Vesper - cz.18 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.18
A A A
Wyobraź sobie, że jesteś zwykłym, szarym człowiekiem z masą poważnych spraw i problemów na głowie. Po pierwsze, i w gruncie rzeczy najważniejsze, urodziłeś się w dosyć niekorzystnej sytuacji. Gwoli wyjaśnienia, twoje narodziny nie były przez nikogo planowane. Od samego początku byłeś więc pomyłką w czyimś życiu. Wkrótce przyjdzie ci się przekonać, że nie tylko w tym jednym. Tak więc przyszedłeś na świat i żyjesz we względnie bogatej rodzinie, w której zarabia się i wydaje naprawdę spore pieniądze. To jest wystarczającym powodem, aby wszyscy dookoła myśleli, że jesteś nietuzinkowym farciarzem i stać cię na wszystko, czego tylko zapragniesz. Nic bardziej mylnego. Zwodniczy miraż. Zwykła garść złudnych pozorów. W twojej rodzinie czujesz się jak skazaniec. Osamotniony, odrzucony, nieustannie poniżany i zrównywany do roli nędznego pariasa. Mimo, że masz dobrze poukładane w głowie, nie pijesz, nie ćpasz, jak to zwykła robić połowa dawnych kolegów z podstawówki. Nie włóczysz się nocami po imprezach, nie biegasz na randki z dziewczynami jak inni chłopcy w twoim wieku, nie obracasz się w szemranym towarzystwie. Dzieciństwo spędzasz przy książkach, skupiając się tylko i wyłącznie na nauce, jednak nikt tego nie docenia. Nikt. Nigdy. Na nic dobre stopnie, bo choć w klasie byli lepsi, a ty i tak zawsze znajdywałeś się w czołówce prymusów, skoro nie masz pracy i stałego źródła utrzymania. Każda złotówka otrzymana od rodziców kosztuje cię wysłuchiwanie ich bezpodstawnych żalów, wyrzutów i oskarżeń. Każą patrzeć na siebie jak na wzór wszelkich cnót, bo mają dobre posady i zarabiają kupę forsy. Ich bogiem jest pieniądz, choć usilnie przedstawiają się jako dobrych, uczciwych ludzi i gorliwie wierzących katolików. Wiesz, że na nich nie możesz liczyć. Na nikogo nie możesz liczyć, bo wszyscy myślą, że żyjesz jak w bajce. Ze wszystkimi problemami, osobistymi klęskami i przeciwnościami losu musisz radzić sobie sam. Na kumpli też nie warto się oglądać. Nie raz byłeś przecież świadkiem ich zdrady i dwulicowości, potajemnego wyśmiewania i wzajemnego szyderstwa wobec siebie nawzajem. W przeciwieństwie do nich, ty zawsze się starasz, bronisz kumpli w potrzebie, wspierasz kiedy tylko masz okazję i pomagasz zawsze, gdy o to proszą. Kiedy jednak sam zjawiasz się u nich z jakimkolwiek problemem, od razu cię zbywają, jak nikomu niepotrzebnego śmiecia. Dziewczyna zdradza cię i zostawia dla faceta ze stałą pracą i sportowym samochodem. Z dnia na dzień zrywa z tobą kontakt i przestaje przejmować się twoim nędznym losem. Kończą ci się pieniądze na życie. Musisz przerwać studia, które były twoją jedyną nadzieją na lepszą przyszłość i kursy językowe, w które włożyłeś mnóstwo pracy. Jesteś sam, a samotności boli. Ból zaś prowadzi do nienawiści. W szczególności do tych, którzy są jego przyczyną. Nienawiść łatwo można wykorzystać jako broń. Potężną ponad wszelką możliwą miarę.
Wyobraź sobie, że właśnie jest szósty grudnia. Mikołajki. Spacerujesz samotnie po centrum handlowym, w którym tłum zabieganych ludzi stara się zdążyć na czas z kupnem prezentów dla swoich najbliższych. Wszystkim udziela się radosny, przedświąteczny nastrój. Ale nie tobie. Ty nie masz najbliższych, którym chciałbyś kupić prezent. Snujesz się więc bez celu po korytarzach galerii handlowej jak szary cień, otoczony przez kolorowe światła stoisk, iskrzące jaskrawo neony reklam i migające wesoło lampki, porozwieszane na ustawionych wzdłuż całego pasażu choinkach. Nikogo nie interesujesz. Przysiadasz spokojnie na ławce i zaczynasz patrzeć na szczęście innych. Wewnątrz siebie czujesz zazdrość, która rozpala cię od środka niczym prawdziwy płomień. Żal ściska ci serce, kłując niczym ostra brzytwa. Jesteś zły, zgorzkniały i zrezygnowany. Wyjmujesz z kieszeni ostatniego papierosa, zapalasz i głęboko zaciągasz się dymem. Zaczynasz marzyć, że kiedyś będziesz żył tak jak inni. Bez głodu. Bez nędzy. Bez poniżenia. Po prostu normalnie. Wychodzisz z galerii i kręcisz się ulicami, choć właściwie nie wiesz gdzie idziesz. Nie chcesz wracać do domu. Wszędzie, byle nie tam. W milczeniu przemierzasz skąpane w wieczornym mroku ulice. Nie czujesz wkradającego się pod kurtkę siarczystego mrozu, padającego na głowę śniegu, ani smagającego twarz grudniowego wiatru. Właśnie wtedy obok ciebie przejeżdża srebrny sedan. Przez ułamek sekundy, w bladym świetle stojącej nieopodal ulicznej latarni, możesz dostrzec twarze pasażerów. To była ona. Jechała gdzieś ze swoim nowym chłopakiem, który jak zwykle szpanował drogą limuzyną. Wesoła, radosna, uśmiechnięta. Szczęśliwa jak nigdy. Przystajesz na chodniku i odprowadzasz wzrokiem oddalające się auto. Stoisz w bezruchu nawet wtedy, gdy znika ono w ciemności za pobliskim zakrętem. Coś w tobie pęka. Właśnie wtedy, w najmroczniejszych zakątkach twojego umysłu, zaczyna kiełkować pewien plan. Złowieszczy, niewyobrażalnie brutalny i bezgranicznie szalony plan zemsty na tych, którzy odebrali ci twoje własne szczęście, bezpodstawnie zrujnowali ci życie i zostawili samego na pastwę losu. Tego samego wieczoru uciekasz z domu i zaczynasz mieszkać u kumpli. Wprowadzają cię oni krok po kroku w świat przestępczy miasta. Poznajesz reguły rządzące podziemiem. Z czasem infiltrujesz coraz głębsze poziomy bandyckiej hierarchii. Uczysz się jak zabijać i nie dać się zabić. Co wolno w konkretnej dzielnicy, a co jest kategorycznie zabronione pod rygorem wyroku śmierci. Jest ciężko i niebezpiecznie, ale cały czas przy życiu trzyma cię jedna myśl, która staje się motywem przewodnim twojej egzystencji. Twoim kredo. Na brudnym interesie zaczynasz zarabiać tyle, że wystarcza na przeżycie. Mija kilka tygodni. Jesteś wreszcie gotowy. Pewnego wieczoru zjawiasz się z powrotem w swoim rodzinnym mieszkaniu. Wiesz jak wejść niezauważonym, mieszkałeś tu przecież dwadzieścia lat. Drzwi otwierasz swoim własnym kluczem, bo nikt nie przejął się twoim zniknięciem na tyle, by zmienić zamki. Nikt nie wiedział co planowałeś, bo nikogo to nie obchodziło. Dlatego z góry wiesz, że wygrałeś. Wygrałeś, bo przeciwnik cię nie docenił.
Skradasz się dyskretnie, próbując nie narobić zbędnego hałasu. W głowie huczy ci tysiąc myśli na minutę. Gdzieś w głębi duszy odzywa się potępieńczy skowyt sumienia, jednak wystarcza ułamek sekundy, aby przywołać na myśl przykre wspomnienia i stłumić w sobie wszelkie opory natury moralnej. Wzbiera w tobie gniew, potęgujący się z każdą sekundą obecności w miejscu twych porażek i upokorzeń. Wchodzisz do kuchni i zasiadasz na krześle. Zapalasz spokojnie papierosa, specjalnie się przy tym nie kryjąc, bo wiesz, że drzwi do sypialni są grube i dźwiękoszczelne. Grube, ale nie na tyle, żeby przetrzymać falę uderzeniową wybuchu. Palisz powoli, delektując się nikotynowym dymem i zaczynasz przypominać sobie spędzone w tym miejscu dzieciństwo. Zdecydowałeś. Nie możesz odpuścić. Nie teraz, gdy jesteś tak blisko. W końcu zostawiasz tlącego się papierosa w popielniczce i odchodzisz, odkręcając kurek przy kuchence gazowej. Jak gdyby nigdy nic wychodzisz i spokojnie zamykasz za sobą drzwi. Narzucasz na głowę kaptur i spokojnym krokiem ruszasz w kierunku windy. Gdy jesteś już na parkingu przed blokiem, cztery piętra niżej i sto metrów dalej, słyszysz za sobą ogłuszający huk eksplozji. Blask wypadającego przez okno strumienia płomieni oświetla na kilka sekund całą okolicę. Odchodzisz, nie odwracając się za siebie. Ten rozdział w życiu już zamknąłeś. Pierwszy raz od wielu dni jesteś naprawdę szczęśliwy. Oprócz satysfakcji zaczynasz czuć coś jeszcze… Coś, czego nie umiesz jeszcze zdefiniować, ale w każdym razie podoba ci się to.
Dzięki odszkodowaniu za tragicznie zmarłych rodziców masz na koncie całkiem spory kapitał. Korzystając ze sprytu i wrodzonej błyskotliwości, inwestujesz go i już po paru miesiącach jesteś bogatym właścicielem dobrze prosperującego klubu muzycznego w centrum Krakowa. W międzyczasie, z dochodów, jakie przynosi dyskoteka i innej części odszkodowania, zakładasz niedużą spółką, która lokuje udziały w niewielkiej, ale szybko rozwijającej się firmie, dostarczającej do kraju materiały budowlane od tanich, zagranicznych dystrybutorów. Wkrótce zaczynasz dorabiać się całkiem niezłych pieniędzy. Po kilkunastu miesiącach przychodzi czas na podliczenie pasywów. Masz schludne mieszkanie, sportowy samochód, masę drogich ciuchów i dobre perspektywy na przyszłość. Idealny moment na rozpoczęcie nowego, lepszego życia. Żeby je rozpocząć, najpierw trzeba jednak wyrównać rachunki ze starym…
Korzystając z prezencji playboya i pokaźnych zasobów gotówki jakimi dysponujesz, jedna po drugiej, odbijasz dziewczyny swoich dawnych znajomych, którzy niegdyś wyrządzili ci choćby najmniejszą krzywdę. Wykorzystujesz je i szybko porzucasz, udowadniając, że są tylko pustymi zdzirami, a ich faceci zwykłymi frajerami, nie potrafiącymi zatrzymać przy sobie nawet swoich własnych kobiet. Zaczynasz posuwać się coraz dalej w swojej złowieszczej intrydze. Niszczysz nie tylko ich związki, ale też kariery zawodowe i rodziny. Po tym, jak załatwiasz sprawę z byłymi przyjaciółmi, przychodzi czas na byłych wrogów. Po kolei likwidujesz ich w podobny sposób. Zabijasz pojedynczo, systematycznie, bez cienia litości. Skrupulatnie, precyzyjnie i niezwykle okrutnie. Nie raz zdarza ci się nielegalnie przejąć ich majątki. W końcu przez całe miesiące pracowałeś, żeby zdobyć znajomości w kręgach przekupnych bankierów i ekonomistów, którym nie obce są przekręty finansowe. W końcu jesteś przyjacielem przyjaciół. Twoje zasady i lojalność wobec niektórych, ważnych ludzi przyniosły spodziewane rezultaty. Na potrzeby swojej działalności zatrudniłeś cały sztab poleconych przez znajomych z podziemia finansistów, którzy załatwiają za ciebie brudną robotę. Planowałeś to przez długi czas, więc przewidziałeś wszystko i zminimalizowałeś margines błędu praktycznie do zera. Nikt nic nie podejrzewa, bo przecież byłeś wzorowym synem, dobrym uczniem i kulturalnym młodzieńcem z przykładnej rodziny. Grzeczny chłopiec, od dziecka mający wzorowe stopnie, widywany regularnie co tydzień w kościele. Twój koszmar był prywatnym zmartwieniem. Przez cały ten czas znosiłeś to wszystko pokornie, w milczeniu, z opuszczoną głową. Opłaciło się. Dlatego wygrałeś…
Wpadasz na pomysł, aby wnieść swoją firmę na wyższy poziom. Potrzebujesz jednak do tego ogromnego kapitału. Rozwiązanie nasuwa się samo. Masz odpowiednie kontakty i predyspozycje. Zaczynasz więc planować skok na bank. Mając kontakty wśród kryminalistów, z łatwością zdobywasz potrzebną broń i wyposażenie. W kręgach tamtego świata bez trudu przychodzi ci też zwerbowanie odpowiednich ludzi. Dzięki znajomości uzbrojenia, taktyki i metod szkolenia oddziałów specjalnych, jakie od dawna zgłębiałeś w ramach swoich zainteresowań, rozpoczynasz ostrą selekcję i trening wybranych. Z kilkudziesięciu wytypowanych ochotników pozostaje zaledwie kilku ludzi. Najlepsi z najlepszych. Wiesz, że tylu wystarczy. Następnie wprowadzasz ich w szczegóły akcji. Planujecie, dokonujecie niezbędnego wywiadu, wytyczacie i zabezpieczacie trasy odwrotu. Wreszcie nadchodzi ten dzień. Godzina zero. Akcja kończy się pomyślnym rezultatem. Jej wykonanie może służyć za wzorowy przykład przeprowadzenia operacji taktycznej w warunkach miejskich. Wiesz, że policja jest o krok w tyle, bo jesteś lepszy. Bezwzględny, niezauważalny i świetnie wytrenowany. Ćwiczysz codziennie. Dbasz o kondycję i refleks. Wkrótce przychodzi czas na kolejne nielegalne akcje. Po paru miesiącach, dzięki swoim głośnym wyczynom i dawnym znajomościom, stajesz się głównym cynglem krakowskiej mafii. Jest już za późno, żeby się wycofać. Po pewnym czasie dochodzisz do wniosku, że nawet nie chcesz…
Najlepiej czujesz się bowiem leżąc w czasie deszczu na brudnym, zimnym i twardym dachu magazynu, trzymając w rękach oparty na dwójnogu karabin snajperski Sako, oczekując na pojawienie się celu. Uwielbiasz gdy adrenalina wdziera się do krwioobiegu podczas strzelaniny w starym magazynie, przerobionym na hurtownię narkotyków, gdy wdzierasz się szturmem do kolejnych pomieszczeń w akompaniamencie serii karabinów maszynowych, huku eksplozji granatów, jęków rannych i błagania o litość tych, którzy mieli nieszczęście przeżyć. Kochasz uczucie, gdy wystrzelona przez ciebie rakieta z wyrzutni przeciwpancernej roznosi na strzępy sportową terenówkę szefa przeciwnej grupy przestępczej, wyrzucając na kilkadziesiąt metrów dookoła szczątki zwłok pasażerów. Czujesz wzruszenie, gdy patrzysz jak szkoleni przez ciebie rekruci uczą się zadawać śmiertelne ciosy nożem, dźgając w opętaniu plastikowe kukły, jakby te miały zaraz ożyć i rzucić się im do gardeł. Przeszywa cię przyjemnym dreszczem wspomnienie, gdy dowiedziałeś się, że twój wspólnik okrada cię i zdradza firmowe tajemnicy konkurencyjnej firmie. Pamiętasz dokładnie chłód stalowej rękojeści pistoletu wycelowanego w potylicę brutalnie pobitego chłopaka. Ciągle słyszysz w myślach jego ponure zawodzenie i płacz, przerwane głośnym echem wystrzału.
Całe to bestialstwo uchodzi ci na sucho, bo jako geniusz zbrodni zadbałeś o odpowiednie zabezpieczenie. Zapoznałeś i wkradłeś się w łaski kilku ważnych policjantów i urzędników z rewiru, w którym planowałeś rozpocząć swoją działalność. Poznałeś ich zwyczaje, sposób bycia i słabości. Kilka drobnych szantaży, kilka telefonów, parę drobnych przysług i rekomendacji od odpowiednich ludzi, pozwoliły ci móc uznawać, że jesteś względnie nietykalny. Oczywiście w granicach przyzwoitości. Jeżeli dasz się złapać, każdy się ciebie wyprze. Takie są zasady brutalnego świata, które zdążyłeś już przecież poznać dawno temu.
Masz jednak pewien problem. Poważny. Cholernie poważny. Całe to szaleństwo i degeneracja, jakiej dopuściłeś się w ciągu ostatnich kilku lat, powraca do ciebie w bardzo nieprzyjemnej formie. Zaczynasz mieć koszmary. Nocami wracają do ciebie twarze wszystkich zamordowanych przez ciebie ludzi. Widzisz byłą dziewczynę, płaczącą nad trumną swojego chłopaka, który popełnił tajemnicze samobójstwo, bez wyraźnego powodu wyskakując z dziesiątego piętra. Innym razem ukazuje ci się prowadzona za rękę z kolejnego pogrzebu. Tak się bowiem nieszczęśliwie złożyło, że jej rodzice zginęli oboje, gdy samochód ciężarowy, skradziony kilka godzin wcześniej z miejskiego parkingu, uderzył czołowo w ich starego sedana. Sprawca uciekł z miejsca wypadku i porzucił tira w pobliskim lesie. Cały rodzinny majątek zajął komornik, powołując się na jakieś dawne, niespłacone do końca kredyty. Nikt nie sprawdził, że ten sam komornik, to twój kumpel z dawnych studiów. Nikt nie zwrócił na to uwagi, bo nie było nikogo, kto przejąłby się losem osieroconej dziewczyny. Nikt nie dochodził prawdy również wtedy, gdy zrozpaczona sięgnęła po tabletki. Samotna, opuszczona, bez grosza przy duszy. Dziwnie znajoma sytuacja…
Mieszkasz sam w swojej luksusowej rezydencji, a tam samotność i cisza tylko bardziej przygnębiają i wzmacniają halucynacje. Coraz częściej budzisz się z krzykiem, zlany potem i roztrzęsiony, jakbyś zażył narkotyki od jakiegoś szalonego chemika-wizjonera. Wiesz, że powoli zaczynasz popadać w szaleństwo. Niszczyłeś życia ludziom, polowałeś na nich jak na dzikie zwierzęta, mordowałeś ich bez mrugnięcia okiem, ale co gorsza, uzależniłeś się od tego. Masz do dyspozycji oddział lojalnych i świetnie wyszkolonych najemników, uzbrojenie od najlepszych handlarzy bronią w kraju, przyjaciół w samym mafijnym zarządzie i wśród organów administracji publicznej. Jesteś niemal bogiem wojny, ale mimo wszystko twoje mary nocne i niekontrolowana żądza mordu, są poważnym problemem. Wszystko pogarsza się z chwilą, kiedy halucynacje zaczynają pojawiać się na jawie. Wiesz, że jeśli twoi podwładni, wrogowie, albo co gorsza, zwierzchnicy dowiedzą się, że zaczynasz świrować, wtedy będziesz miał przechlapane. Nie pozwolą by szaleniec dowodził awangardą sił zbrojnych jednej z najpotężniejszych grup przestępczych w Polsce. To byłoby co najmniej nieprofesjonalne.
Zaczynasz więc szukać sposobu na wyleczenie się. W obawie, że koszmary i nieustanne wizje się pogorszą, sięgasz po radykalne środki. Szukasz specjalisty. Psychiatry, który może będzie w stanie ci pomóc. Być może ocali twoje nędzne życie bezwzględnego potwora, jakim się stałeś. Ryzykujesz otwarcie się przed obcą osobą, która od tej pory będzie powiernikiem informacji, mogących wywołać w kraju falę chaosu i aresztowań niespotykaną od czasów nazistowskiej okupacji. Mimo wszystko uznajesz to za ostateczną decyzję. To konieczność. Tak też myślał Kacper Keller.

* * *


Wejchert i Prus siedzieli na wygodnej sofie w głównej części pokoju operacyjnego, wpatrzeni w płaski ekran zawieszonego na przeciwnej ścianie, wielkiego monitora. Obecnie przekazywano dzięki niemu transmisję z krakowskiego wydziału kryminalnego, do którego trafił doktor Jerzy Klomberg, jedyny człowiek, który w ich mniemaniu, mógł definitywnie pogrążyć bezkarnego dotąd Kellera. Wejchert obejrzał dokładnie pociągłą twarz psychiatry. Był to starszy mężczyzna koło pięćdziesiątki. Miał krótkie, równo przystrzyżone, siwe włosy, które zaczesywał na bok, co dodawało mu nieco staromodnego, ale gustownego szyku i elegancji. Jego policzki i brodę pokrywała biała szczecina kilkudniowego zarostu. Nadkomisarz zauważył, że lekarz miał badawcze spojrzenie pary błękitnych, przenikliwych oczu. Dzięki zainstalowanej przed sobą kamerze, on również widział twarze swoich rozmówców. Z pewnością dogłębnie ich analizował. Badał gesty, mimikę i zachowanie. Był w końcu specjalistą w tej dziedzinie. Dlatego Danny postanowił nie wychylać się zbytnio w trakcie rozmowy i starać się uderzać tylko w słabe punkty przesłuchiwanego, który wydawał się nie lada wyzwaniem.
Po krótkim przedstawieniu sytuacji, jako starszy rangą, dyskusję rozpoczął Prus.
- Pan był lekarzem Kellera, prawda? - zapytał po krótkiej chwili milczenia, jaka nastała, gdy powiedział doktorowi o wydanym na niego wyroku śmierci.
- To za dużo powiedziane - odparł spokojnie Klomberg, choć na jego twarzy widać było cień zdenerwowania. - Czasami przyjmowałem go tylko w swoim gabinecie na prywatnych spotkaniach.
- Co dokładnie mu dolegało? - ciągnął oschle policjant. - Był chory?
- Przepraszam, ale obowiązuje mnie tajemnica lekarska - przypomniał nieśmiało psychiatra.
- Przestań pierdolić, człowieku! - wybuchnął niespodziewanie Ryszard. - Mamy zamach terrorystyczny zakrojony na dużą skalę, aferę polityczną, statek pełen zakładników i tego mordercę w samym środku tego szamba! Jeżeli coś wiesz, lepiej nam o tym powiedz! Inaczej zostaniesz oskarżony o współudział i staniesz przed sądem. Zrozumiałeś, co powiedziałem!? Pójdziesz siedzieć!
Wejchert z satysfakcją zauważył, że Klomberg drgnął. Tym razem bardziej niż poprzednio, gdy usłyszał, że Keller postanowił go zabić. Nie chciał jednak dać tego po sobie poznać, odwrócił więc wzrok. Prus przypatrywał mu się cierpliwie, oczekując na jego reakcję. Tamten jedynie westchnął cicho i mimo gróźb dyrektora, nadal milczał.
- Będzie lepiej, jeśli pan nam pomoże - odezwał się w końcu Danny, próbując odegrać rolę dobrego policjanta. - Ten facet chciał pana zabić. Proszę o tym nie zapominać. W jego sejfie znaleźliśmy dokument stwierdzający, że jest pan na liście jego celów. Tak pana namierzyliśmy. Chyba nie będzie pan go dalej krył? Jeśli Keller miał z panem coś wspólnego, może nam to pomóc w aresztowaniu go. Tym samym ocali pan skórę.
Psychiatra spojrzał na niego smutnym wzrokiem. Młody funkcjonariusz miał przez chwilę uczucie, jakby odczytał w nim wyraz delikatnego politowania. Zdziwił się i jednocześnie przestraszył. Co takiego wiedział ten człowiek, że nie przejmował się słowami o swojej własnej śmierci i mimo jasnych dowodów, nadal bał się wydać tego chłopaka. Ta sprawa śmierdziała coraz gorzej. Wejchert wiedział, że Klomberg wie dużo więcej, niż przypuszczali z Prusem. Jeszcze raz uważnie mu się przyjrzał. Doktor pobladł gwałtownie. Zamknął oczy i pochylił się nad blatem biurka, sprawiając wrażenie bardzo zmęczonego, po czym oparł czoło na zaplecionych palcach. Na jego czole wystąpiły drobne kropelki potu. Wyglądał niczym pogrążony w głębokiej modlitwie mistyk i gdyby nie szara marynarka z eleganckim krawatem, nikt nie odnalazłby w nim znanego i cenionego specjalisty w dziedzinie chorób psychicznych. Milczenie trwało około piętnastu sekund. Widać było, że przesłuchiwany zbiera myśli i starannie wybiera najważniejsze fakty. Nikt nie próbował mu w tym przeszkadzać. Obaj oficerowie śledczy cierpliwie czekali. Wreszcie podniósł wzrok. Jego oblicze wyrażało pełną rezygnację i pogodzenie się z losem.
- Syndrom, który pojawił się w przypadku Kacpra, nazywa sie potocznie nabytą akceptacją behawioralną. Chodzi o to, że błędnik myślowy…
- Po ludzku, doktorze! - Wejchert bezradnie rozłożył ręce.
- Kacper zabił pierwszy raz w wieku dwudziestu lat - psychiatra zaczął tym razem spokojnie i rzeczowo. - Ludzka psychika nie jest wtedy jeszcze w pełni wykształcona. Takie sfery świadomości jak moralność i uspołecznienie są jeszcze w fazach rozwojowych. W przypadku Kellera przebieg został już wcześniej zaburzony przez przykre doświadczenia z dzieciństwa.
- Pochodził z patologicznej rodziny?
- Państwo Kellerowie byli oficjalnie bardzo dobrym małżeństwem i kochającymi rodzicami - pokręcił głową lekarz. - Jednak prawda bywa niekiedy trochę bardziej złożona niż się to wydaje.
- Proszę kontynuować - nakazał Prus skinieniem ręki.
- Kacper przeżył bardzo głęboką depresję. Został odrzucony przez wszystkich, na których mu zależało. Rodzice, dziewczyna, przyjaciele. Na ogół wśród takich ludzi występują skłonności samobójcze i całkowita apatia. U tego chłopaka reakcja ewoluowała w nietypowym kierunku. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że wręcz odwrotnym od ogólnie przewidywanego. Kacper postanowił zemścić się na tych wszystkich, którzy kiedykolwiek go zawiedli. Zaczął po kolei przygotowywać złożony plan zniszczenia wszystkich swoich celów. Nic go nie powstrzymało. Zabił wszystkich, których chciał widzieć w grobie. Ich żony, rodziców, przyjaciół, nawet dłużników. Palił ich domy i przejmował ich majątki. Z czasem przyjął moduł myślowy, zakładający, że należy eliminować wszystkie problemy poprzez ich fizyczną likwidację. Zaczął zabijać ludzi niepotrzebnych lub stwarzających zagrożenie. Później, gdy wkroczył w świat przestępczy, jego regres moralny tylko się dopełnił. Atmosfera napięcia, adrenalina, poczucie władzy i szybkich pieniędzy pogłębiło w nim wszystkie wewnętrzne zaburzenia. Zaczął mordować kolejnych ludzi, aż w końcu się od tego uzależnił. Nie mógł więcej żyć bez walki i ryzyka. Widział świat przez czerwień krwi. Jego instynkt bojowy stał się tak głęboki, że został integralną częścią jego osobowości. A proces ten jest, niestety, niemożliwy do odwrócenia.
- Mamy do czynienia z psychopatą? - zapytał niespokojnie Prus.
Klomberg pokręcił głową i delikatnie się uśmiechnął.
- Psychopaci się nie kontrolują. Działają według prostych schematów narzucanych im przez ich dewiacje. Sam zbadałem kilkadziesiąt odmiennych przypadków - zaakcentował z dumą ostatnie zdanie. - Żaden z nich nie przypominał stadium w jakim znalazł się Kacper. Jego działaniem nie kierują chaotyczne popędy, ale chłodna kalkulacja, sieć dogłębnych analiz i wniosków oraz instynkt myśliwego. Wszystkie swoje akcje prowadzi według taktyki zaczerpniętej od najlepszych oddziałów specjalnych na świecie i autorytetów w dziedzinie wojskowości. Od kilku lat jedynym celem jego życia jest zabijanie i zdążył się w tym perfekcyjnie wytrenować. Niech go panowie nie lekceważą pod żadnym pozorem.
- Wyślemy tam naszych fachowców z brygady i upolują go jak zwierzynę - zaśmiał się kpiąco dyrektor i spojrzał rozbawionym wzrokiem na Daniela.
- Jeżeli wasi ludzie wypowiedzą wojnę temu chłopakowi, to radzę wam przygotować dużo worków na ciała - odparł beznamiętnie Klomberg.
- Pan się zapomina doktorze! – upomniał go Danny.
- Mamy do dyspozycji całą brygadę antyterrorystyczną! - obruszył się Prus.
- Nic nie rozumiecie. W razie zagrożenia ten człowiek zniszczy wszystko dookoła, razem z wami i samym sobą. Przez pięć lat potrafił wodzić za nos organy ścigania w południowej Polsce, unikał ich pułapek, zabijał ich funkcjonariuszy, a mimo to jest nadal na wolności i prowadzi swoje brudne interesy. Jeżeli ma pan jakiekolwiek pojęcie o tym, co mówię, powinien pan wiedzieć że Keller to nie tylko prosta maszyna do zabijania, którą można zniszczyć szybkim, zmasowanym atakiem.
- Więc kim on jest, do jasnej cholery? - głos Prusa wydawał się ściśnięty niepewnością i czymś w rodzaju strachu przed nieznanym.
- Kacper Keller to wysoce wyspecjalizowana, inteligentna i ekstremalnie niebezpieczna maszyna do zabijania! - syknął doktor. - Mówimy tu o człowieku, który zamiast grać w piłkę z koleżkami, czytał o historycznych bitwach i sposobach ich prowadzenia. Lektury takich teoretyków wojennych jak Napoleon, Clausewitz, Sun-Tzu i von Manstein zna niemal na pamięć. Chłopak świetnie strzela z każdego rodzaju broni. Ma specjalność snajpera, sapera, instruktora walki wręcz i działania w trudnych warunkach. Zna się doskonale na wojskowym wyposażeniu i jest ekspertem w dziedzinie walki na terenie wroga. Doskonale się kamufluje, umie zdobywać broń i zna wszystkie policyjne procedury poszukiwawcze. Zna się na topografii i kulturze wielu regionów świata. Włada biegle kilkoma językami i zapewne posiada kilkanaście dowodów tożsamości. To urodzony taktyk. Nie powstrzymacie go. Nie macie z nim żadnych szans! On celowo sprzeniewierzył się zarządowi mafii i wywołał w Krakowie wojnę gangów, zamieniając to miasto w krwawą arenę przestępczej walki. W takim środowisku czuje się najlepiej. W klimacie nieustannej grozy, napięcia i rozlewu krwi.
Psychiatra znów opuścił głowę, jednak tym razem tylko na krótki moment. Podniósł wzrok na obu funkcjonariuszy już po paru sekundach. Jego oczy były teraz zimne i pełne obawy.
- Chce pan powiedzieć, że... - słowa uwięzły Danielowi w gardle.
- To był jego dar - powiedział cicho przesłuchiwany. - Był w tym najlepszy. Umiał perfekcyjnie wytropić, zaplanować, zabić i zniknąć. Wprowadził do świata przestępczego wojskowe reguły lojalności, dyscyplinę i metody walki. Dlatego policja ciągle z nim przegrywała. Nie byli przygotowani na działanie przeciwko takiemu rodzajowi przestępczości. Poza tym mieli w swoich szeregach ludzi przekupionych przez Kellera. Oni pomagali w dezinformacji i kierowali śledczych śladem innych grup przestępczych. – Na usta lekarza wystąpił ironiczny uśmiech. – Niekiedy niszczył swoich wrogów policyjnymi rękami. W międzyczasie chodził wolny po ulicy, prowadząc legalne interesy z całkowicie czystą kartoteką. Znany i szanowany obywatel. W tym tkwiła jego siła.
- Jak to możliwe? – Oczy dyrektora Prusa zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
- Plan doskonały – westchnął Klomberg. – Największym zwycięstwem diabła nad ludzkością, było przekonanie jej, że on nie istnieje.
Obaj weterani Centralnego Biura Śledczego zamarli na dłuższą chwilę. To było dla nich niewyobrażalne.
- Jest jakiś sposób, żeby go powstrzymać? - zapytał w końcu Wejchert, energicznie pocierając brodę.
- Zatopcie ten statek! - odparł Klomberg. - Zniszczcie! Spalcie! Zbombardujcie! Cokolwiek, rozumiecie? Jeśli ten chłopak dowie się, że go namierzyliście, będzie was ścigał i nie odpuści, póki was wszystkich nie pozabija!

* * *


Keller poczuł w głowie tępy ból, miarowo pulsujący w obu skroniach. Zrozumiał, że to objaw wycieńczenia i utraty krwi. Stęknął głośno i otworzył oczy. Dookoła panowała całkowita ciemność. Gdy całkowicie odzyskał świadomość, zdał sobie sprawę, że się porusza. Ktoś wlókł go za ręce. Prawdopodobnie dwóch ludzi, a jego głowa znajduje się na wysokości ich kolan. Świadczyły od tym naciągnięte aż do bólu ramiona i szuranie po obu stronach głowy. Odgłos ocierania się nogawek spodni. Chłopak jęknął cicho, nieudolnie próbując się wyswobodzić, po czym na powrót stracił przytomność. Znów ogarnęła go fala niemocy i zaczął opadać w mroczną studnię bez dna. Wtedy, przed oczami wyobraźni, coś kilkakrotnie błysnęło. Gdzieś z głębi umysłu dobiegł do jego uszu nowy dźwięk. Muzyka. Szybka rytmiczna melodia. Znał ją bardzo dobrze. Jej dynamiczny rytm przypomniał mu bardzo ważną rozmowę sprzed kilku tygodni, która stała się przyczyną wydarzeń dzisiejszego wieczoru.

* * *


We wnętrzu Hadesu rozległo się potężne dudnienie basów, a powietrze przeszyła melodia szybkich i ostrych rytmów elektro. Błysnęły błękitne i zielone światła laserów, dodatkowo wzmocnione oślepiającym miganiem stroboskopu. Kilkadziesiąt ciasno ściśniętych na parkiecie osób zaczęło wyć i piszczeć, kiedy tylko DJ zapuścił ich ulubiony kawałek. Zachęcani przez niego podnieśli ręce do góry i zaczęli wymachiwać nimi radośnie na wszystkie strony, podskakując przy tym i kołysząc się w rytm melodii. Klub urządzono w piwnicy starej kamienicy, znajdującej się nieopodal krakowskiego rynku, będącego głównym centrum rozrywki w mieście. W pewnym momencie, między oblegającym korytarz gronem popijających drinki młodych ludzi, pojawiło się dwóch mężczyzn w luksusowych garniturach. Jednym z nich był uśmiechnięty, dwudziestokilkuletni, krótko ostrzyżony brunet z rozmierzwioną grzywką. Mało kto poznawał w nim Kacpra Kellera, właściciela Hadesu. Kacper stanął pośrodku przejścia na parkiet i z niekrytą satysfakcją spojrzał w stronę tłumu klientów. Następnie skinął na swojego towarzysza i obaj skręcili w kierunku pomieszczeń służbowych. Wtedy przeszły obok nich dwie młode kobiety w wieku około dwudziestu lat. Filigranowa blondynka o uroczej twarzy modelki i kruczoczarna, długonoga dziewczyna z dużymi piersiami, które odsłaniał spory dekolt. Wyglądały ubóstwiająco i z pewnością były marzeniem każdego faceta bawiącego się dzisiaj w klubie. Blondynka uśmiechnęła się zalotnie do Kellera, po czym kołysząc pośladkami,
oddaliła się do pobliskiego baru, gdzie razem z towarzyską zaczęły go obserwować. W końcu wyglądał całkiem nieźle. Młody, przystojny, w drogim garniturze z czarną koszulą, szeroko rozpiętą w kołnierzu. Nawet jego blizna nie wyglądała odstraszająco. W wydaniu eleganta i playboya dodawała mu powagi i wzbudzała respekt. Polubił to życie, nawet za cenę utraty sumienia i wypalenia psychiki. Miał pieniądze, lubił luksus, chętnie wzbudzał podziw innych. Poza tym Hades był ekskluzywnym miejscem, gdzie bywało sporo znanych ludzi, więc nie chciał psuć sobie wizerunku, dlatego zawsze starał się ubierać nadzwyczaj elegancko. Obaj z Kamilem skierowali swoje kroki do sąsiedniego z pomieszczeń, gdzie piwnicznego przejścia pilnował olbrzymi ochroniarz z muskułami atlety. Przeszli przez niewielkie, schowane na końcu lochu drzwi.

* * *



- To się nie uda – powiedział Fabio, sięgając po kolejny kieliszek z wódką. Siedział w prywatnym gabinecie Kellera razem z Filipem Radwańskim, zastępcą dowódcy grupy uderzeniowej najemników.
- Na zdrowie – Radwański również złapał za kieliszek, przyłożył go do ust i błyskawicznie opróżnił jednym haustem.
- Siema, nieroby zajebane! – zawołał Kacper wchodząc do pomieszczenia. Podszedł do biurka, złapał za wolną szklankę, wrzucił do niej dwie kostki lodu dla ochłody i napełnił ją do połowy whisky, której do połowy odpita butelka stała na dębowym blacie. - Widzę, że dalej się opierdalacie i tylko chlejecie moją gorzałę. Jak tak dalej pójdzie, to cała kadra Hadesu na wylocie! Za wszystkie nasze grzechy! - wzniósł toast, po czym skosztował niedużym łykiem. Szkocka była wyborna.
- Zastanawialiśmy się z Filipem co ci odbiło – mruknął niewyraźnie Górski.
- Jest interes do zrobienia i chcę go zrobić – Kacper dobrze wiedział, o czym mowa.
- Słyszeliśmy - mruknął Radwański. - Średnio to wygląda, stary.
- Rozwiązujemy ekipę – wzruszył ramionami młody gangster. - To już postanowione. Psy nie dadzą nam spokoju. Nie po tym, jak zaczęli ginąć cywile. Po ostatniej strzelance w starych magazynach jesteśmy u nich spaleni. Nawet kwity nam nie pomogą. Nie będą nas już chronić. Poza tym mamy na głowie nowy zarząd grupy i oddziały Goebbelsa. Tylko dzięki temu kurewskiemu zamieszaniu udało nam się przetrwać ostatnie pół roku. Uwierz mi, że ucieczka jest dla nas najkorzystniejszym wyjściem.
- To jest korzystne! - warknął Radwański zrywając się z miejsca i wyciągając z kabury pistolet. - To też jest korzystne! - dodał pokazując palcem leżące na stoliku działki kokainy. - Miasto jest nasze. Po prostu zabijemy tych skurwieli od Goebbelsa i zaczniemy świętować.
Obecni zauważyli, że były komandos niebezpiecznie odciągnął kciukiem kurek, tym samym odbezpieczając pistolet. Zupełnie, jakby coś nim owładnęło. Wszyscy wiedzieli, że po pijanemu jest agresywny. W końcu dziesięć lat służby jako spadochroniarz zrobiło swoje. Nigdy jednak nie zdarzyło się, żeby groził Kellerowi. Wiedział, co ten niepozorny chłopak potrafił zrobić, gdy poczuł się zagrożony. A Radwański miał żonę i małe dziecko. Teraz jednak zupełnie o nich nie myślał. Jego błędny wzrok potwierdzał, że jest już mocno wstawiony. Fabio wyprostował się w fotelu. Ukradkiem sięgnął po schowany pod połą białej marynarki, naładowany rewolwer. Nie chciał strzelać, ale czuł, że być może będzie musiał.
- Wiesz, co teraz będzie dla ciebie najbardziej korzystne? - zapytał spokojnie Keller, którego ciemne oczy błysnęły złowrogo, niczym dwa wypolerowane kawałki obsydianu. - Jak usiądziesz i zamkniesz, kurwa, pysk!
Chłopak nawet nie podniósł głosu. Radwański zmiarkował się i wetknął pistolet z powrotem za pas. Nie odpowiedział, tylko zwyczajnie się uśmiechnął, uciekając wzrokiem do Fabiana.
- Jesteś w kiepskim nastroju, szefie - skwitował.
- Jestem, bo mamy masę kłopotów na głowie. - Wyciągnął z kieszeni papierosa i odpalił. - Więcej wiary, bracie. Teraz musimy zająć się skokiem.
- Przepraszam… - Radwański zaczął się tłumaczyć. – Po prostu nie mogę uwierzyć, że to już koniec.
- Definitywny – potwierdził Kacper.
- Po co nam to? Przecież nie narzekamy na brak forsy, co nie? - zapytał Fabio.
- No tak - zgodził się Kacper, wypuszczając z ust chmurę jasnego dymu. - Zarabiasz więcej niż przeciętny Polak, ale masz przy tym taki zapierdol, że ledwo masz czas się umyć. Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio piliśmy razem wódkę.
- Nie pierdol - burknął Fabio. – Teraz pijemy. A kto po andrzejkach w Kalabrii odwiózł cię do domu najebanego jak ruski szpadel?
- Nie pamiętam tej imprezy - przyznał się Kacper. - Domyślam się, że było grubo.
- Grubiej być nie mogło – westchnął Fabio.
Obaj rubasznie się roześmiali. Fabio wiedział, że mimo wszystko jego kompan miał rację. On też od dawna miał ochotę na urlop. Zwłaszcza, że w mieście zaczęło się robić naprawdę gorąco. Co prawda mieli znajomych z policji, którzy ułatwiali im pracę, ale wydarzenia ostatnich tygodni doprowadziły do szału wszystkie organy ścigania. Prywatna rywalizacja Kacpra i Goebbelsa przybrała rozmiary regularnej ulicznej wojny, w której coraz częstszymi ofiarami stawali się postronni cywile. Znał dobrze ich obu. Wiedział, że żaden z nich nie odpuści. To było łatwe do przewidzenia. Ich obsesyjna żądza mordu mogła zniszczyć wszystko na swojej drodze, bez względu na konsekwencje, a to z kolei przyniosłoby organizacji same straty. Zwłaszcza, że sojuszników w tej wojnie było coraz mniej. Im bardziej zuchwałe stawały się akcje Kacpra i jego ludzi, tym tracił na sile kamuflaż ich legalnych interesów. O ile parę lat wcześniej nikt nawet nie wiedział o istnieniu Kacpra Kellera, teraz wydział śledczy deptał im po piętach na każdym kroku. Fabio wiedział, że pewnego dnia do tego dojdzie. No cóż, nie wiedział, że stanie się to tak szybko. Na dodatek obaj mieli przeciwko sobie nowy zarząd grupy. Fakt, że jeszcze żyli, zawdzięczali tylko sporemu zamieszaniu, wywołanemu ostatnią falą aresztowań.
- No dobra – kiwnął głową Górski. – Zaczynaj.
Keller zaciągnął się papierosem i skinął na swojego towarzysza. Kamil Mazurkiewicz był głównym księgowym jego spółki budowlanej.
- Panowie – zaczął uroczyście mężczyzna – mamy kilka ważnych spraw do omówienia.
Wszyscy zgodnie przytaknęli.
- Tydzień temu Globo Export Invest wygrało przetarg na budowę hoteli , które wkrótce staną przy nowopowstałej autostradzie, biegnącej ze stolicy na południe kraju. Wygrali, bo, nie ukrywajmy, mieli najkorzystniejszą ofertę. Z tego, co mi wiadomo, wszystko odbyło się uczciwie.
- Znając ciebie, to nieco dziwne – zaśmiał się Radwański, spoglądając na Kellera z wrednym uśmiechem.
- Pracę mogą się zacząć w każdej chwili – ciągnął Kamil - jednak Globo Export zwleka z ustaleniem wstępnego terminu wejścia swoich ekip na teren budowy. Z nieoficjalnych źródeł wiadomo, że firma ma poważne problemy finansowe i jest mocno zadłużona zagranicą. Przetarg do dla niej duża szansa na odbicie się do dna. Dlatego weszli w spółkę z rosyjską firmą… niech sobie tylko przypomnę… tak, Sukolev. Oni mają być głównym podwykonawcą projektu. Bez nich Globo nie ma wystarczających mocy produkcyjnych, żeby wybudować wyznaczoną ilość budynków. Oczywiście w takich okolicznościach, gdyby komisja się o tym dowiedziała, nigdy nie otrzymaliby koncesji. Dlatego musimy zdobyć dokumentację ich planów, które zamierzają przedstawić reprezentantowi Sukoleva. Od tego jak bardzo potrzebują Rosjan i jakie planują im dać zyski, zależy przyszłość całych negocjacji. Fakt jest taki, że wykonawca zainkasuje jakieś pięćdziesiąt milionów. Dlatego z góry można założyć, że jesteśmy w ciemnej dupie, bo nawet jeśli Globo zaoferuje ruskim dwadzieścia, trzydzieści procent, wejdą w to bez wahania. Dla firmy ich pokroju udział w takiej inwestycji to przepustka do raju. Zwłaszcza, że gdy już wejdą na polski rynek, raczej tu zostaną. Po ostatnim krachu ekonomicznym jest niewielkie odbicie w rynku nieruchomościami i zapewne na brak zleceń nie będą narzekać. Są tani, solidni i zyskają dobre rekomendacje od inspektorów przetargowych.
- Czyli potrzebujemy tych dokumentów, żeby wiedzieć kto komu ile wisi, a przy okazji kto w tym wszystkim pośredniczy – skwitował Kacper. – Potem nie nerwowo podrzucimy je komisji i cofną im licencję.
Radwański nadal patrzył na obu mężczyzn sceptycznym wzrokiem.
- Filip – odezwał się po chwili ekonomista, widząc niezdecydowanie na twarzy kolegi – przemyśl to. Taki przetarg ustawia nas do końca życia. Pięćdziesiąt milionów. Wyobrażasz to sobie? Umiejętnie zainwestowane dadzą nam niewyobrażalne możliwości. Nie będziesz musiał więcej chodzić z klamką po mieście w obawie, że ktoś zaraz odstrzeli ci łeb.
- Chcecie się bawić w legalne interesy?
- Nie – pokręcił głową Kacper, szczerząc zęby w uśmiechu. – Chcemy dostać koncesje od komisji przetargowej, wziąć zaliczkę, a jeśli się uda, to nawet dofinansowanie od państwa i jak najszybciej spierdolić. To jest właśnie całe sedno mojego pomysłu - Kacper zaciągnął się dymem. - Rozpocząć inwestycję z miejscowymi spółkami, potem sprzedać akcje firmy i nawiać z kasą. Powiedzmy, że gdzieś w tropiki. Każdemu z was przygotowałem dokumenty na inne nazwiska. Po prostu znikniemy. Kto nas wtedy znajdzie?
Obecni zamyślili się, po czym rozpoczęli burzliwą kłótnie. Radwański upierał się, że ma ustawionych dostawców i dilerów, krzycząc przy tym, że nigdzie się stąd nie rusza. Fabio, któremu spodobała się wizja ładnej willi przy egzotycznej plaży, zaczął wykrzykiwać, gdzie tych dilerów może sobie wsadzić. Mazurkiewicz wskoczył między nich, żeby ich rozdzielić w razie bójki. Keller siedział w milczeniu i delektował się papierosem. Nie słuchał agresywnej wymiany zdań. Był bogaty, to fakt. Miał dobrze prosperującą firmę budowlaną i położony w Krakowie klub imprezowy Hades, przynoszący olbrzymie zyski z odbywających się tam imprez. Miesięcznie obracał kwotami rzędu kilkunastu, nawet kilkudziesięciu tysięcy euro. Jeśli chodzi o napady i rabunki, kasę trzeba było dzielić między żołnierzy ekipy, którzy na co dzień pracowali jako ochroniarze klubu lub straż przemysłowa w zakładzie, nie wspominając już o oddawaniu sporego procentu przy praniu pieniędzy. Na ogół zostawało dużo, jednak omawiana przez Kamila suma mocno zawróciła mu w głowie. Atak na Vesper był ryzykowny, ale bez dwóch zdań, on i Mazurkiewicz mieli rację. Sytuacja w mieście wymagała ewakuacji. Byle tylko przekonać resztę oficerów grupy. Zgasił papierosa w popielniczce i rozsiadł się wygodniej na białej, skórzanej sofie.
- Kacper – pokiwał głową Górski – to się nie uda. Rozmawiałem o tym z Filipem zanim przyszliście – podniósł ze stołu dzisiejszą gazetę. – Tutaj jest napisane, że w rejsie będzie uczestniczyć śmietanka naukowa i polityczna kraju. Tam będzie świetna ochrona!
- Filip? – zapytał Kacper, kiedy ostra wymiana zdań się nieco się uspokoiła. – Masz jakiś pomysł?
Gangster spojrzał na niego i zmarszczył brwi. Widać było, że niechętnie się zgadza.
- Możemy spróbować desantu ze śmigłowca – odparł były komandos. – Sześciu ciężko uzbrojonych ludzi plus Fabio do wyłączenia zabezpieczeń na miejscu.
- Wariant z powietrza odpada – przerwał Kacper, unosząc dłoń. – Przy kiepskich warunkach na morzu, to zbyt ryzykowne. Zapowiadają gwałtowne sztormy. Poza tym mają tam radar. Nie udałoby się tam podlecieć niezauważonym. Nie chce wylądować na pokładzie otoczonym przez tłum facetów z karabinami.
- Może łodzią? - zapytał Fabio - Po cichu.
- Vesper to okręt klasy HSC z nowoczesnym napędem – pokręcił głową Kacper. – Płynie zbyt szybko.
- Sami widzicie, że to nie ma szansy powodzenia - Radwański wzruszył ramionami. - Desant z zewnątrz jest niemożliwy.
- Więc wejdziemy tam zwyczajnie - ziewnął Kacper. - Drzwiami.
- Słucham? Jak?
- Normalnie. Kupimy bilety na rejs i zgłosimy się jako zwykli pasażerowie. Trzeba będzie tylko przemycić na pokład trochę niezbędnego sprzętu. Szczegóły są do ustalenia.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? – zapytał Fabian. - Przecież tam będzie tłum goryli z automatami. Brakuje co najmniej trzech ludzi.
- Tylko ja i ty nie mamy wyroków na koncie. Kogo chcesz tam zabrać?
- Dwóch ludzi to za mało! – upierał się mężczyzna.
- Więc zrobimy małą dywersję – odparł Keller. - Włamiesz się do ich komputera głównego, zrobisz kilka sztuczek i wyłączysz zasilanie. Będzie im trochę trudno działać po ciemku. Kiedy ty zajmiesz się zabezpieczeniami sejfu, gdzie zapewne będzie leżeć walizka z dokumentami Globo, ja wskoczę tam, zdejmę strażników i zawinę się razem z nią do miejsca ewakuacji.
Kacper zamilkł i uważnie obejrzał twarze przyjaciół. Tylko Radwański chrząknął cicho, po czym sięgnął po butelkę wódki i zaczął po kolei napełniać kieliszki.
- Potrzebny będzie solidny arsenał, żebyśmy mogli się bronić w razie wpadki - stwierdził sucho Górski. - Dasz radę coś załatwić?
- Proponuję karabinki typu Beryl – przytaknął Filip, przebierając w pamięci listę dostępnej broni. – Mamy ich sporo na składzie z dużym zapasem amunicji. Dodatkowo broń z tłumikiem do działania po cichu. Proponuję pistolety Walther P99 albo Sig Sauer.
- Nie – Keller ponownie uniósł dłoń. – Chcę mieć coś automatycznego. W miarę szybkostrzelnego z dobrym skupieniem.
- Coś wykombinuje – Radwański sięgnął po swój kieliszek. – Ale najpierw wypijmy.
Czterej gangsterzy błyskawicznie obrócili kolejkę.
- Kamil, kiedy jest ten rejs? – zapytał w końcu Fabio.
- Za dwa tygodnie.
- Dasz radę załatwić bilety?
- Jasne. Więc wchodzicie w to obaj?
- Tak - kiwnął nieznacznie Górski. - Urlop dobrze mi zrobi. Poza tym, ten idiota i tak nie odpuści – kiwnął brodą w stronę Kacpra.
- Filip - Złamanie najtwardszego oponenta Keller zostawił sobie na koniec. - Liczę na ciebie!
- Niech wam, kurwa, będzie!
- Dobra - Kacper wstał. - Podział zadań. Kamil, ty zajmiesz się od jutra upłynnianiem naszych akcji i przenoszeniem kapitału na zagraniczne konta. Tylko zrób to delikatnie. Bez nerwowych ruchów. Nikt nie może się połapać. Niech ci pomoże Litwinowicz. Masz wszystkie moje pełnomocnictwa, więc nie powinien się czepiać. Filip, ty postaraj się przygotować arsenał. Wszystko, co będzie potrzebne. Broń, sprzęt do działań nocnych, opatrunki osobiste. Znajdź jakiś kontakt na miejscu i postaraj się przerzucić cały sprzęt na pokład. Od przyszłego tygodnia zaczniesz też wypłacać odprawy chłopakom z drużyny. Nie żałuj im kasy. Niech nas dobrze zapamiętają. Fabio, ty zajmiesz się stroną logistyczną całego przedsięwzięcia. Dokładniejsze instrukcje przekażę ci, gdy będę wiedział, na czym stoimy. W ciągu dziesięciu dni wszystkie zbędne pasywa spółki mają zniknąć. Po akcji dostarczymy Kamilowi dokumenty, które złoży komisji. Raczej nie będą mieli wątpliwości, co do nieuczciwości Globo i przetarg będziemy mieli w kieszeni. Niestety ja i Fabio nie będziemy mogli wrócić wtedy do kraju, więc pokierujesz wszystkim na miejscu – Radwański skinął nieznacznie głową. - Dołączysz do nas jak już załatwisz papierkową robotę.
- A ty? - mruknął Fabio, któremu szumiało już w głowie od nadmiaru wrażeń i alkoholu.
- Ja też mam trochę rzeczy do zrobienia. – Keller dopił drinka – Między innymi zacieranie śladów naszej działalności tutaj, przygotowanie naszego wyjazdu i miejsca pobytu za granicą. No nic, panowie, zbieramy się! Robota czeka! A zresztą… jest już późno, a w tym stanie pozostaje wam się jedynie najebać do końca, co i ja z chęcią uczynię.
- Rano pojadę do Litwinowicza i zajmę się wszystkim od razu – powiedział Mazurkiewicz, zbierając się do wyjścia. Nie miał ochoty na udział w libacji alkoholowej. Wiedział, jak chłopcy z ekipy potrafią się bawić. Nie chciał przeglądać firmowych akt na totalnym kacu. - Teraz skoczę jeszcze do biura i zabiorę parę potrzebnych dokumentów. Przez noc jakoś wykombinuje jak to wszystko umiejętnie zrobić.
- Udanego polowania! – uśmiechnął się Kacper, rozlewając wódkę do szklanek.
- Cześć.
Mazurkiewicz wyszedł, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Nie odwzajemnił życzenia udanego polowania. Wiedział, co oznacza polowanie w wydaniu Kacpra Kellera.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 26.03.2011 20:15 · Czytań: 863 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:35
Najnowszy:pica-pioa