Vesper - cz.16 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.16
A A A
Centrala operacyjna wywiadu, Ulica Miłobędzka, Warszawa

22 styczeń, 3:24

Kilku elegancko ubranych członków służby technicznej sztabu operacyjnego rozmontowywało właśnie komputery i resztę rozłożonych na stołach przyrządów nadawczych, które służyły im przed paroma godzinami do monitorowania przebiegu operacji FORNER oraz kontaktu z placówkami agencji na Bliskim Wschodzie. Wynosili je na zewnątrz, do zaparkowanych na podwórzu samochodów. Był środek mroźnej, zimowej nocy, więc nie było nikogo, kto włóczyłby się o tej porze po ulicy i mógłby zauważyć podejrzaną aktywność na tyłach resortowego gmachu. Miller stał przy oknie i spoglądał w milczeniu na pracujących ludzi, którzy z chłodnym, wyuczonym profesjonalizmem posłusznie wykonywali jego polecenia wiedząc, że rano będą mieli przeciwko sobie niemal wszystkie państwowe i zagraniczne służby pościgowe. Mieli już na swoich kontach spore zaliczki z budżetu operacji, więc pozostało im tylko wydostać się z kraju i zaszyć w jakimś bezpiecznym miejscu. Stary generał westchnął ze smutnym zadowoleniem, podnosząc do ust tlącego się papierosa, którego trzymał w kościstych palcach. Agenci robili wszystko spokojnie, bez słowa, szybko i dokładnie. Każdy miał wydzielony swój zakres działania. Praca całego zespołu współgrała idealnie i nikt nie wchodził sobie w drogę, mimo, że od kilkunastu minut panowało ogromne zamieszanie. Wzrok generała przesunął się powoli w lewo. Bystre spojrzenie omiotło przelotnie kanciaste bryły komputerów, stosy teczek z dokumentami, sieć anten i kabli oraz wielkie, półprzezroczyste ekrany taktyczne, na których widniały narzucone przez analityków wykresy i mapy. Przy biurku pod jedną ze ścian siedziało obok siebie kilku informatyków. Formatowali oni dyski twarde i kasowali znajdujące się na serwerach agencji dane dotyczące istnienia operacji FORNER. Wzajemnie sprawdzali, czy likwidacja plików jest kompletna i upewniali się, że nikt nigdy nie wpadnie na ich ślady, których szczątki krążyły jeszcze w głęboko ukrytych zakamarkach sieci. Zielone diagramy postępu mrugały monotonnie w miarę przepływu usuwanych plików przez program kasujący. Kilka metrów dalej, przy drzwiach, stało dwóch agentów ochrony z automatami w dłoniach. Pilnowali oni, aby nikt nie dotarł do pomieszczenia, zanim technicy nie skończą pracy. Czas działał na ich niekorzyść. Mieli go bardzo, bardzo mało. Miller spojrzał na zegarek. Jeszcze jakieś dziesięć minut i będzie po wszystkim. To było zdecydowanie najdłuższe dziesięć minut w jego życiu. Miał ponad trzydziestoletnie doświadczenie w służbach wywiadowczych. Przebrnął przez chwiejny okres komunizmu i współpracy z Moskwą, gdzie każdy bardziej obawiał się własnych przyjaciół i kolegów z wydziału niż zachodnich szpiegów, którzy w porównaniu z informatorami Urzędu Bezpieczeństwa stanowili niewielkie zagrożenie. Szerzące się lawiny donosów i kontrole z departamentu wyćwiczyły w nim czujność i spryt, dzięki którym przetrwał. Stałe poczucie niepewności spowodowało, że stracił zaufanie do kogokolwiek. Nieustanna rywalizacja wymagała działania w stresie i przyzwyczajenia do niespodziewanych konfrontacji. Nauczył się przy tym jak wyszukiwać słabe punkty u zwierzchników, by ich obalać i przejmować stanowiska. Wyrobił sobie również talent by własne słabe punkty maskować przed niebezpiecznie ambitnymi podwładnymi. Teraz jednak było gorzej niż wtedy. W tym wypadku walka nie miała sensu. Obowiązkowo będzie trzeba wyjechać na jakiś czas z kraju. Może nawet na kilka lat. Tutaj czeka go tylko sąd i więzienie. To już nie urzędowa rywalizacja o stołki i bezwzględna współpraca z KGB. To była zdrada i jawne wspieranie terroryzmu. Głęboko zaciągnął się papierosem. Nikotynowy dym dawał chwilową ulgę jego zszarganym nerwom. Przysiągł sobie, że odnajdzie ludzi, którzy go wrobili i odpowiednio się nimi zajmie. Gdzieś w oddali usłyszał policyjną syrenę. Odruchowo zerknął za okno, na skąpaną w mroku ulicę. Była pusta. Straż z dołu nie informowała jeszcze o przybyciu policji ani oddziałów żandarmerii wojskowej, więc mieli w miarę bezpieczną drogę ucieczki. Póki co, organy państwowe będą musiały otrząsnąć się z pierwszego szoku. Teraz trwała weryfikacja danych, które ktoś umieścił w Internecie. A to przeważnie zespół Millera się tym zajmował. Nie ma w Polsce procedur dotyczących zdrady czołowych dowódców formacji zbrojnych, zwłaszcza wywiadowczych, więc organy ścigania będą musiały działać doraźnie. Generał dobrze o tym wiedział. Tak więc policja i prokuratura, nawet jeśli była pewna co do jego winy, będzie musiała się zastanowić jak dokonać aresztowania i kogo wysłać w tym celu. Wywiad nie był praktycznie pod niczyją jurysdykcją. Miller zadbał o to przez ostatnie pięć lat, w którym to czasie został zastępcą szefa sił wywiadowczych. Na razie miał nadzieje, że policja nic jeszcze nie wie pewnego. Chyba, że wie i szykuje szturm po cichu. Boże, chyba nie wysłali przeciwko nim antyterrorystów? Miller wzdrygnął się na samą myśl o tym, jak zamki w drzwiach ustępują pod siłą wybuchu ładunków, a do środka wpadają ogłuszające granaty hukowo-błyskowe. Zaciągnął się papierosem ze zdenerwowania. Po chwili wypuścił z ust błękitną chmurkę dymu. Wtedy dwa metry przed nim, wyrósł jak spod ziemi pułkownik Wojciechowski. Jego zbielała twarz była maską grozy.
- Dowództwo Wojsk Specjalnych wydało rozkaz zniszczenia Vesper. Kilka minut temu z garnizonu na Oksywiu wyruszyła eskadra uderzeniowa. Nasi ludzie są jeszcze na pokładzie – dukał jak opętany, wpatrując się w generała bezradnym wzrokiem.
Miller wybałuszył oczy. Gwałtownie wypuścił resztki dymu z płuc. Córka Wilczura była ich jedyną, najmocniejszą kartą przetargową w całej rozgrywce. Ostatnią szansą na oczyszczenie się zarzutów zdrady stanu. Mogła im kupić wolność i zwycięstwo. Byle tylko wytargować trochę czasu na przyczajenie się w bezpiecznym miejscu, skąd można by prowadzić negocjacje. Gdy będą mieli w ręku Anetę Wilczur, całą sytuację będzie się dało jeszcze jakoś odkręcić. Zawsze była to jakaś nadzieja. Mrugające światełko na końcu tunelu. Teraz wszystko mogło przepaść. Jeśli dziewczyna zginie przez arogancję tych troglodytów z DWS, zrozpaczony Wilczur ujawni nagranie, o które uparcie walczyli od kilku miesięcy. Nagranie będące niepodważalnym dowodem jego zdrady.
- Panie generale! – słyszał jakby nieco przytłumiony głos swojego adiutanta. – Co robimy?
Starzec przymknął oczy. Świat zaczął nieprzyjemnie wirować. Zakręciło mu się w głowie tak, że o mało nie upadł.
- Panie generale… - Wojciechowski próbował opanować atak histerii. – Dobrze się pan czuje?
- Trzeba odwołać ten atak! – postanowił Miller, po czym ruszył pędem do jednego z biurek i trącił w bark siedzącego przy nim agenta, zajętego akurat sprawdzaniem, czy wszystkie dane są definitywnie kasowane. – Połącz mnie natychmiast z bazą marynarki w Babich Dołach! Natychmiast!
Sekundy zaczęły trwać całe wieki. Generał przetarł rękawem marynarki spocone czoło. Każdy oddech zabierał niewyobrażalnie duże ilości energii i przeciągał się w nieskończoność. Zupełnie, jakby jego płuca owinięto ciasno żelaznym łańcuchem. Czuł na sobie olbrzymią presję. Świat wokół niego zaczął się diametralnie kurczyć.

* * *


Rosjanie uderzyli z pełną mocą, od razu używając pocisków odłamkowych z podlufowych granatników i ręcznych wyrzutni. Ich eksplozje, wspierane przez piekielne strumienie z miotacza ognia, podpaliły niemal cały sektor. Wszystko dookoła spowiły gęste kłęby czarnego, gorącego dymu, który zaczął boleśnie piec skórę twarzy, usta i nozdrza otoczonych najemników, którzy ostrzeliwali wszystkie trzy odnogi korytarza. Mimo zaciętego oporu, już po kilkunastu sekundach zostali definitywnie zmuszeni do odwrotu. Dym zrobił się tak gęsty, że nie widzieli do czego i gdzie strzelają. Obrona drugiej pozycji była skazana na klęskę. Serie z broni maszynowej, płomienie liżące ściany, nieprzeniknione chmury bitewnej mgły i fruwające wszędzie drzazgi z kawałkami tynku sprawiały wrażenie, że uczestnicy strzelaniny przenieśli się do czasów jakiejś krwawej, frontowej bitwy. Goebbels błyskawicznie zrozumiał ich fatalne położnie. Jego myślenie znacznie przyspieszał ogłuszający dźwięk wybuchających po drugiej stronie barykady granatów. Nakazał więc wszystkim pozostałym bezwzględny odwrót.
- Ja zostanę! – oparty plecami o ścianę Kostia mrugnął do niego porozumiewawczo. – Będę was osłaniał! – dodał ochrypłym głosem, przecierając brudne i mokre od potu czoło.
Goebbels kiwnął nieznacznie głową, wstał i klepnął go przyjacielsko w ramię. Następnie ruszył wąskim korytarzem w kierunku ostatniego pierścienia obrony, znajdującego się na górnym poziomie, nieopodal centrum dowodzenia ochrony. Gdzieś tam spodziewali się jeszcze spotkać pułkownika Krausa, choć w głębi duszy każdy z nich wiedział, że dowódca poległ. Od kilku minut przestał odpowiadać na meldunki, co każdemu kojarzyło się raczej jednoznacznie. Nie mieli jedynie pewności czy zginął od kuli, czy został brutalnie zamordowany przez nękającego ich, mrocznego potwora. Musieli więc radzić sobie sami. Posiadali siłę ognia czterech karabinów maszynowych i dwuosobowy oddział dywersyjny uformowany ad hoc przez Kellera i Górskiego, który mógł w razie potrzeby oskrzydlić atakujących lub wciągnąć ich w pułapkę. Były szturmowiec kawalerii powietrznej jednak zbyt dużo widział w boju, by móc łudzić się przesadnie wygórowanymi szansami, przeciwstawiając tą grupę przeciwko plutonowi rosyjskich komandosów mającemu wsparcie broni ciężkiej. Chciał jednak bronić się do końca, choćby dlatego, by zobaczyć rozwój wypadków. Biegł więc pochylony, słysząc za sobą salwy z automatów i głośne dudnienie wybuchów.
W czasie gdy Dekert forsował kolejne metry biegnącego w kierunku schodów korytarza, Kostia wychylił się i mocnym szarpnięciem palca nacisnął spust. Sześciolufowa bestia ponownie zionęła ogniem i grad pocisków zasypał ciasny korytarz sekcji pasażerskiej. Komandos miał jeszcze dosyć spory zapas amunicji. Trzymając Miniguna nisko, przy biodrze, pakował w pozycje wroga kolejne serie, doszczętnie rujnując dumę korporacji Piotra Wilczura i całego sztabu inżynierów, który przez ponad dwa lata przygotowywał budowę HSC Vesper. Łoskot wystrzałów i mechaniczny dźwięk obracającego się działka zlały się w jeden przeciągły, złowieszczy ryk. Rosjanin wyprostował się i jeszcze bardziej wynurzył zza osłony, starając przygnieść ogniem przeciwników, którzy co jakiś czas wychylali się zza zakrętów korytarzy. Właśnie w momencie, gdy się obracał, jedna z wrogich serii trafiła go w bok, kilkanaście centymetrów nad prawym biodrem. Poczuł bolesne kłucie. Spojrzał na krawędź kamizelki i zobaczył niewielkie plamy krwi, wypływającej z dziur po trafieniach. Zdał sobie sprawę, że kule przebiły pancerz. Jednak dzięki sporej ilości amfetaminy, którą zażył na kilka godzin przed akcją, nadal był w pełni sił i miał gruntownie zwiększoną tolerancję bólu. Nie przerywał więc ognia. Przesunął się tylko krok w stronę ściany, przylegając do niej ramieniem. Pewniej zacisnął palce lewej dłoni na uchwycie Gatlinga, przytrzymał go mocno i poprowadził solidny ogień zaporowy. Wtedy poczuł mocne uderzenie i przeszywający ból w klatce piersiowej. Kolejne pociski trafiły go prosto w mostek. Wprawdzie spłaszczyły się na pancerzu i odbiły od metalowych płyt balistycznych, jednak energia zderzenia spowodowała pęknięcie kilku żeber oraz poważny krwotok wewnętrzny. Kostia kaszlnął gwałtownie, aż jego ciałem mocno szarpnęło. Krew napłynęła mu do ust. Żar nie do wytrzymania targał jego wnętrznościami. Zrozumiał, że już nie zdąży się schować. Nie da rady się też wycofać. Niejasnym przebłyskiem gasnącego umysłu wykalkulował, że pozostało mu maksymalnie kilkanaście sekund zanim się wykrwawi, bądź zostanie uśmiercony kolejnym trafieniem. Z przodu widział już wyłaniającą się z dymu, atakującą grupę piechoty. Nie mierząc nawet, podciągnął lufę Gatlinga i posłał w ich kierunku niszczącą burzę ołowiu. Dwaj żołnierze biegnący na szpicy padli martwi, brutalnie pochlastani kulami kalibru 7.62mm. Pozostali uskoczyli na boki, padając na ziemię lub chowając się w drzwiach pobliskich kajut. Dla Kostii czas wyraźnie zwolnił, a głosy stały się odległe, przytłumione i niezrozumiałe. Patrzył jak lufa Minigun obraca się coraz wolniej, podskakując w rytm kolejnych wystrzałów i wyrzucając z komory nabojowej grube, dymiące łuski. Zmrużył oczy. Obraz rozmywał się i gasł coraz bardziej. Jego celność wyraźnie spadła. Właśnie wtedy jeden z szeregowców Specnazu przyklęknął obok narożnika holu na końcu korytarza, z którego tynk kurzył się jeszcze po ostatnich strzałach, wymierzył dokładnie przez kolimator i posłał najemnikowi pocisk w sam środek czoła. Potylica Kostii eksplodowała czerwoną breją resztek mózgu, wywaloną z głowy przez wylatujący nabój. Jego olbrzymie, umięśnione ciało osunęło się gładko na podłogę. Minigun ze szczękiem upadł obok niego.
Wśród żołnierzy zapanowały na chwilę zwycięskie nastroje. Dało się słyszeć okrzyki radości i entuzjazmu. Cieszyli się z uśmiercenia kolejnego przeciwnika. Było im to jak najbardziej na rękę, gdyż z każdą następną sekundą pobytu na tonącym statku ryzykowali utratę życia. Zaczęli więc ostrożnie zmierzać naprzód, mijając skręcone w agonalnych skurczach, poszarpane ciała swoich towarzyszy broni. Uważnie badali teren, z bronią gotową do strzału zaglądali do każdej mijanej kajuty, wychylali się czujnie na każdym załomie korytarza. Kurz opadł, więc widoczność znacznie się poprawiła. Mogli przyspieszyć. Nagle między żołnierzami pojawił się pułkownik Klimczuk. Wszyscy obecni zastygli w milczeniu. Jego posępna, okaleczona twarz budziła wśród nich prawdziwą grozę i rodzaj jawnego respektu, jednak nie dla funkcji oficerskiej ani wieloletniego stażu w armii, ale wobec samej jego osoby. Wiedzieli, że jest on jednym z tych ludzi, z którymi nie warto zadzierać. Nie znającą bólu ani strachu maszyną do zabijania, w stu procentach wierną i lojalną głównemu dowództwu. Klimczuk rozejrzał się uważnie po swoich podwładnych i bez słowa machnął ręką na znak, by kontynuowali atak. Kilkanaście ubranych w mundury postaci ponownie ruszyło do walki. Klimczuk splunął obleśnie, po czym spokojnie podążył wzrokiem za swoim oddziałem. Zostało niewielu. Najwyżej trzy drużyny. Nieco ponad dwadzieścia osób. Stracili niemal całą kompanię. Obawiał się, że pozostałe siły mogą nie wystarczyć do prawdziwej bitwy, która dopiero na nich czekała. Walka o przetrwanie ze złem. Głodnym i rozbudzonym złem czającym się w ciemności, której w miarę utraty zasilania było na statku coraz więcej.

* * *


Myśliwce swobodnie przecinały przestrzeń powietrzną nad rozszalałym bałtyckim akwenenem. Zbliżały się do celu z ogromną prędkością. Podwieszone pod maszynami bomby kasetowe czekały na sygnał do odpalenia. Każda z nich zawierała trzysta dwadzieścia niewielkich ładunków wybuchowych, które rozproszone na odpowiedniej wysokości, potrafiły zrównać z ziemią kilka gęsto zabudowanych przecznic. Jeden taki ładunek miał siłę wystarczającą do zrównania z ziemią niedużego domku. Tym razem miały jednak zostać użyte na niskiej wysokości, do skumulowanej penetracji kilku pięter małego, punktowego celu. Piloci wiedzieli, że skondensowana siła wybuchu będzie olbrzymia i wytworzy potężny wzrost temperatury. Mimo to, wyćwiczonymi ruchami wstukiwali koordynaty do komputerów pokładowych. Byli całkiem spokojni. Znajdowali się w środku mokrego, zimnego piekła, ale zachowali skupione, wyciszone umysły. Jeszcze moment i ich cel pojawi się na radarze.

* * *


Keller biegł ostatkiem sił przez długi, zdobiony obrazami i portretami korytarz, prowadzący na dziób statku. Kuśtykał lekko, bo z każdym bardziej uciążliwym ruchem jego rana postrzałowa boleśnie dawała o sobie znać. Ważący ponad cztery kilogramy karabin obciążał ręce, podobnie jak pancerna kamizelka ze wszystkimi ładownicami wypchanymi resztką amunicji i wyposażenia, dodatkowo pogłębiając zmęczenie. Biegł, nie oglądając się na mijane dzieła sztuki wybitnych mistrzów malarstwa. Z cyklu obrazów Grottgera spoglądały na niego butne oczy styczniowych powstańców, błyskały osadzone na sztorc kosy i bagnety carskich żołnierzy, biegnących do ataku z okrzykiem na ustach. Kacper nie widział zrujnowanych walką pejzaży ani usłanych trupami, zakurzonych pobojowisk bitewnych. Nie patrzył i nie widział, bo przez upływ krwi pociemniało mu w oczach. Nagle zakrztusił się i zaczął głośno kaszleć. Pierś na wysokości oskrzeli przeszył promienisty ból. Zamroczyło go do tego stopnia, że musiał oprzeć się ręką o ścianę. Kaszel był bardzo mocny. Chłopak myślał, że zaraz wyrwie mu zmęczone płuca. W jego ustach pojawił się słony, metaliczny posmak. Kacper splunął na drewniane panele posadzki i zobaczył kilka kropel czerwonej, spienionej śliny. Przestraszył się. Czyżby kula przebiła płuco? Niemożliwe. Umarłby już dawno. Powietrze wdarłoby się przez ranę wlotową do wnętrza organu i spowodowało odmę, co niemal zawsze skutkuje natychmiastową śmiercią. Tą możliwość mógł spokojnie wykluczyć. Mimo wszystko nie było dobrze. Było cholernie daleko od dobrze. Spoglądając prawdzie w oczy, stwierdził, że było bardzo źle. Trudno, najwyżej przyjdzie mu złożyć głowę na pokładzie Vesper. Uśmiechnął się tylko zawadiacko, kaszlnął jeszcze raz i ponownie poderwał do biegu. Przynajmniej umrze tak, jak chciał.
Korytarz zakręcał ostro w prawo. Chłopak obrzucił zmęczonym wzrokiem otaczające go z obu stron obrazy wielkich bitew historycznych. Austerlitz, Lipsk, Somosierra, walki Napoleona i powstańców. W szklanych galeriach wisiały eksponaty w postaci szpad, mundurów, orderów i żołnierskich amuletów z początków XIX wieku. Keller dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak ciekawe i trafiające w jego zainteresowania było tło konferencji pokojowej. Seminarium naukowe o anatomii wojny było z pewnością w sam raz dla niego.
Mimo, że z każdym oddechem wydobywał mu się z gardła bolesny charkot a spocone czoło paliło żywym ogniem, biegł dalej. Biegł, żeby zdążyć. Musiał powstrzymać tych szaleńców od wysadzenia statku. Przeczuwał, że na pokładzie nie ma żadnej bomby, jednak mógł się mylić. A w tej kwestii pomyłka nie wchodziła w grę. Biegł więc, kurczowo trzymając się jednej myśli, jedynej na jaką było stać jego wyczerpany umysł. Sam kiedyś stwierdził, że człowiek musi mieć powód, żeby żyć. A on ten powód znalazł. On dodawał mu motywacji. Pomagał i zachęcał do tego, by mimo cierpienia pokonywać każdy kolejny metr tego przeklętego piekła. Powód, który uskrzydlał jego dusze i dodawał sił. Ona była tym powodem. Już nie mógł się doczekać, gdy ją zobaczy. Gdy spojrzy w te ciemne, brązowe oczy i na ten cudny, uwodzicielski uśmiech. Nie mógł się doczekać chwili, gdy w końcu pocałuje te czerwone, kształtne usta. Uśmiechnął się do siebie na samą myśl i lekko przyspieszył. Postanowił już nawet, że nie wykona zadania. Zdawał sobie sprawę, że będzie miał na karku cały zarząd krakowskiego półświatka, ale i tak chciał wyjechać z Polski. Wybierze takie miejsce, gdzie nigdy go nie znajdą. Tylko on i ona. Oboje daleko na końcu świata. Mimo ciężkich obrażeń i wyczerpania myślał intensywnie. Pieprzyć skarbiec, pieprzyć walizkę, pieprzyć Karumova. Pieprzyć cały brudny, gangsterski świat. Miał zamiar zrezygnować z tamtego życia i zacząć nowe, o wiele spokojniejsze. I nieporównywalnie przyjemniejsze. Dokumenty na przetarg przestały mieć dla niego znaczenie. Liczyła się tylko ona. Wiedział i czuł, że on dla niej też. Zapomniał jednak, że los potrafi być okrutnie przewrotny.


* * *


Korytarz znów przykryła gęsta mgła ciemnego dymu. Dekert i Steinhauser przeładowywali właśnie broń. Gdzieś zza rogu dobiegł do nich zgrzytliwy terkot kaemu. Seria przeorała sąsiednią ścianę, na której pojawiły się charakterystyczne ślady po kulach, otoczone przez nieregularne kręgi strzaskanego tynku. Goebbels zacisnął spocone palce na rękojeści i magazynku emki, wstrzymał oddech i wychylił się, po czym wystrzelił na oślep w kierunku wrogiego stanowiska ogniowego. Nie wiedział, czy kogoś trafił. Przez gęsty dym nie mógł nic dostrzec. Rozejrzał się po miejscu, w które trafił granat z podlufowej wyrzutni Steinhausera. Totalna rozwałka. Mięso, krew i strzępy mundurów trójki żołnierzy walały się na długości kilkunastu metrów, znacząc podłogę i ściany makabrycznymi wzorami ściekającej posoki. Pokład gościnny Vesper przypominał teraz bardziej piętro zrujnowanej kamienicy z czasów powstania warszawskiego niż wnętrze luksusowego liniowca. Dekert ponownie schował się za osłoną i obrócił do Steinhausera.
- Hans! – krzyknął. – Biegnij na pierwsze piętro i zabezpiecz teren. Dojdziemy do ciebie za chwilę! Jeśli napotkasz opór, od razu wracaj! Zrozumiałeś!?
Legionista kiwnął tylko głową, z wyrazem nieznacznego uśmiechu na twarzy. Zrozumiał. Mówił biegle po polsku, francusku i niemiecku. Przed służbą w Legii Cudzoziemskiej włóczył się po różnych budowach, pracując często w Polsce. Dopiero później postanowił wstąpić do Legii. Tam nauczył się walczyć, zabijać i nie dać się zabić. Wciągnął się w wojskowy tryb życia do tego stopnia, że pokochał wojnę całym swoim sercem. Był weteranem wojen domowych w pustynnych krajach północnej części Afryki. Brał udział w pacyfikowaniu rewolucji i wojskowych buntów. Jednak żadna z bitew nie była porównywalna do obecnej akcji, gdzie poziom adrenaliny sięgał zenitu a szanse na przetrwanie były szaleńczo bliskie zeru. Adrenalina cieszyła starego legionistę. Na rozkaz Goebbelsa wstał i zniknął w cieniu klatki schodowej, mknąc po kolejnych stopniach ze zwinnością polującej pantery. Tymczasem Dekert odwrócił się i zaczął pakować kolejne serie w głąb zadymionego korytarza, na którego końcu majaczyły już cienie przebiegających wrogów. Pokład dosłownie zdawał się być przedsionkiem piekła. Wszędzie pełno dymu, pyłu i ognia. Rosjanie wykurzali ich z każdej kolejnej pozycji za pomocą miotacza płomieni. Najemnik klęczał i strzelał, będąc niemal całkiem odsłonięty. Kilka razy trafiły go przez to odłamki, jednak dzięki kamizelce OLV z mocnymi wkładami balistycznymi i pancernym kołnierzem, udało mu się uchronić od poważnych obrażeń.
Właśnie był w trakcie zażartej wymiany ognia, gdy zobaczył w korytarzu po swojej prawej stronie ubranego na czarno mężczyznę. To był Drzazga. Strzelał gęsto z karabinu szturmowego. Akurat trafił jednego z rosyjskich żołnierzy, ukrywającego się w ruinach drugiej linii obrony. Rosjanin zwalił się z wrzaskiem na podłogę, wijąc w konwulsyjnych skurczach. Pocisk przebił mu wnętrzności i utkwił w kręgosłupie. Na jego miejsce wskoczyło jednak dwóch następnych. Gdy gromiarzowi skończyła się amunicja w karabinku HK, odrzucił go i sięgnął do kabury na udzie, z której wyciągnął niezawodny pistolet typu Glock.
- Kanibal! – zawołał Goebbels, jednak jego okrzyk zginął bezpowrotnie w hałasie bitwy. – Kanibal!
Nie słyszał go. Wychylał się i strzelał zapamiętale, byle tylko opóźnić morderczy rajd wroga. Marcin wiedział, że tamten korytarz to ślepa odnoga i jego przyjaciel jest w śmiertelnej pułapce. Jeśli zostanie tam trochę dłużej, zostanie odcięty od jedynej drogi odwrotu. Nie miał jednak żadnego sposobu na uratowanie ich obu. Nie było czasu. Musiał się wycofać. Każda kolejna sekunda mogła kosztować go kulę, a co za tym idzie, życie. Zagrożenie było bardzo poważne.
Jeszcze nie wiedział, że prawdziwe, o wiele poważniejsze zagrożenie znajduje się kilka mil dalej i pikuje w ich kierunku z olbrzymią prędkością, biorąc statek na cel dla śmiercionośnych bomb kasetowych.

* * *


Prus grzmotnął pięścią w stół.
- Nie mogą tego zrobić! Po prostu, kurwa, nie mogą! – wysapał gniewnie.
- Rozkaz zaakceptował prezydent i minister obrony – wzruszył ramionami Dziewulski. – To my nic nie możemy zrobić. Pozostaje nam tylko czekanie.
- Przecież muszą coś powiedzieć ludziom. Opinia publiczna ich zmiażdży! – Ryszard Prus próbował złapać się jakiejkolwiek, choćby tylko tlącej iskierki nadziei.
- Widział pan te newsy w Internecie – przypomniał Kuba. – Mają solidne argumenty, żeby zatopić okręt.
- Do diabła ze zdrajcami! Miller sam sobie zasłużył na stryczek. To zupełnie inna bajka. Tu nie chodzi o żaden zamach, ale o życie kilkuset ludzi.
Nikt nie odpowiedział. Atmosfera w pokoju operacyjnym stała się nie do zniesienia. Jego wnętrze przypominało klimatem bardziej kostnicę, niż pomieszczenie komendy policji. Łączność, którą udostępnił im generał Zieliński, działała od krótkiej chwili.
- A jeśli nie mają racji? – zapytał Prus. – Jeśli ci ludzie nadal żyją? Jeśli Lipnicki się mylił?
- Tego już się chyba nigdy nie dowiemy – rzekł Szymczak, który pozbył się maski sarkastycznego cynika. Stał teraz wpatrzony w głośnik, który będąc połączony z pasmem wieży kontrolnej garnizonu, dawał im pełny obraz sytuacji na Bałtyku.
- Zgłasza się Echo 1. Włączyć namierzanie! – rozległ się w całym pomieszczeniu głos pilota. – Potwierdzić gotowość broni głównej!
- Tu Echo 2. Namierzanie włączone. Mam cel na radarze.
- Echo 3, potwierdzam.
- Echo 4 i 5 w gotowości.
- Przygotować się do odpalenia – nakazał dowódca szwadronu. – Pozostało piętnaście sekund do celu.
Wejchert skrył twarz w dłoniach. Nie wierzył, że to wszystko dzieje się naprawdę. W głowie kotłowało mu się tysiące myśli. W tym jedna, niewyobrażalnie złowieszcza, która nie dawała mu spokoju. Jakąś zamgloną częścią umysłu wiedział, że powinien coś zrobić. Jednak tylko stał bezradnie i oczekiwał w milczeniu na największy akt barbarzyństwa, z jakim przyszło mu się kiedykolwiek spotkać.
- Niech Bóg ma ich w swojej opiece – rozległ się głuchy szept Dziewulskiego.

* * *


Miller stał ze słuchawką przy uchu, co chwilę zaciągając się papierosem. Wojciechowski siedział oparty o biurko, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Patrzył sceptycznie na poczynania swojego zwierzchnika, który za wszelką cenę próbował zachować zimną krew. Każdy widział jednak, że to właśnie Miller przeżywa wszystko najbardziej.
- Centrala dyżurna – na drugim końcu linii odezwał się przyjemny głos młodej kobiety. – W czym mogę pomóc?
- Mówi zastępca szefa Agencji Wywiadu, generał brygady Stefan Miller – rzucił do słuchawki. – Proszę mnie natychmiast połączyć z dowódcą garnizonu!
- Generał Zieliński jest obecnie zajęty. Prowadzi jakieś nocne manewry. Proponuję zadzwonić jutro rano, chyba, że chce pan, abym coś przekazała generałowi? – wytłumaczyła grzecznie kobieta.
- Muszę się z nim połączyć w tej chwili! To priorytetowa sprawa dla bezpieczeństwa i suwerenności państwa! Każdego, kto natychmiast nie wykona polecenia służbowego czeka doraźny sąd wojskowy! Zrozumiano!?
Łączniczka najwyraźniej pojęła, że chodzi o coś bardzo ważnego. Połączyła to nawet z niespodziewaną wizytą reprezentantów Dowództwa Wojsk Specjalnych, którzy przed godziną udali się do centrum dowodzenia w wieży kontrolnej. Odchrząknęła cicho i odpowiedziała niepewnym głosem na żądanie Millera.
- Przepraszam. Zaraz sprawdzę. Generał jest w terminalu operacyjnym… już łączę – dodała usprawiedliwiająco.
Miller zacisnął zęby. Jego dłoń lekko zadrżała. Spojrzał ukradkiem na Wojciechowskiego. Młody pułkownik z bladą, kamienną twarzą pokręcił przecząco głową. Według niego było już za późno. Vesper została zniszczona, a ich nadzieje na wyjście cało z tej afery przekreślone raz na zawsze.
- Nie zdążymy, panie generale – żachnął się, wbijając wzrok w szare oczy dowódcy.

* * *


Myśliwce obniżyły pułap do odpowiedniego dla użycia bomb kasetowych. Lecąc teraz na wysokości stu trzydziestu metrów utrzymywały równy i sztywny szyk, lecąc w formacji trójkąta. Piloci mieli już cel na radarach. Bez emocji nakierowali wiązki lasera na odpowiednią trajektorię.
- Trzymajcie się, panowie – odezwał się dowódca szwadronu. – Zostało dziesięć sekund.

* * *


Komandosi Specnazu ostrzeliwali klatkę schodową. Z luf karabinów trzaskały żółte smugi ognia, w powietrzu unosił się dym i smród spalenizny. Łoskot kanonady całkowicie zagłuszał myśli. Klimczuk machnął ręką w kierunku operatora miotacza, który po chwili wybiegł przed szereg żołnierzy, uniósł lufę broni i nacisnął mechanizm odpalania. Z rury wystrzeliła długa na kilkanaście metrów struga płomieni.
Suworow przyglądał się wszystkiemu z boku. Nie lubił przemocy, ale tylko ona gwarantowała satysfakcję i pewność w osiągnięciu celu, do którego uparcie dążył od wielu lat. Ukradkiem spojrzał na uśmiechniętą gębę stojącego obok Klimczuka. Oszpecona blizną twarz uśmiechała się do niego szyderczo. Widać było, że oficer nieźle się bawi, mogąc przyglądać się mordowaniu innych ludzi. Suworow westchnął z rezygnacją i ponownie obrócił się w stronę prowadzących ostrzał komandosów.

* * *


Drzazga był w pułapce. Znajdował się w ślepej odnodze głównego korytarza, która była długa zaledwie na parę metrów, nie gwarantując przy tym żadnej osłony. Były w niej umieszczone cztery wejścia do pobliskich kajut gościnnych. Komandos wyjrzał ostrożnie zza rogu. Chciał przebić się jeszcze na drugą stronę, by pod osłoną ognia Dekerta dotrzeć do klatki schodowej. Właśnie gdy wystawił głowę zza osłony zobaczył pędzącą w jego stronę chmurę ognia. Zadziałał instynkt i wieloletnie doświadczenie. Błyskawicznie odskoczył od narożnika, w który sekundę później chlusnęła zapalona benzyna. Temperatura w korytarzu gwałtownie wzrosła. Komandos płynnym przewrotem znalazł się w miarę daleko od chaosu płonącej pożogi.
- Kanibal! – usłyszał nagle nieodległy wrzask Dekerta, który stał już na schodach prowadzących na wyższy poziom. Musiał mocno się pochylić, by móc razić Rosjan kolejnymi strzałami. Prowadził ogień osłonowy, jednak było już za późno. Gromowiec nie miał szans wydostania się z pułapki. Od reszty jego ekipy oddzielała go teraz nawała radzieckiego ostrzału i wysoka na półtorej metra ściana ognia. Nie mógł się nawet wychylić ani przebiec dalej. Musiał samotnie stawić czoła śmierci, której zimne palce niemal czuł na swoim spoconym karku. Ścisnął obiema dłońmi profilowany uchwyt pistoletu, przylgnął plecami do ściany i czekał, wsłuchując się w zbliżające się okrzyki wściekłych żołnierzy Specnazu.

* * *


Keller zdołał dotrzeć do sektora tranzytowego. Zwolnił nieco, gdyż całkowicie opadł z sił. Gdzieś w oddali grzmiały odgłosy bitwy. Instruowany przez radio, biegł według wskazań Fabiana, kierując swoje kroki w lewo. Gdzieś tam spodziewał się znaleźć schody i zejście do maszynowni, w której niedawno urządził swoje krwawe polowania. Zastanawiał się, czy i tym razem szczęście będzie mu sprzyjać. Bał się, że tym razem nie będzie jedynym czyhającym tam myśliwym.

* * *

- Pięć… – odezwał się pilot czołowego F-16, pochylając delikatnie drążek sterowniczy –
Stojący przy oknach wieży kontrolnej Zieliński wpatrywał się tępo w migoczące ikony myśliwców, przesuwające się powoli po okrągłej planszy radaru dalekiego zasięgu. Do oczu cisnęły mu się łzy. Jego ludzie, szkoleni by chronić polską ziemię i jej obywateli, zaraz ich zamordują. W brutalny i krwawy sposób, zatapiając statek, a raczej to, co z niego zostanie po nalocie. Jakich czasów doczekał po trzydziestu latach swojej wojskowej kariery. Markotnie oparł się rękami o biurko. Uśmiechnął się gorzko na samą myśl, w czym właśnie bierze udział. Zrządzenie losu. Wspaniała nagroda za nienaganną i rzetelną służbę w lotnictwie. Wykona kolejny z wielu rozkazów w swojej karierze. Zacisnął zęby. To był cios w najbardziej bolesne miejsce jego duszy. Honor. Dzisiaj utraci go całkowicie. Za pięć sekund, gdy bomby spadną na dach liniowca. Był jednak przyparty do muru. Kiedy jego ludzie zbombardują statek, zostanie mordercą. Gdyby odmówił, zostałby dezerterem, który odmówił wykonania polecenia wydanego przez zwierzchników. Przymknął powieki, próbując odnaleźć jakieś wyjaśnienie całej tej sytuacji. Ogarnęła go bezradność i całkowity defetyzm. Właśnie miał kierować błagalne wołanie o pomoc do Boga i wszystkich znanych świętych, gdy poczuł lekkie trącenie w ramię. Obrócił się zaskoczony i zobaczył jednego z nawigatorów, trzymającego w wyciągniętej ręce słuchawkę telefonu.
- Cztery…
Zieliński przystawił ją niechętnie do ucha, niezadowolony, że ktoś przerywa mu myślenie w tak trudnym momencie.
- Słucham – mruknął ochryple, pocierając dłonią zmęczoną twarz.
- Mówi zastępca szefa wywiadu, generał brygady Miller! – usłyszał w odpowiedzi. - Proszę natychmiast przerwać atak! Klauzula najwyższej wagi bezpieczeństwa państwa! Proszę przerwać ten atak! Za wszelką cenę! To rozkaz! Słyszy mnie pan!?
- Trzy…
Zieliński zesztywniał. Informacje, które niedawno obiegły świat wskazywały jasno, że twórcą i inicjatorem operacji FORNER jest właśnie Miller i to jego ludzie napadli na Vesper. Było naturalne, że chce ich chronić. Jednak póki co był wojskowym o wyższej szarży. Nikt do tej pory nie zdjął go oficjalnie ze stanowiska. Przekazywał właśnie drogą służbową polecenie priorytetowe związane z zachowaniem bezpieczeństwa kraju. Najważniejsze, że polecenie to świadczyło o garści zdrowego rozsądku i było w pełni zgodne z przekonaniami Zielińskiego, który nie godził się na osiągnięcie sukcesu za cenę życia pasażerów. To mu wystarczyło. Zdrajca czy nie, Miller wydał jasny rozkaz. Zieliński mógłby się później na to powołać. Poza tym informacje o zdradzie generała nie były jeszcze stuprocentowo potwierdzone. Obrócił się więc w stronę koordynującego atak łącznościowca. Tamten wyczuł chyba spojrzenie dowódcy, bo również zwrócił ku niemu swój pytający wzrok.
- Dwa…
Zieliński pobladł w jednej chwili, przypominając sobie, jak niewiele pozostało im czasu.
- Przerwać atak! – wrzasnął na cały głos.
- Przerwać atak! – rozległ się w słuchawkach hełmofonów głos przejętego nawigatora.
- Przerwać atak! – powtórzył pospiesznie dowódca eskadry.
- Przerwać atak! – usłyszeli zebrani w sali operacyjnej policjanci z CBŚ.
- Przerwać atak! – echo głosu Zieliński rozbrzmiało donośnie w głośniku trzymanej przez Millera słuchawki.
- Tu Echo 1 – nadał przez radio nieco zaskoczony pilot. – Atak odwołany! Powtarzam! Atak Odwołany! Wracamy do bazy!

* * *


Wejchert spojrzał na siedzącego pod ścianą Szymczaka, który wybałuszonymi ze zdziwienia oczami wpatrywał się w głośnik.
- To niemożliwe – pokręcił głową Prus. – Nie do wiary.
- Po tym, co usłyszałem w opowieści Lipnickiego, nauczyłem się wierzyć w to, co jest nie do wiary – uśmiechnął się Wejchert. – Nie wiem co się stało, ale musimy wziąć się w garść. Mamy robotę do wykonania! Wykorzystajmy tą szansę i uderzmy na Vesper. Tam nadal są zakładnicy.
- Wydam rozkazy grupie antyterrorystycznej – rzucił Dziewulski i wybiegł z pokoju.
- Lecę z nimi! – krzyknął za nim Daniel.
- Nie czekasz na zeznania tego lekarza? Lewandowski mówił, że niedługo się zgłosi – zapytał Prus, sięgając po stojący na półce kubek z kawą.
- Zdążymy – Wejchert szturchnął czubkiem buta, siedzącego pod ścianą Szymczaka, który zaniemówił ze zdziwienia i nadal nie mógł uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło. – Odprawa antyterrorystów trochę potrwa. Rafi, lecisz ze mną? Czeka nas tylko taka mała przejażdżka helikopterem w sam środek sztormu. A potem strzelanka z doborowym oddziałem komandosów. Uwierz mi, to całkiem świetna zabawa. Pełna emocjonujących wrażeń.
- Mam dość wrażeń na cały rok – odparł policjant, wstając z miejsca spoczynku. – Ale polecę. Nie zostawię cię samego, bo jeszcze sobie krzywdę zrobisz, Danielku. – Wrócił stary, wredny cynik. Pierwszy raz od dłuższego czasu Wejchert ucieszył się z tego faktu.

* * *


Keller wybiegł zza rogu i niemal wpadł na czekającego przy schodach Fabiana, który mocno zaskoczony, wymierzył do niego z automatu. Czysty, gładko ogolony, w swoim eleganckim garniturze i połyskującym, srebrnym krawacie, wyglądał raczej bogaty biznesmen, niż bezwzględny przestępca. W okrytych skórzanymi rękawiczkami dłoniach ściskał pistolet maszynowy MP5 SD, który dostarczył na pokład w celach swojej prywatnej operacji przechwycenia materiałów analitycznych Globo Export. Gęste strąki jego ciemnych włosów opadały swobodnie na kark, tworząc bujną czuprynę. Na widok Kacpra wyszczerzył szeroko swoje lśniąco białe zębiska, których Kacper zawsze mu zazdrościł.
- Cześć, bracie. Miło cię widzieć w jednym kawałku – zaśmiał się, opuszczając lufę automatu.
- Ciebie też – mruknął ochryple Keller, opierając się o ściankę przeszklonej gabloty z wężem gaśniczym.
- Jesteś ranny? – zapytał niespokojnie Górski, patrząc na pobladłą twarz towarzysza i zaplamione krwią rękawy.
- Draśnięcie – chłopak machnął ręką. – Nic mi nie będzie.
- Kiepsko to wygląda, stary.
- Przecież powiedziałem, że dam radę – zdenerwował się Keller.
- Jasne. Niech ci będzie. Skąd wytrzasnąłeś ten egzotyczny mundur? Dostałeś w komplecie razem z karabinem?
- To kamuflaż – na twarzy Kacpra pojawił się uśmiech, choć oczy pozostały poważne. – Powiedzmy, że miałem taki ciekawy epizod z windą.
- Też miałem kiedyś ciekawy epizod z windą – westchnął rozmarzony Fabio. – Tylko ja, winda i długonoga, zgrabna blondynka z działu administracji.
- Naćpałeś się!? – warknął Kacper. – Mamy robotę do wykonania! Nie licząc plutonu ruskich, którzy mnie właśnie ścigają.
- A jak ci się udała randka z Goebbelsem? – Fabio zmienił ton na nieco bardziej ostrzejszy. – Wiedziałem, że to zły pomysł dawać ci namiar na ich częstotliwość. Kurwa, czy ciebie już całkiem pojebało? Ustawiasz się z tym psycholem? Przecież nawet jak wyjdziemy z tego cało, to nas pozabija! Nie pamiętasz już co mu zrobiłeś?
- Pamiętam aż za dobrze – skrzywił się Keller.
- No to co ty odpierdalasz!? Myślisz, że Marcin zapomniał!? – spytał zgryźliwie Fabio.
- Sorry, ale jakoś nie miałem ostatnio lepszych opcji. Przez pięć długich godzin pluton komandosów gonił mnie po tej jebanej piwnicy i napierdalał ze wszystkiego co ma lufę i zamek. Dymałem po tych korytarzach, tam i z powrotem jak naćpana surykatka, byle tylko nie zaliczyć kulki. A potem zaatakowali nas jacyś ruscy z ciężkim sprzętem i chlastają wszystko co się, kurwa, rusza. Widziałem wiele posranych akcji, ale ta sieka przekracza wszelkie granice. Na dodatek wpadliśmy po uszy w środek jakiegoś spisku politycznego powiązanego z terroryzmem. Jesteśmy w ciemnej srace. Więc umowa z Dekertem, że póki co nie strzelamy do siebie nawzajem, była całkiem, kurwa, okej! A tobie co się udało zrobić, oprócz wypicia mojej whisky? Bo dzięki mnie mamy chociaż jakichś sprzymierzeńców w tym bajzlu.
- To szaleństwo!
- Kurwa, jasne, że umawianie się z tym psycholem to szaleństwo. Ale przynajmniej mamy chwilę czasu, żeby pomyśleć, co dalej.
- Już raz zaufaliśmy Dekertowi. A ktoś mądry stwierdził kiedyś, że nie można dwa razy wchodzić do tej samej rzeki.
- Chuj, który to wymyślił nie musiał biegać po tonącym okręcie i walczyć o życie z jebaną armią zawodowych cyngli! Pytam, czy zrobiłeś coś pożytecznego, żeby wydostać się z tego gówna?
- A biegołem se panocku po perciach nasych piknych i patrzołek na juhasów, pasterzy, pasące się łowce…
- Przestań mnie wkurwiać!
- To przestań zachowywać się jak pojeb!
- Ja przynajmniej opóźniłem szturm wroga!
- A ja otworzyłem sejf!
- Naprawdę?
- Tak jest, panie bosmanie! Wystarczy wrócić na górę i pchnąć lekko drzwi do skarbca.
- Dobra, skupmy się na razie na powstrzymaniu tego wariata z bombą na dole.
- Racja! Skupmy się – Fabian wzruszył ramionami. Był przyzwyczajony do wszelkich szalonych akcji, które odbył z nim przez ostatnich parę lat. Traktował to z dystansem i luźną ignorancją. Teraz jednak jego oczy były zupełnie poważne. – Kacper, posłuchaj mnie jeszcze przez chwilę! Z tym statkiem jest coś nie tak. Zostaliśmy trafieni torpedą i toniemy, bo woda zalewa dolne sekcje. To logiczne. System automatycznie zamyka grodzie w zagrożonych pomieszczeniach i zatrzymuje wodę, do czasu aż ciśnienie nie wywali zapór. Przy okazji odcina zasilanie, żeby nie doszło do całkowitego zwarcia. W momencie trafienia straciliśmy większość rezerw. Tracimy je właściwie przez cały czas. Zgodnie ze wskazaniami komputera pokładowego cała sieć elektryczna padnie dokładnie za… - Fabio odsłonił rękaw marynarki i spojrzał na swój złoty zegarek - trzy minuty. A mimo to na odczytach termicznych czujniki zanotowały stały wzrost energii. Statek w jednej chwili zaczął działać jak wielki agregat prądotwórczy. Nie mam jednak bladego pojęcia skąd bierze się ta energia. Żeby było jeszcze ciekawiej, wzrostowi jej poziomu towarzyszy gwałtowny spadek temperatury. Niedługo zrobi się tu zimniej niż na zewnątrz. Nie rozumiem, co się tu do cholery, dzieje!?
Kacper spojrzał na niego z posępnym wyrazem twarzy. Jego wargi zadrżały nieznacznie.
- To zło – odezwał się ponuro. – Możesz wierzyć lub nie, ale uzbrojeni w kałachy żołnierze i terroryści to nie wszystko, z czym zmierzymy się dzisiejszej nocy.
Fabio zajrzał niechętnie w mrok dolnego pokładu. Światło korytarza oświetlało zaledwie połowę prowadzących do maszynowni stopni. Reszta skąpana była w totalnym cieniu. Zupełnie, jakby był on tworem czegoś o wiele bardziej mrocznego niż brak jakiegokolwiek światła. Na wzmiankę przyjaciela o złych mocach obecnych na pokładzie wzdrygnął się i ciężko przełknął ślinę. Bał się. Ten nieprzenikniony mrok napawał go strachem.
- Zabrałem nasze noktowizory – odezwał się po chwili, odwracając z powrotem do Kellera. - Przydadzą się tam na dole.
- Jak zwykle pomyślałeś o wszystkim – ucieszył się Kacper i znowu zakasłał. Oblizał zaschnięte wargi. Krew zaczęła krzepnąć na dziąsłach i między zębami, tworząc nieprzyjemny posmak.
- No to co? – zapytał Fabio. - Idziemy?
- Śmiałym szczęście sprzyja! – zawołał Keller, z trzaskiem pociągając zamek karabinu. – Na trzy?
- Na trzy – kiwnął chłopak, odbezpieczając automat.
- Trzy! – powiedział Keller i obaj uszyli w dół schodów, z lufami wycelowanymi w przerażającą ciemność.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 28.02.2011 20:22 · Czytań: 847 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:43
Najnowszy:pica-pioa