Tekst polecany przez redakcję.
Edycja: 5 września 2012
__________________________
Wasinka
adresatom placka
Dzień snuł się niemiłosiernie, mając nas jeśli nie w dupie, to przynajmniej w kądziołkach przędnych. Na całe szczęście w tym domu pajęcze nici może i były lepkie, lecz również zawsze zostawiane w równomiernych odstępach. Ja zaś byłam wybitnie nieklejąca się, zwłaszcza, gdy długo pająka nie było i długo miało nie być. Grubo tkana koszula jak z worka na ziemniaki, do której mimo szczerych chęci nie umiałam się przyzwyczaić, bez sprzeciwu poddawała się zabiegom moich palców, monotonnemu ściąganiu z niej niewidocznych kłaczków brzegami paznokci. Pieszczota bez czułości, zwykły dotyk. Żadne nie zarzuciło drugiemu bezcelowości zdrapywania rzeczy nieistniejących, więc rytuał bycia razem odbywał się zwykłym rytmem.
- A gdybym był chory? Bardzo? Zajęłabyś się mną?
Nie udawał nawet, że na mnie patrzy, wyraźnie zaangażowany wlepianiem wzroku w okno.Ton brzmiał jak zwykle, smutno-czuły, lecz dawno już nie przejmowałam się tą paskudnie wrodzona manierą.
Udałam, że nie słyszę, bo o co znowu mogłoby chodzić. Wygładzenie po ramionach. Krzywo. A pewnie, na takim pokrzywionym...
- Ja bym się tobą zajął. Nie kocham cię, wiesz przecież, ani nic takiego, ale mógłbym się tobą opiekować. Powinienem umieć, na pewno bym umiał. To nawet nie płynęłoby ze mnie, ale on cię tak bardzo kocha... -mamrotanie przybrało na sile, stopień marudności również - ...nigdy bym nie umiał nawet się o to otrzeć. Niedobra kobieto, dlaczego jesteśmy tacy zryci? Chociaż ty mogłabyś być ta normalna...
Nastał czas zwierzeń do szyby.
- Zajęłabyś się mną? - powtórzył gładko, jakby nie powiedział nic wcześniej, poza tym pytaniem.
- Zjadłeś ciasto? Smakowało ci?
- Jakie ciasto? - spytał stropiony, nie do końca wiedząc czy to zmiana tematu czy tylko pogłębienie sensu.
- Dałam ci do ręki. Niebieski papier. Wstążka z konopi. Kazałam nie potrząsać.
- Ach to... - zamruczał czy westchnął, przenosząc spojrzenie gdzieś w dół, by po chwili znów wrócić do matowej tafli. - Wiesz, nawet nie spróbowałem. Jakoś tak położyłem w kuchni, później już nie było...
- Zaniosłeś mu całe, co?
Pokiwał bezrefleksyjnie głową.
- Nawet nie odpakowałeś.
Pokręcił, by przyznać mi rację.
- Kochasz go? - spytał w końcu o zdanie najważniejsze w naszym uniwersum.
Przytaknęłam cichutkim nosowym buczeniem. Półprawda, za to jakże pełna nadziei.
- A ty? - odbiłam pytanie.
- Ja też nie umiem.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, próbując nic nie mówić i nie zostać tak na godzinę.
- Ja ciebie nie - powiedział, jakby żałował.
- Ja ciebie też nie - odparłam, jakby to miała być prawda. I jakkolwiek głębiej była.
- Jest taki głupi, że nas ma. Dwie kaleki i to identyczne.
- Przynajmniej dostał ciasto. - spuentowałam. - W tym sęk, że zjadł je sam.
"Z wszystkich ostatnich brzoskwiń jakie udało mi się dostać." - dokończyłam w myśli. Nie spróbowałam nawet kęsa i nawet skórki z tych brzoskwinek. Miało być na dwóch, cóż - miłość rodzi miłość.
- Wiedziałem - skończył cicho, wyciągając niewiadome wnioski, dotyczące opieki, placka i pewnie czegoś jeszcze. Jak zwykle wyprane z uczuć oraz z sensu dostrzegalnego bez godzinnego wytłumaczenia dla osób postronnych.
- Zawsze musisz wiedzieć - skończyłam również, nie wiedząc nawet na co się zgadzam. Poczucie wsparcia było zawsze cenniejsze niż jego czas i moja wiedza. Wiele z niego nie wynosił i raczej nie we mnie szukał. Dobrze jednak, że byłam. Małe lustro o giętkim ciele i powykręcanej duszy. Doskonałe do wszystkiego, byle nie dłużej niż dwie godziny.
Koszula lśniła bielą, bezkłaczkową, by nie rzec dziewiczą. Pajęcze nitki zawsze czyściły się zaskakująco dobrze.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
mariamagdalena · dnia 06.03.2011 20:25 · Czytań: 2917 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 26
Inne artykuły tego autora: