Bri sprawdziła po kolei, czy wszystkie okna są podomykane, czy wyłączyła to, co wyłączyć należało i czy pozbyła się z lodówki wszystkiego, co mogłoby się podczas jej nieobecności zepsuć. Następnie kilka razy cofała się do drzwi mieszkania, żeby się upewnić, że są zamknięte, po czym je otworzyła i jeszcze raz załapała za wszystkie okienne uchwyty. Kiedy wreszcie wsiadła do samochodu, zrobiła w myślach ostatni bilans wszystkich domknięć, zamknięć i wyrzuceń, i dopiero wtedy spokojnie ruszyła w drogę.
Bri jechała na zjazd absolwentów swojego liceum. Od matury minęło piętnaście lat, wspomnienia były zatarte, ale cieszyła się i momentami nieświadomie przekraczała dozwolona prędkość, żeby jak najszybciej być na miejscu. O spotkaniu dowiedziała się pół roku temu, kiedy zupełnie niespodziewanie dostała maila od Joachima. W szkole się nie przyjaźnili, ona była niemalże doskonała i wielu się w niej kochało, on był kujonem, okularnikiem, który nie umiał zwrócić na siebie jej uwagi.
To właśnie Achim rozpoczął plany tego zjazdu, odnajdywał starych znajomych, zapraszał, uzgadniał terminy. Pracował jako informatyk w znanej firmie, rozwiedziony, bezdzietny, miał przestronne mieszkanie w stolicy i wydawał się naprawdę miły. Często rozmawiali, pisywali do siebie i Bri była prawie pewna, że Joachim ma nadzieję na coś więcej. Sama zresztą miała ochotę. Od pięciu lat nie była w stałym związku, od prawie dwóch nie miała nawet jednego kochanka. Brakowało jej mężczyzny i patrząc na zdjęcia Achima, które ukazywały jej przystojniaka w nienagannie skrojonym garniturze, myślała z niekłamaną przyjemnością o jakiejś małej przygodzie...
Na rozmyślaniach o tych właśnie rzeczach minęło jej blisko sześćset kilometrów. Dojeżdżała do miejsca swojego dzieciństwa, już niemal słyszała szum morza. Wszyscy mieli się zatrzymać w hotelu "Na Skarpie". Gdy tylko weszła do obszernego holu, usłyszała:
-Brydzia! Nareszcie! Nic się nie zmieniłaś!
Poczuła, jak jeżą się jej włosy na karku. Lubiła Bri, tolerowała Brygidę, Brydzi nienawidziła serdecznie i z całego serca.
- Cześć Ludka. Miło cię widzieć. Dawno przyjechałaś?
- No... Byłam pierwsza. Witam tu wszystkich - ucałowały się. - A ty jesteś ostatnia. Za pół godziny będzie wielki obiad, więc idź się ogarnij do pokoju, żebyś zdążyła. Proszę, tu jest klucz do "piątki".
Bri pomału szła po schodach. Bała się. Autentycznie była przerażona, co, bądźmy szczerzy, nie zdarzało jej się nigdy. Jeśli oni wszyscy będą tacy jak Ludka... Ona nic się nie zmieniła - i to nie jest komplement. Zawsze była zbyt wylewna i w ogóle jakaś taka rozlazła. Trzyma się nieźle, nie widać po niej tych lat i cierpień - straciła męża w wypadku - ale wewnętrznie pozostała irytującą trzpiotką. Nie spoważniała ani trochę. Choć może to tylko maska...
Bri udało się przemknąć niezauważenie do pokoju; wzięła szybki prysznic, włożyła śliczną sukienkę w kwiaty i czerwone sandały na niewysokiej szpilce. Była zadowolona ze swojego wyglądu. Dobrze wiedziała, że wszystkie będą sobie nawzajem liczyć zmarszczki, a ona nie miała ich wiele. Tymczasem jej myśli wróciły do Joachima. Jak się zachowa, kiedy ją zobaczy? Czy jego głos będzie tak ciepły jak przez telefon? Bo przecież tak czule ze sobą rozmawiali. Serce Bri biło gwałtownie, gdy wchodziła do wielkiej jadalni. Achim już był; uściskał ją, pochwalił buty i kolor włosów, po czym podszedł do Ludki właśnie, wcale się nie oglądając. Na szczęście udało jej się ukryć rozczarowanie pod wybuchem radości na widok Em.
- Jeju, Em, to naprawdę ty...?
- Bri, marzyłam o tobie całą noc!
Miały łzy w oczach, a uściski i szepty trwały cały obiad. Siedziały cztery lata w jednej ławce i nie umiały wtedy bez siebie żyć. Nie widziały się kilka ładnych lat, jednak stale utrzymywały kontakt; rozmowa nie był trudna, tak jak odnalezienie łączącej ich więzi. Wybrały się na długi spacer tylko we dwie i było wspaniale. Em była pełna życia, opowiadała o mężu i dzieciach, śmiała się z problemu z Joachimem. Nie mogły się rozejść, żeby przygotować się do kolacji.
Wieczorek taneczny również należał do jak najbardziej udanych. Szczególnie, od kiedy do tańca poprosił Bri Maks. Wcześniej się tylko przywitali, i to dość oschle, bo przecież ze względu na tamte wydarzenia ich stosunki nie były najlepsze. Maks był jej pierwszą miłością, chodzili ze sobą trzy lata i wszystko byłoby cudnie, gdyby nie nowy uczeń w klasie, który tak pochłonął Bri, że zupełnie przestała zwracać uwagę na swojego chłopca. Po dzikiej awanturze przestali się do siebie odzywać. Teraz, po tych latach niewidzenia, rozmawiało im się dobrze. Jakby tamtego wieczoru i czasu aż do matury nie było.
Gdy wszyscy tańczyli w najlepsze, oni wyszli i chodzili po plaży. Słońce zachodziło, ludzi było niewielu, a Maks okazał się tak uroczy jak dawniej. Może ze złości na Joachima, może z braku mężczyzny w swoim życiu, Bri dała się porwać chwili. Długo się całowali, czując pod stopami chłodny już piasek i ciepłe morskie fale obmywające ich nogi; do hotelu wrócili, kiedy wszyscy już spali i Bri nie spędziła tej nocy w "piątce".
***
Podczas śniadania miała wypieki i nie mogła się doczekać chwili sam na sam z Maksem. Co jednak nie było jej dane, gdyż zaraz po śniadaniu ujrzała gigantyczny wręcz bukiet swoich ulubionych białych lilii i przyczynę rozpadu swojego związku z Maksem. Dawid patrząc Bri prosto w oczy zaprosił ją na przejażdżkę motorem. Tego się nie spodziewała, ale uległa, jak kiedyś. Był od niej dwa lata starszy, ale przez różne zbiegi okoliczności i brak jakiegokolwiek pojęcia o chemii chodził z nimi do klasy przez ostatnie pół roku, razem pisali maturę. Kiedy tamtego dnia wychowawczyni przedstawiła im nowego ucznia, żeńskiej połowie klasy szybciej zabiły serca. Jednak on od początku widział tylko Bri, a ona oszalała zupełnie. Maks nie miał najmniejszych szans. Do tej pory pamięta tę ich kłótnię, rzuciła w niego wazonem, a on wyszedł i to był koniec. Pierwszy bolesny koniec w jej życiu. Cierpiała do następnego dnia, do kolejnego spotkania z Dawidem.
O tym właśnie Bri myślała jadąc motorem i przytulając się do pleców kierowcy. Pachniał jak kiedyś, i to było wzruszające. Zatrzymali się na odludnej plaży, było cicho i spokojnie. A Dawid wcale się nie tłumaczył, tylko cieszył ze spotkania. Przytulali się i całowali, rozmawiali o wszystkim i o niczym, dopóki nie stwierdził, że musi jechać. Jest tu tylko dla niej, nie ma ochoty rozmawiać z resztą. Wtedy poczuła taki sam ucisk w żołądku, jak wtedy, gdy po zdanej maturze powiedział - wyjeżdżam, już nie wrócę. Prosiła, płakała, nic to nie dało. Teraz znowu go straci, być może nigdy już nie zobaczy. Nie mogła na to pozwolić. Po prostu nie mogła.
***
Szła skrajem drogi. Do hotelu było daleko, ale wesoło nuciła pod nosem i kurczowo ściskała mały woreczek. Nagle zobaczyła wyjeżdżający zza zakrętu samochód Maksa. Stanęła na środku ulicy, musiał się zatrzymać. Wsiadła. Nie miał zadowolonej miny.
- Już jedziesz?
- A co innego mam zrobić?
- Dlaczego?
- Zgadnij. Jestem już za duży na te twoje zabawy. Wysiądź, spieszę się.
Żal jej było i jego, i siebie. Nie chciała go krzywdzić, jednak znów to robiła. Bri było przykro, chciała mu wytłumaczyć, ale Maks nie chciał słuchać. A to już nie była jej wina...
***
Kiedy pytali, co z Dawidem, mówiła, że wrócił do domu. Wpadł przecież tylko na chwilę, przejazdem. Nikt się nie dziwił, nikt za nim nie tęsknił.
Właśnie położyła się, żeby trochę odpocząć, kiedy usłyszała pukanie:
- Proszę.
- Hej. Przejdziesz się ze mną? Chciałbym porozmawiać.
Nie bardzo miała ochotę, ale zebrała się z łóżka i poszli na skarpę. Joachim nie był miły. Zaczął jej wyrzucać, że zepsuła spotkanie, że mogła sobie darować tę noc z Maksem, że jego też zraniła, liczył na bliższe stosunki, ale teraz nie może być już o tym mowy; wreszcie, że zachowuje się jak małe dziecko. A kiedy tak stał i się na nią wściekał, wydawał się jeszcze przystojniejszy, jeszcze bardziej męski. Bri dosłownie zmiękły kolana. I przecież jeszcze tylko on został...
***
- A co ty tutaj robisz sama? - Em położyła jej dłoń na ramieniu. - Wyglądasz na zmęczoną. To ty wykopałaś ten dół pod tamtym dębem?
- Jaki dół?
- Chodź, pokażę ci.
Obchodziły w kółko niewielkie wzniesienie, aż Em zrezygnowana stanęła w miejscu i ze zniecierpliwieniem wzruszyła ramionami.
- Głowę bym sobie dała uciąć, że jak cię szukałam, to tu był świeżo zakopany dół.
Bri rozglądała się bezradnie. Wszędzie rosła soczysto-zielona trawa.
- Nie wiem. Nie przechodziłam tędy. Musiało ci się przywidzieć.
- Nie ważne. Widziałaś Achima?
- Nie, a dlaczego?
- Gdzieś przepadł, a przecież miał wygłosić jakąś mowę końcową.
- Nie mam pojęcia, gdzie mógł się podziać.
- Trudno. Duży jest, da sobie radę. Chodźmy, bo spóźnimy się na ostatni wspólny obiad.
Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko. Posiłek, pożegnania, pakowanie, wymiana numerów, poszukiwania Joachima. W końcu Bri znów siedziała w swoim samochodzie i jechała do domu. Po drodze zaczęły ją dręczyć myśli o niepozamykanych oknach. Zerknęła na drewnianą szkatułkę leżącą na siedzeniu pasażera i leciutko się do siebie uśmiechnęła. Zjechała na pobocze i delikatnie wzięła ją do rąk. Otworzyła i pogłaskała opuszkiem palca trzy równo bijące serca.
- Nie mogłam się zdecydować. Wszyscy trzej nadajecie się do kochania.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
ginger · dnia 16.05.2008 15:44 · Czytań: 1038 · Średnia ocena: 3,33 · Komentarzy: 54
Inne artykuły tego autora: