Siedziałam na dworcu, daleko od domu, przed oczami mając ciągle ten przełomowy w moim życiu moment. Dziwne to uczucie znaleźć się w środku jakiejś większej historii, tak daleko od swego rodzaju bezpiecznej ostoi - pomimo patologii wiszącej w powietrzu. Czułam się jak niepasujący element, ktoś obcy, niepotrzebny. Jeszcze udowodnię, że nie jestem nikim.
Lecz kim ja właściwie jestem? Nie mam nazwiska, dachu nad głową. Moje życie toczyło się tu i teraz, w tym momencie. Ja i moja gitara, parę groszy w kieszeni, okruchy w plecaku. Gruby koc, który oddzielał mnie od tej obczyzny. Tworzyłam tam swój własny świat, byłam bezpieczna, kochana, ważna. I tęskniłam za nim.
Nie żałuj. Nie ma czego. Zapomnij.
Więc siedziałam, z głową opartą o chropowatą ścianę. Wręcz wtulona w gitarę, zza zamkniętych oczu, tam gdzieś głębiej tworzyłam dźwiękami coś pięknego. A ludzie, odkrywszy mały fragment mojej wewnętrznej przemiany, nagradzali to drobniakami. Śmieszne. To jest znacznie więcej warte. Ale jakoś przeżyć trzeba.
Nigdy w życiu mój żołądek tak bardzo nie domagał się jedzenia. Jak i ciepła, choć chwilowego dostępu do łazienki, miękkiej poduszki.
Zawsze możesz wrócić.
Nie, nie wrócę. Nie jestem słaba.
Miałam przed oczami ten obraz nie jeden raz. Jego kpiąca mina, pełne pogardy oczy. Maska, pod którą krył tak wstydliwy ból, łzy poniżenia, samotność. Słyszę, jakby z oddali słowa, które tną moją kruchą duszę na kawałki: a nie mówiłem?
A ja? Posłusznie zamykam się w pokoju, dopisuje do długiej listy kolejne niespełnione marzenie i patrzę przez okno z nadzieją w sercu. Wmawiam sobie, że to mnie wyzwoli. Staję się niewolnikiem przeszłości.
A na dłoni leżą One. Małe, delikatne, białe. Zupełnie niepozorne. Cichy zabójca. Tabletki na sen, za dużo o kilka, może kilkanaście. I smutne oczy matki.
Nie, nie wrócę. Nie jestem słaba. Nie przegram swego życia.
- Ech, mała, kiedyś słono za to zapłacę… - mruczał tak dobrze znany mi tekst, gdy otwierał drzwi do portierni. Pan Władysław, zwany przeze mnie po prostu Dziadkiem. Uratował mnie kiedyś od zamarznięcia. Znalazł mnie całą przemarzniętą na ławce dworca, wtuloną w gitarę z takim zacięciem, jakby od tego zależało moje życie. Zabawne, jak otarłam się o śmierć.
Dziadek wpuszczał mnie do portierni codziennie wieczorem, gdy pozostali pracownicy już wyszli. Częstował mnie ciepłą zupą, herbatą z rumem, czasem po prostu ciepłym uśmiechem.
- Mała, znamy się długo, no bo długo. Jakie ty miano nosisz?
- Widzisz, Dziadku. Ja jestem nikim – odparłam beznamiętnie. W danym momencie liczył się tylko gulasz.
- Słońce, to, żeś włóczęga nie znaczy, że wartości nie masz.
- Hm. Źle mnie zrozumiałeś, Dziadku. Jestem nikim, bo zostawiłam siebie.
- Taka zła byłaś, że chcesz się zapomnieć? – patrzył na mnie z zainteresowaniem swoimi zimnymi, ciemnymi oczami. Podparł ręką lekko drżącą głowę, jakby przygotowywał się do długiej opowieści.
- Chcę zostawić przeszłość za sobą. Do tego potrzebuję zapomnieć o tym, kim jestem – patrzyłam na pełną miskę, czując jak tracę apetyt. Cholera, musisz jeść.
- Warto tak, mała?
- Warto. Bo teraz mogę stać się kimś. I nie, nie dziś, Dziadku. Jeszcze nie jestem gotowa ci o tym opowiedzieć. Znamy się zbyt krótko.
- Krótko? Przecież długo… - mruknął, posyłając mi ciepły, szczerbaty uśmiech. Do tego mrugnął do mnie. Uwielbiałam, jak do mnie mrugał.
- Długo. Ale ciągle zbyt krótko. Poza tym, jestem już kimś innym.
- Do tego potrzebujesz nazwiska, rybeńko.
- Mów mi… Sara. Tak, Sara to ładne imię.
- Cóż, na początek dobre i to.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Nennece · dnia 22.02.2011 07:44 · Czytań: 858 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: