prezentowania własnego wizerunku. To go wyraźnie odróżniało od kolegów z „trójki”, którzy, gdy tylko zwietrzyli szansę, na wyścigi pchali się do telewizji. "Kaczor" pozostał Głosem. Właśnie takim, przez duże G i jedynym, niepowtarzalnym. Nikt inny nie potrafił stworzyć takiego klimatu, przemówić tak wzruszająco do naszej wyobraźni, odwołać się do naszej wrażliwości.

Do końca życia będzie Tata Adasia pamiętał nocny program, w którym Głos wyczarował, nie wiadomo skąd, opowiadanie „Słoneczne brzegi rzeki zapomnienia” Irwina Shawa. Był to dzień po tataadasiowych trzydziestych urodzinach i Tata Adasia słuchał tego opowiadania, jakby było napisane właśnie dla niego. Szukał go później, ale nie trafił na nie w druku. Nigdy nie było w Polsce wydane i zrozumiał po latach, że Pan Piotr sam je wtedy dla swoich słuchaczy przetłumaczył. To opowiadanie jest Tacie Adasia szczególnie bliskie, z dwóch powodów. Pierwszy, że dopiero teraz, gdy jest w wieku Hugh Forestera, jego bohatera, w pełni je rozumie i smakuje. Drugi, bo na pięćdziesiąte szóste urodziny Adaś wręczył mu przetłumaczony przez siebie egzemplarz - piękniejszego prezentu nie mógłby sobie Tata Adasia wymarzyć.

Wielu słuchaczy „trójki”, zwłaszcza młodszych, chętniej wspomina ”Niedźwiedzia” i jego Listę - rzecz gustu. Marek Niedźwiedzki jest propagatorem „muzyki środka”, mającej najwięcej zwolenników i jest ujmująco sympatycznym „szołmenem”, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. „Trójkową” instytucją stał się również, jeszcze przed „Niedzwiedziem”, Wojciech Mann, którego nie sposób było nie polubić. Tatę Adasia kupił, kiedy, bodaj w Muzycznej Poczcie UKF, prezentując utwory wybrane przez słuchaczy, zapowiedział z takim komentarzem, będącego przedmiotem westchnień licealistek i ich mam, Julio Iglesiasa: „To państwo wybraliście i moim obowiązkiem jest ten wybór uszanować, ale chcę żebyście państwo wiedzieli, że puszczam to z prawdziwym obrzydzeniem”.

I żeby dopełnić tę w nieplanowany sposób rozpoczętą listę do … powiedzmy, karety asów, dodać trzeba koniecznie Tomasza Beksińskiego, ale o nim przeczytacie w innym rozdziale, mimo że będzie to miało ścisły związek ze słowami, co więcej - słowami wydrukowanymi.

Bo rozgadał się Tata Adasia o słowach w eterze, a miejsce ich przede wszystkich na papierze, nic lepszego w kwestii nośnika dotąd nie wymyślono. Choć próby są. Globalizacja pod rękę kroczy z digitalizacją. Obie, z gracją pariasów, do księgarń wtańcowały, za cel swych umizgów, czytelników obierając.

Na początek podsuwają im książki wydane na płytach CD, do odsłuchania. I to - zdaniem Taty Adasia - jest do przyjęcia, zwłaszcza dla kogoś, kto latami słuchał w „trójce” powieści w odcinkach. Czekało się na kolejne odcinki z niecierpliwością, bo bardzo często leciały na antenie powieści, które jeszcze nie ujrzały księgarnianych półek. No i fajnie - przyjął "nowe" po męsku Tata Adasia - oko sobie odpocznie, ucho popracuje, zawsze to pewne urozmaicenie. Na początek przećwiczył nowinkę, łącząc przyjemne z pożytecznym, na „Dolinie Muminków”. Działała. Panu Kowalewskiemu udało się uśpić tataadasiową wnuczkę pomiędzy dziesiątym a dwunastym rozdziałem. Zachęcony powodzeniem, dla siebie kupił Tata Adasia „Idiotę” Dostojewskiego, z panem Pszoniakiem. Do posłuchania w samochodzie. Dla dobra innych użytkowników dróg obiecał nie zasypiać.

Te wydania przynajmniej starają się trochę przypominać książkę. Wydawcy dbają, by było co „wziąć do ręki”, bo wiedzą, że przyjemność obcowania z książką zawiera w sobie także doznania odbierane zmysłem dotyku. Ale co będzie - frasuje się Tata Adasia - jeśli w przyszłości zamiast zakupu namacalnego e-booka będziemy ściągać z netu plik z empe-trójką, czy jakąś tam empe-siódemką? Czy książka podzieli los płyty?

- Hmm… Biblioteka na twardym dysku? I czym tu oko nacieszyć? To jednak nie to - kręci nosem Tata Adasia, rzewnie spoglądając na własnoręcznie przez siebie malowane, pociągane lakierem, skręcane i przytwierdzane do ścian półki domowej biblioteki. - Eee ... Słowom jednak lepiej i godniej na papierze.

To znaczy, miejsce słów jest przede wszystkim w naszych umysłach. Umysł jest najwłaściwszym magazynem dla słów, ale tylko jeden człowiek wpadł na to, by książki w nim ukryć w całości. Idea, by doprowadzić, w imię uratowania wyższych wartości, do całkowitego zespolenia człowieka z książką, do osiągnięcia mistycznego stanu jedności, w którym podają ci rękę na powitanie Rzeczpospolita Platona lub Podróże Guliwera Swifta, jest jak osiągnięcie absolutu. Nie można złożyć książce większego hołdu, tego nie da się przelicytować. Tak, to oczywiście Ray Bradbury i najpiękniejszy pomysł ratowania kultury w ciężkich czasach.

Tak źle nie jest, powiecie. Nie palimy książek. No nie, ale pozwalamy je zasypać stertą wydawniczych śmieci. Czy lepszy brak, czy ten potop? Tata Adasia zgadza się, że różne mogą być na to punkty widzenia.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych spotkał w księgarni kolegę. Nie widzieli się prawie dziesięć lat. Stojąc wśród regałów i lad wypełnionych tysiącami kolorowych, świeżutkich, pachnących książek, wspominali lata osiemdziesiąte spędzone w klubie fantastyki. Rozmawiali rzecz jasna o książkach, ich wspólnej pasji. O książkach wydawanych za komuny, serwowanych nie hurtowo, z przepychem rozrzutności, jak teraz, lecz skąpo, nierzadko pokątnie. Książkach policzalnych, a jednocześnie elitarnych, bo dostępnych nielicznym. Stanowiących wtedy wspólną intelektualną własność, bo o nich się dyskutowało z wypiekami na twarzy jeszcze zanim zostały wydane, śledząc zapowiedzi wydawnicze i komentując trafność wyboru. Nieliczne zdobyte egzemplarze krążyły wśród grona czytelników, którzy w ten sposób byli ze sobą kulturowo kompatybilni.

Wspominali drukowane na powielaczach pisemka i noce spędzone nad własnymi, "domowej roboty" tłumaczeniami przywiezionych z zagranicy bestsellerów. Teraz pełne półki, krzykliwe okładki, zalew tandety, dezorientacja i brak wspólnego tematu.

- Tamte czasy miały swój urok, nie to co dziś – podsumował kolega Geniu. Tata Adasia uśmiechnął się i bez słowa pokiwał głową. Nie do końca się zgadzał, ale rozumiał, co kolega chciał powiedzieć. Tęsknił za czasami, w których zdobywanie i czytanie książek było przygodą. Dziś czuje się jak myśliwy przed regałem z konserwami.

Zadrukowuje się tony papieru tekstami bez należnego starania tworzonymi i często kubek w kubek do siebie podobnymi. Brak takiego pietyzmu dla słowa, jaki kiedyś Tata Adasia znajdował u Parnickiego, tej leksykalnej precyzji połączonej ze słowotwórczą fantazją i frywolnością, którymi urzekał go Lem. Tata Adasia nie zamierza nikomu wmawiać, że ich styl był dawniej wyznacznikiem poziomu, ale jednak istniała świadomość, że są to wzorce i one na tym świeczniku, na którym stały, były dla każdego zainteresowanego pisaniem widoczne. Teraz, nawet jeśli takowe wzorce powstają, to toną w kompostach wydawniczej pulpy i żadna życzliwa dusza wideł człowiekowi nie poda.

Owszem, są w tym bałaganie perełki, ale one zgodnie z zasadami rachunku prawdopodobieństwa muszą się pojawiać w takiej masie tekstów. Tylko jak na nie trafić? Niełatwo o wiarygodnego przewodnika w tej dżungli, a jak już się wam taki kandydat na Tutora z usłużną podpowiedzią pojawi, obejrzyjcie go uważnie od stóp do głów, czy mu gdzie logo sponsora nie wystaje.

Trudno się nostalgii za przemijającym światem ustrzec, trudno uniknąć gorzkiej refleksji. Tata Adasia wychował się wśród książek i swoje dzieci tak wychował, a teraz spotyka na swojej zawodowej ścieżce, trzydziestoletniego, szybko robiącego karierę, menedżera, mówiącego mu, że nie ma czasu na czytanie książek. Zgroza. Bo żeby chociaż był głupi. Wręcz przeciwnie, bystry, zdolny jak rzadko, tylko, jak sam uważa, jest inaczej skonfigurowany. Dokładnie tak się wyraził. Mało tego, mówi to Tacie Adasia tak obojętnie, jakby mówił o tym, że kawę pije bez śmietanki ze względu na cholesterol. Signum temporis. Pomijając fakt, że jest w tym pewnie jakaś poza, nasuwa to jednak Tacie Adasia mało optymistyczne wnioski na przyszłość. O co ten hałas, po co od razu uogólniać, to tylko jedna osoba – powiecie. No tak, ale może się rozmnażać. Gorzej jeszcze, kiedyś może dojść do władzy.

Język codzienny ubożeje w przerażającym tempie. Nikt chyba tego nie bada, a powinno się to robić. Litujemy się nad środowiskiem, przyrodą, nad każdym rozdeptanym żuczkiem, prowadzimy skrupulatne statystyki ginących gatunków, zagrożonych stworzeń, a co z ginącymi słowami, umierającymi językami, wymierającymi formami okazywania ludzkich uczuć? Nie zasługują na naszą uwagę?

Tata Adasia podejrzewa, że to nasze lenistwo, karmione technicznymi udogodnieniami, internetem, wciskającą się wszędzie esemesowatością, doprowadza do postępującego zubożenia zasobu słów używanych w podstawowej funkcji języka – funkcji komunikowania. Bo po co się męczyć i stawiać litery, gdy można użyć skrótu lub wkleić emotkę. Pół biedy, gdy to się tylko w sieci dzieje, ale niestety te nawyki przenoszą się do sfery pozainternetowej. I ziom do zioma, zamiast powiedzieć, że coś go rozbawiło, artykułuje sylabę lol i wszystko jasne, przynajmniej dla nich obu. Umiejętność konwersacji odchodzi w zapomnienie i brzegi tej rzeki nie wyglądają ani trochę słonecznie. Już rodzą się następne pokolenia, które w ogóle nie będą sobie zadawały trudu z mozolnym składaniem słów. Będą tylko emotami szczerzyć kły, wywalać jęzory i odstawiać drgawy.

I pomyśleć - wspomina Tata Adasia - że kiedyś istnieli ludzie, którzy potrafili wszystkie możliwe emocje wyrazić jedynie za pomocą słów. Niepojęte, prawda?... I komu to przeszkadzało?

__________________________________
(*) co do tego ostatniego - z kiepskim, jak widać, skutkiem.
(**) nie tylko reżysera, ale i współscenarzysty
(***) Choć na pewno nie każdy. Tak między nami, to wielu tej umiejętności powinno się jak najprędzej nauczyć, a są i tacy, którzy pewnikiem nie nauczą się nigdy.
(****) no i parę wydawnictw znów zarobiło niezłą kasę na poradnikach.
(*****) W tekście wykorzystano fragmenty nocnych audycji Piotra Kaczkowskiego nadawanym w Programie III w latach 1982 i 1983
(******) Tak się wówczas ich określało, a nie mianem didżejów, czy innym, podobnie obelżywym.


Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Krzysztof Suchomski · dnia 21.01.2011 09:26 · Czytań: 1159 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Szuirad dnia 21.01.2011 14:22
Witaj

Na początku ciągle wskakiwało Ci duże I :)

"wracamy do „trójki”, bo przecież nie sposób jej, tak po prostu, porzucić." - to jest niemozliwe a Piotr Kaczkowski - To jest głos, tak rozpoznawalny, głos, ktory sam w sobie jest instytucją. A kiedy trafiam na "Ciemna Sytroną Mocy i Olę Kaczkowską to głos Piotra zawsze gdzieś się w srodku obudzi.
Teraz na stronie Trójki odsłuchuję też stare Mini Maxy ;)

"Wróci pora na napisanie listów nigdy nie napisanych." , "muzykę obrośniętą mchem" - świetne

Gorzkie podsumowanie, ale jego smak do dużej części populacji i tak nie dotrze. Żeby wiedzieć, że coś jest gorzkie, trzeba najpierw wiedzieć co jest słodyczą

"I komu to przeszkadzało?" - pytasz - Być może nikomu, może to taki trend w ewolucji... technologicznej napewno, co do kuklturowej zdania bedą podzielone... i linia podziału pokryje się z granicami pokoleń

Rosnie apetyt na książkę :)
zajacanka dnia 22.01.2011 00:35
Krzysiu, litosci!
Ty wiesz, ze jest cos takiego jak kalendarz? W nim sa miesiace, tygodnie, dni, godziny. A tych czesto brakuje na przeczytanie opowiesci Taty Adasia, choc chcialobysie, a nie staje (czasu-dla niewtajemniczonych).
Przeczytalam tylko fragment. Wroce:)
Buzka
Miladora dnia 23.01.2011 03:42 Ocena: Świetne!
Wspaniałe, Krzysztofie.

Proszę o książkę z autografem.

Duża buźka z uśmiechem.




Pytanie:
- kiedy Tata Adasia rozpoczynał mój wieloletni związek - mój?
Krzysztof Suchomski dnia 24.01.2011 01:37
Szuiradzie, Zajacanko, Milu - dzięki piękne.
Aniu - dałaś mi do myślenia. A skoro już wiem, że powoli czytacie, to będę dla Was pisał wolniej :lol:.
A poważniej - chcę przeróbki i poprawki zakończyć do połowy lutego. W takim tempie nie ma szans, by wszystko przepuścić przez PP. To jeszcze 7 niepublikowanych tekstów o podobnej objętości plus dwa krótsze. Chyba czas zacząć formować drużynę betareaderów.
Pozdrawiam spod nocnej lampki :)
Nova dnia 24.01.2011 11:26
Tylko czy wydadzą, jeżeli większość ukazałaby się na PP?!
Ja "chcę" na papierze, więc trzymam kciuki za powodzenie.:D
Wasinka dnia 24.01.2011 19:35
Czasem to aż ciareczki przechodzą wzruszenia, gdy tak o zapomnianych zakurzańcach słownych na przykład dywagujesz. I historia kursywą wymowna znowu.

Nie będę tym razem się wychylać ;) (emotka to tak a'propos emotkowych czasów, o których wspominasz ;) ), więc napomknę tylko, żebyś sobie uporządkował "sprawy" kursywy (nie mówię o tej, która wnosi całą opowieść w tekst) czy cudzysłowów. Proponuję kursywę stosować do wszelakich tytułów, a cudzysłów dla cytatów. I ujednolicić - w zależności, jak postanowisz.
Przypisy przypuszczam, że zamienisz na liczby?

Aha, "mimo że" piszemy bez przecinka (pod jakimś tekstem nawet bajeczkę stworzyłam na ten temat, gdyż sporo ludzi zapomina o owej zasadzie ;) ) - przecinek przed "mimo".
I przed "czy" również przecinek niepotrzebny, chyba że się powtarza albo nie jest zwykłym spójnikiem, lecz zaimkiem (wtedy trzeba postawić).

"Nie zasługują na naszą uwagę?" - to zdanie wydaje mi się niepotrzebne (subiektywnie), bo bez tego wydaje mi się bardziej wymowne pytanie poprzednie...

To tyle uwag technicznych na razie...

Pozdrawiam księżycowo.

P.S. A i ja na papierze z chęcią ujrzę, nawet wiem, komu bym podarowała jeszcze Twoją książkę (poza sobą samą).
Krzysztof Suchomski dnia 25.01.2011 00:31
Nova - witam i dzięki za komentarze, także te pod innymi tekstami. Pozdrawiam :)
Wasinko, dobry duszku - masz rację z ujednoliceniem wyróżników tytułów i cytatów, zrobię z tym porządek po ostatecznym doborze tekstów. Podobnie z przypisami, będą numerowane. Pomyślę nad tym zdaniem, nie chcę pochopnie decydować o tej godzinie.
Pozdrawiam spod nocnej lampki :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty