Kobieta piękna, lecz pozbawiona bystrości umysłu, nie daje kochankowi nic poza fizycznym delektowaniem się jej urodą. Brzydka, ale mądra może do tego stopnia rozkochać mężczyznę w swojej inteligencji, że nie pragnie niczego ponadto. Cóż może powiedzieć mężczyzna, któremu trafiła się kobieta piękna, inteligentna i wykształcona?
Giovanni Ciacorno di Singalt
Nie zabiegał o kobiety w sposób, w jaki musi to czynić większość mężczyzn. To one szalały za nim i podawały się jak na tacy. Skoro były łatwym łupem mógł porzucać, zmieniać, przebierać w nich i dopisywać do listy. Brał zachłanną ręką, a jako znawca kobiet nigdy się nie napracował. Lecz prawie wszystkie damy były mu tylko piwniczkami ze schodami, które zapowiadają łatwy powrót. Schodził, poucztował, a gdy zjadł zapasy i wypił trunki - wychodził lekki na zewnątrz. Napisałam: prawie wszystkie, bo wpadł raz Gi do bardzo głębokiej studni. Właśnie tak go zwałam: Gi.
Urzekł mnie całym sobą. Zrobił to z siłą huraganu. Jeśli mężczyzna czasem potrafi spojrzeć znacząco na kobietę, to Gi nie patrzył, lecz pożerał w całości i czynił to tak, że oprzeć mu się graniczyło z byciem ślepą lub ułomną. Pół roku celebrowania miłości napełniło mnie przeświadczeniem, że jestem najpiękniejszą, najmądrzejszą i najbardziej pożądaną kobietą świata. I, do diaska, taka właśnie byłam! Sprawiał, że czułam się kochana i obdarowywałam miłością ponad miarę. Lubiłam kiedy mówił, że kobieta musi odczuwać więcej rozkoszy, bo wszystko dzieje się w niej. Zawsze stawiał mnie w centrum swoich zabiegów by, jak mawiał, sycić się do woli aromatem ukochanej kobiety. Był czuły, pomysłowy, wiedział co uczynić z rękami i jak roztaczać magię słów. Znał najprzeróżniejsze sztuczki, które wykorzystywał bez umiaru. Sprzyjały mu w tym: nadzwyczajna wyobraźnia i żywość umysłu. Rozmowy, które toczyliśmy całymi godzinami, przekomarzając się i udowadniając kto ma rację; dysputy, podczas których pocił się, usiłując dotrzymać mi kroku – przechowuję smak tych cudownych chwil do dziś.
Mogłabym trwać w tym upojeniu, gdyby nie mała, całkiem drobna niedogodność. Równocześnie, z powodu tego samego mężczyzny, czuły się tak jak ja inne kobiety. Moja duma tego nie zniosła. Jeżeli świecić na firmamencie, to blaskiem, którego nie zakłócą żadne inne gwiazdy. Takiej hołdowałam zasadzie i pozostałam jej wierna. Domyślałam się, niestety, że nie będę mogła wystarczyć mężczyźnie zachłannemu na życie, kochankowi o niebywałym temperamencie seksualnym. Cóż on wyczyniał z moim ciałem? Do tej pory puls mi przyspiesza, gdy zatonę we wspomnieniach. Gi nie znosił nudy, a mając naturę amanta, nie rokował, że można się będzie przy nim zestarzeć, więc na cóż było czekać? To ja musiałam decydować. I choć serce drżało, a gardło ściskały niewypuszczone jeszcze z oczu łzy, postanowiłam, że będę pierwsza. Wybrałam na pożegnanie przewrotny sposób, by nigdy nie uleciał z naszych pamięci. Zniszczyłam diamentem szybę, na której napisałam: „Henriettę też zapomnisz”. I odeszłam. Bez uprzedzenia, bez pożegnań i bez oglądania się za siebie. Wiedziałam, że tylko tak będę mogła zabrać go na własność i na zawsze zamknąć w studni wspomnień. W głębokim, ocembrowanym walcu mojej miłości.
Nie pomyliłam się. Listy siedemdziesięciotrzyletniego Gi napełniają pewnością, że kochał mnie przez całe życie. Teraz, dzięki korespondencji wiem, że studnia nie wyschła, a nasze odbicia na powierzchni tafli wody wciąż mają dwadzieścia kilka lat. Ukończyłam pisanie listu do ukochanego Gi. Nie zgodziłam się na spotkanie. Zbyt wiele przygód ma wpisane w kajet, by bez uszczerbku dla reputacji, móc ujawnić znajomość z nim. Niech zatem, przynajmniej dzięki listom wie, że wciąż jestem tą samą, która poznała przy nim smaki pożądane przez setki kobiet. Właśnie wyprawiam służącą z pismem, jakiego jest wart i wiem, że sprawię mu wielką przyjemność. Och, jakże chętnie napisałam, że na zawsze pozostanie w sercu kobiety, którą urzekał swoim czarem, erudycją, ogładą, dowcipem, pomysłowością i nieprzeciętnymi talentami. Ten niezrównany Gi pozostał moim właśnie dlatego, że nim wzgardziłam. Zrobiłam to, by uratować wspomnienie czegoś prawdziwego i niedoścignionego, zanim zblakłoby, zestarzało się i ulotniło przy jego naturze kobieciarza i poszukiwacza doznań zmysłowych.
Jakże mam opisać bycie studnią dla mężczyzny? To dbanie, by już nigdy z jego wspomnień nie ulotniły się fajerwerki, jakimi został przez kobietę obdarzony. Pokolorować czas tak, by wszystkie dni razem spędzone powracały w pamięci jako nieprzerwane pasmo szczęścia. Być otwartą, szaloną, radosną i codziennie objawiającą nowe tajemnice. Frywolną, czasem rozpustną, często niezdobytą, aby opóźnianie chwil rozkoszy dodawało im smaku. Po latach dopiero odkryłam sekret wyjątkowości tego mężczyzny. Gi był kochany przez tyle kobiet, ponieważ traktował je po partnersku, podziwiał, ubóstwiał, a odchodząc, często nawet znajdował im mężów. Trudno jest pokochać mężczyznę, jeśli nie kochał on żadnej kobiety, o ileż łatwiej takiego, który kocha wszystkie.
Nazywam się Jeanne Marie d'Albert de St Hippoly. Gi nazywa mnie Henriettą. To o mnie napisał: „Ci, którzy sądzą, że kobieta nie wystarczy, by uszczęśliwiać mężczyznę przez wszystkie dwadzieścia cztery godziny doby, nigdy nie posiadali żadnej Henrietty”.
Jestem studnią Giovanniego Giacoma Casanovy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Izolda · dnia 14.04.2011 06:47 · Czytań: 1793 · Średnia ocena: 4,6 · Komentarzy: 28
Inne artykuły tego autora: