Rozgościły się w głowie jak małe, tuptające wyimaginowanymi nóżkami robaczki. W swej rozciągłości pojęć długie jak dżdżownice. Wijące się od świtu do zmierzchu. Nierówność ich kroku - szczególnie w wieczornych marszach, doprowadzała do granicy wytrzymałości, choć już i tak wykraczałam poza nią. Chciałam rozgnieść te drobne bezkręgowce o wydłużonym ciele. Pokazać wyższość człowieka nad robakiem. Jednak były to tylko zamierzenia, które pozostawały wyłacznie kombinacją niepraktycznych słów. Zamysłem, który nie wykracza poza definicję myśli.
Każdy wolny czas spędzałam z nieproszonymi gośćmi. Karmiłam emocjami. Inteligentna fauna pożywiała się jedynie tymi pozytywnymi - sprawiającymi radość, pozostawiając ochłapy. A ja płakałam, doznając kompulsywnych ruchów, wyjąc z bólu do księżyca.
Zamilkłam na moment. Istniałam znakiem zapytania. Również tym graficznym, kiedy to kanapa staje się miejscem odpoczynku, a nogi wymagają podkurczenia, żeby się na niej zmieścić. Insekty z premedytacją robiły w myślach dziury nonsensu. Świat zaczął wyglądać jak robaczywe jabłko. Z okrągłych, ociekających sokiem, otworów wyłaniały się uśmiechnięte, bezsierściowe główki, uśmiechając się szyderczo i oblizując. Oczy zwężone w heroinie szczęścia wyglądały jak kocie. Chwilami czułam się myszką z podkulonym ogonkiem, nieuchronnie zmierzającą do pułapki, którą sama na siebie zastawiłam. Absurdalność tego powodowała, że kuliłam się coraz bardziej, stając się okrągłością, która zaczyna stopniowo staczać się w dół. Nie wiedziałam, dokąd prowadzi ten stromy tor, który momentami przypominał górską kolejkę. Byłam pewna jednego - wiwatujące tłumy pasożytów kibicowały mi i życzyły jak najdłuższej odległości. Chciały, bym oddaliła się od własnej tożsamości i zagubiła w obcości, która prowadzi ciemnymi korytarzami do zatracenia. Próbowałam zmienić kierunek i skierować się na tor rozwrzeszczanych robali, rozgniatając je z premedytacją. Byłam jednak na to za wątła. W tali przypominałam lalkę barbie.
Kręciło mi się w głowie od tych zawirowań. Czułam się jak po butelce czegoś mocniejszego. Nie potrafiłam się jednak zatrzymać i staczając się coraz dalej jak kulka śniegu, w pewnym momencie, zaczynałam przypominać element baławana. Pasożyty były już wszędzie - w głowie i naokoło mnie. Imprezowały w najlepsze, zapraszając nowych znajomych. Nie umiałam i nie chciałam tak dalej egzystować, pełniąc funkcje niesłuchanej przez nikogo pani domu. Postanowiłam przestać myśleć i pozwolić przeznaczeniu, by mogło poszeptać z nadzieją. Po kilku dniach niemyślenia i zatracenia się w niebycie, nad ranem, usłyszałam krzyk. Straszliwy odgłos rozbrzmiewał we wnętrzu głowy. Zobaczyłam kolejny obraz z cyklu robaczki, które tym razem zaczęły wykrzywiać się w bólu. Niszczone przez bezsens nie miały większych szans na przetrwanie. Silniejsze jeszcze próbowały reanimować te słabsze, jednak i one poległy. Wszystkie pozostałości po bitwie skurczyły się do minimum i zostały wydalone razem z ostatnią łzą. Była brudna. Na twarzy pozostawiła po sobie smugi, z którymi czułam się jak prawdziwy wojownik. Do perfekcyjnych barw wojennych potrzebowałam jedynie czerwonej szminki. Dopiero potem zrozumiałam, że był to tylko tusz, który pod wpływem łzy uległ procesowi rozpuszczenia. Kolejny kosmetyk okazał się nieudanym zakupem.
Do dziś mam wstręt do wszystkich robaków z rodziny pełzających, które zwinnie przemieszczają się po gałęziach i liściach drzew, chwiejnych roślinnościach i gruncie podłoża. Nie licząć się z tym, że może to być teren prywatny. W bezwietrzny dzień najmniejsze poruszenie liści potrafi sprowadzić myśli do jednego przekonania i kolejnych wątpliwości - czy znów nie zostanę podziurawiona.
Jestem trochę nadgryziona. Staram się nowym miąższem tworzyć siebie na nowo. Doprowadzać do rozumienia pewnych kwestii. Pod koniec tego, co nieznane stwierdzę, czy było warto - walczyć o siebie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
wodniczka · dnia 11.03.2011 22:18 · Czytań: 1169 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: