Dzieciństwo ma w sobie niezwykłą moc zabijania nudy. Ulubionej zabawy się nie zapomina, tak jak jazdy na rowerze. Mnie i moją młodszą siostrę cieszyło wszystko: wycinanie z kolorowego papieru lalek i umocowywanie ich na drewnianym patyczku. Stroiłyśmy się w stare suknie babci, skakałyśmy w gumę lub organizowałyśmy wystawy rysunków. Niewątpliwym osiągnięciem była trasa dla najszybszych samochodzików świata, zbudowana z kaset video. Szczyciłyśmy się nią całą jesień. Dzieciństwo wspominam jak wygrany na loterii los. Spędziłam tysiące godzin na beztroskich uciechach. Małe radości i niewielkie rozczarowania tworzyły harmonijną układankę, której nie sposób dziś namacalnie odzyskać.
Ja i siostra miałyśmy dwie ulubione zabawy: teatrzyk kukiełkowy oraz "Grę w milczenie".
Gdy mrok powoli ogarniał dom, mama przychodziła do pokoju i, przykrywając nas po uszy kołdrą, gasiła światło. Kiedy znikała w odchłani korytarza, wskakiwałam do łóżka siostry, rozpoczynając seans nocnych pogaduszek i chichotów, co drażniło mamę. Zza drzwi unosił się jej ciężki głos, proszący o ciszę. Udawałyśmy, że nic nie słyszymy, kontynując nocne zwierzenia. Wtedy mama ponownie wkraczała do pokoju, stanowczym tonem nakazując, abyśmy spały. Tak powstała "Gra w milczenie".
Wymyśliłyśmy, że aby zasnąć, musimy zacząć milczeć.
Zasada zabawy była bardzo prosta: która z nas pierwsza wydobędzie z siebie jakikolwiek dźwięk, zobowiązana jest oddać następnego dnia 50 groszy zwyciężczyni.
Grę rozpoczynałyśmy od rymowanki:
Raz, dwa, trzy.
Milczę ja,
milczysz ty.
Kilka razy próbowałyśmy oszukiwać. Łaskotałyśmy się lub szarpałyśmy za rękawy pidżamy, w wyniku czego jedna z nas wybuchała śmiechem albo zapiszczała, co oznaczało przegraną. Z czasem "Grę w milczenie" zaczęłyśmy traktować jako wyzwanie, nabierając wody w usta nawet w dzień. Mama nie mogła wyjść z podziwu, a nawet martwiła się, gdy z dziecięcego pokoju nie dochodziły żadne głosy.
Po niedługim czasie zauważyłam, że siostra zaczyna bez najmniejszych problemów wygrywać. Potrafiła nic nie mówić niemalże godzinami. Różniłyśmy się od siebie. Ja byłam energiczną dziewczynką, lubiącą być w centrum uwagi, ona natomiast - cichą i skromną. Tylko we wczesnym dzieciństwie podążała za mną, ale szybko zorientowała się, że impulsywny sposób życia nie jest jej bliski. W przeciwieństwie do mnie, buszującej po płotach i drzewach, jej trudno było przeskoczyć wąski rów.
Zdarza się, że ludzie o nią pytają. Odpowiadam, że nie była dziwakiem. Chodziła własnymi ścieżkami, dużo czytała i niejednokrotnie sprawiała wrażenie głęboko zamyślonej, jakby znajdowała się gdzieś bardzo daleko. Pamiętam, kiedy w białej sukience przyjmowała pierwszą komunię. Do dziś noszę w sercu obraz skupionej, dziecięcej twarzy, skierowanej w stronę ołtarza. Mogę jedynie przypuszczać, że już wtedy usłyszała wołanie Jezusa.
Niedługo po jej pierwszej komunii do parafii przyjechały zakonnice. Mama zabrała nas na mszę, po której siostra wyznała, że pragnie nosić taki sam strój, jak one; chciałaby mieć sznur i różaniec. Wyśmiałam ten pomysł. Uważałam, że zakonnice wyglądały okropnie. Kojarzyły mi się z ogromnymi, tuptającymi w miejscu czarnymi niedźwiedzicami, z główkami podrygującymi w rytm poloneza.
Przeoczyłam czas, kiedy w siostrze dokonywała się decyzja wstąpienia do klasztoru, a stało się tak dlatego, że byłam zbyt zajęta własnym życiem. Podczas gdy ona uczęszczała na rekolekcje lub pracowała u sióstr w zakładzie opieki dla upośledzonych dzieci, piłam piwo nad rzeką. Gdy modliła się i kontemplowała, tańczyłam na dyskotekach, a kiedy odmawiała z prababcią różaniec, czytałam opowiadania Hłaski i wiersze Wojaczka. Czułam żal, że to ona z nas dwóch była tą rozważniejszą i mądrzejszą. Nie zdawałam sobie sprawy, jak długi i ciężki przebyła szlak. Nie miałam bladego pojęcia, że Bóg przez cały czas żłobił w jej umyśle charakterystyczny rys, mający na celu wybranie jedynej ścieżki spośród wielu.
Myślę, że nasza prababcia była pierwszą osobą, która dowiedziała się o planach siostry.
Prababcia pamiętała czasy dwóch wojen światowych. Podczas pierwszej była dzieckiem, podczas drugiej - zamknęła się z pięcioletnią córeczką w stodole, kiedy przez wieś przechodził "front rosyjski". Przeszłość prababci odnalazłam w snach. Uciekałam przed SS, szukając kryjówki w lasku lub przydrożnym rowie. SS znajdywało moje schronienie. Trzech lub czterech żołnierzy podnosiło karabiny, wypuszczając serię strzałów. Budziłam się mokra od potu, z poszczypaną klatką piersiową.
Nasza rodzina od zawsze widziała w prababci ostoję, ponieważ tylko ona potrafiła z anielską cieprliwością każdego wysłuchać. Znała tajemnicze wyjścia z życiowych labiryntów i codziennie modliła się za wszystkich. Była pobożna, ale i bardzo dowcipna. Wydawało się, że pod maską zeschniętej, zmarszczonej skóry kryje się radosna trzydziestoletnia kobieta. Prababcia, mimo podeszłego wieku, pomagała w domowych obowiązkach - zamiatała podwórko, porządkowała rzeczy lub pastowała buty. Jej pokoik był skromnie wyposażony. Pod ścianą stało nieduże łóżko, a naprzeciw okna znajdowały się stare kredensy. Ściany niewielkiego królestwa kontenplacji zdobiły obrazy: Jezusa Miłosiernego i Czarnej Madonny z dzieciątkiem. Nad drzwiami wisiał krzyż.
Najpiękniejsze łąki cicho usychają. Najtwardsze pnie drzew bez słowa skargi padają od grzmotu pioruna na błotnistą glebę. Tak i prababcia pokornie przyjęła przeznaczenie. Umarła tuż po ukończeniu przez siostrę liceum, co (jak mniemam) przyczyniło się do ujawnienia sekretu. Po pogrzebie oznajmiła rodzicom, że rezygnuje ze zdawania egzaminów na studia pielęgniarskie na rzecz wstąpienia do klasztoru Sióstr Klarysek. Gdyby któreś z nich miało słabe serce, zapewne po otrzymaniu tej informacji dostałoby zawału. Zupełnie inaczej wyobrażali sobie przyszłość młodszej córki. Był to przygnębiający czas. W każdym kącie domu wyczuwało się dziwny powiew, jakby śmierci, ale to nie była ta sama śmierć, która zabrała prababcię. Tamta pachniała dymem, unoszącym się ze zgaszonej gromnicy. Tym razem to siostra powoli umierała dla tego świata, by narodzić się w Bogu i w nim pozostać. Powietrze przesiąkło zapachem ulatniającym się z płonącej kościelnej świecy.
Podczas ostatniego wieczoru obecności siostry w domu zastałam ją w pokoju prababci, w którym spędziła wiele lat skupiona na modlitwie. Siedziała na łóżku, przeglądając stare fotografie. Z profilu była bardzo podobna do mnie: ten sam lekko zakrzywiony rzymski nos, cienkie brwi i wysokie czoło. Kiedy zauważyła, że stoję w drzwiach, uśmiechnęła się najszerzej, jak tylko potrafiła. Ten radosny wyraz twarzy przypomniał mi o zabawach pod czujnym okiem prababci i Miłosiernego Jezusa. Nie potrafiłam pojąć, że właśnie w nim znalazła jedynego oblubieńca i zdecydowała zamknąć się w świętych ramionach. Z nieokrzesaną siłą zakiełkował we mnie lęk, a plecy stały się twardym podłożem dla raz po raz przechodzących dreszczy. Byłam rozgoryczona. Oczami wyobraźni widziałam drapiący obłoki mur, który oddziela siostrzany los. Już wtedy miałam prawie stuprocentową pewność, że nigdy nie zamówię w piekarni sernika na sobotę z okazji jej odwiedzin. Nasze dzieci nie będą bawić się razem w berka na podwórku, podczas gdy my popijałybyśmy kawę na tarasie.
Moje serce tonęło w morzu sodomy i gomory, natomiast jej, jakimś niewytłumaczalnym cudem, znalazło się na suchych deskach Arki Noego.
Przełykając kulę powietrza, usłyszałam swój głos:
- Ja również staram się poznać prawdę i nie wiem... od dłuższego czasu wątpię, że prawdą jest Jezus.
Na te słowa drgnęła, smutniejąc.
- Pół godziny temu widziałam w telewizji rozradowaną matkę z małym dzieckiem - rzekła. - To mi w pełni uświadomiło, z czego rezygnuję. Dar powołania to ogromna łaska i wielka tajemnica dla duszy, która go doświadcza. Też tego nie rozumiem.
- Wierzę ci. - Ukryłam twarz w dłoniach, nawilżając je łzami.
Odtąd życie mojej siostry miało spalać się przed Bogiem i dla Boga. Nadal tego nie rozumiem.
cdn.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Adela · dnia 13.04.2011 09:04 · Czytań: 949 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: