Jej Wysokość Kultura - Krzysztof Suchomski
Proza » Inne » Jej Wysokość Kultura
A A A
Rozdział zawiera publikowany już na PP urywek "Dzień przed rewolucją".
Uprzedzam, że tekst jest długi. Czytając zrozumiecie, dlaczego nie ma sensu dzielenie go na raty.


Jej Wysokość Kultura


Życie jest diabła warte
poza Chopinem, Mozartem.
Poza Słowackim i Mickiewiczem
życie jest w ogóle niczem.


Tak śpiewała w latach sześćdziesiątych Wanda Warska. Pogląd wydawał się młodemu Tacie Adasia ekstremalny. Bo, o ile rozumiał, że ta, skąpa skądinąd, lista artystów jest tylko uosobieniem szerokiego pojęcia "sztuki w ogóle"(*1) , o tyle jego życie stanowczo byłoby niczem także bez rozgrywek piłkarskich, omletów z owocami i tych wszystkich osóbek płci przeciwnej, których zdobycie w przyszłości planował. W miarę dojrzewania miał jednak Tata Adasia coraz częściej przyznawać, że było w tych słowach sporo racji.

Dziś dałby się posiekać za to, że są na naszej planecie dzieła sztuki, z których każde z osobna jest wystarczającym uzasadnieniem Aktu Stworzenia. Tym właśnie różnimy się od organizmów, na które z wyższością spoglądamy z naszego szczebla ewolucji. Społeczny podział ról, gospodarkę, politykę i wojny wymyśliły przed nami owady. Ale nic nam(*2) nie wiadomo o ich galeriach sztuki, teatrach i bibliotekach. Tu jesteśmy chyba prekursorami. I może po to właśnie hodowano nas przez miliony lat. A jeśli jesteśmy zwiedzani przez koneserów z wyżej rozwiniętych cywilizacji, których nie interesują nasze barbarzyńskie wojny czy prymitywne rakiety? Ukryci przed naszymi zmysłami odwiedzają muzea, sale koncertowe, słuchają muzyki z płyt(*3). I cały ten nasz światek kręci się po to, byśmy mogli produkować na użytek uniwersum takie cudeńka jak III Koncert Brandenburski, Iliada, Sto lat samotności, Ogród rozkoszy ziemskich, Proces, Hair czy Electric Lady Land.

Raz na jakiś czas w loterii genowej pada główna wygrana i na świat przychodzi mutacja pospolicie zwana geniuszem. Czasem dają jej imię Jana Sebastiana, innym razem Wolfganga Amadeusza, a bywa, że wołają na chłopaka po prostu Jimi. Geniusza rozpoznać nietrudno(*4). Przychodzi mu łatwo, co dla innych niedostępne. Wszystko jedno, czy to robota Stwórcy, czy Natury Samosiejki, czy Przypadku. Natchnienie bądź olśnienie spływa na wybrańców i Tata Adasia woli podziwiać ich geniusz i formy, w jakich się objawia, niż dręczyć dochodzeniem, według jakich zasad talenty są dystrybuowane między śmiertelników.

Trudno nie dostrzec, że ludzie nie do końca zgadzają się, co jest arcydziełem, a co nim nie jest, zwłaszcza jeśli o historię najnowszą idzie. Bo przywykło się uważać, że dzieła sztuki patyną czasu winny być pokryte, im bardziej zaśniedziałe, tym szlachetniejsze. Patyna paradoksalnie blasku dziełu przydaje, a i w blasku odbitym pławią się współcześni odtwórcy czy wystawcy dzieła. Na przykład pianista odtwarzający I Koncert Fortepianowy b-mol Czajkowskiego lub aktor grający Fausta lub baleriny tańczące Jezioro łabędzie lub kustosz wystawiający Nocną straż.

Wszyscy oni uważają się za członków elitarnego klubu tak zwanej kultury wysokiej. Kultura wysoka to eufemizm. Zdaniem Taty Adasia przymiotnik wysoka nachalnie sugeruje: lepsza, bo przecież przeciwieństwem jest niska, i jakby nie patrzeć, to słowo, w sensie jakościowym, nic dobrego nie oznacza. Oczywiście, nie wypada publicznie mówić o kulturze gorszej czy niskiej, więc używa się kolejnego eufemizmu: kultura masowa. Trudno to uznać za komplement, ale brzmi lepiej na tyle, że Tata Adasia mówiąc komuś, że jest miłośnikiem kultury masowej, nie naraża się od razu na cios pięścią w zęby.

To tylko pozory, bo - bądźmy szczerzy - twórcy i odtwórcy kultury „wysokiej” uważają się nie tylko za wyższych, ale i lepszych od pozostałych zjadaczy chleba. Tak było, odkąd Tata Adasia sięga pamięcią, a pewnie i wcześniej. I to samo dotyczyło tak zwanej publiczności. Towarzystwo chadzające do filharmonii patrzyło z góry na tych, co woleli koncert Niemena, a wyjście do teatru uważane było za coś lepszego niż wyjście do kina.

Od dłuższego czasu w wypowiedziach artystów, spoglądających na nadwiślańskie równiny z wyżyn wzniesionych przez siebie ołtarzyków, wyczuwa Tata Adasia frustrację i zazdrość. I o co? Że minęły czasy odgórnie zadekretowanej popularności? Że skończył się "złoty" okres państwowego mecenatu? Łatwiej było uśmiechać się i łasić do jednego mecenasa, obojętnie czy to urzędnik państwowy, czy prywatny sponsor, niż wdzięczyć się do bezlitosnego potwora zwanego rynkiem? Dla rozpieszczonych mecenatem twórców i artystów ten cały rynek, to jakiś kolejny, prostacki eksperyment. Mizdrzenie się i wygibasy na rurze przed popcornową publicznością to domena kochasiów masowej rozrywki, w konkurowaniu z nimi o względy widzów, słuchaczy lub czytelników twórcy "poważnego" segmentu są zwyczajnie bezradni, nierzadko poruszają się w mediach jak przysłowiowy słoń w sklepie z porcelaną.

Kilkanaście lat temu wysłuchał Tata Adasia wywiadu radiowego ze Światowej-Sławy-Polskim-Kompozytorem-Którego-Nazwisko-Jest-W-Podręcznikach. Wywiad spowodowany był szczególną okazją - w Krakowie miało nastąpić premierowe wykonanie dzieła Zbigniewa Preisnera pod tytułem Requiem dla mojego przyjaciela. Było hołdem złożonym przez twórcę pamięci Krzysztofa Kieślowskiego. Te nazwiska zapewniły premierze rozgłos wykraczający daleko poza granice kraju. Światowej-Sławy-Polski-Kompozytor, człek skądinąd z Krakowem związany, zapytany o obecność na premierze odparł, że nie jest tym wydarzeniem zainteresowany. Po czym wyjaśnił skonsternowanej pani redaktor, tonem mającym jej uzmysłowić niestosowność zadanego przed chwilą pytania, że przecież on, klękajcie narody, jest twórcą Muzyki i nie można tego mylić z muzyką, bo muzyka do filmów, to tylko muzyka do filmów, to dwa zupełnie niepasujące do siebie światy i jak twórcy muzyki do filmów próbują, pożal się Boże, brać się za Muzykę, to nic dobrego z tego nie wychodzi. I na odwrót.

Ty bucu - pomyślał sobie Tata Adasia, po czym jego lotny umysł skomponował na poczekaniu jeszcze kilka podobnych wariacji na temat Zasłużonego Kompozytora PRL. Może cytowana wypowiedź nie tyle z omawianej wyżej frustracji, co raczej ze snobizmu wynikała, lecz jakby tam z jej uzasadnieniem nie było, na długie lata w tataadasiowej opinii ten człowiek, niezależnie od tego, czego był dokonał, stał się zerem(*5). I oto na scenę wkracza czas – magik, lekarz i kpiarz w jednej bezosobowej postaci, trójca, bynajmniej nie święta, w pakiecie promocyjnym.

Światek kultury współczesnej, co było łatwe do przewidzenia, bardziej zafrapowany cyckiem Janet Jackson, odsłoniętym publicznie ręką niejakiego Justina Timberlake’a na gali rozdania czegoś tam i tym podobnymi medialnymi eventami, nie przejął się specjalnie nowym artystycznym dokonaniem Przedostojnego Twórcy. Mógłby wprawdzie Mistrz rękawicę przez młodzież rzuconą podjąć, okazji wszak nie brakowało. Gdyby tak, dyrygując prawykonaniem swego monumentalnego dzieła, wypiął się na szanowne audytorium ściągając spodnie i bieliznę?(*6) Sukces medialny gwarantowany: Maestro na pierwszych stronach tabloidów, fanki majty przez głowę ściągają, a gwiazdy MTV podcinają sobie żyły z zazdrości. Byłby, co prawda, pewien kłopot z kontynuacją (Show must go on!), której rynek niewątpliwie by się domagał - mógłby się nam Mistrz przeziębić. Tata Adasia podejrzewa jednak, że nie z obawy o swe zdrowie Mistrz się na taki performance nie zdecydował. Inną, trudniejszą drogę obrał, albowiem drogi mistrzów niezbadane są.

I oto styczeń roku 2009 nadchodzi. Tata Adasia dowiaduje się, że na targach rynku fonograficznego MIDEM w Cannes Telewizja Polska prezentuje premierę filmu. Tytuł brzmiał znajomo - ach, przecież to dzieło Zasłużonego Twórcy, skomponowane przed laty dwunastu. Do animacji komputerowych tworzących wirtualną scenografię zaangażowano z mediami kompatybilnego, młodego autora wielokrotnie nagradzanej Katedry. Film wykorzystuje też fragmenty przedstawienia baletowego. Tata Adasia z pewnym niedowierzaniem czytał, co też po premierze Mistrz powiedział był dziennikarzom: "Bardzo odkrywcze było pokazywanie muzyki w zupełnie inny sposób, warstwa wizualna nie przeszkadza muzyce, pokazywanie muzyki poprzez obraz może być bardzo potrzebne, zwłaszcza ludziom nie obytym z muzyką poważną".

Hokus pokus? Niezbadane są ścieżki mistrzów. „Czas wszystko zmienia” - śpiewał Bob Dylan. Taaak... Czarodziej z tego czasu. I niezły filut.

Od pewnego czasu obserwował też Tata Adasia, z nieukrywaną sympatią, "anty-mroczkową" krucjatę, toczoną w mediach przez Jana Nowickiego. Znanego z niepoprawnych politycznie sądów aktora wkurza, kiedy nazywa się aktorami braci Mroczków, którzy w tym wypadku są symbolem fali tak zwanych naturszczyków, przelewającej się przez rodzime seriale. Robi to z właściwą sobie werwą, lecz zaszczepiona jego pokoleniu kindersztuba powstrzymuje go od przekroczenia pewnych granic. Czego nie można powiedzieć o niektórych młodych z Okopów Świętej Melpomeny, którym wydaje się, że są bardziej męscy, obrzucając bliźnich takimi słowami, jak "padlina". Faktem jest, iż spora ilość zaludniających ekrany postaci sztuki aktorskiej nie posiadła i na deskach teatru przepadłaby z kretesem. Ale powtarzać tekst przed kamerą "umią" i do serialu, w którym niskie koszty produkcji ważnym są priorytetem, ta umiejętność wystarczy. A popcornowe tygodniki i tańce z gwiazdami tak czy siak wykreują te serialowo-reklamówkowe pacynki na meteory jednego sezonu. Tata Adasia przyznaje Nowickiemu rację, tylko co z tego? Nazywanie rzeczy po imieniu nie zmieni oglądalności seriali i praw, którymi się rządzą. I co z tym zrobić? Zakazać seriali?

Seriale mają długą tradycję w narodzie. Są kontynuacją długiej dynastii, rozpoczętej przed laty radiowymi "Matysiakami" - zaspokajają ten typ ciekawości, który każe podglądać przez dziurkę od klucza albo przykładać szklankę do ściany (niezależnie od tego, czy sąsiad mieszka na Wspólnej, czy w Santa Barbara). Aktorzy (profesjonalni) może dlatego rozdrabniają się w reklamówkach, serialach, teleturniejach, że z gaży w teatrach nie wyżyją. Nieliczni wolą pojawiać się ubrani w płaszcz bezkompromisowości, ale to sprawi, że prędzej czy później znikną ze sceny. Zastąpią ich tani naturszczycy(*7). Zakazać zatrudniania amatorów? To niedemokratyczne i politycznie niepoprawne, pachnie korporacyjną sitwą. Sytuacja zaiste stresogenna i wyzwanie dla aktora okrutne. I co z tym robi nasz prestigitator czas?

Siedzi sobie Tata Adasia z pilotem w dłoni i bezmyślnie (to jedna z tych czynności, których nie potrafi robić inteligentnie) przeskakuje po kanałach. I co nagle widzi na ekranie? Szeryf Nowicki, uhahany jak berbeć na widok lizaka, opowiada coś niewątpliwie pikantnego gospodarzowi programu, przy starannym aplauzie publiki posłusznie reagującej na tabliczki z napisem: śmiech, oklaski i owacja. I tu dopadło Tatę Adasia wspomnienie świętej pamięci teścia, który jeszcze za komuny powtarzał: jak się zgodziłeś za psa, to musisz szczekać.

Tata Adasia pamięta też co innego. Oglądany w dzieciństwie film o polowaniu na tygrysy. Żal mu było tych wspaniałych zwierząt, kiedy nieśli je zwisające bezwładnie z długich, bambusowych kijów. Ten sam rodzaj smutku odczuwał Tata Adasia, patrząc na aktora szczerzącego się do stada idiotów.

Zamiast kolejnego serialu o miłości, wolałby Tata Adasia wznowić poniedziałkowy Teatr Telewizji. Oczywiście nie w takim wydaniu, jak to próbuje nam serwować aktualnie panująca na Woronicza mutacja Radiokomitetu. W archiwach telewizji jest wystarczająco dużo wybitnych przedstawień, by umilić nam wszystkim poniedziałkowe wieczory. By uzmysłowić telewidowni, co znaczy słowo aktor. Nie wystarczy pokazać twarz w reklamówce. Nie wystarczy też, obnosić się przed kamerą z miną zbitego spaniela, choć w Hollywood dostaje się za to etykietkę aktora - intelektualisty. Aktor, według Taty Adasia, to Gajos. Kiedy mowa o wielkich rolach czy wielkich przedstawieniach, przychodzi mu na myśl dokonana przez Kazimierza Kutza telewizyjna inscenizacja Opowieści Hollywoodu Christophera Hamptona. Z przyjemnością by do takich wydarzeń artystycznych wracał, gdyby TVP wzięła się rzeczywiście za misję upowszechniania kultury. Nie jest rozwiązaniem problemu obecności kultury w mediach stworzenie niszowego kanału TVP Kultura. To typowe działanie "na alibi" – kręci nosem Tata Adasia. Jak dziś promować kulturę? Może zdjąć ją z "wysokości", z cokołów i piedestałów? Przybliżyć widzowi i mówić o niej normalnie, bez sztuczności, zadęcia i snobizmu(*8).

Tata Adasia zauważył, że snobizm i akademickie zadęcie ludzi rozprawiających o kulturze często odnoszą odwrotny skutek i zniechęcają do niej widzów czy słuchaczy. Słuchając wypowiedzi nafaszerowanych górnolotnymi bądź enigmatycznymi zwrotami, odbiorca może uznać, że za wysokie progi i bezpieczniej będzie zwrócić się w stronę tego, co abstrakcyjnego myślenia i sięgania po słownik nie wymaga. Brakuje Tacie Adasia autorytetów, które potrafiłyby o kulturze mówić tak zajmująco, a jednocześnie przystępnie, jak niegdyś Wiktor Zinn o architekturze, Szymon Kobyliński o malarstwie, Zygmunt Kałużyński o filmie czy Bogusław Kaczyński o muzyce operowej. Wydawało się, jakby to oni sprawiali, że sztuka "trafiała pod strzechy". Jej percepcja i zrozumienie nie były wyłącznie przywilejem elit. Tata Adasia odnosi wrażenie, że dziś pewne kręgi mają większą niż zwykle tendencję do zamykania w szklanych wieżach i odprawiania w nich cierpiętniczych egzorcyzmów. Jakby zapomnieli, że rycerze, co szklane góry zdobywali i księżniczki stamtąd uwalniali, wymarli z powodu zatrucia środowiska.

Przeciwnicy wynoszenia sztuki na piedestały powołują się na jej demokratyzację i na rewolucję obyczajową. Dawniej głowy państw przyjmowały na swoich pokojach Haendlów, Paganinich i Horowitzów, teraz wolą ugaszczać Jacksonów i Rolling Stonesów. Kiedyś pierwszą damę Francji można było oglądać na premierach przedstawień operowych, dziś - w albumie z damskimi aktami. Czy nobilituje to do rangi sztuki kalendarze "z gołymi babami" i czy obwieszone nimi kabiny TIR-ów można nazwać galeriami? - tego Tata Adasia jeszcze nie rozkminił.

Gdzieniegdzie głosi się powrót sztuki do jej użytkowego charakteru. Powrót, bo kiedyś takie funkcje pełniła. Może i jest w tym coś - duma Tata Adasia - bo weźmy choćby muzykę. Ile z szacownych, grywanych w filharmoniach kompozycji powstało "na zamówienie" mecenasów świeckich czy duchownych? Ile z nich bywało grywane do kotleta władców albo w salonach bogaczy przy herbatce? Większość utworów muzycznych powstawała dla rozrywki. Może niekoniecznie jeszcze masowej, ale zawsze rozrywki. Nie mówiąc już o tej muzyce, która była wprost i bezwstydnie pisana (o zgrozo!) do tańca. Czy dla idei komponowano, czy dla brzęczącej monety?

Kim byliby dziś słynni artyści sprzed wieków? Komponowaliby przeboje? Muzykę filmową? Kręcili reklamówki? Budowali scenografie do filmów? Pisali scenariusze lub dialogi do seriali? Klepaliby biedę czy robili kasę? Co wybrałby mały Mozart (a właściwie jego rodzice)? Szkołę muzyczną czy występy w "Mam talent" lub "Idolu"? Można się nad takimi dylematami głowić, podelektowawszy się, wzorem Taty Adasia, przekozacką sztuką Paula Barza Kolacja na cztery ręce. I znów wraca pytanie, czy lepiej wisieć u pańskiej klamki, liczyć na mieszek mecenasa, czy zdać się na wyrok kciuka rynku?

„Śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej” - takim manifestem rozbawił Tatę Adasia jeszcze w latach siedemdziesiątych Stuhr Starszy(*9). Prorok? Dziś śpiewać faktycznie może każdy, komputerowi magicy poprawią wszystkie niedoróbki. Jest demokracja, wolny rynek i do śpiewania niekoniecznie wyszkolony głos jest nieodzowny(*10).

Tego przecież chcieliśmy. Otwarcia na nowy świat, na komercyjne trendy, na masową kulturę. Do Europy, do Ameryki, do Hollywood, do globalizacji, do anten satelitarnych, do magnetowidów i kaset video, do Rambo III, Rocky V i American Ninja VII. Już nie pamiętacie?

Dzień przed rewolucją

... wiatr z zachodu, wind of change, zapach wolności i dobrobytu, pieriestrojka, gorbaczow z pomidorem na głowie, nadzieja, optymizm, blask w oczach, skrzydła u ramion, nocne rozmowy o przyszłości ... nie byliście na kinsajzie? idźcie koniecznie, mają przerobić apollo, będzie nowoczesna aparatura, w olimpii byłem na seansie video, bilety po dwanaście, kupa wiary, leciała akademia policyjna i mechaniczna pomarańcza, niezłe jaja ... sutherland? to ten śmieszny co grał w mashu sokole oko, tey w operze? nie uwierzysz, byliśmy, skąd bilety? cudem, super występ, symboliczny, zapamiętamy na lata ... ale magnetowid lepiej mieć swój, jaki lepszy: sanyo czy jvc? głowica jest ważna, i przewijanie, taśmy tdk czy panasoniki? jedne i drugie, uważaj na adachi, najlepiej się wymienić, bo długo nie pochodzą, najlepsze są maxelle i basfy, patrz na oznaczenie, im więcej liter przed cyframi, tym lepsza jakość, do filmów lepiej kupować dwieście czterdziestki, dwa filmy wchodzą i mają luz, nie wkurwiasz się, że ci się dwie minuty przed napisami taśma kończy, do programów starczy sto osiemdziesiątka ... widziałeś, jak staszek łazienkę zrobił? włoskie płytki, lustra, zabudowane szafki, wszystko pod kolor, bajer ... ubek pyta, ile wydrukowaliście tych planet śmierci, tyle ile prawo zezwala, sto sztuk na prawach rękopisu, śmieje się i mówi: a ja słyszałem, że dwa tysiące, słyszeć sobie mógł, ale dowodów nie ma, patrz pan, czego to ludzie nie wymyślą, ja widziałem tylko sto i na tyle jest rachunek z drukarni, a byłeś w tym nowym antykwariacie? na deptaku? ... takich się teraz nie nosi, teraz się nosi takie duże, takie jak mają na filmach, widziałeś, co ona ma na sobie? ta biała z nadrukiem ładniejsza, będzie pasować, jak dla pana dwadzieścia osiem, jak w tym wyglądam? nowocześnie, tylko te spodnie teraz nie pasują, to by trzeba też nowe do kompletu ... targowiska na osiedlach, już nie targowiska, mini bazary, budki, kontenerki, jasnoniebieski dżins, marmurki dawno niemodne, kochana ... jaki tam nowy, stary, już pół roku go mam, a mój jest wodoszczelny i jak tu nadusisz, to wyświetla datę i dzień tygodnia, to jest nic, szwagier kupił lepszy, sześć melodyjek do wyboru ... wypożyczalnia kaset na targowisku, wymieniasz sztuka za sztukę, opłata dwa tysiące od sztuki, oddajesz, facet sprawdza, trzy ruchy, wysunięcie z pudełka, podniesienie klapki, rzut oka na taśmę, czy nie zarysowana, nieprzewinięta taśma to grzech przeciw videoetykiecie, w porządku, wybierasz następną ... tabor do vaccaras? czytałem, jurek przywiózł z niemiec prawdziwą angielską herbatę, mówię ci, smak, aromat, w ogóle nie ma porównania ... można zakładać spółki, ciekawe czasy, spółki to złodziejstwo, panie, jakie tam złodziejstwo, trzeba iść do przodu, świat będzie nasz, polak sobie wszędzie poradzi, człowieku, lepszy gram handlu niż kilo produkcji ... opisy na paskach przylepianych na kasecie, wypisane maszyną do pisania budzą większe zaufanie, są i wykaligrafowane pisakiem, zdarzają się wypisane plebejskim długopisem, takie nie budzą zaufania, na domowy użytek warto tytułować literami samoprzylepnymi, dobrze się prezentują na półce ... z importu, bęben na pięć kilo, ładowane od góry, nie masz pojęcia, kochanie, jak cicho chodzi, będzie osiem osób, może zrobię pizzę? znowu? ostatnio była ... andrzej kupił w anglii kamerę, balety były i jacek się z nią wypierdolił, jakaś część w środku pękła, dzwonił do serwisu, przyślą mu w ciągu dwóch tygodni, jedziesz na polcon? nie wyrobię, w przyszłym tygodniu jedziemy po towar ... mają prawdę o czarnobylu powiedzieć, wierzysz w to, że ci, kurwa, prawdę powiedzą? telewizja kłamie, no tak, ale wałęsę pokazali przecież ... masz coś nowego? autostopowicz, widziałem, tożsamość bourne'a, widziałem, zabójcza broń, jasne, że widziałem, przełęcz kasandry, słyszałem, może być, terminator, no co ty? ile razy można? cannonball? która część? trójka? no nie, popłuczyny, top secret? widziałem, ale z trzeciej kopii, kolory uciekały, jak masz dobrą kopię, to weź, a co jest drugie? ślepa furia, nie widziałem, dobre? z kim? z hauerem, no to przynieś, jarek ma nowe kasety, sześć filmów, spotkamy się o ósmej, kup jakiś browar ... jak masz rachunek, to na granicy ci merwersztojer zwrócą, po co ci język, masz ręce, w interesach zawsze się dogadasz, noc w maluchu w berlinie zachodnim, kudamm, moabit, zegarki jednorazówki i zapalniczki reklamówki na wagę, dziewięć godzin na granicy, płyty dvd oglądałem, przywiozłem nowego collinsa, skopiuj mi na kasetę ... pogadaj z nim, jego matka jest notariuszem, zarejestruje nam spółkę bez kolejki, na telewizorach możesz wyjść różnie, japończyki są drogie, goldstary i royale to szajs, co trzeci się psuje, chłopaki już popłynęli na gwarancjach, samsung ujdzie w tłumie, dwadzieścia jeden cali, nasycenie dobre, automatyczne programowanie, wszystko regulujesz z pilota, po koszulki najlepiej do łodzi, prosto z kontenera, ale musisz tam być od samego rana, żeby coś załapać ... w dziecinnym położymy tapetę z misiami, kup dolary w kantorze, penaten się kończy i oliwka johnson, mąż magdy wszystkie meble do pokoju sam zrobił, może byś też się wziął za coś pożytecznego? trzeba było za stolarza wyjść, nie za inteligenta... dogadają się z solidarnością? panie, przecież muszą się w końcu dogadać, widzisz pan, co się dzieje, tego się już nie da zatrzymać , ile pan chce czynszu za to?... dołożysz się do następnej? a kalinkę piłeś? lepsze niż nasza berbelucha, ale do smirnowa się nie umywa, to jest nietłukące szkło, możesz upuścić i się nie rozbije, cola nasza? nie, prawdziwa, stamtąd, do wódki najlepszy jest kisiel, w obydwie strony tak samo smakuje, maciek ma taką książkę, sto przepisów na drinki, no to polej ... mają jakieś cieki wodne i przez to choruje, radiesteta im sprawdzał, różdżką czy wahadełkiem? ela mówiła, że chodził z wahadełkiem i potem im wszystko wyrysował co i gdzie, ile dała za to? nie wiem, zadzwoń ... nic się nie dzieje, weź przewiń trochę na szybkich, nie wyłamałem płytki i ktoś nagrał mi na filmie kawałek dziennika, a ten stary mistrz taki niepozorny, przygarbiony, pisz wymaluj jaś nie doczekał, więc tamci w śmiech, ten największy podchodzi na pewniaka i chce mistrza złapać za kaftan, a tu nagle dostaje nasadą w splot, a potem mavashi-geri, piękna akcja ... alchemy? pewnie, że dobre, ale made in japan purpli, nie było lepszej koncertowej, ma wejście diodowe i na chincha i z boku na słuchawki, to co, że masz do szesnastu tysięcy herców na wzmacniaczu, jak głośnik ci tego nie przeniesie, bo ma góra do trzynastu, patrz lepiej na dynamikę, a sony ma świetne basy, ale tnie wysokie ... podobno się dogadali, wybory zrobią? nie wierzę im, pewnie znów oszukane, co się tak opierdalasz? weź polej, a mury runą, runą, runą, słyszałem, że marillion ma znów przyjechać, bez fisha? to już nie to ... i taką ładną bluzeczkę jej kupiłam, bo butów nie było, straszny kicz te barbie, ale co zrobisz, jak ci dzieciak beczy, że wszystkie mają, z chłopakami łatwiej, kupisz samochodzik i spokój ... spotkamy się u waldka na satelicie, wideoklipy fajne są, wczoraj leciał jacksona thriller, zrobiony obłęd, zupełnie jak film, a na rtl western, hande hoch! woła szeryf do indianina, normalnie lałem, screensport, tour de france i nba, nie do wiary, ale tam grają, człowieku, co ci murzyni potrafią, to się w pale nie mieści ... xybots? nie grałem, na commodore czy na atari? platformówka? nie, strzelanka, wolę platformówki, gram we flimbo od dwóch tygodni, nie mogę dojść do trzeciego poziomu ... facet, genesis to dinozaury, ford capri, ośmioletni? odpuść sobie, rzęch, no i nic nim nie przewieziesz, jakby co, tak? a maluchem niby co przewieziesz? no tak, ale mało pali, części masz za grosze i każdy ci go naprawi - i wtedy bond i ten drugi zaczęli się napierdalać meblami, okładali się tak ze dwie minuty, potem bond chwycił taką metalową statuetę i jeb tamtego w łeb, aż rzeźba na pół pękła - musiał być odlew, bo jakby było kute, to by za cholerę nie pękło ...


No to mamy. California über alles. Britney Spears zamiast Demarczyk, Dan Brown za Sienkiewicza. Skalifornizowane radio nie męczy wrażliwych uszu słuchaczy Beethovenem, Ravelem czy Milesem Davisem - modni dziś jak hejnał z Wieży Mariackiej. Radio pieści wydelikacone zmysły pogodnym popem i skocznym hip hopem. I mamy już własnych, na słowiańskich hamburgerach wyhodowanych Kalifornijczyków. Kolejne klony Barbie i Kena pląsają na parkietach, a czasem i na łyżwach, szczerzą się do nas radośnie ze wszystkich ekranów i billboardów. Nowy wspaniały świat. Hurrraaa!!!(*11)

Wysoka? Wysublimowana? Elitarna? - nakłada Tata Adasia różne przymiotniki na rzeczownik kultura, żeby sprawdzić, jak na niej leżą. A może masowa? Popularna? Rynkowa? Choć chyba nie w słowach rzecz, a w odczuciach? Ale trza je jakoś określić (więc jednak słowa), bo nie potrafimy się komunikować inaczej, nie umiemy przekazać czystych uczuć w pełnej skali i barwie, używamy narzędzia, a ono, chociaż doskonałe, nie w każdym przypadku, jak widać, wystarczające.

- Jak tę kulturę zdefiniować, by zadowolić tych z lewa i tych z prawa?- trapi się Tata Adasia. - Jedno słowo, a tyle z nim roboty.

I przypomina mu się, że nie on pierwszy ma taki kłopot ze słowami. To ogromnie trudno zmusić jedno słowo, by tyle znaczyło - powiedziała Alicja popadając w zadumę – tłucze mu się pod czaszką. I trochę z tym raźniej.

W czym różnica? W emocjach? W głębi przeżywania? Tak śmiałej tezy by Tata Adasia nie ryzykował. Zapewne niejedna nastolatka przeżywa Stachursky'ego głębiej niż on Strawińskiego. Może w jakości? Hmm... czy wolno komuś uzurpować mniemanie, że myśli i odczucia, towarzyszące mu w trakcie kontemplacji dzieła sztuki, są wyższe lub bardziej wartościowe od myśli i uczuć innych?

Nie ma skali, nie ma miary, w sejfach Sevres żaden wiekowy wzorzec nie spoczywa. Trzeba by testów i badań, by się przekonać, co nas wzbogaca, czyni mądrzejszymi, lepszymi, a co tylko cieszy i relaksuje. Widział kto mapę z linią graniczną między rozrywką a sztuką? Zapewne każdy z osobna na swój użytek potrafi rozróżnienia dokonać. Rzecz w tym, że nasze rozróżnienia nie pokrywają się i trudno o consensus w kwestii, co wysokie, co pospolite, co kunsztowne, a co z grubsza ciosane. Tym bardziej dziwi upór, z jakim często trzymają się akademickich podziałów krytycy i inni sztuk wszelakich degustatorzy. Wciąż szufladkuje się twórców z uporem godnym lepszej sprawy(*12).

Tata Adasia dorastał w czasach przenikania się kultur, estetyk, stylów. Wydawało się, że pójdzie to dalej w kierunku zapoczątkowanym w szalonych, eksperymentujących latach sześćdziesiątych. Nie doczekał się cywilizacyjnego edenu, w którym literaturę, muzykę czy sztukę filmową dzieli się jedynie na dobrą, przeciętną i kiepską. Wahadło wychyliło się i rozpoczęło ruch powrotny w oswojone rejony szufladek i etykietek. "Szuflandio, moja Szuflandio" - chciałoby się zaśpiewać.

Sztuka "pomiędzy" ciągle uchodzi za eksperyment, tacy artyści, jak Nigel Kennedy, nadal mają status osobliwości. A Tata Adasia uważa, że uprawianie sztuki niekoniecznie musi być śmiertelnie poważne. Niejednemu twórcy z przerośniętym ego przydałoby się trochę dystansu i luzu, takiego choćby, jaki serwuje Waldemar Malicki. Dowcipy w filharmonii? A dlaczego nie? Skoro już w osiemdziesiątym dziewiątym mógł być benefis kabaretu w operze. Nikomu to ujmy nie przyniosło, cała poznańska śmietanka zwaliła się na przedstawienie. Ale opery miewały już takie niekonwencjonalne wydarzenia, historycznie rzecz biorąc, to nawet upiory się zdarzały, czy jakoś tak... . A na salach koncertowych śmiertelna powaga i zadęcie, nie tylko w instrumenty dęte. Dawniej filharmonia kojarzyła się Tacie Adasia z facetami ubranymi jak kamerdynerzy. Do czasu.

Cud w Filharmonii

Otwieram biurową, zawiązywaną tasiemką teczkę z brązowego kartonu. W jej nagłówku napisałem dawno temu słowo PAMIĄTKI. W środku stare dyplomy, wycinki z gazet, kilka pocztówek, dziecinne rysunki, list pewnej dziewczynki do gwiazdora i parę innych talizmanów. Wieki całe tu nie zaglądałem, człowiek chowa pieczołowicie pewne drogie mu rzeczy, a potem one leżą sobie zupełnie zapomniane.

Patrzę na prostokątny kawałek papieru. Od góry, na tle, które nigdy nie było białe, a dziś nie jest białe jeszcze bardziej, czarny nadruk CENA i obok ręką Nieznanego Pracownika dopisane czarnym cienkopisem: 50 zł. Z prawej małe logo i napis INTERNATIONAL HOUSE. Przez środek biegnie poziomy pas w kolorze matowej pomarańczy. Na nim duże, czarne, drukowane czcionką stencil litery PETER HAMMILL. Pod kolorowym paskiem: FILHARMONIA POMORSKA W BYDGOSZCZY 14 PAŹDZIERNIKA 1995 GODZ. 19.00. Niżej: STRONA P RZĄD 9 MIEJSCE 3. Nad dolną krawędzią najmniejszą czcionką: W czasie trwania koncertu obowiązuje zakaz dokonywania nagrań audio-video oraz fotografowania.

Określenie "prostokątny" nie jest szczególnie precyzyjne, choć właśnie jako taki, skrawek papieru zaczynał swą historię. Bilety są przedzierane przy wejściu. Deflorowane niezapamiętanymi rękami niezapamiętanych osób. Taki ich los, jednych i drugich, przedzieraczy i przedzieranych. Bilet udarty jest jak ostemplowany znaczek pocztowy. Dopiero gest, który go kasuje, nadaje mu rangę, upoważnia do opowiedzenia swojej historii. Mój jest przedarty z prawej strony. Zauważyliście, że większość biletów jest przedzierana z prawej? To nie jest zmowa przedzieraczy, jeśli już - to drukarzy, tak są drukowane odcinki, które należy biletowi urwać.

Wpatruję się w niewielki, ale namacalny dowód tego, że coś wydarzyło się naprawdę. Ten bilet tam był, ze mną. Trzymam go w ręku. Jeśli wierzyć fizykom i ich teorii strun, to postrzegana przez nasze zmysły materia jest tylko drganiem, wibracją niewidzialnych strun. W wibracjach tego kawałka papieru musi być echo tych wibracji sprzed kilkunastu lat.

Latem zadzwonił Rysiek Drygas.
Jedziesz na koncert Hammilla? Jasne, a gdzie? Do Bydgoszczy. OK, wchodzę. Dobrze, bo już zamówiłem bilety, dla ciebie dwa. Super.
Przyjechaliśmy wcześniej, z zapasem - na wszelki wypadek. Krążymy po tarasie przed budynkiem, po foyer. Rysiek z córkami i ja z Moniką. Nasze żony zrezygnowały. Hammilla się kocha albo nienawidzi. Monika przejęta, wypieki na twarzy. Nie dlatego, że koncert, do tego już przywykła. Pierwszy raz zabrałem ją, gdy miała dziewięć lat. To był Shakin' Stevens, jej ówczesny idol. Musiałem stać jak najbliżej sceny, a ona siedziała na moich ramionach, żeby go lepiej widzieć. I żeby jej nie zadeptali. Teraz jest dorosła, w tym roku odebrała pierwszy dowód osobisty, i od dawna nie słucha popu. Moją płytotekę zna na pamięć. Wie, kim jest Hammill, zna parę solowych albumów i nagrania Van der Graaf Generator.

Rozglądamy się "po ludziach". Nikt tu nie zjawił się przypadkiem, bilety wyprzedano parę tygodni przed koncertem. Pierwszym i jedynym w naszym kraju. Pielgrzymi przybywali z różnych stron, o czym świadczą rejestracje zaparkowanych wokół pojazdów. Duża rozpiętość wieku, lecz dla większości matura jest mglistym wspomnieniem. Niektórzy fani wyglądają trochę ekscentrycznie, nikogo to nie dziwi - w końcu artysta offowy. Atmosfera ma w sobie coś z religijnego mistycyzmu. W powietrzu unosi się Wielkie Nareszcie. Niektórzy z nas czekali dwie dekady.

Pomiędzy nami przemykają podekscytowani organizatorzy ze szkoły języka angielskiego. Żadna profesjonalna agencja nie chciała się tego podjąć. A im ktoś powiedział, że to będzie dobra promocja języka - Hammill to muzyk i poeta. Zaryzykowali i wypaliło, sala pełna, wszyscy zapłacili, więc chłopaki się cieszą. Mówi o tym jeden z nich, kiedy już siedzimy na miejscach i bacznie się rozglądamy. Scena dobrze oświetlona, na środku mikrofon. Drugi mikrofon, niczym żuraw, pochyla się nad klasycznym fortepianem, stojącym po lewej stronie. Przed tym pierwszym staje, wyraźnie wzruszony, Tomasz Beksiński. Wielu obecnych o Hammillu usłyszało właśnie w jego audycjach. Dowiadujemy się, że Peter przyjechał sam, bez zwykle towarzyszących mu muzyków, nawet bez nieodłącznego ostatnio Stuarta Gordona, skrzypka. Będzie tylko on, fortepian i akustyczna gitara, żadnych playbacków czy elektronicznych sztuczek. I kameralnie, bez migających świateł i kolorowej oprawy. Gdzieś na drugim planie świadomości pojawia się nutka niepokoju, przecież znamy te przepysznie rozbudowane i ornamentowane kompozycje. Udźwignie je sam? Czy może spełnienie, jak to często bywa, nie sprosta oczekiwaniu? Na pierwszym planie wciąż rejestruję słowa Tomka, przekazującego nam prośbę Petera do osób, które mają aparaty fotograficzne. Żeby zdjęcia robić jedynie w trakcie drugiego utworu z akompaniamentem fortepianu i drugiego z części gitarowej (bo tak, okazuje się, będzie podzielony występ). Jedynie gościowi ze Szwajcarii, "dyżurnemu" akustykowi i fotografowi artysty, wolno pstrykać do woli. I tak nie mamy aparatu, poznaniak przestrzega zakazów, a na bilecie "stało napisane", że nie wolno. Ale gdybyśmy mieli, usłuchalibyśmy na pewno. To jest Peter-Hammill-bóg-sziwa-jahwe-budda-jemu-wolno-wszystko. Gdy poprosi, żeby go słuchać z opaską na oczach i lewą ręką w kieszeni sąsiada z prawej, wykonamy bez szemrania.

I wreszcie padają słowa: Panie i panowie, marzenie się spełniło, przed wami Peter Hammill. W ostrym świetle pojawia się chudy, szpakowaty mężczyzna … jak ten czas leci, krótka, męska fryzura, okulary. Już nie kaskada ciemnych włosów, opadająca na czarną pelerynę czarodzieja z okładki
In Camera. Ani nie postać rozmarzonego, trzydziestoletniego efeba z okładki Over. Przed nami intelektualista. Na szczęście nosi się nadal po luzacku, rozpięta ciemnoturkusowa koszula, wypuszczona na białe spodnie. Spontaniczne standing ovation na dobry początek i już wie, że jest wśród swoich.

Czary potrafi rzucać i bez czarnej peleryny. Zaczyna od Mirror Images. Po trzech minutach zapominam o drugoplanowych obawach. Hammill brzmi świetnie, fantastycznie, bosko. Gra "gęsto", intensywnie, żaden support nie jest potrzebny. Akustyka znakomita, w końcu to świątynia dźwięku, przynajmniej dla mnie - faceta, co muzyki jednak częściej w tancbudach niż w koncertowych salach się nasłuchał. A czego mogły słuchać przedtem te ściany? Wiadomo czego, ale teraz z Hammillem też całkiem im do twarzy i nie odnosi się wrażenia, że on tu nie pasuje, wręcz przeciwnie. Godny szacownych murów artysta, godna i publiczność. Nie ma wieśniackiego przerywania oklaskami soliście po pierwszych taktach, żadnego gwizdania i stadionowych wyrazów okazywania podniecenia. Kiedy gra, jest absolutna cisza, nastrój święta i sztuki przez duże S, ale taki nastrój Hammill potrafiłby wytworzyć nawet w barze mlecznym o poranku.

Jedno z moich ulubionych chandlerowskich porównań brzmi: "miał twarz znoszoną jak torba listonosza". To samo mógłbym powiedzieć o głosie Hammilla. To głos mężczyzny "po przejściach". On sam powiedział kiedyś, że chciałby używać głosu tak, jak Hendrix gitary. Trafne porównanie. Peter nie oszczędza swoich strun głosowych. Przyłożony do nich papieros niechybnie by się zapalił. Jego bardzo osobista, emocjonalna artykulacja jest miejscami jeszcze bardziej drapieżna niż na nagraniach, a miejscami delikatna, tkliwa lub elektryzująca szeptem. Tu nie musi iść na kompromisy z producentem płyty, z muzykami. I już wie, że publiczność go kocha, zaakceptuje wszystko, co robi, więc odwdzięcza się pełną gamą ekspresji i emocji. Pozytywne fluidy, atmosfera tak gęsta, że można by nią ocieplać bloki z wielkiej płyty. Co jakiś czas muszę głęboko zaczerpnąć powietrza, bo skupienie jest tak intensywne, że zapominam oddychać. Siedzę bez ruchu, słucham każdą komórką, jestem żywą anteną, czułą na każde drgnienie. I to znajome ekstatyczne uczucie. Wibracja zaczyna się w okolicach krzyża i stopniowo przesuwa do góry, wzdłuż kręgosłupa, między łopatkami, rozlewa się ciepłem na ramiona, wspina na kark, podnosząc wszystkie włoski i elektryzując skórę czaszki. Nirwana …

Hammill w świetnej formie, my też, owacje po każdym utworze, tylko ten czas płynie za szybko i już Peter wstaje od fortepianu, sadowi się na barowym stołku w centrum sceny. Zaczyna od Modern - pierwsze, charakterystyczne dźwięki gitary i dobrze znana strofka „Jericho's strange throbbing with life at its heart” podkręcają potencjometr emocji do maksimum. Podziwiam jego kunszt. Na płycie nastrój współtworzy bogatsze instrumentarium - gitara elektryczna, keyboardy. Tu prąd za ciebie nie popracuje, trzeba się więcej nagimnastykować, naszarpać ze strunami instrumentu. Nie jest błyskotliwym wirtuozem, niejeden ortodoks wytknąłby mu techniczne niedoskonałości, ale nie o to chodzi w jego muzyce, w jego przedstawieniu. Chodzi o emocje, więc zmusza gitarę, by je z niej wydobyć. Ten pełen dramaturgii i zmian tempa fragment instrumentalny po trzeciej strofie, choć to niewiarygodne, unplugged brzmi jeszcze lepiej. Chyba unosimy się wszyscy nad ziemią. Czy to się dzieje naprawdę?

Just Good Friens, Ophelia, piękne, nastrojowe, mniej ekspresyjne, pozwalają trochę odetchnąć, na szczęście, bo po chwili obsesyjny Patient. I powtarzane wołanie „waiting for the doctor to come”. Gdzie naprawdę jesteśmy? W świecie Petera Hammilla, zagadkowym, niesłychanie osobistym, niemożliwym do rozszyfrowania bez klucza. Myślisz, że coś rozumiesz? „But can you really be so sure?” - pyta Hammill na zakończenie Patient.

Happy Hour? Jakie tam hour, już półtorej godziny. Peter kończy koncert powrotem do fortepianu. Patrzę na jego profil, na palce unoszące nas do innego wymiaru. Już wiem, że nie przeżyję drugi raz czegoś podobnego, tak intensywnego, cud nie zdarza się dwa razy. If I Could... A gdybym ja mógł, zapisałbym każdy szczegół na twardy dysk pamięci ... gdybym miał taki dysk.

Stoimy, bijemy brawa, krzyczymy. Peter zostawia nas na chwilę i wraca na bis. Euforia sali niesie go, pozwala pokonać zmęczenie. Po paru minutach znów stoimy, klaszczemy, skandujemy jego imię. Przerwa przed drugim bisem trwa znacznie dłużej. Musi już być wykończony, ale my nie chcemy się z nim rozstawać. Nareszcie wychodzi, kładzie rękę na sercu, kłania się głęboko, dziękuje, mówi, że jest szczęśliwy, i najważniejsze, że zagra dla nas jeszcze raz.

Siada do fortepianu i od pierwszych dźwięków wbija nas w fotele. Still Life. Czy to możliwe? To jak wspiąć się na Mount Everest zaraz po biegu maratońskim. Ale tego wieczoru możliwe jest wszystko. Także to, że wyczerpany artysta zagra ten monumentalny, stawiający trudne wyzwania strunom głosowym, utwór jak nigdy przedtem. „Nie grałem jeszcze dla takiej publiczności” - wyzna później, po koncercie.

To już koniec. Ściany jeszcze odbijają echo jego głosu, cichną ostatnie akordy fortepianu. Jeśli istnieje poczucie absolutu, właśnie go doświadczamy. Sylwetka Petera zastyga pochylona nad klawiaturą. Nikt nie śmie się poruszyć, jesteśmy jak jeden organizm, świadomy, że jeden ruch może spłoszyć magię tej sceny. Wibracje gasną powoli, kiedyś definitywnie rozpłyną się w czasie jak łzy w deszczu. Ale teraz niech trwa ta chwila, jak zatrzymana klatka filmu. Boimy się nawet poruszyć. Cisza ... cisza ... cisza ...

Wreszcie czyjś głos uwalnia energię skupioną jak energia wszechświata przed wielkim wybuchem. Dziękujemy, Peter. On znów kłania się pięknie, "I'll be back" - obiecuje. Tomek Beksiński łamiącym się głosem prosi: „Nie wymagajmy zbyt wiele, Peter dał już z siebie wszystko”. Czujemy to. Owacja trwa, my też dajemy z siebie, co w nas najlepsze. To nasze podziękowanie i pożegnanie. Łza na policzku, ocieram dłonią. Nie tylko ja. Wszyscy jesteśmy wzruszeni, oszołomieni. To się zdarzyło naprawdę?
Dobrze, że jest Monika, że ktoś bliski mógł ze mną przeżywać te chwile. I potem upewnić mnie, że to nie był sen.

Wychodzimy w ciemność jesiennego wieczoru. Trudno podzielić się emocjami, są tak wielkie, że niełatwo nam dobrać słowa. Myśli wciąż uciekają do pustej teraz sali, do jasno oświetlonej sceny. Do szpakowatego mężczyzny w okularach. Gdyby był z nami Julio Cortazar, napisałby: "Peter Hammill, wielki, przeogromny kronopio".



„Death walks behind you” śpiewał Vincent Crane na drugim albumie formacji Atomic Rooster. Ano kroczy. Pojawiła się bezszelestnie na tych kartach wcześniej, a kiedy wspomniałem prezenterów muzycznych Trójki, wiedziałem już, że przed nią nie ucieknę. Że będę musiał się z nią zmierzyć. Koncert Hammilla - w tej historii nie sposób było pominąć Tomka Beksińskiego.

Śmierć Beksińskich urasta do rangi symbolu. Jak wizytówka współczesnego społeczeństwa, które jest efekciarskie, pogięte, pazerne, brutalne, głupie, niewdzięczne. "Nothing shocking” - Perry Farrell wiedział już o tym w 1989 roku. Możemy się spierać, czy jest symbolem rozkładu naszej cywilizacji, czy symbolem upadku kultury i odrzucenia wartości, a może tylko wyrazem głupoty, egoizmu i chciwości.

Czy było im to przeznaczone? Czy jest nadużyciem doszukiwanie się w ich tragedii ukrytego sensu? - to pytania, które nasuwały się automatycznie na wieść o tej drugiej śmierci, Zdzisława.

Który z nich więcej dla mnie znaczył? Głos Tomasza towarzyszył mi częściej, choć przyznam, że nie wszystkie jego muzyczne pasje podzielałem. Za to humor Monty Pythonów kupowałem w ciemno. Sztukę Zdzisława przeżywałem silniej. Na początku fascynowała mnie odmiennością, mocą wizji, klimatem. Refleksja przyszła później: a co, jeśli to on ma rację, jeśli to on widzi lepiej, a my mamy łuski na oczach? Nie od razu zorientowałem się, że są ojcem i synem, nie pamiętam, kiedy to wyszło.

Ojciec był prorokiem sztuki ekstremalnie elitarnej, syn prorokiem popkultury. Ojciec: wyraziście zdefiniowany, pewny swoich wyborów, konsekwentnie antykomercyjny, skoncentrowany na osiągnięciu celu artystycznego. Syn: szukający swojego miejsca, siejący dowody nietuzinkowego talentu to tu, to tam, oczekujący aprobaty. Ojciec, świadomie pozostający poza światłami rampy, i syn, koniecznie pragnący wyjść z cienia. Obaj dostrzegali wokół siebie więcej niż inni, mieli wzrok lepiej zaostrzony, pozwalający przebić się przez zasłony i dekoracje. Artysta widzi świat inaczej, po tym się artystę poznaje.

Byli jak karty tarota. Zdzisław reprezentował cierpliwość, bezkompromisowość, niedostępność, skromność, tajemnicę, równowagę, śmierć. Tomasz reprezentował niecierpliwość, błyskotliwość, elokwencję, ekscentryzm, przekorę, nierównowagę, śmierć. Wydawało się, że mieli lecieć razem, jak Dedal z Ikarem. Ale Ikar nie dał rady. Czego zabrakło? Nadziei. I pewnie czegoś jeszcze.

Ta postać, idąca z małym dzieckiem, nie sposób tego obrazu zapomnieć (1975, 87x73), brunatne niebo, brudny, topniejący śnieg, w tle jeździec z głową ptaka, dziecko ma czarne oczodoły, postać trzyma rękę na jego głowie. Kto kogo prowadzi?

Jak trudne może być dorastanie u boku kogoś, kto przebywa w rejonach śmiertelnikom niedostępnych, kto jak Dante podróżuje w zaświatach i międzyświatach? Jaki wpływ miało na dorastającego chłopca obcowanie z emocjami kłębiącymi się na obrazach ojca? Co myślał jedenastolatek, patrząc na obraz kobiety w pomarańczowym bikini (1969, 122 x 98)? Czy to pozostało bez śladu?

„Trzydzieści lat temu zniekształcony głos Grega Lake'a obwieścił apokalipsę zaćpanemu światu słodko pogrążonemu w bezmiarze psychodelii. Powszechnie wiadomo, że choremu polepsza się tuż przed śmiercią. Niesamowity rozkwit artystyczny na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych był początkiem końca.”

Tak zaczyna się ostatni napisany przez Tomasza felieton, później zwany "Testamentem" - bez problemu znajdziecie go w Internecie. Wysłał go, jak zwykle, do redakcji magazynu "Tylko Rock", do styczniowego wydania. Może ktoś tam zwrócił uwagę na nietypowy podpis: Tomasz Beksiński (1958 - 1999), a może uznano to za kolejny ekscentryzm. W końcu, czegóż oczekiwać po facecie, o którym mówią, że sypia w trumnie? Nie żartował, zamknął za sobą drzwi w Wigilię 1999 roku.

Testament Tomasza poruszył mną, co oczywiste, bo czytając, wiedziałem o jego samobójczej śmierci. Ale też dał sporo do myślenia. Spojrzałem na świat jego oczyma i już tego widoku nie zapomnę. Minęło tyle lat i jego słowa nic nie tracą ze swojej aktualności. Co napisałby dzisiaj? Przecież jest dużo gorzej … Prawda, wszak właśnie to przewidział. Czy to znaczy, że można dziś jeszcze bardziej nie chcieć żyć?

To nie był pierwszy raz. Istnieje teoria, że samobójcza próba jest krzykiem o pomoc, próbą zwrócenia na siebie uwagi. Jeśli tak, on jednak definitywnie rozwiał wątpliwości. Był konsekwentny w swoim wyborze. Łudzę się - może te parę słów sprawi, że jego decyzja nie będzie daremnym gestem. Jakbym zapalił świeczkę.

21 lutego 2005 kilkanaście ciosów nożem zakończyło życie Zdzisława Beksińskiego. Doszukiwaliśmy się w tej zbrodni przeznaczenia, mistycznych aspektów. Śledztwo wykazało, że kryła się za nią chciwość i pospolity bandytyzm. Trudno uwierzyć, że tak niezwykły człowiek umiera dla tak prozaicznych, banalnych, prostackich powodów. Łatwiej by nam było uwierzyć w jakieś fatum, misję, akt wyższej woli.

Pozostały jego dzieła - wspaniałe, wymykające się wszelkim próbom zdyscyplinowania przez umysł, obnażające bezradność języka. Przychodzi mi na myśl jedynie cytat z Harlana Ellisona:

„Nie mam ust, a muszę krzyczeć!”

________________________________

(*1) i na własną odpowiedzialność dopisał sobie do tego Panteonu dyskografię The Beatles.
(*2) przynajmniej do chwili, w której piszę te słowa.
(*3) Może zbyt pochopnie posądzałem własne dzieci, gdy ginęły mi kolejne płyty.
(*4) "po owocach ich poznacie"
(*5) w klasycznym, millerowskim znaczeniu
(*6) Niby zadanie proste, bo dyrygent stoi w pozycji sprzyjającej, czyli tyłem do widowni, lecz technicznie bynajmniej nie łatwe, należałoby przewidzieć co począć z długimi połami fraka, które mogłyby przesłonić clou tego przedstawienia. Ale od czegóż batuta?
(*7) lub „aktorzy” wygenerowani z trzewi komputera.
(*8) A propos snobizmu. Tata Adasia przypomniał sobie, jak to w latach sześćdziesiątych pewien krotochwilny redaktor zaprosił był do radiowego studia dwóch prominentnych krytyków muzycznych. W trakcie "idącej na żywo" audycji odtworzył jedną ze znanych kompozycji skrzypcowych, zapowiadając jako wykonawcę bezimiennego ucznia szkoły muzycznej. Po odtworzeniu nagrania redaktor poprosił o ocenę panów krytyków. Ci nie zostawili na wykonawcy przysłowiowej suchej nitki. Dla poprawienia nastroju redaktor zapowiedział odtworzenie tego samego utworu w wykonaniu naszego wirtuoza Konstantego Andrzeja Kulki. Wykonanie mistrza wzbudziło, co nietrudno przewidzieć, zachwyt panów koneserów. Na zakończenie redaktor zdradził słuchaczom i krytykom, że dwa razy wysłuchali tego samego nagrania - grał Konstanty Andrzej Kulka. Tata Adasia podejrzewał, że panowie krytycy jeszcze długo nie mówili panu redaktorowi dzień dobry.
(*9) Wtedy nie mówiło się o nim Starszy, ale też wtedy nie było ich dwóch.
(*10) Za to zgrabny tyłeczek jak najbardziej.
(*11) Czy może: o, hurra... ?
(*12) Jak trudno było się z takiego schematu wyłamać tak wybitnemu pisarzowi jak Lem, a przecież był wirtuozem języka, tytanem intelektu, poszukiwaczem odpowiedzi na pytania, których inni nawet nie umieli postawić. Ale etykietka autora nie cieszącej się akademicką estymą science fiction ciągnęła się za nim i może to ona pozbawiła go należnej mu jak mało komu Nagrody Nobla, choć są tacy, co twierdzą, że bardziej zawiniły tu zawiść i kołtuństwo rodaków.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Krzysztof Suchomski · dnia 29.01.2011 09:13 · Czytań: 1513 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 22
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Nova dnia 29.01.2011 11:01
Ha,ha... "czas wszystko zmienia"! Jak widać. Chociaż... np. na niemieckim formularzu naboru do Związku Artystów istnieje klauzula wykluczająca twórców ceramiki z uzasadnieniem, że to sztuka użytkowa...;) Czyli dzisiaj, Picasso czy Chagall zostaliby skreśleni z listy członkowstwa, a raczej nigdy by na niej nie zaistnieli:lol: /naturalnie, "lepili" ubocznie i dla zabawy, ale jednak te niezdarne warsztatowo cudeńka są wystawiane jako arcydzieła/.
Muszę "lecieć", więc resztę poczytam później i to z przyjemnością:D
OWSIANKO dnia 29.01.2011 13:36 Ocena: Świetne!
Krzysztof Suchomski

Już po paru zdaniach czytelnik wie, czego może spodziewać się po artykule. I znowu mnie nie rozczarowałeś: Twój dobry i potrzebny tekst ma to do siebie, że się do niego wraca. A czyta się go wielokrotnie, bo pobudza do myślenia i prowokuje do dyskusji. Na razie dotarłem do seriali, ale tekst jest sakramencko długi i muszę go sobie dawkować. Nie mam pojęcia, czym się skończy, ale tak sobie kombinuję, że i Herkules ma cztery litery i nieposkakującą nerkę, może więc warto zrezygnować z płakania nad rozlanym mlekiem? Może nie warto walczyć z wiatrakami? Może powinniśmy pogodzić się z nieuchronnością?

Prawda: jesteśmy teraz zdominowani przez kulturę bezfachowściowych naturszczyków i gdyby problem dotyczył garstki, nie byłoby sensu przejmować się. Ale nie mamy garstki, tylko jesteśmy świadkami potopu amatorszczyzny. I to we wszystkich dziedzinach Kultury. Dyletancka tłuszcza opanowała nie tylko nas, ale i resztę Matuli Ziemi, a Gajosy zostały wyparte przez Mroczki.

pozdrawiam i dziękuję
OWSIANKO dnia 29.01.2011 15:20 Ocena: Świetne!
Krzysztof

Kolejne sprawozdanie z percepcji Twojego tekstu dotyczy popularyzacji dokonywanej przez mistrzów w rodzaju Kałużyńskiego. Pasjonatów potrafiących mówić o trudnych sprawach w sposób niehermetyczny, czyli przystępny i nie wpędzający adresata w kompleksy. Nazwisk takich było zresztą wiele, np. Niesiołowski, Czyż, Treugutt, Koenig.
Niestety, audycje mające cokolwiek wspólnego z kulturą, zostały zepchnięte na póżnonocne godziny, a w trakcie oglądalności (najlepszej dla reklamodawców) puszcza się krwawe łubudu w akompaniamencie seksualnych piruetów. W tym czasie nawet bardzo inteligentny karaluch przysypia, a co dopiero człowiek chcący obejrzeć program o twórczości Wisławy Szymborskiej, film Bergmana lub audycję o Kantorze. Zastanawiam się czy aby sławetna „misja” naszej telewizji nie polega na tym, byśmy umysłowo skapcanieli.
Nova dnia 29.01.2011 18:02
"dobrzy aktorzy rozdrabniają się w reklamówkach" zgubiłeś

Krzysztofie S.,
ponoć średnia inteligencji ludzkości bardzo wzrosła /ciekawe kto i na czyje zlecenie przeprowadzał badania/ i np.aktorka S.Stone cieszy się wysokością IQ przypisywaną A.Einsteinowi, czyli 150... I o czym to świadczy? W kontekście kultury - najwyraźniej o niczym.

Jak i Tataadasia jestem za antyhermetycznością, ale, w przeciwieństwie... nic nie mam do Carli Bruni.
Kiedyś chodzono do burdelu, teraz burdel przychodzi do domu / rząd irański nazwał ją "prostytutką"/ i dobrze! Koniec zakłamaniu i pruderii. Kto nie wolałby mieć u boku podśpiewującą modelkę niż - matronę?
A poza tym, Sarkozy nie traci czasu na "wychodzenie" ;) i może w pełni poświęcić się tworzeniu "trup porządkowych"...

Pierwsza kursywa - boska.

Druga /koncert/ już byłam mniej "wciągnięta", ale to pewnie z braku "związków emocjonalnych" z Hammillem.

A wnioski po przeczytaniu? No, żałko, że jest jak jest, ale jestem dobrej myśli, gdyż w historii wszystkie wykresy charakteryzują się amplitudą. Może powinniśmy dać czasowi czas?

Optymistycznie pozdrawiam:D
Nova dnia 29.01.2011 18:15
Owsianko powiedział:
"... Zastanawiam się czy aby sławetna „misja” naszej telewizji nie polega na tym, byśmy umysłowo skapcanieli."

Też nad tym ubolewam.
Krzysztof Suchomski dnia 30.01.2011 09:21
Nova, Owsianko -dzięki za cenne uwagi i przemyślenia. Cieszę się z nich, bo, w zamierzeniu, chodziło o to, by tekst nie pozostawiał obojętnym, a "zmuszał" do reakcji.
Pozdrawiam :)
OWSIANKO dnia 30.01.2011 10:24 Ocena: Świetne!
Krzysztof Suchomski

Przyznaję, że nie rozumiem: „Czytając zrozumiecie, dlaczego nie ma sensu dzielenie go na raty.”

Dla mnie są to trzy dobre teksty i mogłyby, z większym skutkiem zaistnieć osobno. Po pierwsze, każdy z nich byłby czytany i komentowany przez większą ilość użytkowników PP. A po drugie, byłaby pod nimi szersza
dyskusja.

pozdrawiam
Krzysztof Suchomski dnia 30.01.2011 10:55
Traktuję to jak kompozycję. Każdy z fragmentów, każdy z wątków jest instrumentem. Dopiero, gdy zagrają razem, dają taki ton, jaki chciałem uzyskać. Wcześniej publikowałem urywki, fragmenty, ale zorientowałem się, że czytelnicy, nie wiedząc, w jakim celu fragment został napisany, byli zdezorientowani.
Wasinka dnia 30.01.2011 11:23
Trudno się nie zgodzić ze spostrzeżeniami, które tu nam wyłożyłeś, Krzysztofie. Prawdziwie, szczerze, „swojsko”, bez zadęcia opowiadasz o „zgryzotach” tataadasiowych „pobratymców”. Tekst płynie, a czytelnik może tylko wejść w ów świat wspominków czy goryczką zaprawianej współczesności. I zastanowić się...
Potrzebne są takie teksty...

Małe sugestyjki:

dzieła sztuki, z których każde z osobna jest wystarczającym uzasadnieniem Aktu Stworzenia. Tym właśnie różnimy się od organizmów, na które spoglądamy z góry z naszego szczebla ewolucji – troszkę wskoczyły na siebie z których/na które i „z góry z naszego” bym jakoś inaczej rozwiązała

robota Stwórcy (,) czy Natury Samosiejki (,) czy Przypadku – przecinki, bo powtórzone „czy”

Natchnienie czy olśnienie spływa – tutaj już mi się wydaje za dużo o owo „czy”, biorąc pod uwagę zdanie poprzednie

w jakich się objawia, niż dręczyć się dochodzeniem – myślę, że drugie „się” można spokojnie wyrzucić

Na przykład pianista grający I Koncert Fortepianowy b-mol Czajkowskiego lub aktor grający Fausta (,) lub baleriny tańczące Jezioro łabędzie (,) lub kustosz wystawiający Nocną straż. – pomyślałabym, czy jakoś jednak nie zamienić powtórzenia „grający” w zestawieniu powtarzanego celowo „lub”

publicznie mówić o kulturze gorszej, czy niskiej – bez przecinka

przymiotnik wysoka nachalnie sugeruje lepsza – może coś w tym kierunku: przymiotnik „wysoka” nachalnie sugeruje: lepsza / przymiotnik „wysoka” nachalnie sugeruje – lepsza

Tata Adasia (,) mówiąc komuś, że

To tylko pozory, bo (-) bądźmy szczerzy - twórcy i odtwórcy

Tak było (,) jak Tata Adasia sięga pamięcią – może „odkąd” zamiast „jak”?

czy to urzędnik państwowy (,) czy prywatny sponsor

słuchaczy czy czytelników – może tym razem np. „bądź”, zamiast „czy” (tym bardziej że uniknie się czyczowania „czy czytelników” )

poruszają się w mediach, jak przysłowiowy – przecinak zbędny

nie pasujące do siebie światy – niepasujące

niezależnie od tego (,) czego był dokonał

bardziej zafrapowany cyckiem Janet Jackson (,) odsłoniętym publicznie ręką

wypiął się na szanowne audytorium (,) ściągając spodnie

Sukces medialny gwarantowany - Maestro na pierwszych – zamiast myślnika, proponuję tu dwukropek

powiedział był dziennikarzom: " ( B )ardzo

"anty-mroczkową" krucjatę (,) toczoną w mediach

takimi słowami (,) jak "padlina"

deskach teatru przepadła by z kretesem – przepadłaby

każe podglądać przez dziurkę od klucza, albo przykładać szklankę do ściany – bez przecinka przed „albo”

(niezależnie od tego, czy sąsiad mieszka na Wspólnej (,) czy w Santa Barbara)

może dlatego rozdrabniają się (na) reklamówkach, serialach, teleturniejach, (że) z gaży w teatrach – „dlatego że”, gdyż „dlatego bo” jest formą nieprawidłową

który jeszcze za komuny powtarzał powiedzenie – zrezygnowałabym z „powiedzenie”

Zamiast kolejnego serialu o miłości (,) wolałby Tata Adasia wznowić poniedziałkowy

Nie wystarczy też, obnosić się przed kamerą – bez przecinka

Aktor (,) według Taty Adasia (,) to Gajos

Kiedy mowa o wielkich rolach, czy wielkich przedstawieniach bez przecinka

Kiedyś pierwszą damę Francji można było oglądać na premierach przedstawień operowych, dziś można ją oglądać w albumie z damskimi aktami – może tym razem zrezygnować z powtórzenia i zapisać: Kiedyś pierwszą damę Francji można było oglądać na premierach przedstawień operowych, dziś – w albumie z damskimi aktami

grywane do kotleta władców, albo w salonach – bez przecinka

bezwstydnie pisana, o zgrozo! do tańca – może: bezwstydnie pisana (o zgrozo!) do tańca (bez przecinka, a w nawiasie)

„Śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej” … takim manifestem rozbawił – zamiast wielokropka może myślnik?


Sugestie tak z grubsza tylko do tekstu kursywą. Bo czas ostatnio goni jakoś...

Pozdrawiam słonecznie :)
pisag dnia 30.01.2011 11:28 Ocena: Świetne!
czytałam na raty, ale tylko dlatego, że mi dzieci inaczej nie pozwolily.

Jak napiszę, że tekst jest świetny, to nie będzie to nic odkrywczego. Masz już swoją markę wyrobioną ;)
Ubrałeś pięknie w słowa niektóre moje myśli, których ja sama nie potrafiłam nawet precyzyjniej okreslić.

Ja jestem zwolennikiem tezy, że 'wszystko jest dla ludzi'. I jak już kiedyś pisałam (chyba?) z POPu też można czerpać przyjemność i rozrywkę. Najważniejsze by nasza wiedza i smak nie ograniczały się do niego tylko i wyłącznie.

Wiem, że edukacja moich dzieci w kwestii muzyki, malarstwa, filmu jest wyłacznie w moich rękach. Nie ma co liczyć na innych.

Pierwsza kursywę czytałam z zapartym tchem ;)
Krzysztof Suchomski dnia 30.01.2011 11:56
Wasinko, dobry duszku - Twoje uwagi są, jak zawsze, bezcenne :).
Pisag - dzięki, szczególnie za "czytałam z zapartym tchem" - jestem w siódmym niebie :D.
Pozdrawiam Was promiennie :)
Wasinka dnia 01.02.2011 12:20
I ja z zapartym tchem, Krzysztofie, i ja :)
I z emocjami, bo tutaj bez emocji się nie da...


Przyniosłam jeszcze trochę sugestii:
(Dzień przed rewolucją jest pisany specyficznym stylem, jednak i tam ogólnie piszesz poprawnie przecinkowo, więc interpunkcję sugerowałam także)

Są kontynuacją długiej dynastii (,) rozpoczętej przed laty

jaki lepszy ( : ) sanyo czy jvc

widziałeś (,) jak staszek łazienkę zrobił

ubek pyta (,) ile wydrukowaliście

mówi ( : ) a ja słyszałem

widziałeś (,) co ona ma na sobie

że ci (,) kurwa (,) prawdę powiedzą

jak masz dobrą kopię (,) to weź

widzisz pan (,) co się dzieje

dostaje nasadą w splot (,) a potem

ale co zrobisz (,) jak ci dzieciak

na commodore, czy na atari – bez przecinka

Ravelem, czy Milesem Davisem – przecinek niepotrzebny

pląsają na parkietach (,) a czasem

sprawdzić (,) jak na niej leżą

a ono (,) chociaż doskonałe, nie w każdym przypadku (,) jak widać (,) wystarczające.

powiedziała Alicja (,) popadając w zadumę

odczucia (,) towarzyszące mu w trakcie kontemplacji dzieła sztuki (,) są wyższe

w kwestii (,) co wysokie

Tym bardziej dziwi upór (,) z jakim często

Wydawało się, że pójdzie to dalej w tym – wpada na siebie to/tym

tacy artyści (,) jak Nigel Kennedy (,) nadal mają

CENA: i obok (,) ręką Nieznanego Pracownika (,) dopisane czarnym cienkopisem ( : ) 50 zł. – i ten dwukropek po CENA jakoś niezbyt wygląda...

w kolorze matowej jasnej pomarańczy – „matowa pomarańcza” czy „matowa jasność”? A może w matowym kolorze?

Określenie prostokątny – prostokątny dałabym w cudzysłowie

Deflorowane nie zapamiętanymi rękami nie zapamiętanych osób – niezapamiętanymi, niezapamiętanych

jeśli już (-) to drukarzy

tak są drukowane odcinki, które należy biletowi urwać. – ta cząstka wydaje mi się niepotrzebna

i ich teorii strun, to postrzegana przez nasze zmysły materia jest tylko drganiem, wibracją niewidzialnych strun – te struny wpadają jednak na siebie

echo tych wibracji sprzed kilkunastu lat – zrezygnowałabym z „tych”; domyślam się, że to celowe użycie, jednak nie brzmi dobrze (w moim uchu)

Latem zadzwonił Rysiek Drygas. - Jedziesz na koncert Hammilla? Jasne, a gdzie? Do Bydgoszczy. OK, wchodzę. Dobrze, bo już zamówiłem bilety, dla ciebie dwa. Super. – jeżeli nie rozpisujesz na dialog tradycyjny, to może bez tego myślnika byłoby lepiej?

z zapasem (-) na wszelki wypadek

Wie (,) kim jest Hammill

nad klasycznym fortepianem (,) stojącym po lewej stronie

Przed tym pierwszym staje (,) wyraźnie wzruszony (,) Tomasz Beksiński

który przekazuje nam prośbę Petera, do osób, które mają aparaty fotograficzne – który/które; bez przecinka po „Petera”

kaskada ciemnych włosów (,) opadająca na czarną

rozpięta ciemno turkusowa koszula (,) wypuszczona na białe spodnie – ciemnoturkusowa

emocjonalna artykulacja, jest miejscami – bez przecinka

tkliwa, lub elektryzująca – przecinek zbędny

zaakceptuje wszystko (,) co robi

możnaby nią ocieplać – można by

pyta Hammill (,) kończąc Patient (potem masz w następnym zdaniu „kończy”, może jednak nie powtarzać któregoś?)

łamiącym się głosem prosi: „(N)ie wymagajmy

Myśli wciąż uciekają do opuszczonej już sali – może do „pustej”?

w tej tragedii ukrytego sensu? - to pytania, które nasuwały się automatycznie na wieść o tej drugiej – tej/tej

Co myślał jedenastolatek (,) patrząc

obwieścił apokalipsę zaćpanemu światu (,) słodko pogrążonemu

bo czytając (,) wiedziałem

Łudzę się, że te parę słów może sprawi, że jego – że/że


I tyleż tymczasem...

Pozdrowienia wzruszone.
Krzysztof Suchomski dnia 01.02.2011 13:58
Wasineczko, jak się cieszę z Twojej drugiej wizyty :). Zajmę się poprawkami, gdy uda mi się strącić z pleców wnuki, co raczej nie nastąpi przed północą.
Pozdrawiam promiennie :)
Miladora dnia 02.02.2011 15:21 Ocena: Świetne!
Cholera, walnęło mnie, Krzysztofie.
Jakbym weszła w inny świat, który istniał kiedyś, i w który dzisiaj tak trudno już się wraca. A właściwie, do którego nie ma już powrotu.
Wzruszyłam się i czytając chociażby piękny i pełen pasji opis koncertu Hamilla, a potem opowieść o Beksińskich, przeżyłam całą gamę uczuć narratora.
Piękny tekst. Napisany z pasją i niesłychanie plastyczny.
Poproszę o książkę z autografem.

Duża buźka, Krzysiu.

PS. Sprawdź, bo czasem coś w tym rodzaju pałęta się po tekście:
- że zagra jeszcze dla nas jeszcze raz.
Nie miałam czasu czytać poprawek Wasinki, więc nie wiem, czy to wypunktowała.
Krzysztof Suchomski dnia 02.02.2011 18:40
Mam nadzieję, że "walnięcie" nie zostawilo siniaka ;) - nie darowałbym sobie. Dzięki za "wczucie się" :D
Co do książki - dostaniesz, Milu, projekt do degustacji, ale o tym w swoim czasie na PW.
Buziaczki :)
Wasinka dnia 03.02.2011 15:37
Cóż... może i ja Cię uproszę o autograf ;)
A tymczasem życzę powodzenia w realizacji, czekając na kolejne opowieści...
Pozdrawiam ze słoneczkiem.
Krzysztof Suchomski dnia 03.02.2011 15:47
Bez Twojego udziału, Wasinko, całe przedsięwzięcie nie miałoby sensu.
Zdróweczka:)
Krystyna Habrat dnia 05.02.2011 13:38
Dobrze, iż takie mądre teksty pojawiają się na PP.
Szuirad dnia 08.02.2011 13:33
Witaj

Cóż tak naprawdę to nie wiem co mam powiedzieć, skoro w środku zmącenie wiruje i kręci podrywajac kolejne pokłady myśli. Twoje teksty dają do myslenia, przypominając czasy i rzeczy umocowane w CZASIE. Rzeczy i sprawy, ktore dojrzewają w nas przez lata i nie jest ważne, ze zupełnie o n ich zapomnieliśmy. Te wielkie, niezależnie od oceny krytyków, słuchaczy, ogladaczy itp, będą w nas pracować i pracują. Wyciskają mniejsze lub większe znamię. A Twój tekst pozwala wyciagnąć je na swiatło, skonfrontować z innym już po latach "ja".
Czy dlatego nienajmłodsi komentują?i
Krzysztof Suchomski dnia 09.02.2011 01:59
Sokol - Twoje pochwały wbijają mnie w dumę. Dzięki.
Szuiradzie - nie śmiałem marzyć o spowodowaniu tak pięknie opisanej reakcji. Pełna zgoda co do tego, że łatwiej czyta się moje teksty, mając zbliżony bagaż doświadczeń.

Pozdrawiam :)
Goro9 dnia 06.06.2011 11:01
Bardzo dobry tekst:) Naprawdę pobudza do myślenia i własnego oceniania otaczającej nas kultury:) A najbardziej mnie cieszy motto z jednego z moich ulubionych poetów:)
Krzysztof Suchomski dnia 06.06.2011 16:35
Witam nowego czytelnika. Dzięki za dobre słowa.
Pozdrawiam :D
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty