Czerwona parasolka [II]
Siadam na ławkę - jeszcze zimną. Jest wczesny ranek tłumaczący ten stan rzeczy. Przydrożny mebel przypomina kolorem moje usta, a raczej odcień ulubionej czerwonej szminki, którymi są pomalowane. Farba w całości pokrywa drewniane elementy siedliska. Zatraca go w kamuflażu. Jedynie metalowe pręty, stanowiące konstrukcję, pozostają naturalne. Samotne usta słodzę mleczną czekoladą. Jednak nie mogę pozbyć się gorzkiego posmaku rozstania. Spoglądam na niebo. Zamykam oczy. Pod powiekami, które zdobione są długimi rzęsami, zaczynają budzić się wspomnienia. Z minuty na minutę utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie chcę zmieniać stanu podświadomości, w który zostałam przez nie wprowadzona. Nie chcę się budzić z półsnu, w którym się znajduję.
Ciepła kropla wody spada na policzek. Sprawia, że otwieram oczy, które chciałam, by pozostały zamknięte na dłużej. Na niebie widzę niewyobrażalnie duże stado ulatujących wysoko czerwonych parasolek. Pośród nich dostrzegam i tę - moją. Czuję, że to ona, pomimo tego, że wszystkie wydają się być identyczne. Zaczynają odzywać się we mnie pragnienia prowokujące do działania. Chcę odzyskać to, co straciłam. Czerwień znów wywołuje emocje, nad którymi nie jestem w stanie zapanować.
Wstaję z ławki. Z rąk wypadają resztki mlecznej czekolady. Zaczynam biec w kierunku przedmiotu, który personifikuję. Biegnę coraz szybciej. Gubię oddech na setnym kroku stawianym na grząskiej ziemi, a ty i tak umykasz coraz dalej. Stajesz się tak odległy jak marzenia. Zatrzymuję się na chwilę, by odpocząć. Kilka głębszych oddechów sprawia, że czuję chwilową ulgę. Przekonana o wewnętrznej sile zaczynam biec dalej. Krople potu skrapiają się na czole a ból w klatce piersiowej staje się nie do wytrzymania. Nie daję już rady. Jednak tęsknota nie pozwala mi się zatrzymać i popycha ku przeszłości. Nie wiem, co się dzieje. Nie mogę się zorientować, dokąd tak naprawdę biegnę. Widzę podświadomie, jak poruszam się do tyłu. Wracam do tego, co już było. Widzę twoją twarz i przeżywam tamte chwile tą samą emocją. Czuję mdłości. Robi mi się ciemno przed oczyma i odczuwam pulsujące niemiarowo tętno. Ciepło mi.
Na policzku czuję znów kroplę wody. To łza wylewa się spod powieki i budzi moją świadomość. Leżę na ziemi. Na niebie brak już parasolek, tylko miejscami biel pierzastych chmur kontrastuje z błękitem. Rozglądam się. Świat istnieje dalej - tak jak istniał i przed. Pozostaję w teraźniejszości. Czuję się wolna. Jakaś harmonia oplata mnie od środka, przytula ciepłem. Jak mi cudownie w zwykłości istnienia. Istnieję pustką tak przyjemną, że hałas dobiegający z ulicy wydaje się być echem, które w niej niknie. Unoszę się wysoko, pomimo że ciałem dotykam ziemi. Zamykam oczy. Pod powiekami rodzą się marzenia. Pączkują ja kwiaty, które witają przychodzące przedwiośnie. Obraz Ciebie znikł - nie zmarnuję już więcej farb. W przestrzeni nakreślam granicę, poza którą wyrzucam zbędne elementy. Rzeczywistość znów się do mnie uśmiecha. Nie tęsknię za przeszłością.
Widzę czerwoną parasolkę. Nie ufam temu, co widzę. Szybuje po niebie. Nie jest moja, za to piękna, jak żadna inna. Skutecznie niszczy pamięć o poprzedniej. Mknie tak szybko, że ledwo podążam za nią wzrokiem. Mam nieodparte wrażenie, że miejsce jej przeznaczenia jest niedaleko. Zaczyna opadać w dół, frunąc tuż pod moje nogi. Spoglądam na nią zdziwiona. Boję się dotknąć obcego przedmiotu. Zmuszają mnie do tego krople rzęsistego deszczu. Biorę parasolkę do ręki i unoszę do góry, tuż nad głowę. Jest idealna, choć wydaje się być trochę za duża.
Widzę postać - biegnie. W odległości kilkunastu kroków ode mnie męski głos dziękuję mi, że odnalazłam porwany przez wiatr parasol. Patrzę zdziwiona. Nie protestuję, kiedy zaprasza mnie na wspólny spacer. Parasolka idealnie mieści nas dwoje. Choć mamy własne drogi, to i tak wybieramy wspólną. I tak idziemy - razem. Nieważne dokąd.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
wodniczka · dnia 27.02.2011 12:01 · Czytań: 1289 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: