Vesper - cz.15 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.15
A A A
Babie Doły, lotnisko Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej, Gdynia

22 styczeń, 3:12

Śnieżyca smagała swymi mroźnymi biczami z wielką mocą dachy hangarów bazy. Widoczność ograniczona była do zaledwie kilkunastu metrów. Wszystko przesłaniała gwałtowna zawierucha. Mimo tych ciężkich warunków z pasa startowego zaczęły się odrywać kolejno myśliwce grupy uderzeniowej. Eskadra pięciu uzbrojonych w bomby kasetowe maszyn klasy F-16, lekko przestarzałego podarunku od amerykańskich sojuszników, znalazła się w powietrzu, zatoczyła koło nad lotniskiem i ruszyła w swój lot bojowy na północ, w kierunku morza. Stojący przy oknie wieży kontroli lotów generał Zieliński odprowadził ją smutnym, nieobecnym wzrokiem, dopóki nie zniknęła całkowicie w ciemnościach sztormowej nocy, a ryk silników nie ucichł zupełnie. Oficer zasępił się i przygarbił wyraźnie, by po chwili odwrócić głowę w kierunku postaci stojącej metr obok niego. Andrzejewicz miał na sobie galowy mundur generalski z błyszczącymi dystynkcjami i szary beret z orłem i błyskawicą. Obecnie również spoglądał w północny zakątek bazy.
- Mam nadzieję, że wie pan co robi – odezwał się dowódca bazy, generał wojsk powietrznych Grzegorz Zieliński, głosem pełnym wyraźnego wahania. – W tym bombardowaniu zginie, jeśli informacje są dokładne, pięciuset cywili i pewna nieokreślona liczba żołnierzy wojska polskiego, dowodzona przez pułkownika Romana Krausa. Ta krew spocznie na pana rękach, generale.
- Proszę się nie martwić – odparł z szelmowskim uśmiechem dowódca wojsk specjalnych. – Konsultowałem tą decyzję z prezydentem i ministrem obrony. Podjęli ją jednogłośnie. Według naszych ustaleń na okręcie znajduje się broń masowego rażenia o potężnej mocy, która weszła w ręce tych renegatów. W żadnym wypadku nie można pozwolić, by ta broń dostała się i została użyta na stałym lądzie.
Andrzejewicz kłamał jak z nut. Nie chciał mówić dowódcy garnizonu o demonach z innego świata, bo to tylko pogorszyło by sprawę. A o zdradzie generała Millera i członków sztabu polskiego wywiadu dowie się jutro z wiadomości. Mimo spokojnego tonu oficera, stary Zieliński poznał łgarstwo po podłym uśmieszku, jaki zagościł na twarzy byłego komandosa. Ich, lotników, od samego początku szkolono w duchu otwartej, honorowej walki powietrznej, gdzie reguły są zawsze jasne i proste. Jeden na jednego. Wygrywa lepszy. Natomiast Andrzejewicz był dla niego zwykłym zabójcą, którego szkolono w zadawaniu bólu, podrzynaniu gardeł i strzelaniu w plecy.
- Jak już pan wie, w sieci internetowej pojawiły się informacje dotyczące ataku na Vesper. Rozumiem, że rząd naszego kraju nie może pozwolić, aby tolerować podobne akty zdrady, zwłaszcza te popełniane przez członków naszych formacji zbrojnych. Muszą więc ponieść zasłużoną, spektakularną karę. Ale dlaczego pan nie powie mi tego wprost? – zapytał.
Andrzejewicza dosłownie zatkało. Nie miał pojęcia, że lotnik wie już o istnieniu projektu FORNER. On sam nie był pewien sytuacji, jaka miała miejsce na okręcie, co dopiero wyjaśniać ją osobie niemalże postronnej, która nic nie wiedziała o prawdziwej misji ludzi Lipnickiego.
- Pan wykonuje wyrok – odezwał się dopiero po chwili. – Ja tylko egzekwuje jego wykonanie.
- Kosztem życia kilkuset niewinnych osób? – zadrwił Zieliński, odwracając się w stronę ekranu radaru.
- Zabijemy kilkaset, uratujemy miliony – wzruszył ramionami generał.
- Jaką bronią dysponują ci wasi zdrajcy?
- Nie jestem upoważniony do udzielania podobnych informacji.
Stary dowódca lotnictwa kiwnął tylko głową. Wiedział, że jeśli w grę wchodzi polityka, wszystkie reguły są dozwolone. Aby tylko zminimalizować własne straty. Pozostało mu tylko modlić się za dusze niewinnych pasażerów, których za kilka minut eksplozje bomb z głowicami kasetowymi rozszarpią na strzępy.
- Echo 1 do bazy! – odezwał się w głośnikach dowódca eskadry. – Potwierdzenie gotowości bojowej. Obieram trasę w kierunku celu. Wznosimy się na pułap ośmiuset metrów.
- Przyjąłem Echo 1 – rozległ się głos nawigatora. – Macie pozwolenie na atak.

* * *


Pokład zewnętrzny, HSC Vesper

22 styczeń, 3:15

Ukrywający się pod przykrywką młodego milionera, Fritza Hoffmana, porucznik wywiadu Oskar Szulc, eskortował Anetę w kierunku lądowiska, gdzie miał czekać na drugiego agenta. Zwerbowany przez wywiad kapitan Adamczyk, miał za zadanie uzbroić bombę w maszynowni i dokonać sabotażu wyrzutni przeciwlotniczych, aby mogli bez przeszkód porwać należący do terrorystów śmigłowiec i uciec swobodnie na miejsce zbiórki. Ukrywając się pod okapem, przemarznięci i skostniali, jeszcze kilka minut wcześniej oczekiwali spokojnie na nadejście oficera, rozmawiając na temat obecności i kamuflażu Hoffmana.
- Więc jesteś agentem? – dopytywała się nieufnie dziewczyna.
- Tak – kiwnął głową Szulc.
- Więc pracujecie dla mojego ojca jako tajna ochrona, bo domyślaliście się ataku?
- Owszem – kłamał szpieg. – Nasze działania nie były skoordynowane z ochroną statku.
- A Kacper? Kim on jest?
- Nie wiemy – wzruszył ramionami Hoffman. – Chyba nie jednym z porywaczy, skoro ich zdziesiątkował.
Wtedy na dolnych pokładach rozległ się huk potężnej eksplozji. Dwie minuty później na lądowisko dotarli najemnicy.
- Schyl się! – nakazał Fritz.
Agent uważnie obserwował poczynania najemników, które przerwał ostrzał rakietowy.
- Musimy wydostać się stąd! Biegiem! Na dziób statku! – krzyknął w kierunku dziewczyny.
Oboje z Anetą wybiegli z kryjówki, którą pół minuty później trafił pocisk zapalający z rosyjskiego helikoptera.
- Baza, tu Kruk! Zgłoście się! – wołał Fritz do mikrofonu krótkofalówki.
- Tu Baza, słyszymy cię Kruk. Co się dzieje? Co to za hałas?
- Zaatakowano nas! Uzbrojona formacja bojowa przy wsparciu ciężkich śmigłowców. Środek transportu zniszczony. Zabieram obiekt do punktu ewakuacji Alfa 2, powtarzam, Alfa 2! Zmieniam miejsce spotkania na punkt Bravo 2. Czas przybycia przekładam na 3-3-0. Powiadomcie o wszystkim Charona. Trochę się spóźnimy.
- Zrozumiałem, Kruk. Charon zmienia kurs. Będzie w punkcie ewakuacji Bravo 2 za 0-1-5.
- Przyjąłem, bez odbioru.
Agent razem z Anetą pędzili na złamanie karku tarasem widokowym ciągnącym się wzdłuż całej prawej burty liniowca. Z jednej strony wąskiego przejścia mieli wysoką na trzy piętra, białą bryłę ściany statku, z drugiej zaś mroczną otchłań szalejącego morza. Nagle, spośród kłębów śnieżnej zamieci, zaledwie kilka metrów przed nimi wyskoczył uzbrojony w karabin maszynowy mężczyzna. Również mocno zaskoczony ich widokiem krzyknął coś, co brzmiało jakby po rosyjsku. Oskar wiedział, że ich zauważył. Byli właśnie w kręgu światła lampy, oświetlającego drzwi do sektora technicznego. Nie znał rosyjskiego, ale ton głosu nieznajomego raczej nie wskazywał na przyjazne nastawienie. Nie namyślając się długo pchnął Anetę na ścianę, po czym chwycił klamkę i szarpnął mocno do siebie. Ciężkie drzwi otworzyły się ze zgrzytem zawiasów, w ostatniej chwili zasłaniając jego i dziewczynę. Sekundę później huraganowy wiatr przeszyła seria z automatu. Kule odbijały się od grubych na dwa cale, stalowych drzwi statku, wzniecając przy tym obfite snopy iskier. Pewnym ruchem Szulc wychylił się zza nich, wystawiając tylko głowę i wyciągniętą w kierunku napastnika rękę z pistoletem. Wystrzelił trzykrotnie. Wszystkie kule dosięgły celu, powalając komandosa. Jednak z nieodległego cienia zaczęły dobiegać kolejne wrogie okrzyki we wschodnim języku.
- Biegiem! – wysapał Hoffman i wepchnął Anetę do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Oboje biegli teraz korytarzem służby technicznej. Podporucznik, ściskając w obu rękach półautomatycznego Walthera, uważnie badał każde mijane drzwi i przejścia.
Nagle, z niewielkich drzwiczek prowadzących gdzieś na główny pokład, wypadł zamaskowany mężczyzna w zielonym uniformie. Oskar szybkim pchnięciem lewej ręki wybił lufę kałasznikowa do góry, dzięki czemu strzał padł w sufit zamiast w niego. Prawą ręką złapał żołnierza za ramię, po czym przyciągnął go do siebie i uderzył głową w twarz, miażdżąc mu nos. Szybki cios kolanem w krocze do końca ogłuszył napastnika. Właśnie wtedy Hoffman zobaczył, jak z tego samego przejścia wybiega kolejny komandos. Odskoczył więc o krok od swojej ofiary i szybkim kopnięciem w brzuch, cisnął nią w odbezpieczającego broń szturmowca, który przewrócił się na podłogę pod ciężarem swojego rannego kolegi. Próbował jeszcze strzelić z niedogodnej pozycji w jakiej się znalazł, nim jednak wyszarpał karabin spod cielska swojego towarzysza, Fritz stanął tuż nad nim i pojedynczymi strzałami w głowę uśmiercił ich obu. Aneta wzdrygnęła się na ten widok. Odwróciła się, oparła o ścianę i zwymiotowała. Czuła pewien niepokoju w stosunku do tego pozornie sympatycznego chłopaka, który potrafił być nie tylko pociesznym fajtłapą, ale również bezwzględnym zabójcą.
- Tędy – Oskar pokazał palcem nieduży właz w podłodze. – Przejście dla mechaników. Zaprowadzi nas do celu.
- A gdzie właściwie zmierzamy? – zapytała dziewczyna wycierając usta.
- Z powrotem do sekcji ewakuacyjnej – wzruszył ramionami chłopak. – Taki mały plan B.
- Może będzie tam Kacper – ucieszyła się w duchu Aneta, wracając myślami do swego dzielnego rycerza. Oboje zeszli po stalowej drabince na niższy poziom. Znaleźli się w bardzo ciasnym korytarzu, długim na nieco ponad dziesięć metrów. Wzdłuż lewej ściany, na całej długości, biegły grube rury, z których ziały strumienie pary i kapała monotonnie woda. Korytarz był oświetlony przez pięć gołych żarówek, pozbawionych kloszy. Fritz wymierzył w drugi jego koniec i przez kłęby pary próbował dostrzec potencjalne niebezpieczeństwo. Uznał, że jest czysto. Wtedy wyprostował się i zrobił krok do przodu. Zatrzymał jednak nogę w pół kroku. Zobaczył bowiem podejrzany ruch…
Na końcu korytarza, który ostro zakręcał gdzieś w prawo, dostrzegł tajemniczy cień. Po chwili zaczęła gasnąć najbardziej oddalona od nich żarówka. Odruchowo cofnął się i wycelował w tamto miejsce. Zrobiło się nieprzyjemnie zimno. Z ust obojga zaczęły buchać strugi pary. Mokre rury w mgnieniu oka pokrył srebrzysty szron. Zgasła kolejna żarówka. Ciemność zaczęła zbliżać się w ich stronę. Hoffman przypomniał sobie opowieść Kellera o zjawie, w brutalny sposób mordującej najemników. Wystrzelił. Kula trafiła w pustkę. Ponowił strzał, jednak dalej bez rezultatu. Gęsty, wibrujący cień zbliżał się w ich stronę. W akcie przerażenia oddał jeszcze kilka strzałów. W międzyczasie zgasła trzecia z żarówek. Ciemność nieubłaganie przekroczyła połowę korytarza i stała już tylko kilka metrów od nich.
- Wracamy! – ryknął agent do wystraszonej dziewczyny.
Pierwsza dotarła na wyższy poziom Aneta. Tuż za nią podążał Fritz. Znajdował się wewnątrz włazu od pasa w dół, gdy krzyknął głośno i jakaś straszliwa, nieopisana siła, zaczęła wciągać go w dół. Młody agent rozpaczliwie próbował blokować się i zapierać łokciami, jednak coraz bardziej opadał w głąb włazu. Aneta próbowała mu pomóc i zaczęła ciągnąć go za ręce. Mimo wszystko ich wspólne wysiłki zdawały się iść na marne. Po paru sekundach już tylko głowa krzyczącego przeraźliwie Hoffmana, który z wybałuszonymi oczami wpatrywał się tępo w Anetę, wystawała ponad podłogę. Coś zdawało się dosłownie rozdzierać go od dołu. Właśnie wtedy, trzymając się krawędzi już samymi palcami i znikający w niewielkim kwadracie włazu chłopak, postanowił w ostatnim akordzie swojego męczeńskiego wysiłku, wydostać się z morderczej pułapki. Podciągnął się gwałtownie i wyskoczył do góry niczym rozpędzony delfin odbijający się od morskiej fali, wyciągając ręce najdalej jak mógł. Chciał krzyknąć, jednak z ust wydobył mu się makabryczny charkot, a po brodzie zaczął cieknąć strumień krwi. Dłonie agenta trafiły w pustkę i upadły z łomotem na podłogę. Nie mogąc niczego się złapać, ciągnący przez demoniczną istotę Hoffman został błyskawicznie wessany do mrocznego korytarza. W przypływie samozachowawczego instynktu, Aneta zamknęła właz i zatrzasnęła skobel. Z dołu usłyszała jeszcze przytłumiony wrzask Oskara. Wtedy gdzieś z dalszych pomieszczeń dobiegły ją pierwsze odgłosy strzelaniny.

* * *


W restauracji trwała zażarta wymiana ognia. Komando Wąż Koralowy ruszyło do szturmu. Oddział Dekerta wycofał się zgodnie z instrukcjami Kellera do korytarza, skąd prowadził obecnie ostrzał osłonowy. Pole rażenia najemników skurczyło się jednak diametralnie i obejmowało teraz wyłącznie niewielki pas środkowej nawy restauracji widoczny przez framugę otwartych na oścież, dwuskrzydłowych drzwi. W trakcie desperackiej obrony z nadzieją i niecierpliwością oczekiwali oni spodziewanego w każdej chwili wsparcia ze strony Kacpra, przeklinając w duchu każdą kolejną sekundę opóźnienia. Pamiętali jak przed niespełna paroma godzinami drżeli w strachu przed brutalnym, nieuchwytnym i nieposkromionym mordercą, który mimo ich przewagi liczebnej i nowoczesnemu uzbrojeniu oraz niemal całkowitej kontroli nad wszystkimi systemami statku, bezkarnie likwidował kolejnych, niepokonanych dotąd weteranów. Dlatego też spodziewali się mocnego i zdecydowanego uderzenia, które mogło odciążyć ich i pozwolić wycofać się w bezpieczne miejsce. Terror stał teraz po ich stronie.
W holu panowało totalne zamieszanie. Rosyjscy komandosi biegali chaotycznie i nawoływali się wzajemnie, starając uporządkować sekcje szturmowe, rozproszone w czasie krwawej strzelaniny. Strzelali zawzięcie, rzucali granaty, krzyczeli i znowu strzelali. Po ustąpieniu najemników zdołali wprowadzić do restauracji dziesięciu strzelców z ciężką bronią, którzy biegnąc pojedynczo od kolumny do kolumny, szybko zajęli pomieszczenie, docierając pod samą barykadę, którą tak niedawno wznieśli terroryści. Teraz postanowili wykorzystać ją jako osłonę i stanowisko ogniowe w przeciwnym kierunku. Posiekane kulami drewniane stoły, regały i meble, wzmocnione kilkoma niedbale zawieszonymi kamizelkami z kevlaru, całkiem znośnie spełniały funkcję fortyfikacji. Walka ograniczyła się do kilkunastu metrów. Coraz częściej szły w ruch granaty odłamkowe, które obie strony mogły bez problemu dorzucić na pozycje przeciwnika. Bogato urządzone korytarze luksusowego statku obróciły się w ruinę po tych kilku minutach walki. Okopcone dymem ściany były przeorane dziurami po pociskach i odłamkach. Na dywanie pełno było krwi, pyłu, okruchów tynku i szkła z roztrzaskanych obrazów, szczątek donic i ozdobnych żyrandoli. Tymczasem w korytarzu, który był niegdyś galerią pięknych rzeźb, znajdował się punkt asekuracyjny ataku. Po podziurawioną seriami ścianą leżało kilku rannych, na bieżąco opatrywanych przez trzech medyków, którzy uwijali się jak w ukropie. Przy drzwiach ciągle warowało dwóch snajperów z karabinkami powtarzalnymi, próbujących ściągnąć wychylających się co jakiś czas strzelców. Gruz i kawałki zniszczonych dzieł sztuki trzaskały głośno pod butami biegających żołnierzy. Pośrodku tego zamieszania klęczał, otoczony grupą zamaskowanych komandosów, rosły kapitan, próbujący ogarnąć zamieszanie przez nakreślenie nowego planu ataku. W końcu wszystkim obecnym na pokładzie tonącego statku kończył się czas.
- Isajev! – krzyknął kapitan, przekrzykując echo palby karabinowej.
- Jestem! – odezwał się jeden z kaprali po drugiej stronie korytarza.
- Ilu masz ludzi!?
- Dwóch!
- Dobra – kiwnął głową oficer. – Bierzcie kaem i ustawcie stanowisko strzeleckie na tej barykadzie! Mamy tam za małą siłę ognia. Pietia, słyszysz mnie!?
- Kapral nie żyje – odezwał się jeden z komandosów leżących pod ścianą. – Dostał w głowę.
- Kto mówi!?
- Szeregowy Mogilny!
- Możecie wrócić do gry, gdy skończą was opatrywać?
- Tak jest!
- Weźcie paru przytomnych chłopaków, miotacz ognia i trochę granatów. Obejdziecie tych skurwieli od strony klatki schodowej. Powinna tam być jedna z naszych sekcji, ale straciliśmy z nią łączność. Potem smażcie ze wszystkich luf. Zrozumiano!?
- Tak jest, towarzyszu kapitanie!
Kapitan rozejrzał się po zdemolowanym holu. Szukał jednego za swoich sierżantów, ale fakt, że wszyscy mieli kominiarki, a naszywki z nazwiskami były pokryte pyłem, znacznie utrudniał mu pracę.
- Wołodia!?
- Jestem, towarzyszu kapitanie! – odezwał się wybiegający zza załomu korytarza mężczyzna z kałasznikowem.
- Ilu masz ludzi?
- Melduje, że przeżyło czterech.
- Doskonale – kiwnął głową kapitan. – Zabierzecie tych rannych na pontony i potem z powrotem na okręt. Niech kapitan Władyczuk przygotuje im jakieś kabiny i pomoc medyczną.
- Tak jest!
Podczas gdy oficer wydawał kolejne dyspozycje dla swoich ludzi, zza rogu wyszedł zakrwawiony żołnierz w tropikalnym mundurze desantowca, na którego rękawie i kołnierzu wyraźnie odznaczały się brunatne, rdzawe plamy krzepnącej krwi. Na pierwszy rzut oka szedł prosto, jednak widać było, że jest ranny. Mokra od potu kominiarka kleiła mu się nieprzyjemnie do twarzy, a z obu wycięć w czarnym materiale spoglądały zmęczony, podkrążone oczy. Minął miejsce, gdzie jego koledzy opatrywali postrzelonych, odprawiając gestem ręki medyka, który ruszył z pomocą w jego kierunku, po czym przyspieszył nieznacznie i zniknął za najbliższym zakrętem korytarza. Medyk odprowadził go zdziwionym wzrokiem. Nie powiedział jednak ani słowa i wrócił do bandażowania poszarpanej odłamkami nogi jednego za swoich kompanów.

* * *


Keller zdjął kominiarkę, cisnął ją na podłogę i oparł się plecami o załom korytarza. Pierwszą część miał już za sobą. Dzięki mundurowi, zdartemu z ciała jednego z zabitych w windzie żołnierzy, zdołał bez problemów przedrzeć się na tyły rosyjskich pozycji. Teraz przyszła kolej na drugą, znacznie trudniejszą część. Trzeba było zmieść te pozycje z powierzchni ziemi. Przeciwko sobie miał doborowe komando Specnazu, uzbrojone w karabiny maszynowe, granatniki i miotacze płomieni. Łącznie kilkunastu bezlitosnych i świetnie wyszkolonych weteranów. Brakowało mu też solidnego ubezpieczenia. Nie chciał przyznać sam przed sobą, że nie ma praktycznie żadnego ubezpieczenia i wystarczy jeden niepomyślny przypadek, a cały plan się zawali. Po jego stronie stały element zaskoczenia i niezła siła ognia. Wystarczająca, żeby narozrabiać bardziej, niż Goebbels i reszta jego drużyny sobie wyobrażał. Interesującym zdawał się fakt, że po rozpoczęciu ataku ruscy znajdą się w krzyżowym ogniu z dwóch stron. Miał nadzieję, że jego dawny kompan będzie na tyle przytomny, by w razie problemów przeprowadzić kontratak.
Wyjął z ładownicy trzy granaty, chwycił je w garść i po kolei odbezpieczył, delikatnie wyciągając metalowe obręcze zawleczek. Poczuł jak serce przyspiesza i krew zaczyna mocno dudnić w skroniach. Jego klatkę piersiową zalała fala przyjemnego żaru. Mimo wszystko umysł został spokojny. Wszystkie odruchy były automatycznie zakodowane w jego podświadomości. Odczekał parę sekund, wziął głęboki oddech i mocnym zamachem cisnął granaty za róg. Trzy stalowe szyszki upadły tuż obok nóg zaskoczonych komandosów. Dwie sekundy później rozpoczęła się seria eksplozji, których siła wywołała w ciasnym pomieszczeniu potężną falę uderzeniową, mającą siłę rozpędzonego pociągu. Miażdżyła kości i rozrywała ciała na drobne kawałeczki. W mgnieniu oka wszystko pokryła chmura dymu. Wokół zaczęły fruwać ze świstem dziesiątki odłamków i kawałków leżącego na podłodze gruzu, masakrując wszystko na swej drodze i zabijając tych, którzy próbowali ratować się ucieczką. Kapitan zginął od razu, gdy wybuch oderwał mu głowę. Leżący pod ścianą ranni zostali posiekani odłamkami, a ci którzy przeżyli, spłonęli chwile później przy zderzeniu z ognistym podmuchem. Skulony za narożnikiem Kacper poczuł nagły wzrost temperatury, a po chwili do jego nozdrzy dotarł odór spalenizny. Gdy echo eksplozji ucichło, wstał i zsunął przewieszony przez szyję karabin. Wyskoczył zza rogu, przykładając oko do obiektywu celownika. Hol zamienił się w przedsionek piekła. Na podłodze znajdowała się ohydna, krwawa miazga spalonego mięsa, kończyn, odłamków kości i piszczeli z kilkunastu ciał, udekorowana porozrzucaną bronią z elementami umundurowania. Wszystko przykrywała swoim żałobnym całunem szara mgiełka dymu. Kacpra przeszedł po plecach dreszcz satysfakcji. Usta wykrzywił mu grymas złowieszczego uśmiechu. Ostrożnie minął dzielące go od drzwi do restauracji kilka kroków i przyległ plecami do ściany. Wychylił nieznacznie głowę zza futryny, żeby obadać sytuację taktyczną. Najwyraźniej nikt nie przejął się zbytnio eksplozją na tyłach. Każdy był zajęty walka o życie na przedpolu bitwy.
- Wchodzę – nadał przez krótkofalówkę Keller, bacznie obserwując pozycje wrogich żołnierzy, ich uzbrojenie i zachowanie. – Wstrzymajcie ogień!
- Zrozumiałem – odezwał się konwersacyjnym tonem Goebbels.- Powodzenia – dodał, lecz tym razem chłopak wyczuł w głosie dawnego przyjaciela nutkę emocji.
Kacper miał znakomitą pozycję wyjściową do ataku. Aktualnie miał bardzo dobry widok na lewą i środkową część sali. Trzydzieści metrów przed nim znajdowała się grupa sześciu żołnierzy, którzy będąc ustawieni plecami do niego, ostrzeliwali zza barykady broniących się w korytarzu najemników. Wśród nich był operator ręcznego granatnika i jeden kaemista. Pozostali prowadzili ostrzał zza pobliskich filarów, używając do tego konwencjonalnych karabinów szturmowych. Kacper wyjął z ładownicy pocisk odłamkowy z zapalnikiem zbliżeniowym, wsunął go do lufy podwieszanego granatnika, zatrzasnął jego pokrywę i odbezpieczył. Jego spaczona dusza zapłonęła ogniem bezwzględności i nienawiści na samą myśl o ogromie zniszczeń, jakich może dokonać jeden strzał przy użyciu podobnego pocisku. Jego twarz ściągnęła się, brwi zmarszczyły delikatnie. Wyglądał zupełnie jak kamienny posąg demonicznych bóstw jakiejś dawno zapomnianej, mrocznej religii. Równie dobrze jego wizerunek mógł służyć jako wzór dla szalonych twórców obrazoburczych dzieł. Jedynym elementem nie pasującym do całości był cwaniacki uśmiech, pełny bezceremonialnej arogancji i pewności siebie. Kacper spokojnie wychylił się zza progu, uniósł lufę broni i wystrzelił. Pocisk ze świstem wyskoczył z rury i pomknął w kierunku barykady. Trafił prosto w jej środek, zamieniając ja w asymetryczną stertę desek i drzazg, która na kilka sekund skąpała się w czerwonej chmurze ognia. Sześciu kryjących się przy niej komandosów zginęło na miejscu, drastycznie poszarpanych olbrzymią siłą eksplozji. Jej impet odrzucił ich płonące ciała kilka metrów dalej. Keller postanowił wykorzystać zamieszanie i wbiegł do środka. Zza baru, kilka metrów przed nim, wyskoczyło dwóch uzbrojonych w nowoczesne karabiny automatyczne szturmowców. Trzymali je uniesione, w pełnej gotowości opierając palce na spuście. Najwyraźniej postanowili sprawdzić co było powodem serii wybuchów na ich pozycjach wyjściowych. Po wystrzale z granatnika, który rozbił kręgosłup ich natarcia zrozumieli, że mają do czynienia z dywersją. Obaj odbezpieczyli swoje powtarzalne karabiny AK-74, nowoczesne modyfikacje nieśmiertelnego kałasznikowa wyposażone w celowniki optyczne i ruszyli na rekonesans, gdy z drzwi wyskoczył Keller. Widząc człowieka w uniformie ich jednostki, zawahali się na moment i opuścili nieco lufy. Bezwzględny Keller tylko na to czekał. Błyskawicznie podniósł lufę broni, opierając krawędź kolby na swoim prawym ramieniu. Wyszkoleni zabójcy z Węża Koralowego, spędzający całe lata na ćwiczeniu walki do perfekcji, zobaczyli ten złowrogi błysk w oczach nieznajomego. Również podciągnęli lufy, jednak z profesjonalistą klasy Kacpra nie mieli szans. Pod wpływem bojowego napięcia oczy chłopaka rejestrowały i analizowały wszystko z ogromną prędkością, a buzująca we krwi adrenalina i instynkt myśliwego przyspieszały reakcje niemal trzykrotnie. Nim obaj frontowcy zdążyli wystrzelić, Kacper wymierzył przez kolimator i pociągnął po nich długą serią. Obaj runęli do tyłu, odrzuceni energią uderzenia pocisków przeciwpancernych w ich kamizelki. Pierwszy, trafiony w brzuch, odchylił się do tyłu i upadł na plecy, krztusząc się przy tym napływającą do gardła krwią. Zmarł kilka sekund później z szeroko rozwartymi ramionami i podkurczonymi nogami. Drugi, którego seria dosięgła wyżej, bo w klatkę piersiową i szyję, runął dwa metry do tyłu i rąbnął łopatkami o dębowe deski baru. Kurczowo zacisnął palec na spuście trzymanego karabinu, wycelowanego obecnie w sufit, po czym ozdobne freski przeorała krótka seria. Martwy żołnierz osunął się bezwładnie na posadzkę, a z jego ran trysnęły na mundur obfite strumienie czerwonej posoki. Całą sytuację obserwował komandos ukryty za stojącą kilka metrów dalej kolumną. W akcie wściekłości strzelił do Kellera, który w biegu odpowiedział ogniem. Obaj chybili. Kule Rosjanina przeleciały tuż nad głową napastnika, natomiast pociski przeciwpancerne z karabinka M4A1 trafiły w filar, z którego odpadły spore płaty zielonych płytek marmurowej elewacji. Wzburzyły przy tym gęste chmury pyłu, który przesłonił na moment kryjówkę szturmowca. Kacper, nie zwalniając biegu, pakował kolejne serie w filar, zza którego jego przeciwnik wynurzył się kilka sekund później. Był na tyle sprytny, żeby wychylić się z drugiej strony. Mimo wszystko nie udało mu się przechytrzyć wyśrubowanego w boju instynktu łowcy. Zginął trafiony dwoma pojedynczymi pociskami 5.56mm, które przebiły pancerz w prawym boku i pod obojczykiem. Reszta wystrzelonych kul odrapała narożnik kolumny z marmuru, którego kawałki opadły na podłogę w postacie całkiem sporej sterty. Obie rany trysnęły krwią, a żołnierz upadł z jękiem na plecy. Wtedy Kacper usłyszał po swojej lewej strony znajomy basowy odgłos strzelby automatycznej SPAS 12. Wbiegając za filar, niedawną kryjówkę zastrzelonego przed chwilą faceta, w ostatniej chwili odwrócił się i dostrzegł jednego z żołnierzy Węża Koralowego, który posyłał w jego stronę grad śrutowych pocisków. Każdy z nich zawierał kilka tuzinów ołowianych kulek, bezwzględnie rozszarpujących wszystko na swej trajektorii lotu. Pierwszy z takich pocisków trafił w ścianą tuż za pochylonym Kacprem, gdzie w mgnieniu oka zamiast połyskującego turkusowo marmuru, zaczęła ziać głęboka, biała dziura w elewacji, szeroka na ponad trzydzieści centymetrów. Drugi rąbnął w kolumnę, z której pod wpływem uderzenia, zleciało kilka płyt kwadratowych płyt eleganckiego wykończenia.
Kacper odczekał chwilę, wyczuł moment między kolejnymi przeładowniami śrutówki, po czym wyskoczył zza osłony i pochylając głowę do obiektywu celownika optycznego namierzył nieprzyjaciela. Dzięki adrenalinie, refleksowi oraz świetnemu przeszkoleniu w znajomości broni i technik walki, elektroniczny krzyż balistyczny w pół sekundy wylądował pośrodku torsu przeciwnika. Chłopak ściągnął delikatnie spust, widząc, że komandos już kieruje ku niemu złowieszczy otwór lufy strzelby. Podczas strzału z karabinka, w powietrze zionęła jaskrawa smuga ognia i dymu. Seria kilku pocisków trafiła precyzyjnie, rzucając spore ciało Rosjanina na znajdująca się trzy metry dalej ścianę i wytrąciła z rąk potężną broń. Keller rozejrzał się uważnie w poszukiwaniu ocalałych przeciwników, miotając lufą dookoła. Nie dostrzegł jednak nikogo. Panowała głucha cisza, przerywana tylko cichym sykiem płomieni, zajmujących ruiny barykady. Ruszył więc biegiem w kierunku korytarza, gdzie ukrywał się oddział Goebbelsa. Przeskoczył resztki zapory, wspomagając się wolną ręką i płynnie przerzucił nad nią nogi. Do drzwi pozostało mu niespełna dziesięć metrów. Właśnie wychylała się z nich jakaś postać w czarnym kombinezonie, która energicznie machała w jego kierunku ręką. Kacper uśmiechnął się dumnie i odwrócił głowę, obejmując wzrokiem krwawe pogorzelisko, pełne trupów rosyjskich żołnierzy. Z dziką i nieposkromioną satysfakcją stwierdził, że lata ćwiczeń nie poszły na marne. Po raz kolejny to on okazał się najlepszy. Do pokonania zostały mu jeszcze dwa metry. Poprzez dym rozpoznał wołającego go mężczyznę. Dekert. No cóż, czeka ich długa i męcząca rozmowa. Będą musieli wyjaśnić sobie wiele spraw z ostatnich dwunastu miesięcy, podczas których obaj dopuścili się zbrodni tak strasznych, że ciężko będzie opisać je słowami. Chłopak miał nadzieję, że Goebbels uzna jego pomoc za dobrą monetę i fundament chwilowego pojednania. Nie łudził się bowiem, że obaj opuszczą pokład żywi. Właśnie wtedy usłyszał za sobą jakiś hałas. Coś jakby krzyk, zgrzyt metalu, a chwilę potem łoskot strzałów. Chciał się odwrócić, ale poczuł nagle wewnątrz głowy dziwne odrętwienie. Czas spowolnił drastycznie jego ruchy. Wydawało mu się, jakby tonął w gęstej, klejącej mazi. Usłyszał w głowie dziwny dźwięk, podobny do tego, jaki wydaje łopocząca na wietrze flaga. Przebiegł jeszcze siłą rozpędu parę kroków i znalazł się za drzwiami. Dopiero wtedy poczuł w lewym boku piekący ból. Nagle świat pociemniał, zawirował, po czym młodego zabójcę ogarnęła wieczna ciemność.


* * *


Eskadra myśliwców minęła ogarnięty sztormem Hel i kierując się na północ, zmierzała ku pozycji tonącej Vesper. Samoloty przecinały morską przestrzeń powietrzną, zupełnie nie zważając na spowodowany zamiecią i gęstymi chmurami brak widoczności.
- Tu Echo 1 – odezwał się lider grupy uderzeniowej. – Jesteśmy na pozycji wyjściowej do ataku. Pułap 800 metrów. Prędkość 450 węzłów. Do celu pozostało siedem minut.

* * *


Wejchert siedział za biurkiem i pełnym zniecierpliwienia wzrokiem spoglądał na zmęczoną twarz komisarza Szymczaka, który stukał nerwowo palcami o blat biurka. Oczekiwali na telefon z Krakowa, gdzie wkrótce miał pojawić się lekarz z listy wyroków Kacpra Kellera. Nagle drzwi biura otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł zaaferowany Prus. Był bardzo blady. W oczach miał szaleństwo.
- Dowództwo wojsk specjalnych wydało rozkaz zbombardowania Vesper! – niemal krzyknął, a echo jego głosu rozbrzmiało posępnym echem w czterech ścianach niedużego pokoju.
- Jak to!? – Daniel wyprostował się w fotelu.
- Ten świr, Andrzejewicz, pojechał do garnizonu lotniczego na Oksywiu i kazał poderwać do ataku eskadrę myśliwców F-16. Kilka minut temu wyleciały z bazy i kierują się na Vesper.
- Chryste Panie – wyjąkał roztrzęsiony Szymczak.
- Kontaktował się pan z dowódcą garnizonu? – zapytał Wejchert, gdy już otrząsnął się z pierwszego szoku.
- Jeszcze nie – zaprzeczył dyrektor. – Zleciłem Jakubowi, żeby uzyskał połączenie. Chodźcie ze mną.
Obaj oficerowie wybiegli w pośpiechu za swoim przełożonym i wpadli do umiejscowionego na końcu korytarza pokoju łączności. Za biurkiem siedział Kuba, sterujący panelem nasłuchu. Właśnie próbował uzyskać połączenie z gabinetem generała Zielińskiego.
- Połącz mnie natychmiast z dowódcą garnizonu! – rozkazał wściekle Prus.
- Proszę chwilę poczekać – usprawiedliwiał się informatyk. – Muszę uzyskać połączenie z wieżą kontrolną. Generała nie ma w swoim gabinecie.
Prus chwycił zawieszony na stojaku mikrofon i przyłożył go niemal do samych ust.
- Generał Zieliński – dobiegło chwilę później z umieszczonych na panelu głośników. Kuba zaczął manipulować przez chwilę suwakami i zoptymalizował głośność.
- Mówi Ryszard Prus, dyrektor specjalnej jednostki pościgowej CBŚ w Gdańsku.
- Witam, dyrektorze – głos dowódcy garnizonu był spokojny i bezdźwięczny, zupełnie jakby spodziewał się on podobnego telefonu.
- Proszę natychmiast odwołać atak – zażądał gniewnie Prus. – Czy ma pan świadomość, że na pokładzie jest ponad pięćset niewinnych osób!?
- Niestety muszę odmówić pana prośbie – odpowiedział smutno wojskowy, akcentując jednak nieznacznie ostatnie słowo – Mam swoich przełożonych i swoje rozkazy. Ale niech mi pan wierzy, że szczerze chciałbym zawrócić te myśliwce.
- Andrzejewicz wydał ten rozkaz!?
- Na atak bombowy zgodzili się jednogłośnie szefowie wojsk specjalnych, minister obrony, a nawet sam prezydent. Poparli swoją decyzję narażeniem bezpieczeństwa wewnętrznego kraju.
- A co z cywilami!?
- Znam cenę – oznajmił Zieliński. - Też mi przykro. Ale nie miałem innego wyjścia.
Generał już wyobrażał sobie w myślach Vesper spalaną przez jaskrawy ogień bomb kasetowych. Na sam widok podobnego obrazu jego żołądek chwytał nieprzyjemny skurcz.
- Jeżeli panom zależy – ciągnął dalej – mogę kazać udostępnić kanał nasłuchowy eskadry uderzeniowej. Obrazu z satelity ani bezzałogowego Predatora nie będę przesyłał, bo warunki pogodowe uniemożliwiają poprawne korzystanie z obiektywów. Od teraz powinni panowie słyszeć komunikaty pilotów eskadry.
Lecące w szyku bojowym myśliwce właśnie przygotowywały się do rozpoczęcia bombardowania.
- Tu Echo 1 – zameldował dowódca klucza. – Zwiększamy prędkość do 600 węzłów. Do celu pozostało pięć minut.
Wejchert spojrzał smutno w głośnik, po czym podniósł wzrok na stojącego obok Rafała. Doświadczony funkcjonariusz schował twarz w dłoniach. Tak jak reszta zebranych, on też nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.

* * *


Keller tonął w czarno-białym ciągu rozmytych i niewyraźnych scen, które były z pozoru bardzo odległe, choć dawały odczuć obrzydzenie i grozę. Miał dziwne wrażenie, jakby spadał w przepaść, udekorowaną dziesiątkami ludzkich twarzy. Wpatrywały się one w niego oskarżycielskim wzrokiem. To były twarze jego ofiar. Dziesiątki. Setki. Chciał krzyknąć z przerażenia, jednak jakaś niewidzialna siła ścisnęła go za gardło i całkowicie pozbawiła głosu. Spadał w przepaść, która robiła się coraz ciemniejsza. Spowijające jego ciało, niewidzialne więzy, które krepowały wszystkie jego ruchy, zacieśniły się, sprawiając ogromny ból i pozbawiając na długą chwilę oddechu. Kacper jęczał żałośnie. Czuł, że w tej otaczającej go ciemności jest coś jeszcze. Coś mrocznego i zimnego jak przestrzeń, w której się znalazł, czaiło się tuż obok, głodne i rozbudzone. Nagle panujący mrok rozświetlił oślepiający błysk. Gdy oczy chłopaka przyzwyczaiły się do światła, rozpoznał on znajomy korytarz. Za sobą, gdzieś w oddali, słyszał przytłumione odgłosy strzelaniny i hałas pożaru. Przed sobą miał tylko nieduży, szeroki korytarz przemysłowy, zwieńczony dwuskrzydłowymi drzwiami z drewnianej dykty. Kryły one za sobą źródło strasznych, kobiecych wrzasków. Keller ruszył niepewnie w tamtą stronę, pchany ciekawością i odruchową chęcią pomocy. Nerwowo zacisnął palce na rękojeści kałasznikowa. Podszedł do wrót na odległość jednego kroku. Z lękiem sięgnął po klamkę, po czym nacisnął ją i pchnął lekko drzwi. Właśnie wtedy rozległ się huk strzału i ponownie w twarz uderzył go nieprzenikniony blask światła.
Opierała się, co tylko bardziej go podniecało i zachęcało. Krzyczała błagalnie o pomoc, z trudem łapiąc powietrze. Próbowała wyrywać się z jego potężnego uścisku, jednak każdy podobny akt kończył się niepowodzeniem. Żelazny uścisk palców trzymających jej nadgarstki był nie do przezwyciężenia. Ból rozdzierał ją od środka i palił niczym ognisty żar rozpalonego do czerwoności żelaza. Pchnięcia stawały coraz szybsze i zdecydowanie mocniejsze. W końcu przestała krzyczeć. Zagryzła wargi i w milczeniu znosiła upokarzające cierpienie. Odwróciła tylko głowę, by nie widzieć okrutnej twarzy swojego oprawcy. Zamknęła nawet oczy. Słyszała w ciemności jego przeciągłe sapanie, a na szyi czuła przyspieszony oddech. Do jej nozdrzy dobiegł zmieszany zapach prochu, potu i Old Spice’a. Gdy wreszcie skończył, puścił jej ręce i zwolnił nacisk na jej ciało. Zsunęła się z blatu biurka na podłogę i dopiero wtedy zaczęła głośno szlochać. Nie miała odwagi, by unieść wzrok i spojrzeć w oczy bestialskiego gwałciciela. Gdy to zrobiła, jej ciało przeszedł dreszcz przerażenia. Spoglądała bowiem w ziejący złowieszczą czernią otwór lufy dziewięciomilimetrowego pistoletu. Zadygotała nieznacznie i odsunęła się błyskawicznie do tyłu, podpierając się na łokciach, jednak jej plecy napotkały opór. To biurko, na którym została przed chwilą brutalnie zgwałcona. Rozejrzała się jeszcze dookoła po zdemolowanym pomieszczeniu. Żadnej drogi ucieczki. Sprawca stał między nią a jedynymi drzwiami, prowadzącymi na zaplecze magazynu. Ponownie spojrzała na stojącego nad nią mężczyznę. Jednak tym razem zamiast strachu, w jej oczach panowała totalna obojętność. Pogodziła się z losem. Bez emocji patrzyła jak palec psychopaty powoli zaciska się na spuście. W ułamku sekundy czerń lufy wypełnił blask wystrzału, który na chwilę zalał całe pomieszczenie nieprzeniknioną poświatą jaskrawej bieli.

* * *


Keller obudził się spocony z myślą, że jest w piekle i rzeczywiście musiał w nim być, ponieważ ujrzał przed sobą oblicze diabła. Czarną, zakurzoną twarz, wysokie czoło i orli nos. A nad nim para srebrnych oczu. Oczu zabójcy. Goebbels przyglądał się Kacprowi z niekrytym sceptycyzmem. Tymczasem ranny chłopak zamrugał niemrawie oczami i podniósł zmęczony wzrok. Znajdował się na rozwidleniu korytarzy, które z trzech stron zabarykadowano rozłożystymi sofami i drewnianymi regałami. Na półkach nie było jednak książek ani pamiątek, a rzędy zapasowych magazynków, paczki z granatami i ładunki wybuchowe C4 z przymocowanymi zapalnikami. Tak wyglądała druga pozycja obronna najemników.
- Gdzie jestem? – zdołał wyszeptać. – Co się stało?
- Jesteś na pokładzie Vesper. Właśnie rozwaliłeś komando zawodowych kilerów ze Specnazu. Przy okazji dostałeś kulkę w ramię. Pzeszła wprawdzie na wylot, ale dosyć paskudnie to wygląda. Gdyby nie zastrzyk stymulatora, zdychałbyś już dawno.
Stymulatory. Kolejny ciekawy wynalazek armii amerykańskiej. Zastrzyk mieszanki adrenaliny, morfiny i środków chemicznych zmniejszających poziom odczuwanego bólu, wyzwalając przy tym ogromne zasoby energii. Dziesięć razy silniejszy niż narkotyki, pozwalał postawić na nogi nawet dość poważnie postrzeloną osobę. Miał jednak wady. Działanie było krótkie, bo działało maksymalnie pół godziny. Amerykanie wysłali transporty do sojuszniczych armii, by mogli testować możliwości substancji. Oczywiście stymulatory szybko trafiły na czarny rynek, gdzie można było kupić sporą partię za całkiem przystępną cenę.
- Świetnie – wydukał Kacper podciągając się na łokciach. - Pomóż mi wstać…
- Poleż jeszcze - Goebbels powstrzymał go rękę, drugą wyciągając z kabury przy biodrze Colta 1911, standardową broń boczną amerykańskich marines, pokochaną także przez ulicznych rozrabiaków i wszelkiej maści organizacje paramilitarne, którego lufę przyłożył do kolana leżącego. Kacper przełknął niepewnie ślinę. Z tej odległości pocisk podobnego kalibru z całą pewnością urwałby mu nogę. Westchnął na samą myśl czekającej go rozmowy z Goebbelsem, która z pewnością miała zaowocować tuzinami przeprosin, sprostowań i wyjaśnień.
- Najpierw mi powiesz, co tu robisz! – warknął najemnik, odciągając kciukiem kurek pistoletu.
- Mieliśmy z Górskim trochę rzeczy do załatwienia w czasie rejsu – odparł Keller. – Sprawy w interesach.
- Kłamiesz, sukinsynu! – rozzłościł się Dekert.
- Nie kłamię – zaprzeczył spokojnie chłopak. – Jednym z gości był przedstawiciel rady nadzorczej Globo Export Invest. Facet przeszkadza mi w interesach. Wygrał ostatnio ważny przetarg, co osłabiło pozycję mojej spółki na rynku.
- Nie wierzę! – mruknął Goebbels.
- Fabio miał włamać się do systemu wewnętrznego komputera statku i wywalić zasilanie. Chciałem rozwalić tego faceta i przejąć walizkę, w której przewoził dokumenty. Fabio wyłączyłby światło, a ja pod osłoną ciemności dostałbym się do sektora ewakuacyjnego.
- A diamenty w skarbcu?
- Pieprzyć diamenty! Marne kilka milionów. Przetarg na dostawy materiałów budowlanych, który wygrała Globo Export, jest wart co najmniej pięć razy tyle. Ich przedstawiciel płynął na konferencję pokojową, by spotkać się tam z jednym z rosyjskich podwykonawców. Gdybym dobrał się do dokumentów, które miał ze sobą, mógłbym skompromitować Globo Export i zmusić ich do wycofania się z umowy. Przestań do mnie celować, bo mam ci jeszcze sporo do powiedzenia, a jak się słusznie domyślam, zostało nam niewiele czasu.
Dekert kiwnął głową i schował broń do kabury. Napotkał zdziwione spojrzenia czwórki najemników.
- Fabio – skontaktował się Kacper ze swoim towarzyszem. – Powiedz im wszystko od początku.
- W Internecie pojawiły się informacje, że zamach na Vesper miało przeprowadzić dwóch agentów polskiego wywiadu – odezwał się głos na drugim końcu łącza. - Operacja miała kryptonim FORNER. Według założeń, siła bomby umieszczonej w maszynowni jeszcze przed rozpoczęciem rejsu, miała rozerwać całą konstrukcję okrętu na strzępy, zabijając przy tym większość pasażerów i załogi. Rzecz w tym, że jest już trochę późno. Detonacje planowano najpóźniej do godziny pierwszej w nocy – głos Górskiego był przyjemny i wyraźny mimo trzasków i szumu zakłóceń.
- Kim byli ci agenci? – zapytał Dekert. – Dla kogo niby pracowali?
- Kilku wysoko postawionych gości z wywiadu dało się przekupić arabskim fundamentalistom, którzy ukrywają się od pewnego czasu w Jemenie. Bezpośrednimi wykonawcami planu mieli być kapitan wojsk desantowych Artur Adamczyk i podporucznik Oskar Szulc.
- Adamczyk? Oficer? Zdrajcą? – wyjąkał z niedowierzaniem stojący nieopodal Drzazga.
- Znacie go? – zapytał słabo Keller.
- Tak. Był zastępcą naszego dowódcy – kiwnął głową były gromowiec.
- A ten drugi?
- Nigdy o nim nie słyszałem.
- Gdzie jest ta bomba, Fabio? – zapytał Goebbels.
- Nie mam bladego pojęcia, ale wiem, gdzie jest ten wasz oficerek – uśmiechnął się haker.
- No to gadaj! – ponaglił go Kacper.
- Dziesięć minut temu udał się na dolny poziom sektora D. To praktycznie pięterko pod waszą obecną pozycją. W maszynowni nie ma żadnych kamer, więc nie wiem, co się teraz tam na dole wyrabia. Radziłbym się więc pospieszyć, póki statek jest względnie w jednym kawałku. Panowie pozwolą, w ramach przypomnienia uprzejmie poinformować, że statek tonie i wedle wskazań liczników, znajdzie się całkowicie pod wodą za niecałe trzydzieści pięć minut.
- Dalej jest taki nieznośny? – zapytał Dekert, uśmiechając się ironicznie.
- Dalej – stwierdził słabo Keller. – Zejdę na dół powstrzymać tego gościa. Mam jeszcze trzy magazynki, Berettę i…
-…i połamane żebra – dokończył za niego Goebbels. – Ledwo się ruszasz – dodał oschle.
- Kula przeleciała na wylot. Czysta rana. Dam radę. Wy musicie zostać i kupić mi trochę czasu. Poza tym Górski mi pomoże. – Keller pochylił głowę do zawieszonego na ramieniu odbiornika i wcisnął guzik nadawania. – Prawda, Fabio? Ruszysz tą swoją luzacką dupę i zejdziesz ze mną do maszynowni, żeby trochę postrzelać?
- Z tobą nawet do piekła i z powrotem! – zawołał zawadiacko Fabian.
- Dlaczego mamy z nimi walczyć? – zapytał milczący dotąd Hans Steinhauser, który przyglądał się całej rozmowie oparty ramieniem o ścianę korytarza. – Przecież możemy równie dobrze wycofać się do sektora ewakuacyjnego, póki jeszcze nie jest zalany, wpakować dupy do szalup i wiać jak najdalej. Zaminowanie korytarza powinno nam załatwić dodatkowe parę minut. A eksplozja tej bomby załatwi Rosjan za nas.
- A cywile? – zapytał Drzazga, którego ruszyło sumienie.
- Chrzanić cywili! Mamy na głowie całą kompanię ruskich! – uciął Hans.
- To nie wszystko - Keller pokręcił głową. - Tu jest coś jeszcze…
- Też to widziałeś!? – zawołał z niedowierzaniem Dekert.
- Tak. Widziałem jak zabija jednego faceta od was. Napakowanego gościa w czerwonym berecie.
- Porucznik Wielgosz – mruknął bezdźwięcznie gromiarz.
- Z każdą kolejną sekundą na statku ryzykujemy naszym życiem – przypomniał były legionista.
- Jak myślicie, po co Rosjanie wrobili naszych z tym całym projektem FORNER? – zapytał na głos Keller. - Po co atakowali Vesper, skoro wiedzieli, że lada moment może wybuchnąć? Dlaczego ci wywiadowcy nie odpalili bomby o umówionej godzinie? Wiecie dlaczego? Bo nie ma żadnej bomby! To ruscy ich wrobili! Zaatakowali statek, a gdy się z niego wycofają, zdetonują własny ładunek, który prawdopodobnie dopiero teraz dostarczyli na pokład. Zatrą wszystkie ślady swojej obecności i zabiją wszystkich świadków. Proste? Proste!
- Ale po co zaatakowali? – zapytał w końcu Kostia, ubezpieczający korytarz.
- Według mnie – zaczął niepewnie Kacper. – Chcą złapać to coś…
- Tego demona? – zdziwił się Marcin.
- A widzisz inne racjonalne wytłumaczenie?
- Nie widzę żadnego racjonalnego wytłumaczenia! – żachnął się komandos.
Kacper wstał, podpierając się karabinem i oparł ręką o ścianę, po czym zmienił magazynek.
- Przeładujcie broń – nakazał. - Zróbcie to teraz! Specnaz tak łatwo odpuści. Spieszy im się tak samo jak nam, więc zaraz zaatakują ponownie. Z pewnością otrząsnęli się po pierwszym szoku. Nie dajcie się rozdzielić! Oni tylko na to czekają. W zasadzie taki mieli pierwotny plan. Storpedowali statek, żeby wzbudzić chaos i zamieszanie, osłabić waszą czujność. Dopiero wtedy uderzyli z morza i z powietrza. Nie spodziewali się, że stawicie opór, broniąc tonącego okrętu. Nie byli na to przygotowani. Chcieli was po prostu rozdzielić i wyłapać pojedynczo. A wtedy mieliby dosyć czasu, zanim okręt poszedłby na dno. Urządziliby sobie krótkie safari.
- Skąd to wiesz? – zapytał podejrzliwie Steinhauser.
- Bo sam bym tak zrobił – Keller uśmiechnął się blado i pociągnął za suwnice komory zamkowej, która trzasnęła metalicznie, ładując do komory nabojowej pierwszy pocisk. – A nawet zrobiłem. Kilka godzin temu, jeśli ktoś dobrze pamiętam.
Chłopak z satysfakcją zauważył, że po twarzach obecnych przebiegł cień grozy.
- Co robimy? – pierwszy przerwał milczenie Goebbels.
- Osłaniacie mnie i Fabiana. My zajmiemy się tą bombą, a wy żołnierzami. Postarajcie się zatrzymać ich jak najdłużej. Nie możemy pozwolić im na schwytanie tego draństwa. Choć raz postąpmy jak żołnierze! Nie mówię tu o bohaterskim czynie, splendorach i zaszczytach. Po prostu rozwalmy ruskich. Macie rację, możemy nawiać w każdej chwili. Ale możemy też walczyć. Możemy stawić zbrojny opór. Musimy go stawić! Widzieliście, co ta bestia potrafi zrobić z człowiekiem. Chcecie, żeby zabrali ją na stały ląd i wykorzystali do swoich własnych celów?
- Jeśli się wycofamy, ocalimy życie! – powiedział cicho Kostia.
- Ale przegapicie całą zabawę – odparł uprzejmie Kacper z sympatycznym uśmiechem na ustach, po czym spojrzał na stojącego przed nim Marcina. Ten kiwnął tylko porozumiewawczo głową. Rozpoczynał się ostatni etap bitwy o tonący pałac, który coraz zachłanniej pochłaniały rozszalałe morskie fale.

* * *


Myśliwce mknęły przez środek lodowatego żywiołu, przecinając fale szalejącej zamieci. Dowódca klucza sprawdzał ostatnie parametry i ustawiał urządzenia celownicze. Nic nie widział za szybą kokpitu. Wszystko spowijała mokra i zimna ciemność. Jego jedynym okiem na cel był niewielki, kilkucalowy ekran komputera pokładowego.
- Echo 1 do eskadry – zameldował przez radio do pozostałych pilotów. – Schodzimy trzydzieści metrów poniżej radaru. Uzbroić broń główną. Do celu pozostało sześćdziesiąt sekund.















Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 08.02.2011 20:23 · Czytań: 733 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
zajacanka dnia 09.02.2011 00:33
Ramirez666, ja cie tak z A4 tylko...
A moze Ty juz cos gotowego masz?
Ramirez666 dnia 09.02.2011 22:48
Nie jest jeszcze skończone. Myślę, że po sesji ( tak max za 2 tygodnie ) coś skrobnę i dokończę wsio.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty