Babcia Stasia nie opowiadała nam bajek. Zwykle nie było na to czasu, jak w każdym gospodarstwie. Pamiętam ją jednak jako najzacniejszą osobę, która przewinęła się przez moje życie. Zresztą, czy można powiedzieć inaczej o kimś tak bardzo bliskim?
Kiedy byłam dzieckiem, rodzice bardzo często zabierali nas na wieś do dziadków. Dla zwykłych mieszczuchów każda wizyta stanowiła niezapomnianą przygodę. Przede wszystkim mogliśmy odetchnąć świeżym powietrzem, poganiać po polach i, co ważniejsze, robić wszystko to, czego nie mogliśmy w domu. Dziecięca pasja odkrywania czegoś nowego? Niewątpliwie i nie ma, czemu zaprzeczać.
Przez lata wyjazdy do babci stanowiły dużą odmianę. My dorastaliśmy, wokół widać było kolejne zmiany, tylko ona pozostawała taka jak zawsze - przynajmniej w dziecięcych oczach. Ciepła, serdeczna i nawet, kiedy zmęczenie wieczorami dawało się we znaki, znajdowała czas, aby posłuchać, co wnuki mają do powiedzenia. Pachniała świeżym mlekiem, takim prosto od krowy, a latem dodatkowo sianem z rozgrzanych łąk.
Najprzyjemniejsze chwile były wieczorem, kiedy bydło wracało z pastwiska i przychodziła pora udoju. Cała krzątanina związana z pojeniem i bieganina z wiadrami miała posmak oczekiwania na coś bardzo przyjemnego. Traktowaliśmy to niemal jak rytuał. W każdym bądź razie z perspektywy lat tak się wydaje. Świeże mleko prosto od krowy, ciepłe i pachnące, na wieczorne chwile warto było czekać. Zanim babcia odcedziła cały płyn do metalowej bańki, my już niecierpliwie podstawialiśmy kubki, aby dostać codzienną porcję i cieszyć się białym wąsem osiadłym tuż nad krawędzią warg.
Latem, poza zabawą na podwórku, jeździliśmy w pole, mówiliśmy wtedy, że będziemy pomagać, by tylko móc przejechać się wozem drabiniastym i pomachać nogami między szczeblami, a nasze działania ograniczały się zwykle do plątania pod nogami osób starszych. Gdy przychodził czas powrotu do domu, zwykle na wyścigi chcieliśmy wskakiwać na wóz załadowany sianem, potem zakopać się głęboko i z góry spoglądać na drogę. Wrażenia jak na morskim okręcie, a nami lekko kołysało w rytm końskich kroków.
Zimą ganialiśmy po śniegu, dopóki nie zmoczyliśmy butów i rękawiczek. Wtedy najcieplejszym miejscem po powrocie była lepka przy kuchni. Zawsze rozgrzana i ciepła mruczała cicho od ognia w kominie. Białe kafle prężyły się dumnie i zapraszały, aby przysiąść i rozgrzać zmarznięte nogi i dłonie.
Tak wyglądały nasze dni, ale najważniejsza zawsze była ona – Babcia. Tuliła płacz, opatrywała skaleczone kolana. Czasami bywała szorstka, zwłaszcza jak coś spsociliśmy, ale zazwyczaj łagodna i cierpliwa. Słuchała naszych dziecięcych smutków, krzątając się przy kuchni lub robiąc sto innych rzeczy. Dreptaliśmy za nią jak psiaki. O ile to było możliwe, pomagaliśmy na swój niemrawy dziecięcy sposób, a w miarę jak rośliśmy, coraz więcej mieliśmy obowiązków, ale wtedy zdarzało się, że dopadał nas leń. Pomimo tego i tak mogliśmy liczyć na jakieś smakołyki, niekoniecznie przyrządzone przez nią, ale najistotniejsze było, że to z jej rąk. Chleb z mlekiem i cukrem, podpłomyki pieczone na blasze zrobione przez babcię były prawdziwym rarytasem. Okazja trafiała się zawsze, jak gniotła ciasto na makaron. Pół placka pokrojone na mniejsze kawałeczki rumieniło się złociście na kuchni, by potem trafić w nasze dłonie. Trzeba było jednak uważać, aby nie poparzyć się przez przypadek. Przyjemności, na które sobie pozwalaliśmy, spędzając tam czas wolny od nauki.
Mijały kolejne pory roku, dzieciństwo skończyło się dawno, wraz z pewnymi wydarzeniami odeszła beztroska, ale nadal była babcia - tym razem z dobrą radą, czasami przyganą. Takie to babcine prawo, ale nie potrafiliśmy się na nią gniewać, może gdyby ktokolwiek inny próbował pouczać, wtedy bardzo możliwe, że nie bylibyśmy tak zgodni. Często wspominam, wspólne godziny spędzone na rozmowach i rady przekazywane od pokoleń. W pamięci plączą się jeszcze fragmenty opowieści z przeszłości. Pewnie długo ich nie zapomnę, a jak przyjdzie czas - przekażę dalej.
W miarę upływu lat miała coraz mniej sił, niekiedy wypadało coś z drżących dłoni, a to, co zwykle robiła w dużym pośpiechu teraz trwało o wiele dłużej. Mówiła wtedy, że ma dziurawe ręce i narzekała, że już nie jest komukolwiek potrzebna. Nieprawda. Była niezastąpiona ze swoją mądrością, ciepłem i prostotą, której uczyło życie i codzienna praca. Pewnego dnia odeszła tam, skąd nie ma już powrotu. W sercu pozostała pustka i żal, że już nie może doradzić i wspomóc dobrym słowem.
Teraz, gdy chcę spotkać się z Babcią, biorę do ręki kubek pełen ciepłej herbaty, siadam przy oknie i spoglądam na starą fotografię, uśmiechając do wspomnień. Znów jest jak dawniej.
* zwykle prozy nie piszę, więc wszelkiego rodzaju niedociągnięcia są możliwe. o krytykę gniewać się nie będę. :)
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Nalka31 · dnia 13.02.2011 19:41 · Czytań: 2157 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 21
Inne artykuły tego autora: