Katar leczony trwa siedem dni, a nieleczony tydzień... - bassooner
Proza » Groteska » Katar leczony trwa siedem dni, a nieleczony tydzień...
A A A
...czyli jak trafiłem do lekarza homeopaty.


Poszedłem z katarem do homeopaty. Nie jakiegoś tam nawiedzonego szamana, po kursach korespondencyjnych, a prawdziwego, najprawdziwszego lekarza homeopaty z tytułem doktora nauk medycznych. Zapytacie, czy w ogóle warto z katarem do kogokolwiek chodzić, trwonić czas, pieniądze na wizytę, lekarstwa, skoro od dawien dawna wiadomym jest, że katar leczony trwa siedem dni, a nieleczony tydzień? Odpowiem, że warto ponieważ leki homeopatyczne (jak gdzieś wyczytałem) odpowiednio dobrane, działają błyskawicznie, że już po pierwszej dawce jest zauważalna poprawa! Nie szkodzą organizmowi, nie rujnują kieszeni, a co za tym idzie nerwów, jak w przypadku zapłaty za leki konwencjonalne, gdzie aptekarz powinien do razu, z punktu, dorzucić coś na uspokojenie.
Homeopatia, oto jedyna słuszna droga! Taka medyczna nanotechnologia, gdzie nieskończenie małe ilości różnych, dziwnych (najczęściej trujących) substancji, wzmacniają twój organizm, pobudzając pokłady potężnej energii do walki z chorobą. W efekcie czego zdrowiejesz szybciej, niż po zażyciu najmocniejszego nawet antybiotyku (a fe!).
Oczywiście sceptycy powiedzą, że jak może leczyć coś, co chemicznie nie zawiera nic? Rozcieńczenie leków homeopatycznych jest tak duże, że w łyku wody, którą „pociągasz” ze szklanki, do której dodałeś jedną „kuleczkę” leku, nie ma pewno nic więcej, niż sama woda. Ale przecież bakterie i wirusy, były od zawsze, a spróbowałbyś opowiedzieć o nich z pełnym przekonaniem, tak z pięćset lat temu, przed świętą inkwizycją? No właśnie. Nauka po prostu na obecnym etapie rozwoju, nie jest w stanie zrozumieć działania takich skomplikowanych substancji.

Dobra. Dosyć tego zachwalania. Wchodzę do gabinetu. Wygląda inaczej niż konwencjonalny. Jest w nim całe mnóstwo różnych, zapewne mądrych, książek, które poukładane na półkach, sięgają aż po sam sufit. Pani doktor wita mnie bardzo serdecznie, po czym, następuje miła rozmowa, w trakcie której przeprowadzony zostaje dogłębny wywiad, co do mojej osoby; jakim to jestem człowiekiem, gdzie pracuję, co jadam, jaką mam grupę krwi, czy nie nadużywam alkoholu i czy jestem nerwowy. Po tym wszystkim pani doktor, nie oglądając w ogóle mojego gardła, nosa oraz nie przeprowadzając żadnych dodatkowych badań, ogłasza diagnozę! Wszystkiemu winne jest mleko i pszenica...
- Nie powinien pan pić mleka, bo bardzo alergizujące jest, oraz zrezygnować ze spożywania pszennego pieczywa oraz innych rzeczy zawierających pszenicę. Chleb proszę jeść tylko żytni, albo orkiszowy. Dostanie go pan w sklepach ze zdrową żywnością, ale może pan, co polecam, kupić mąkę orkiszową i samemu piec chleb w domu. Z tym, tak zwanym żytnim, musi pan uważać, bo prawie każdy zawiera pszenicę, a pszenica to największe zło. Chleb musi być w stu procentach żytni, najlepiej z maki razowej i na zakwasie, albo orkiszowy. Pszenica występuje też w każdym placku, babce, każdym ciastku, pączku i rogalu, czyli najlepiej zrezygnować ze spożywania tych alergizujących produktów, od których ma pan katar.
Hmm... - pomyślałem, dotychczas sądziłem, że katar mam gdy mnie przewieje, wyjdę na chłód bez czapki, czy po ostrym chlaniu z kumplami, kiedy organizm jest osłabiony, a tutaj takie nowości. Wszystkiemu winna jest dieta, a właściwie jej brak, czyli moje złe odżywianie. Nie dawało mi jednak spokoju pytanie, że przecież pszenicę i mleko spożywam od zawsze, cały, okrągły rok, a katar miewam sporadycznie. Spytałem więc, a pani doktor udzieliła mi logicznej i wyczerpującej odpowiedzi.
- Bo widzi pan, mleko i pszenica powodują zwiększoną produkcję śluzu w organizmie i kiedy osiąga to wartość krytyczną, organizm pozbywa się go poprzez katar. Gdy zastosujemy odpowiednią dietę, zlikwidujemy przyczynę, a co za tym idzie skutek, czyli w pana przypadku – katar.
Nie powiem, przekonała mnie. Od dawna wiedziałem, że jem gówniane żarcie. Czas zmienić stare przyzwyczajenia, odżywiać się zdrowo omijając szerokim łukiem McDonald's i inne fast foody. Na zakończenie mojej wizyty, otworzyła jedną z kilkunastu szufladek mieszczącej się w słusznych rozmiarów sekretarzyku i zaczęła gmerać wśród kilkudziesięciu, różnych, plastikowych pojemniczków. Kiedy znalazła ten właściwy, z małej kartki papieru wykonała, tyciunią torebeczkę, nie większą od saszetki herbaty, zakleiła ją u dołu centymetrowym kawałeczkiem, przejrzystej taśmy klejącej, po czym delikatnie ściskając ją po obu stronach, lekko rozchyliła. Odkręciła plastikowy pojemniczek, przechyliła i pukając w niego wyprostowanym palcem wskazującym, zaczęła wsypywać malutkie, białe kuleczki. Wsypała ich, na oko, ze dwadzieścia, na chwilę przestała, spojrzała w dal, przez okno, na powrót przybliżyła pojemnik do torebeczki i uderzając w niego ostatni raz palcem, wsypała jeszcze ze trzy. Byłem pod wrażeniem tej aptekarskiej dokładności.
- No! Tutaj ma pan lekarstwo. Weźmie pan dwie kuleczki i rozpuści w szklance wody dodając łyżkę spirytusu. Proszę to przelać do zakręcanego słoika i trzymać w lodówce. Kiedy będzie pan zażywał lek, czyli w środy i w niedziele, najlepiej między posiłkami i nie bezpośrednio po umyciu zębów, ani przed, wyciągnie pan ten słoik z lodówki, wstrząśnie kilka razy, ale nie mieszając, odleje z tego łyżeczkę, rozpuści w szklance wody, weźmie z tej szklanki jeden łyk, a resztę wyleje. Zrozumiał pan?
Z tego „przepisu” dotarło do mnie jedynie „coś” o spirytusie i żeby nie mieszać, a wstrząsnąć... jak w Bondzie. Proporcje, sposób przygotowania i dawkowanie wleciało, jak to mówią, jednym, a wyleciało drugim uchem. Ale przecież nie będę się pytał, bo jeszcze pomyśli żem jełop, a nie człek po szkołach. Zresztą, jakimś cudem, udało jej się to wszystko zapisać na tej mikroskopijnej torebeczce „hand made”, gdzie wsypała owe kuleczki. Zapytała mnie również, czy nie zechciałbym nie chorować w ogóle!
- Zbliża się zima a nowa, bardzo groźna mutacja grypy zbierze swoje żniwo. Ale jest na to sposób - leki uodparniające, czyli wzmacniające system immunologiczny. Wszystko w stu procentach na bazie naturalnych składników. Produkuje je sprawdzona, amerykańska firma posiadająca certyfikaty. Leki są bardzo skuteczne, a kupić je można w specjalnej aptece. Dodatkowo jeśli pan powoła się na mnie, wtedy uzyska dziesięcioprocentową zniżkę. Będą to; naturalny magnez i wapń, które są zupełnie inaczej przyswajane przez organizm, nie jak w przypadku minerałów syntetycznych, i koci pazur, znany także jako wilcza kora. Jest to wyciąg z pnączy peruwiańskiej liany rosnącej w dżungli na zboczach Andów. Odkryta zupełnie niedawno, od lat była używana przez Indian, którzy w ogóle nie chorują na grypę i przeziębienie, i to w takich surowych warunkach! A także raka i wiele, wiele innych chorób.
Przeszło mi przez myśl, że cały ten „koci pazur” jakoś nie uchronił Indian przed grypą w czasach konkwisty, ale mówiła to z takim przekonaniem, że koniec końców wychodząc z gabinetu, udałem się do wyżej wspomnianej apteki.

Wyglądała dziwnie, bo (co niezwykłe dla apteki) nie było w niej, ani ludzi, ani mnóstwa leków poustawianych na półkach, a jedynie kilka plastikowych pojemników wielkości słoików po ogórkach. Za to za ladą stały trzy osoby. Podałem karteczkę od pani doktor – homeopatki, na której były nazwy owych „cudownych” leków oraz jej numer, uprawniający do dziesięcioprocentowej zniżki. Pani za ladą, bo stało tam też dwóch panów, zapytała, czy podać mniejsze, czy też większe opakowania? Z doświadczenia wiem, że bardziej opłaca się kupować, te „większe”, bo często wychodzi dużo taniej, więc poprosiłem o większe. Poszła na zaplecze, by po chwili pojawić się z dwoma, powiedziałbym, wiaderkami. Postawiła je na ladzie po czym, stukając palcami na kalkulatorze, powiedziała.
- Z dziesięcioprocentową zniżką wyjdzie razem... trzysta osiemdziesiąt dwa pięćdziesiąt.
- Ile?! - zapytałem przestraszony, chcąc w pierwszym, instynktownym odruchu rzucić się do ucieczki.
- Czterysta dwadzieścia pięć złotych, minus dziesięć procent zniżki, wychodzi trzysta osiemdziesiąt dwa pięćdziesiąt...
- A dlaczego tak dużo???
- Wie pan... jedno opakowanie zawiera tysiąc tabletek, czyli w sumie kupuje pan dwa tysiące tabletek! Słowem jedna tabletka kosztuje mniej niż dwadzieścia groszy. Bardzo korzystnie.
Dwa tysiące tabletek! - pomyślałem sobie – po chuj mi dwa tysiące tabletek? Przecież będę je łykał chyba z dziesięć lat! A są jakieś mniejsze opakowania? - zapytałem.
- Są... ale to się zupełnie nie opłaca...
- Jak to się „nie opłaca”? A co? Droższe są?!
- No nie... ale w sumie tak, bo jednostkowo, za tabletkę, płaci pan więcej!
- A ile kosztuje mniejsze?
- W opakowaniach po pięćset sztuk kosztowałyby dwieście pięćdziesiąt złotych, minus zniżka.
- A jakie są najmniejsze?
- Najmniejsze mają po dwieście sztuk.
- Za ile?
- Za sto pięćdziesiąt złotych, minus zniżka... to będzie sto trzydzieści pięć złotych.
- To poproszę...
- Ale wtedy płaci pan jednostkowo, prawie trzydzieści pięć groszy za tabletkę! To się nie kalkuluje... ale wie pan co? Dobrze panu z oczu patrzy, to jeśli wziąłby pan te największe, to dorzuciłabym „w gratisie” jeszcze tysiąc... słowem; trzy tysiące tabletek za trzysta osiemdziesiąt dwa pięćdziesiąt, czyli wyjdzie coś koło dziesięciu groszy za tabletkę. Bardzo korzystnie, bo prawie trzy razy taniej niż w opakowaniach po dwieście sztuk.
Do tej pory nie wiem co kazało mi przystać na jej propozycję? Czy też podziałało na mnie te „tysiąc tabletek w gratisie”, czy też bardziej „cena jednostkowa. Summa summarum powiedziałem; to poproszę, kupując trzy tysiące tabletek – suplementów diety. Pani udała się na zaplecze i (co mogłem zauważyć przez niedomknięte drzwi) podeszła do dwóch potężnych, jutowych worów, gdzie przy pomocy drewnianej szufli, dosypała jeszcze po jednej do wiaderek. Zapłaciłem i zadowolony, że oto wreszcie skończyły się moje jesienne katary, wyszedłem z apteki udając się do domu. Zadzwoniłem do szwagra, żeby przywiózł spirytus. Nie będę przecież kupował dwóch setek w sklepie po dwadzieścia złotych, skoro szwagier ma pewne dojście do gorzelnianego – dwie dychy za literek. Sprawdzany jest przez nas na bieżąco, a jakoś problemów ze wzrokiem nie mamy.

Przyjechał wieczorem, przywożąc w plastikowej butelce po wodzie mineralnej. Wcześniej przegotowałem i ostudziłem wodę, żeby sporządzić „miksturę” według zaleceń pani doktor – homeopatki. Nijak nie mogłem przypomnieć sobie proporcji, a jedynie co zapamiętałem, to żeby dodać trochę spirytusu i nie mieszać, a wstrząsnąć – jak w Bondzie - zresztą na szwagrze zrobiło to największe wrażenie. Było, co prawda, napisane coś na torebeczce „hand made”, ale wspólnymi siłami nie byliśmy w stanie dociec, co tam stało. Koniec końców, wychodząc z założenia, że lepiej ciut więcej niźli za mało, wsypałem wszystkie kuleczki do słoika po ogórkach, wlewając szklankę wody i „na oko” spirytusu.
- No to co? - spytał szwagier pokazując na stojący przed nami, prawie cały literek. - Polej Waść bo plastikiem przejdzie. - Wlałem spirytus do gara, dodając resztę ostudzonej wody. Usiedliśmy do literka rozrobionego spirytusu. Przypętał się do nas mój baset – Józef. W poprzednim życiu był chyba menelem, bo co wyczuje zapach gorzały, to pojawia się i już zostaje. Był piątek, tak że mogliśmy posiedzieć troszkę dłużnej, a szwagier zadecydował, że do domu już nie wraca. Zresztą zadzwoniła siostra żony, czyli jego żona i zaproponowała, żeby ta wzięła dzieci i przyjechała do niej na noc, bo boi się sama w domu zostać. Kiedy pojechały zadzwoniliśmy po sąsiada. Był zanim szwagier dobrze słuchawkę odłożył - ma chłop parcie na szkło. Rozpoczęła się męska impreza; ja, szwagier, sąsiad i Józef. Po północy zabrakło alkoholu i żałowaliśmy tego jedynego piwa, cośmy Józefowi polali, ale sąsiad poszedł do garażu, gdzie miała „skitraną” flaszkę na czarną godzinę. Godzina faktycznie okazała się czarna, bo jej końca już nie pamiętam...

Koło południa, wiedziony pragnieniem, zszedłem na dół, do kuchni. Zauważyłem brak mojego homeopatycznego leku w lodówce oraz dwa puste wiaderka po suplementach diety mających mnie uchronić przed grypą i przeziębieniami. Obudziłem szwagra. Nic nie wiedział o leku w słoiku po ogórkach, jednak przyznał się, że moje „cudowne tabletki” dał, w nagłym przypływie pijackich uczyć, Józefowi, myśląc, że to sucha karma.
- Co?!! - nie wytrzymałem. - Dałeś moje antidotum na wszystkie katary, przeziębienia i grypy Józefowi??? Przecież zapłaciłem za to prawie cztery stówy, a to bydle, ot tak po prostu zżarło je sobie na kolację??? Trzy tysiące tabletek???
- Miał takie smutne oczy. Wyglądał jakby z tydzień nie jadł. Na litość mnie wziął... - szwagier próbował się bronić. - Stał tu, prosił i pokazywał łapką na te wiaderka... i te smutne oczy... to mu dałem.
- Smutne oczy? Przecież to jest baset! On ma zawsze takie smutne oczy. Nawet jak się cieszy i merda ogonem to ślypia ma takie, jakby mu dopiero co, pół rodziny zdechło.
- Popatrz na to z innej strony; teraz ma minerałów na całe swoje życie i jeszcze dla jego potomstwa wystarczy, nie musisz mu żadnych odżywek kupować.
- Przecież i tak nie kupowałem, a jak mu brakowało minerałów to trawę żarł... truskawki... i pestki od moreli. I raz nawet widziałem jak kamień połknął.
- Spoko stary. Ale zaoszczędziłeś na spirytusie, bo jakbym nie przyjechał, to kupiłbyś dwie setki w cenie mojego literka!
- Przecież i tak go wychlaliśmy, a to co odlałem do słoika, gdzieś znikło. Wychodzi na to, że cała ta moja wizyta u pani doktor homeopatki zdała się na nic; jeden lek Józef zeżarł, a drugiego nie ma. Dochodzi do tego kasa za wizytę, a o tych czterech stówach to nawet nie wspomnę... - Rozległ się dzwonek i po chwili wszedł sąsiad.
- Co to takie posępne miny macie? Stało się coś? Umarł ktoś, czy jak? - zapytał.
- Bilans strat robimy – powiedział szwagier.
- Jaki bilans strat?
- Józef zjadł moje tabletki wzmacniające odporność organizmu i jeszcze słoik z lekiem homeopatycznym gdzieś przepadł.
- Co? Ten co stał na półce w lodówce? Wypiłem go. Obudziłem się nad ranem, przed telewizorem, suszyło mnie okrutnie, więc poszedłem do kuchni. Otwieram lodówkę, patrzę, a tu woda po ogórkach. Przechyliłem i pociągnąłem do końca jednym haustem. Trochę dziwnie smakowała, nawet jakieś procenty wyczułem, ale zbytnio się nad tym nie zastanawiając, wziąłem się i poszedłem do domu. A w domu... stary... całą chałupę obudziłem. Jak mi się na kichanie zebrało... ze czterdzieści razy, a salwy jak z armaty. Myślałem, że mi nos odleci, po którymś razie...

Drzwi otworzyły się i do domu weszła żona z dziećmi, swoją siostrą i jej pociechami.
- Tata! A Józef je śnieg! – powiedziały jeden przez drugiego „trąbiąc” już od progu. - Wylizał całe schody, a teraz wziął się za zaspę.
- Kaca ma – skwitował krótko sąsiad – suszy go, tak jak mnie nad ranem.
- Po jednym browarze? - zdziwił się szwagier.
- Znowu mu piwo daliście? - żona nie była zadowolona.
- Nie po piwie go suszy – odparłem – zresztą nieważne. Ale ale! Katar mi przeszedł! Jeszcze wczoraj miałem nos zatkany, a teraz... ani śladu.
- Dziś mija siódmy dzień – szwagier zaczął wygłaszać swoją teorię - zaczął ci się w zeszłą niedzielę, jak przyjechaliście do nas na kawę, a teraz właśnie kończy, bo od dawien dawna wiadomym jest, że katar leczony trwa siedem dni, a nieleczony tydzień.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
bassooner · dnia 22.01.2011 10:22 · Czytań: 2751 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 34
Komentarze
Berserkerka dnia 22.01.2011 10:38
Genialne to - uśmiałam się. Tak, homeopatyki i suplementy diety dobre na wszystko:) Świetnie opisane, wciągnęło mnie tak, że na koniec pomyślałam: to już? Coś na poprawienie humoru z rana - dzięki:)
bassooner dnia 22.01.2011 11:20
a bo to wiadomo kiedy dość? raz za krótko... raz za długo... ;-)))


dzięki że wpadłaś kocham pa pa... bass... ;-)))
pisag dnia 22.01.2011 12:02
ja tam tego nie łykam, w sensie homeopatii w tabletkach.
"homeopatia" w % działa, to wiem - kiedyś jak byłam młodym dziewczęciem, brat mnie wyleczył gorącą herbatą z prądem.

co do tekstu, to ja się gramatyki, przecinków i innych tego spraw 'nie tykam', bo ze mnie nie jest profeska. ja mogę odczucia napisać.
jak zwykle lekko i z przyjemnoscią czytałam.
mogę polecić innym.
czarodziejka dnia 22.01.2011 12:04
Cytat:
Pro()zę to przelać

- "s" brakuje
Jestem zaskoczona tekstem. Początek taki spokojny, naukowy natomiast reszta boki zrywać.:lol:
Ciekawe podejście do tematu.
Tak się jeszcze zastanawiam, czą wątroba wytrzymała by taką kurację.
bassooner dnia 22.01.2011 12:34
dziękuję za wizytę i cieszę się, że uprzyjemniłem was sobotnie południe... ;-)))

pozdro bass... ;-)))
Krzysztof Suchomski dnia 22.01.2011 14:11
No szacun, Bass :D. Humor dopisuje, a Twoja forma pisarska zwyżkuje. I przecinków nie gubisz ... korepetycje jakieś, czy co? ;)
Pozdro :)
P.S. Podrzucę Ci miodzio temacik; ksiądz z kolędą. Właśnie żona szykuje kopertę, a mam juz tyle zaległych tekstów, że nowego w grafik nie wcisnę :D.
bassooner dnia 22.01.2011 14:38
dzięks Krzyu... ;-)))

co do formy... sam nie wiem, bo ogólnie to coraz mniej mi się moje teksty podobają... jakoś brakuje w nich "jaj"... to znaczy za mało ikry mają, jakby to powiedzieć... a piszę, wiesz... jako zamiennik komponowania (na które czasu teraz w ogóle nie mam) najczęściej w pociągu... ;-)))
Nova dnia 22.01.2011 20:09
Bassooner,
niby nic, a ,proszę, jakie homeopatyczne cacko.

Były jednak trzy szarpnięcia wagonem /pociągu/:

"udałem się do wyżej wspomnianej apteki" - brak

"zbierze zwoje żniwo" - s

"przywożąc w plastikowej butelce" - brak

Nie kupuj auta:D
Jack the Nipper dnia 22.01.2011 21:08
Cytat:
Ale przecież bakterie i wirusy, były od zawsze, a spróbowałbyś opowiedzieć o nich z pełnym przekonaniem, tak z pięćset lat temu, przed świętą inkwizycją? No właśnie


Za duży skrót myślowy. To znaczy, wiadomo o co chodzi, ale jakieś słowo uzupełnienia o tych bakteriach i wirusach. One za bardzo nawiązują do choroby a nie do tlumaczenia o niewidzalnych cząsteczkach.

Cytat:
Proszę to przelać do zakręcanego


Raczej przesypać, bo chodzi o kuleczki. Czy jednak nie o kuleczki?

I jeszcze w kilku miejscach można doprecyzować, bo brak szczegółów bywa mylący.

Poza tym dobrze jest, tylko tak za spokojnie. Zabraklo jakiegos armatniego wstrzału.
bassooner dnia 23.01.2011 00:09
ano zabrakło tego wystrzału... czuję po prostu w kościach, że piszę na siłę... ;-(((

nova... jak zwykle kunkretnie... ;-)))


ps. nova to chyba nie od auli???
Usunięty dnia 23.01.2011 07:02 Ocena: Świetne!
Bosssskie :lol:
bassooner dnia 23.01.2011 11:29
o zaduś... kope lat!
Nova dnia 23.01.2011 12:01
Bass,
nie kumam, jaka aula?:uhoh:
bassooner dnia 23.01.2011 12:29
aula Nova... w Poznaniu... ;-)))
Adela dnia 23.01.2011 13:28
Poczucia humoru to Ci nie brakuje:), a i pióro niczego sobie. pozdrawiam
A.
Miladora dnia 23.01.2011 13:32
Piękne to jest, Bassooniu. :lol:

Bardzo dobrze wyważone opowiadanie, z płynną akcją i świetnym humorem podkreślonym przez dialogi.
Proszę o jeszcze. :D

Buźka :D
bassooner dnia 23.01.2011 14:02
djekuju djekuju (jak powiedziała łitnej hjuston na koncercie w soppot)... ;-)))
Nova dnia 23.01.2011 14:05
:lol: Bass, włóż koszulkę, bo mnie ćmi i się kompromituję!
bassooner dnia 23.01.2011 20:26
ćmi? że niby o auli nova nie słyszałaś... uwierz, że to nic takiego... no chyba żeś z poznania?
Nova dnia 24.01.2011 06:51
dedukuję, że Poznaniacy są nią zachwyceni...;)
Miłego po nie działku:D
bassooner dnia 24.01.2011 12:49
nazywamy ją szklana pułapka... ;-)))
gra się nieźle ale jest kilka knyfów...
Wasinka dnia 25.01.2011 10:19
Przyjemnie i jak często u Ciebie - z uśmiechem. Sympatycznie poczytać można i przyjrzeć rzeczywistości, widzianej Twoimi oczyma. Jak widać, z każdej sytuacji, dla bohatera przecież nie do końca satysfakcjonującej, można zrobić uśmiechniętą, nieco ironizującą, historię.
Parę robaczków, zwanych przecinkami, bunt podniosło mały. Na przykład w pierwszym akapicie:
Nie jakiegoś tam nawiedzonego szamana, po kursach korespondencyjnych - przecinek zbędny
Odpowiem, że warto (,) ponieważ leki homeopatyczne (jak gdzieś wyczytałem) (,) odpowiednio dobrane
a co za tym idzie (-) nerwów (albo zamiast myślnika "i" )

Pozdrowienia.
bassooner dnia 25.01.2011 10:31
dzięki wasinko, że wpadłaś i mnie wypunktowałaś... ;-)))
Usunięty dnia 25.01.2011 11:55
Cytat:
Nie szkodzą na organizm

raczej nie szkodzą organizmowi

Jak mi ten tekst umknął? :)

Zabawny, jak zwykle, a dodatkowo śmieszyło mnie to, że każde moje zastanowienia po chwili potwierdzał bohater :) Ale jakby się tak zastanowić, to Twój bohater bardzo często daj się robić w konia :D
Elwira dnia 25.01.2011 12:13
No tak :) U Ciebie zawsze można liczyć na sporą dawkę dobrego humoru, tu jeszcze doszła ironia. Coś Ty masz na bakier ze służbą zdrowia :)

Do alergenów dodałabym jeszcze jajka i orzechy, one chyba nawet bardziej niż pszenica.
Przyznam, że w afekcie szukania zdrowej żywności zawędrowałam kiedyś do sklepu z takową. Wszystko bez smaku, nieapetyczne, aż się jeść odechciewa. A słodycze bez cukru nie sprawiają tyle radości. Życie ma się jedno i trzeba na coś umrzeć, więc po co sobie wszystkiego odmawiać? Wyciągnąwszy taki wniosek, nigdy więcej do tamtego sklepu nie wróciłam :)

Pozdrawiam.
bassooner dnia 25.01.2011 12:54
dzieki oke i elwiro. co do bohatera to jakoś pomału, po napisaniu kilkunastu albo i więcej opowiadanek, klaruje mi się jego wizja: człowieka co to spotykając pewne przeciwności na swojej drodze nie zawsze wychodzi z nich zwycięsko ale za to zawsze z humorem i dystansem... może jest naiwny, ale za to ma szwagra, na którego może liczyć, wiernego psa i lubi rzucić, w ostateczności rzecz jasna i doprowadzony na skraj wytrzymałości, mięchem... ;-)))
pisag dnia 25.01.2011 13:37
bassooner, chyba jego wcale do ostateczności nie trzeba doprowadzać ;p ale niech mu będzie. trzeba dawać upust złym emocjom.

mi się podoba ten człowiek, którego stworzyłeś.
dodatkowo jeszcze napiszę, że Twoje opowiadania wydają mi się bardzo realistyczne i nie mogę zgnieść w sobie uczucia, ze ten człowiek to jednak Ty.
bassooner dnia 25.01.2011 14:00
ja? może trochę... ;-)))
ale ciut podpicowany i nie mający, a może mający ciut lepsze hamulce w gębie... ;-)))
przyroda dnia 26.01.2011 18:22
hehe... Basss...przyznaj się...nałykałeś się tabletek na przedłużone jajeczkowanie...bo widzę płodzisz...raz za razem:D... no i dobrze...kichać na wszystko...a pociechy udane...nie ma co...no cóż mogę rzec... cały Ty;)

Pozdro!
bassooner dnia 27.01.2011 00:14
a pociechy udane? o moich córach mówisz... ;-)))
boże udane są to wiem... ;-)))
Nova dnia 27.01.2011 21:05
Bassoner powiedział:
"... co do bohatera to jakoś pomału, po napisaniu kilkunastu albo i więcej opowiadanek, klaruje mi się jego wizja: człowieka co to spotykając pewne przeciwności na swojej drodze nie zawsze wychodzi z nich zwycięsko ale za to zawsze z humorem i dystansem."

Bass,
czy zauważyłeś ostatnio u siebie jakieś zmiany? Nie, żebym była wścibska... chodzi mi jedynie o [b]ewentualną[/b] weryfikację moich poglądów, gdyż dotychczas myślałam, że bohaterowie dojrzewają wraz z ...autorami?;)
bassooner dnia 28.01.2011 11:48
że niby dziecinnieję... ponoć na starość się dziecinnieje - stary jeszcze nie jestem, ale połowa żywota już za mną... he to znaczy chciałbym, żeby to była choć połowa a nie np. 3/4... ;-)))
Usunięty dnia 04.03.2011 11:59
Lekki, zgrabny styl. Zwykłe sprawy z humorem opisane. Dobrze się czyta, aż szkoda, że tekst się kończy.
Pozdrawiam
bassooner dnia 05.03.2011 00:19
dziękuję blaszko żeś wpadła... się odwzajemnię kiedy czasu stanie... ;-)))
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty