Vesper - cz.21 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.21
A A A
Oddział Centralnego Biura Śledczego, Komenda Wojewódzka Policji, Gdańsk

22 styczeń, 3:49



Wolski stał tuż obok dużej planszy projektora ustawionej na wysokim, dwumetrowym statywie. Wyprostowany, z dumnie podniesioną głową i rękoma założonymi za plecy nie wyglądał już jak typowy instruktor szkoleniowy. Przypominał raczej zaprawionego w bojach wodza wyruszającego ze swoją armią w zażarty bój na śmierć i życie. Efekt potęgowała jego barczysta i dosyć wysoka sylwetka oraz niemal majestatyczna poza. Kapitan jeszcze raz omiótł orlim spojrzeniem stojących kilka metrów przed sobą podwładnych. Rzeczywiście, tym razem nie była to zwykła odprawa przed aresztowaniem grupy podrzędnych dilerów, lecz ostatnie przygotowania do regularnej walki ze zdecydowanie najtrudniejszym przeciwnikiem w historii całego oddziału. Groźniejszym, niż którykolwiek z obecnych funkcjonariuszy mógł przypuszczać. Naprzeciw kapitana stało kilkunastu członków oddziału antyterrorystycznego, intensywnie wsłuchanych w jego wykład dotyczący planu ataku na główny pokład pasażerski Vesper. Ich twarze nie wyrażały strachu ani obawy, raczej chłodną akceptację i powagę wywołaną służbowym poczuciem obowiązku. Każdy z nich miał już na sobie czarny kombinezon, kamizelkę i elementy niezbędnego wyposażenia. Na przewieszonych przez ramiona paskach zwisały luźno pistolety maszynowe Heckler & Koch MP5. Ostatni maruderzy z ekipy kompletowali jeszcze amunicję i dodatkowe magazynki oraz sprawdzali stan oporządzenia. Przeważnie stanowczy Wolski tym razem nie skomentował tego ani słowem. Rozumiał, że mimo pośpiechu jego ludzie jak zwykle starają się pamiętać o wszystkich sprawach. Dobrze wiedział, że nawet najdrobniejszy szczegół może podczas akcji uratować człowiekowi życie. Sam nie raz się o tym przekonał. A czasu rzeczywiście mieli mało. On sam ledwo zdążył przygotować apel. Decyzja o podjęciu działań zbrojnych zapadła niemal przed chwilą i to na stosunkowo niskim szczeblu. Wprawdzie wydał ją sam generał Szymański, pełniący jednocześnie funkcję komendanta wojewódzkiego, jednak już wcześniej zakazano policji wszelkich ruchów w związku z przejęciem kontroli nad operacją przez wojsko. Mimo wszystko Szymański uparł się, że nawet sztab DWS nie będzie wchodził mu w paradę, gdy w jego rewirze dokonuje się aktów terroru na ludności cywilnej. Gdy tylko dowiedział się, że z nieznanych przyczyn bombardowanie statku się nie odbyło, a garnizon w Babich Dołach nie odpowiada, natychmiast rozkazał przygotować wariant uderzenia sił specjalnych pod osobistym dowództwem Wolskiego. Kapitan skwitował przekazanie zadania skinieniem głowy i pięć minut później zwołał odprawę komandosów. Stał teraz z nimi pośrodku obszernego pomieszczenia operacyjnego, mając nadzieję, że zdąży im przekazać choć część potrzebnych informacji. Czas gonił ich nieubłaganie. Każda sekunda zwłoki mogła spowodować nieodwracalne konsekwencje. Zwłaszcza, że armia mogła dowiedzieć się o ich akcji w każdej chwili i zastosować niezbędne przeciwdziałania. Kapitan dałby wiele, by móc cofnąć wskazówki zegara choćby o kwadrans, bądź na ten kwadrans móc je zatrzymać. Na samą myśl o podobnej możliwości westchnął ciężko, po czym wrócił do referowania stanu faktycznego. Na planszy projektora za jego plecami wyświetlano właśnie fotografię starszego mężczyzny w wojskowym mundurze. Stał obok transportera opancerzonego, po reszcie tła nie trudno było się domyślić, że zdjęcie wykonano na jakimś poligonie. Postać miała przyprószone siwizną włosy, ostre rysy twarzy i twarde spojrzenie.
- Nie oszukujmy się, panowie. – Głos kapitana, zwykle spokojny i pozbawiony emocji, był teraz gromki, donośny, przybierający czasami niemal patetyczny ton. – Stoimy przed trudnym zadaniem. Bardzo trudnym. Nieprzyjaciel dysponuje siłą około trzydziestu ludzi, dobrze uzbrojonych i mających spore doświadczenie bojowe. Prawdopodobnie na pokładzie rozmieszczono również miny i ładunki wybuchowe, więc przebicie się nie będzie należało do prostych zadań. Według danych wywiadowczych pochodzących z nieznanego źródła, jakie pojawiły się przed godziną w sieci, wsparcie rakietowej broni przeciwlotniczej i systemu wczesnego ostrzegania zostało wyłączone przez jednego z agentów wywiadu, więc zdecydowaliśmy się na atak z powietrza. – Wolski nigdy nie dowiedział się, że podobny prezent zafundował mu były kapitan desantu, Artur Adamczyk, który zdążył dokonać sabotażu dwóch z trzech wyrzutni rakietowych G41, chcąc bezpiecznie wydostać się ze statku z Anetą Wilczur i drugim agentem. - Naszym priorytetowym celem jest dotarcie na górny pokład po cichu i przejęcie kontroli nad mostkiem kapitańskim. Gdy rozpocznie się strzelanina, odciągnięcia uwagi nie umożliwi nam żadna dywersja. Dlatego nasza akcja musi odbyć się błyskawicznie. Kiedy już przejmiemy mostek, prześlemy sygnał do ekip ratowniczych znajdujących się na ubezpieczających nas okrętach i główne siły zaatakują pokład. Nie będę ukrywał faktu, że stajemy oko w oko z groźnymi ludźmi, będącymi elitą oddziałów specjalnych naszej armii. Kieruje nimi pułkownik Roman Kraus – Wolski kiwnął głowę w stronę projektora - prawdopodobnie jeden z najwybitniejszych dowódców polskiego kontyngentu w całej kampanii afgańskiej. Cokolwiek się wydarzy, pamiętajcie, że jeśli nawiążemy zbrojny kontakt z jego ludźmi, to z pewnością będzie to najkrwawsza walka w całej waszej służbie.
Policjanci słuchali go w milczeniu, przytakując nieznacznie głowami. Nie bali się ryzyka. Ono było od zawsze wliczone w rachubę policyjnego fachu. Wiedzieli, że dzięki dobrego planowaniu i niebagatelnemu poziomowi wyszkolenia są w stanie zmierzyć się z każdym przeciwnikiem. Nie przypuszczali jednak, że na pokładzie Vesper czeka na nich coś znacznie gorszego niż miny i uzbrojone patrole.
Do sali wszedł po kryjomu Prus. Ostrożnie zamknął drzwi i przemknął za plecami stojących w dwuszeregu komandosów, po czym podszedł do stojącej pod ścianą trójki swoich bezpośrednich podwładnych. Wejchert, Szymczak i Kamil Nowak, zwany przez wszystkich Młodym, ubierali właśnie kamizelki kuloodporne. Prus niechętnie zgodził się na ich udział w akcji, jednak upór Daniela mocno go zdziwił. Najwyraźniej przeczuł, że ma to związek ze sprawą Kellera, za którą nadkomisarz biegał przez cały wieczór. Szymczak właśnie wyciągnął z szafki rewolwer, otworzył bębenek i sprawdził, czy wszystkie pociski są załadowane, po czym na widok szefa uśmiechnął się bezczelnie, zamknął zamek i ostentacyjnie strzelił kurkiem.
- Witamy pana dyrektora – zaczął dziarsko. – Nie wiedziałem, że wybiera się pan z nami na przejażdżkę? Co na to powie żona? Nie będzie jej smutno samej w domu?
- Daruj sobie, kowboju – uciął mu Prus w pół słowa. - Jak samopoczucie? – zapytał pozostałych. Wiedzieli, że jest przeciwny akcji, ale łatwo było poznać po nim spore podniecenie. – Podzwoniłem tu i tam. Załatwiłem wam małe wsparcie. Pięć uzbrojonych ścigaczy patrolowych Straży Przybrzeżnej tylko czeka na nasz sygnał. Wyruszą, gdy już wystartujecie. Dodatkowo będą was ubezpieczać dwie korwety marynarki wojennej i ciężka fregata rakietowa. Na pokładach okrętów są już pododdziały specjalne. Łącznie z jednostkami lądowymi i zapleczem medycznym do akcji będzie zaangażowanych ponad trzysta osób, z czego sto trzydzieści dokona bezpośredniego abordażu Vesper, tuż po waszym potwierdzeniu przejęcia kontroli nad okrętem. Kiedy wylatujecie?
- Za jakieś pięć minut – odparł ponuro Wejchert, zdejmując z półki niemiecki karabinek SG 550 z lunetą. W kaburze przy pasku miał wprawdzie swojego służbowego Glocka, ale w razie bezpośredniej wymiany ognia wolał dysponować dodatkową siłą ognia orz bronią z solidnym zasięgiem. – Nie przesadził pan z tymi posiłkami? Będziemy mieli tam dość siły, żeby najechać Szwecję.
- Zapewniam cię, że nie. – Szef spojrzał wymownie w oczy młodego policjanta.
- Jak płetwonurkowie? - zapytał Młody, nie zważając na grobowy ton obu mężczyzn.
- Ekipa jest gotowa. Popłyną z grupą uderzeniową na ORP Sokół. Na pewno chcecie tam lecieć? To może jednak być niebezpieczne. – Prus skierował pytanie do wszystkich, jednak nadal patrzył jedynie w posępną twarz Wejcherta. Oboje byli obecni podczas przesłuchania Lipnickiego. Oboje wiedzieli też, co może czekać na pokładzie. Oboje się bali.
- Słyszał pan, co się stanie, jeśli nie powstrzymamy Kellera? – wtrącił Szymczak. - Gdyby nie chodziło o niego, dałbym sobie z tym spokój, ale kiedy mam pewność, że drań tam jest i ma z tym coś do czynienia, na pewno tego nie odpuszczę.
- Wydaje mi się, że jesteś strasznie cięty na tego faceta – skrzywił się Prus. – Gdy usłyszałeś o jego obecności na statku wybiegłeś z biura, omal nie taranując drzwi.
Fakt, pomyślał Daniel, podpinając do broni magazynek. Nie zapytał o to Szymczaka, ale wiedział, że coś jest nie tak.
- Podczas jednej z obław na ludzi Karumova zginął mój kumpel ze Szczytna – odparł niechętnie komisarz. – Prymus… najlepszy na roku. Od dwunastu lat pracował w Krakowie jako śledczy. Rozpracowywał gang handlarzy narkotykami, kiedy niespodziewanie został zabity. Wiele wskazywało na to, że za całą akcję był odpowiedzialny Keller i jego osobista obstawa. Szukano ich przez parę tygodni, jednak nie było żadnych dowodów. Potem śledztwo umorzono.
Między funkcjonariuszami zapadła niezręczna cisza, jeżeli nie liczyć głośnego wykładu stojącego kilkanaście kroków dalej kapitana, który mimowolnie stanowczo wdzierał się do uszu wszystkich obecnych.
- W takim razie życzę panom udanego polowania. – Prus skrzyżował ręce na piersi i ze smutnym uśmiechem spojrzał na rwących się do walki młodszych od siebie policjantów. W głębi duszy obawiał się mroku, o jakim opowiadał Lipnicki. O zimnym, przerażającym i niebezpiecznym potworze z najgorszych ludzkich koszmarów. Pożegnał się z oficerami, klepnął Wejcherta po przyjacielsku w ramię, obrócił się i skierował kroki do wyjścia. Dopiero wtedy uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony przez posępny grymas obawy. Gdy chwycił klamkę zatrzymał się jeszcze na krótki moment. Sprawiał wrażenie człowieka, który chciałby się odwrócić i coś powiedzieć, jednak okoliczności mu na to nie pozwalają. Po chwili wahania przygarbił się nieco bardziej niż wcześniej i jakby niechętnie opuścił pomieszczenie.
Wejchert przewiesił karabinek na plecy, odprowadzając przełożonego poważnym wzrokiem. On również obawiał się tej strasznej konfrontacji, jednak jego myśli skupiały się wokół innego potwora. Możliwe, że bardziej ludzkiego, ale z pewnością nie mniej okrutnego. Wiedział, że nie może puścić Kellera żywcem. Zwłaszcza jeśli spotka go na drugim końcu lufy i będzie miał okazję do czystego strzału. Ta myśl owładnęła nim i obsesyjnie krążyła po jego umyśle od kilku godzin. Najważniejszy cel. Zabić bestię. Ciągle jednak zadawał sobie zasadnicze pytanie: Czy diabeł może tak naprawdę umrzeć?


* * *


Górny przedział pasażerski, HSC Vesper, Morze Bałtyckie

22 styczeń, 3:51


Z góry dochodziło odległe, przytłumione przez stropy kilkupiętrowej kondygnacji okrętu, wycie sztormowego wiatru. Co jakiś czas pogrążone w ciemności, opustoszałe korytarze przeszywało przeciągłe echo zgrzytu miażdżonej przez wodę blachy obu burt. Pozbawiony kontroli statek gwałtownie kołysał się na falach, z każdą minutą coraz bardziej znikając pod powierzchnią potężnego żywiołu. Katastrofa była tylko kwestią czasu.
Cała grupa ocalonych z niedawnej rzezi ludzi posuwała się powoli w kierunku dziobu statku, mijając kolejne wymarłe sektory, które wyglądały, jakby życie w nich znikło dosłownie w jednej chwili. Niedomknięte drzwi, nie do końca rozpakowane walizki w kajutach, rozrzucone na podłodze ubrania i resztki wystygłego jedzenia w talerzach nadawały wnętrzu luksusowego statku wyrazu mrocznej tajemnicy. Członkowie myśliwskiej ekipy złożonej z komandosów i eksgangsterów uważnie przetrząsali mijane pomieszczenia, gdyż w każdym ciemnym kącie mógł czyhać wróg. Oni znali tajemnicę zniknięcia wszystkich pasażerów. Była jeszcze bardziej krwawa i mroczna niż mogłaby się wydawać, nawet niż wszystko, czego dotychczas byli świadkami. Na czele tej małej grupki szedł Dekert, który jako były podoficer zwiadowczy kawalerii powietrznej miał wyczulone zmysły, zdolność uważnej obserwacji i zjawiskowo bystry instynkt bojowy. Uzbrojony w karabin szturmowy AK-74 z podwieszoną latarką i podwójnym magazynkiem, torował drogę ubezpieczającym go komandosom. Blady promień światła z latarki ginął kilkanaście metrów dalej w mroku długiego korytarza, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność, do samej otchłani piekła. Co jakiś czas natrafiał on na krwawy ślad bądź strzępy ludzkiego mięsa, co utwierdzało myśliwych w przekonaniu, że podążają w dobrym kierunku. Parę kroków za Marcinem, ramię w ramię z Kellerem, podążał Suworow. Pochód zamykała trójka radzieckich komandosów. Jeden z nich, były grenadier doborowej dywizji desantu, trzymał w rękach metalową rurę ręcznej wyrzutni z załadowaną głowicą rakietową. Drugi, ten ubezpieczający tyły, zabrał od jednego ze zmarłych kolegów taśmowy karabin PKM. Wliczając w uzbrojenie pokaźny zapas granatów i amunicji, mieli oni wystarczającą siłę ognia na małą wojnę. Przeczuwali, że niedługo przyjdzie im ją wywołać.
Keller, uzbrojony w ten sam model broni co jego dawny towarzysz z krakowskiej grupy przestępczej, wodził strumieniem światła po ścianach, przyglądając się badawczo kolorowym obrazom i, ukazanym przez pryzmat farb olejnych, barwnym pejzażom. Przeczuwał, że może nie wyjść w jednym kawałku z całej tej afery, dlatego chciał przed śmiercią nasycić oko i duszę estety widokiem cennych dzieł sztuki. Nie miał poza tym nic szczególnie zajmującego do roboty. Nikt nie był chętny do rozmowy. Między członkami ekipy panowała bezwzględna cisza. Od kilku minut nikt się do nikogo nie odzywał, co jeszcze bardziej przygnębiało i wzmagało narastające poczucie lęku. Keller wzdrygnął się mocno i włos zjeżył mu się na głowie, gdy gdzieś z daleka dobiegł do jego uszu jakiś głuchy łomot. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to woda wdarła się do kolejnego z dolnych sektorów. Chłopak westchnął ciężko. Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. W bladym blasku latarek dostrzegł wyraźnie chmurę pary buchającej mu z ust. Zauważył, że z każdym kolejnym krokiem ciemność wokół nich staje się coraz gęstsza, zimniejsza i zdecydowanie coraz bardziej złowieszcza. Kątem oka zerknął na idącego obok naukowca, który w drżących dłoniach trzymał załadowanego kałasznikowa. Wspólnie odkryli źródło mocy dżinna. Obaj zgodnie doszli do wniosku, że uwolniony na statku potwór musiał najwyraźniej wchłonąć życia i ból zabitych podczas szturmu komandosów i resztek oddziału Krausa. Stał się wtedy wystarczająco silny, by móc rzucić się na zamkniętych w restauracji zakładników. Kacper wzdrygnął się na samo wyobrażenie, jak mogła wyglądać ta okrutna rzeź. Ponad pięćset głodnych i przerażonych osób, siedzi uwięzionych w jednym pomieszczeniu przez system bezpieczeństwa, działający jeszcze według zaleceń pułkownika Krausa, a nagle między nimi pojawia się potwór z piekła rodem, który zaczyna ich wszystkich brutalnie dziesiątkować. Mężczyzn, kobiety, dzieci. Bez żadnego wyjątku czy zahamowań. Panika i szaleństwo jakie zapanowało wtedy w sali restauracyjnej musiało być zapewne dla dżinna prawdziwą ucztą. Gdy wchłonął energię z takiego skumulowanego w jednym miejscu cierpienia, wliczając w to toczącą się kilka sektorów dalej krwawą batalię, stał się niemal niezwyciężony. Teraz regenerował siły w tym siedlisku cierpienia, a oni kierowali się całą grupą właśnie w tamto miejsce. Dżinn został ranny podczas strzelaniny, wszyscy potwierdzili, że z pewnością dostał kilka bezpośrednich trafień, więc należało przypuszczać, że będzie chciał jak najszybciej wyleczyć poniesione obrażenia. Zdaniem Suworowa najłatwiej byłoby mu zrobić to w miejscu, w którym utrzymywana jest jak największa koncentracja złej energii, którą się żywi. A nic nie nadawało się na to miejsce lepiej, niż pełna ludzkich szczątek, cuchnąca fetorem strachu i agonii sala restauracyjna, gdzie śmierć i mrok zapewne nadal wiszą w powietrzu, nienaturalnie namacalne. Schodzili więc w stronę tego makabrycznego piekła, z każdym krokiem coraz bardziej zagłębiając się w koszmar, będący dziełem tej mitycznej istoty. Im dalej posuwali się w lodowatej ciemności, tym bardziej z myśliwych stawali się zwierzyną. Kacper machinalnie uniósł głowę w kierunku sufitu. Gdzieś nad nimi szalała zimowa furia. Fale zaczęły coraz mocniej uderzać w burty tonącego okrętu. Chłopak, po raz któryś z kolei, westchnął nieznacznie. W normalnych warunkach już dawno podjąłby niezbędne do ewakuacji kroki, nie zważając na dziejące się dookoła wydarzenia. Nawet teraz nie bardzo uśmiechała mu się wyprawa do piekła rządzonego przez krwiożerczego demona, jednak chęć zemsty i głód ryzykownych przygód wziął górę nad rozsądkiem. Od paru długich minut w głowie młodego krakowskiego zabójcy krążyły potępieńcze myśli. Przed oczami pojawiały mu się pojedyncze, wyrwane z kontekstu kadry ubiegłego wieczoru. Nadmiar adrenaliny i zapach krwi obudził w nim skrywaną na co dzień żądzę mordu. Przestał panować nad swoim instynktem. Czuł bijące z podbrzusza ciepło podniecenia, intensywnie rozlewające się na całe ciało. Umysł wyostrzył zmysły i z dwukrotnym przyspieszeniem analizował wszystkie bodźce. Pewne, zdecydowane ruchy skutecznie maskowały głód zabijania, jaki rozpalał Kellera od środka. Jego mózg podsyłał mu kolejne sygnały w postaci szeptów i krótkich omamów ze scen bitewnych poprzednich kilku godzin. Między strzelaniną, ciałami rozrywanymi przez wybuchy i pociski karabinowe, podrzynanymi gardłami i jękami rannych, często przewijała się jedna. Ukazywała twarz ślicznej, długowłosej brunetki filigranowej postury, śmiejącą się do niego w szczerym uśmiechu. Twarz spoglądająca na niego pełnym podziwu i fascynacji wzrokiem. Oczami, w których widział coś, czego nie dane mu było oglądać od bardzo dawna. Jako, że od czasu zdrady byłej dziewczyny był całkowicie wyjałowiony uczuciowo, z łatwością poznał ten wyraz. Pragnął go bowiem widzieć każdego ranka, gdy budził się sam w łóżku, w pustym mieszkaniu, a jego jedynym towarzyszem była ponura cisza. Między innymi dlatego postanowił ruszyć na poszukiwania rannego dżinna. Domyślał się bowiem, że Aneta, dziewczyna, dla której w ciągu paru godzin mógł zmienić lub całkowicie poświęcić własne życie, zginęła w straszliwych mękach, zjedzona żywcem lub zwyczajnie zamordowana przez drapieżnego stwora. Dlatego nie mógł tak po prostu uciec, zostawiając wszystko bez ostatecznego rozwiązania. Nie wybaczyłby tego sobie. Musiał znaleźć i ukarać zabójcę dziewczyny. Nieważne, że był niemal nieśmiertelnym demonem ze starożytnych czasów. Górę wzięła duma, gniew i szaleńczy instynkt mordu. Czymkolwiek był ten potwór, zapłaci za to co zrobił. Tylko ta jedna myśl tkwiła w głowie Kellera.
Chcąc przerwać monotonną ciszę, Kacper przysunął się bliżej w stronę naukowca. Spojrzał na jego twarz. Nawet w nikłym odblasku światła z latarki widział, że jest nienaturalnie blada i bardzo zmęczona. Łatwo było poznać, że na nim również odcisnęła piętno agresja i przebiegłość ściganego stwora.
- To jak to było z tym waszym dżinnem? – zapytał cicho chłopak, kiwając głową w stronę uczonego.
Tamten spojrzał na niego krytycznym wzrokiem, wahał przez chwilę, jednak przełamał się w końcu i zaczął wykrztuszać z siebie ostrożnie dobierane w głowie słowa.
- Kiedy pierwszy raz go ujrzałem, nie wiedziałem na co patrzę. – Głos naukowca był szorstki i lekko ochrypły. - To była tylko mroczna smuga w ciemności. Przerażająca i zimna. Była tak zła, że już samą swoją obecnością przyprawiała o obrzydzenie. To coś nienawidzi i zabija wszystko co żywe. Bez względu na rasę, wiek, wyznanie czy przekonania polityczne. Wszystko w jego otoczeniu dosłownie cuchnie śmiercią.
- Nigdy nie spotkałem czegoś takiego – mruknął Kacper, czując na karku ukłucie lodowatego dreszczu. – Opowiedz o nim coś więcej.
- Długa historia – stęknął doktor, po czym przetarł rękawem skostniałe czoło.
- Nigdzie się nie wybieram.
Naukowiec mamrotał coś przez chwilę po rosyjsku, po czym zaczął mówić, nadal celowo unikając wzroku Kacpra.
- Ta historia zaczęła się kilkadziesiąt lat temu, jeszcze podczas II Wojny Światowej. W 1942 roku przybył w Bieszczady korpus ekspedycyjny SS. Poszukiwali świątyni ze źródłem ogromnej mocy, która według legend starożytnej, prasłowiańskiej cywilizacji, miała się gdzieś tam znajdować. Nie jest tajemnicą, że niemieccy uczeni bawili się okultyzmem i ezoteryką. Legenda o potężnym artefakcie mogącym pomóc im wygrać wojnę była dla nich idealna. Rozpoczęli więc intensywne poszukiwania. Pewnego dnia jeden z zespołów naukowych odnalazł w podziemnej grocie ruiny jakiegoś antycznego ołtarza. Urządzono więc tam wykopaliska archeologiczne i wybudowano niewielką placówkę wojskową do ochrony obiektu. Załoga liczyła łącznie kilkudziesięciu żołnierzy i naukowców. Badania przebiegały bez zakłóceń. Jesienią 1944 roku, na krótko przed nadejściem frontu, kontakt z posterunkiem niespodziewanie się urwał. W obawie, że rezultaty badań mogą wpaść w ręce zbliżających się wojsk sowieckich, sztab główny SS postanowił wysłać w tamten rejon ekipę likwidacyjną. Grupa ta miała na celu ewakuację personelu i całkowite zniszczenie obiektu, łącznie z zebraną tam dokumentacją prac.
Suworow przerwał dla zaczerpnięcia tchu. Keller nie wtrącał się, przeczuwając, że to dopiero początek mrocznej historii, której finał rozgrywał się kilkadziesiąt lat później, właśnie tu i teraz, na pokładzie nowoczesnego liniowca HSC Vesper.
- Tydzień później pluton komandosów wylądował na spadochronach w rejonie wykopalisk, wprost pomiędzy pozycjami przybyłej już Armii Czerwonej. Ukryli się w lesie i zameldowali, że złapali jednego z miejscowych chłopów, żądając od niego przeprowadzenia ich w miarę bezpieczną drogą na teren bazy. Odmówił. Twierdził, że dolina jest przeklęta. Według jego zeznań, tuż po opuszczeniu placówki przez niemieckich żołnierzy, wybrała się tam grupa szabrowników z wioski, w celu zrabowania jakichś drogocennych pozostałości. Żaden z nich nie powrócił. Krążąca wśród mieszkańców plotka głosiła, że Niemcy obudzili śpiącego w podziemiach góry diabła. Dowódca spadochroniarzy przekazał to wszystko w meldunku. To była ich ostatnia wiadomość. Po nich też słuch zaginął.
Znów przerwał na krótki moment. Tym razem ukradkiem zerknął na Kacpra. Najwyraźniej chciał sprawdzić, jak chłopak odnosi się do początków tej niemal fantastycznej historii.
- Kilkanaście miesięcy później wojna się skończyła. W całym tym chaosie prędko zapomniano o wykopaliskach i odległej bazie w Bieszczadach, której rzeczywistego przeznaczenia nikt do końca nie znał. Żołnierze Armii Czerwonej przejęli wszystkie dokumenty po zdobyciu Berlina i przekazali agentom wywiadu, ci jednak zamknęli je na klucz i całkiem o nich zapomnieli, zamiast choćby spróbować je zweryfikować. Urząd bezpieczeństwa zignorował zapisane w aktach przypuszczenia o tajemniczych wypadkach w Bieszczadach sądząc, że to wynik wybujałej wyobraźni pracujących w RSHA urzędników. Nikt w tamtych czasach nie chciał uwierzyć, że hitlerowcy naprawdę zabawiali się czarną magią. Dopiero kilkadziesiąt lat później przypomniano sobie o pewnej zakurzonej teczce, którą przewieziono do archiwum tuż po zakończeniu wojny. W 1986 roku, kiedy wojna w Afganistanie trwała w najlepsze, na terenie jednej z północnych prowincji zaczęły dziać się niewyjaśnione wypadki. W tajemniczych okolicznościach zaczęli ginąć sowieccy żołnierze ze stacjonujących w tamtej okolicy jednostek. Ich ciała znajdowano później na pustyni z wyprutymi wnętrznościami lub odrąbanymi kończynami. Przez długi czas sądzono, że to mudżahedini próbują w ten sposób zastraszyć żołnierzy okupanta jakim był wtedy Związek Radziecki. Po wstępnych ustaleniach natychmiast rozpoczęto działania odwetowe i ciężko uzbrojone oddziały ruszyły do pobliskich wiosek z zamiarem pacyfikacji. Dopiero wtedy odkryto, że podobne mordy zdarzają się również po przeciwnej stronie, a nawet wśród miejscowej ludności cywilnej. Ślady na ciałach ofiar były identyczne jak te odnalezione na zwłokach naszych wartowników i wskazywały jednoznacznie na wyjątkową brutalność sprawcy i skłonność do przesadnego okrucieństwa. Pomyślano wtedy, że to jakieś wyjątkowo agresywne zwierzę. Zmieniono zdanie dopiero kilka miesięcy później. – Suworow zmrużył oczy, a jego wargi zaczęły ledwo się poruszać. - To było latem. Pewnej nocy konwój z zaopatrzeniem zmierzał do jednego z frontowych posterunków. Kilka ciężarówek pod osłoną czołgu i jednej drużyny piechoty. Teren był bezpieczny, dawno oczyszczony z partyzantów. Nagle dowódca konwoju zameldował przez radio, że nawiązali z czymś kontakt. Wywiązała się walka. Chwilę później łączność została zerwana. Wiesz jak wygląda Afganistan, to jedno wielkie, górzyste pustkowie. Ekipa ratunkowa dotarła na miejsce dopiero rankiem następnego dnia. Wszyscy żołnierze z osłony konwoju zginęli. Nawet załoga czołgu. Razem przeszło dwadzieścia osób. Strzelano we wszystkich kierunkach. Nie znaleziono jednak żadnych śladów po jakimkolwiek przeciwniku. Żadnych ciał, żadnej krwi, żadnych łusek. Zwłoki naszych ludzi były brutalnie porozrywane. Wnętrze czołgu dosłownie pływało we krwi i bebechach. Ładunek z konwoju nawet nie ruszony. Nic nie zginęło. Napastnik po prostu zabił wszystkich i dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Dopiero wtedy odgrzebano w archiwum meldunki o tajemniczych wydarzeń z czasów wojny i późniejsze doniesienia polskiej milicji z posterunku w Bieszczadach, opisujące niezrozumiałe zaginięcia z rejonu jednej z dolin. Powołano w naszym instytucie komitet do badań nad podobnymi zjawiskami. Korzystając z wszelkich dostępnych środków i ofiarnej pomocy armii zaczęliśmy badać historię poszczególnych prowincji Afganistanu, interpretowaliśmy pradawne, arabskie legendy, przesłuchiwaliśmy nawet znawców lokalnego folkloru. Właśnie tak wpadliśmy na trop dżinnów.
- Mówiłeś, że kiedyś z nimi walczyliście.
- Tak – przytaknął Iwan. – Tamten afgański okaz przepadł w bombardowaniu artyleryjskim kompleksu jaskiń, w których najprawdopodobniej miał swoje leże. Dowództwo sądziło, że ukrywają się tam rebelianci. Postanowiono ich zlikwidować i zrzucono w tamto miejsce kilka ton pocisków. Wtedy mordy całkiem ustały. Za mojej kadencji w instytucie były jeszcze trzy przypadki bezpośredniego zetknięcia się ludzi z żywymi istotami tego rodzaju. Pięć lat temu odnaleziono na Kaukazie zwłoki sześciu alpinistów. Wszystkie brutalnie zmasakrowane. Milicji otoczyła i przeczesała teren sądząc, że to robota niedźwiedzia bądź bardzo wygłodniałego tygrysa. Kiedy usłyszałem o tym wypadku, od razu przygotowałem zespół i wyruszyliśmy na polowanie. Dotarłem tam z całą ekipą dwa dni później. Zeszliśmy pod ziemię i rozpoczęliśmy śledzenie celu. Sporo się namęczyliśmy, żeby go dorwać. Przeczesaliśmy chyba kilka kilometrów podziemnych korytarzy. Gdy odnaleźliśmy go, zaatakował nas w mgnieniu oka. Zdążył uśmiercić czterech członków ekipy, lecz ostatecznie usmażył się w sieci elektrycznej podczas ucieczki. Użyliśmy wtedy pierwotnej wersji tej, którą załadowaliśmy dziś do miotaczy – kiwnął głową na idącego z tyłu komandosa, dzierżącego w dłoniach wspomniane urządzenie. – Trzy lata temu inny dżinn zaatakował platformę wiertniczą w Cieśninie Beringa. Wybił całą załogę, sam niestety zginął w pożarze obiektu. Nasi fachowcy badali wrak platformy przez tydzień, jednak nie znaleźli po nim żadnego śladu. Całą akcję przeżył tylko jeden z robotników. Opowiedział wszystko co widział operującym go lekarzom. Był w szoku i bredził, że zostali zaatakowani przez ogień i mrok. Wszyscy uznali to za spowodowane agonią majaki. Tylko nieliczna grupa przesłuchujących go później specjalistów z instytutu wiedziała, że to nie żadne brednie. Właśnie w tamtym wypadku zginął ojciec Lipnickiego.
Goebbels, słysząc nazwisko inwestora operacji, obrócił się gwałtownie i wycelował w pierś Suworowa, oświetlając tym samym jego bladą twarz.
- Kim jest Lipnicki? – wysapał gniewnie.
- Raczej kim był. – Naukowiec przysłonił ręką oślepioną twarz i skrzywił się z grymasem. – Przed operacją dostaliśmy meldunek od naszego człowieka, że został zlikwidowany. Wiedział zbyt dużo.
- No ale kim on był? – nalegał gangster.
- Synem przepełnionym żalem za śmierć ojca i człowiekiem, który chciał naprawiać świat. – Rosjanin wzruszył lekko ramionami. – Na wieść o tragedii przyjechał do Rosji i odnalazł szpital, w którym umierał ów jedyny ocalały pracownik platformy. Przesłuchał go na parę godzin przed przybyciem moich ludzi. Tam pierwszy raz usłyszał o tych bestiach. Osobiście zorganizował zespół badaczy i zaczął na nie polować celem ich unicestwienia. Tym się właśnie różniliśmy. On był pełnym zapału pionierem, który chciał ratować świat zabijając zagrażające mu potwory. Ja osobiście uznaję, że każda wiedza, zwłaszcza ta o siłach zła, zasługuje na przetrwanie. Podobnie jak te istoty. Są zbyt niezwykłe, by mogły przepaść raz na zawsze.
- Są zbyt niebezpieczne – pokręcił głową Keller. – Jak chcieliście je wykorzystać? Przecież takiego zła nie da się kontrolować!
- Można by wykorzystać je w badaniach – naukowiec ponownie wzruszył ramionami. – W każdym razie Lipnicki stracił kryształy, w których więził dżinny. Ukradł je jeden z naukowców, który za odpowiednią sumę miał je nam przekazać. Dowództwo nalegało, by zaatakować statek i przejąć je siłą. Gruber był zbyt cwanym draniem, żeby pozwolić mu później odejść. To mogłoby się źle skończyć. W każdym razie na wieść o kradzieży Lipnicki nawiązał kontakt z Igorem Jawduszynem, który dzięki swym kontaktom zaczął pomagać mu w tropieniu Grubera, a później w kompletowaniu zespołu najemników, mających przejąć kryształy. Poza tym gangster miał coś, co go interesowało.
- Księga? – zapytał głucho Dekert.
- Tak. – Naukowiec uśmiechnął się złowieszczo. – Księga Leamen. Prawdopodobnie ostatnia ocalała kronika pradawnej, sarmackiej magii.
- Skąd dorwał takie cudo? – zapytał idący z tyłu sierżant, który znał trochę polski.
- W lipcu ubiegłego roku Jawduszyn przeprowadzał z szefami przemytniczej bandy bardzo ważną transakcję. Chodziło o tranzyt kontrabandy przez granicę Polski z Ukrainą. Trasa przerzutu biegła przez Bieszczady. Pech, a może zwykły przypadek chciał, że polscy bandyci założyli swój przyczółek w ruinach fortu, o którym wcześniej wspominałem. Stare, opuszczone bunkry z kompleksem podziemnych korytarzy, usytuowane z dala od cywilizacji, w dodatku na bagnach były idealnym miejscem na kryjówkę dla ciemnych interesów. Nie znam dokładnych szczegółów, ale podczas akcji bunkry zostały otoczone przez pluton żołnierzy z waszej straży granicznej. Wywiązała się strzelanina. Gangsterzy uciekli jedyną możliwą drogą. Głębiej pod ziemię. Tam musieli przez przypadek uwolnić potwora.
- Podobno tam doszło do zawalenia – mruknął Keller. – Tak podawały media. Wszyscy zginęli.
- Najprawdopodobniej podczas walki eksplodowała składowana w podziemiach niemiecka amunicja lub któryś ze zdesperowanych żołnierzy uruchomił działający jeszcze mechanizm autodestrukcji placówki. W każdym razie demon został pogrzebany na wieki. To właśnie ten trzeci przypadek, o którym wspominałem.
Właśnie wtedy, gdzieś z oddali, dobiegł do ich uszu przeciągły ryk, pełen wściekłości i grozy.
- Aha – uśmiechnął się blado sierżant Dragunov, mocniej zaciskając palce na uchwycie kałasznikowa. – Chyba go znaleźliśmy.
- Przygotujcie się – nakazał Keller, który tym samym został nieświadomym liderem ekipy, a Suworow starannie przetłumaczył jego słowa. – Odbezpieczyć broń. Strzelać bez rozkazu. W razie potrzeby walimy granatami. Odwrót tylko na moją komendę! W razie wpadki nie będziemy mieli wiele czasu na wycofanie się, więc wariant z ewakuacją rannego nie wchodzi w grę. Jeśli ktoś da się zranić, zostaje tutaj. Zrozumiano?
Komandosi przytaknęli porozumiewawczo i bez słowa sprzeciwu zastosowali się do rozkazu.
- Sasza, bierz korytarz północny! – doktor zwrócił się do żołnierza dzierżącego kaem. On również aspirował do roli wydającego rozkazy, zwłaszcza, że posiadał spory staż w armii i wysoki tytuł naukowy. – Sierżancie, proszę go ubezpieczać. Sierżancie, wy idziecie ze mną. Nie zapomnijcie o przygotowaniu zapasowej głowicy. Polacy pójdą środkiem. Wszyscy spotykamy się za… - odsunął rękaw mundurowej bluzy i spojrzał na zegarek – trzy minuty przed wejściem do restauracji. W razie problemów wycofujemy się według wskazówek Kellera.
Nie było sensu się kłócić, plan był dobry taktycznie, toteż Kacper ruszył w ciemność mając po swojej lewej stronie zasępionego Goebbelsa, ostatniego człowieka, którego chciał mieć za towarzysza w ciemnym zaułku tonącego okrętu. Na dodatek wściekłego, uzbrojonego po zęby i od dłuższego czasu przepełnionego chęcią zemsty za śmierć dziewczyny. Niepokój Kellera wzrósł niemal parabolicznie, spotęgowany faktem, że reszta grupy gdzieś się oddaliła i został sam na sam ze swoim największym wrogiem. Tylko oni i zimna, budząca grozę, ciemność. Zdenerwowany Kacper splunął z niesmakiem po nogi. Nie miał nawet papierosa, żeby zapalić i odreagować to wszystko. Wezbrała w nim kipiąca złość na całą sytuację. Kurwa mać, pomyślał, bo to stwierdzenie jako jedyne nasuwało się do podsumowania jego fatalnego położenia i zdecydowanie świetnie do niego pasowało.

* * *


Dwa policyjne śmigłowce przecinały śnieżycę, lecąc z pełną prędkością w kierunku północnym. W kabinie jednego y nich siedziało kilku zamaskowanych i milczących antyterrorystów. Każdy z osobna starał się wyciszyć przed czekającą ich walką. Zamyślony Wejchert oparł głowę o drżącą blachę kabiny. Zaklął pod nosem, gdyż maszyna trzęsła się gwałtownie, co nie poprawiało i tak zepsutego już samopoczucia. Żałował, że nie został w komendzie. Tam cała ta szalona wyprawa wydawała się ekscytującą przygodą i szansą wymierzenia Kellerowi ostatecznej sprawiedliwości. Na pokładzie maszyny zbliżającej się z każdą minutą do pola bitwy, entuzjazm topniał bardzo szybko. Głośny warkot silników, niewygodne siedziska i nieustanne wibracje miały być jednak tylko przedsmakiem tego, co czekało go na Vesper. Wejchert skrzywił się na samą myśl o bandzie komandosów i najemników, najgroźniejszym mordercy z krakowskiej mafii i pradawnej istocie z mrocznych legend, której krwiożercza żądza mordu niszczy wszystko w jej otoczeniu. Nie ma co, pomyślał ironicznie, zapowiada się ciekawa noc. Jego rozmyślania przerwało nagłe szarpnięcie. To śmigłowiec zahuśtał się pod wpływem uderzenia mocnego podmuchu. Daniel zdołał przytrzymać się wiszącego obok uchwytu, co uchroniło go przed upadkiem i ośmieszeniem się na oczach reszty komandosów. Zaczął poprawiać wystający spod kamizelki kołnierz koszuli i jakby od niechcenia spojrzał na Wolskiego. Komandos uśmiechnął się wyrozumiale, jakby chcąc dodać mu otuchy. Wejchert otaksował go uważnie. Siedzący naprzeciwko niego Wolski zachowywał się zupełnie spokojnie. Jego twarz nie wyrażała niczego. Na kolanach trzymał pistolet maszynowy. Nic nadzwyczaj podejrzanego, gdyby nie przypatrywał mu się cały czas z wyrazem ciekawości. Zupełnie jakby wyczytał obawę na jego twarzy i podejrzewał, że na statku czeka ich coś znacznie gorszego niż uzbrojeni terroryści. Ta wzrokową konsternację przerwało nadejście Szymczaka, który wrócił właśnie z kabiny pilotów, gdzie przeprowadził krótką wymianę zdań z nawigatorem. Danny pobłogosławił w duchu swojego cynicznego podwładnego, bowiem nie uśmiechało mu się tłumaczenie Wolskiemu szczegółów przesłuchania Lipnickiego. Zwłaszcza części o mrocznym bóstwie lubującym się w ludzkim cierpieniu. Kapitan na pewno nie chciałby usłyszeć, że obsesja i upór Wejcherta pchnęły jego drużynę wprost do paszczy tej upiornej kreatury.
- Dobre wiadomości, panowie – Szymczak uśmiechnął się niemal od ucha do ucha. Daniel wiedział, że on również próbuje zamaskować humorem swoje wewnętrzne rozterki. Również nie czuł się zbyt pewnie. W końcu lecieli na walkę z plutonem wyszkolonych najemników, dla których wojna była rutyną, a dla grupki miejskich policjantów jakimś bardzo złym koszmarem. Poza tym była jeszcze jedna rzecz, o której Wejchert, jako bezpośredni zwierzchnik, musiał im w końcu powiedzieć. – Rozmawiałem z centralą. Sztorm mija. To już praktycznie końcówka. Za kilka minut warunki powinny znacznie się poprawić. Odzyskamy dobrą widoczność i dogodne warunki do desantu. No co? Nie cieszycie się?
- Też mam dla was wiadomości - powiedział ponuro Danny. – Niestety same złe. Jedną nawet bardzo złą.
- Wal śmiało - zachęcił go Młody, jakby dla dodania otuchy trącając go łokciem w ramię.
- Mamy w firmie kreta.
Obu towarzyszy Daniela przeszył dreszcz. Dosłownie zamarli w bezruchu.
- Jak to? - zapytał Szymczak po kilku sekundach, gdy już nieco się otrząsnął.
- Kojarzysz Sobczaka? – Wejchert postanowił zacząć od początku, celowo ściszając głos, aby nikt więcej nie mógł go usłyszeć. - Tego grubego ze służby technicznej.
- Znam - kiwnął Rafał. - Nie przepadam za skurwysynem, ale przynajmniej logistyka działa jak w zegarku.
- Nie o to chodzi. Poprosiłem Sobczaka o wydruk zapisu operacji, jakich dokonano przy wyjściach na parking komendy. Wszystkie zamki są otwierane dzięki kartom magnetycznym personelu o różnych poziomach dostępu. Każda zostawia w czytniku odmienny zapis elektroniczny. Nasza jednostka ma najwyższy poziom. Dlatego możemy wejść praktycznie wszędzie, przez nikogo o nic nie pytani.
- Interesujące - skrzywił się ironicznie Szymczak. - Danny, pracuje tu ponad piętnaście lat i zdążyłem zauważyć, że za każdym razem drzwi otwieram kartą magnetyczną!
- Nie przerywaj mi! - mruknął nadkomisarz. - Każde użycie karty jest rejestrowane przez główny komputer. Według dostarczonych przez Sobczaka wydruków, tuż przed wybuchem na parkingu, w którym zginął Lipnicki, została użyta karta z zapisem cyfrowym naszego wydziału.
- Co to znaczy? - zapytał cicho Młody, a jego słowa niemal całkiem zginęły w łoskocie wirników.
- To znaczy, podkomisarzu Nowak, że jeden z członków grupy pościgowej Centralnego Biura Śledczego, zabił ważnego świadka w śledztwie dotyczącym bezpieczeństwa państwa i prawdopodobnie pracuje dla zorganizowanej grupy przestępczej.
- Ale kto mógł to zrobić, do cholery!? - warknął poirytowany Szymczak, po czym rozejrzał się nerwowo czy nikt nie zwrócił uwagi na jego niespodziewany wybuch złości. Komandosi byli jednak zajęci swoimi sprawami. Jedynie Wolski zerkał na nich od czasu do czasu, najwyraźniej mocno zaintrygowany konspiracyjnym tonem całej trójki.
- Prus, Dziewulski, Czarnecki - zaczął wyliczać Danny, odginając kolejne palce - Konieczny, Zawadzki, Urbaniak.
- Tak, kurwa! - parsknął Rafał. - Kuba Urbaniak, świr od komputerów, który w prawdziwym świecie potyka się o własne nogi, przekrada się przez kordon ochrony i pokłada bombę, żeby zabić naszego świadka. Bardzo zabawne.
- Każdy jest podejrzany!
- Co z zapisem monitoringu? – zapytał Nowak. – Przecież tam są kamery.
- To jest najlepsze – Daniel wymusił uśmiech. – Sobczak twierdzi, że pół godziny przed eksplozją ktoś włamał się do wewnętrznej sieci i wyłączył monitoring…
-…i nikt tego nie zauważył – dokończył kipiący ze złości Rafał. – Ja pierdolę, co za syf.
- Skąd wiesz, że to nie któryś z nas? - zapytał niepewnie Młody.
- Bo tego idiotę znam kilkanaście lat - Wejchert skinął na siedzącego obok Rafała, który nie zważając na obelgę, nieznacznie wypiął pierś z dumy. - A ciebie FBI, w porozumieniu z naszymi służbami, prześwietliło dogłębnie jeszcze przed kursem w Quantico. Musieli być pewni kogo przyjmują do siebie. Więc waszej dwójce mogę zaufać. Problem w tym, jak poznać i wykurzyć kreta!
- Zajebie skurwysyna gołymi rękami - powiedział cicho Rafał, drżąc z wściekłości jak w ataku febry.
- Spokojnie - Wejchert skrzywił się przebiegle. - Mam pewien pomysł... ale musimy najpierw skończyć akcję na Vesper. Szpiegiem zajmiemy się, kiedy wrócimy na stały ląd!
Obydwaj policjanci zgodnie przytaknęli i Daniel zakończył temat. W głębi duszy czuł, jakby pozbył się gniotącego go, stukilowego ciężaru.


* * *



Ulica Wołoska, Mokotów, Warszawa

22 styczeń, 3:53


Czarna terenówka na rządowych rejestracjach mknęła z dużą prędkością przez pogrążoną we śnie stolicę. Młody kierowca, będący na co dzień etatowym funkcjonariuszem Agencji Wywiadu, spojrzał ukradkiem we wsteczne lusterko. Zobaczył w nim pobladłą twarz generała, który wyglądał teraz na jeszcze starszego, niż był w rzeczywistości. Miller nie odezwał się do niego ani razu odkąd opuścili kwaterę wywiadu i ruszyli w swoją ostatnią wspólną podróż. Teraz mknęli w ślad za resztą zespołu na Okęcie. Grupa biorących udział w operacji FORNER agentów wywiadu miała się tam zebrać w celu odprawy przed ewakuacją. Czekali właściwie tylko na Millera, który musiał jeszcze zabrać z domu walizkę z pieniędzmi i potrzebnymi dokumentami. Rzeczy te miały dla niego znaczenie życia lub śmierci. Jeszcze przed paroma godzinami był dumnym i butnym szefem całej agencji. Teraz był zbiegiem, dezerterem, szczurem uciekającym z tonącego okrętu. Był nikim. Jechał wpatrzony w otaczające go zewsząd kolorowe światła billboardów i reklam. Mijał znane mu jeszcze z młodości budynki. Przypomniał sobie, jak Warszawa rozwijała się przez wszystkie lata, które w niej przeżył. Teraz musiał się z nią pożegnać raz na zawsze. Gdy już ucieknie, szansy powrotu nie będzie.
Miller drgnął nieznacznie, gdy trzy policyjne radiowozy przemknęły obok nich w złowieszczym akompaniamencie syren. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że wszystkie trzy skręcają w Rakowiecką i jadą w stronę siedziby MSWiA. Generał uśmiechnął się smutno i na powrót pogrążył we wspomnieniach. Po paru minutach monotonnej jazdy kierowca zatrzymał wóz. Miller ocknął się z zamyślenia i pochylił nieco, żeby spojrzeć przez przednią szybę. Przed skrzyżowaniem z ulicą Marynarską zrobił się niewielki korek, długi może na dziesięć samochodów. Stary oficer ze zgrozą zauważył, że spowodowała go policyjna kontrola. Kilku uzbrojonych po zęby policjantów uważnie badało każdy przejeżdżający pojazd. A więc otrząsnęli się z pierwszego szoku i sporządzili blokadę miasta. Przeczuwali, że mogą udać się na cywilne lotnisko, gdzie nikt nie będzie się ich spodziewał. A może wojsko dało im znać o jednym nadprogramowym samolocie transportowym zamówionym w środku nocy na Okęcie. Tak czy inaczej, był już zgubiony.
- Panie generale? – zapytał kierowca, młody, przystojny agent w skromnym garniturze.
Miller wiedział, że jest uzbrojony. On sam również miał za paskiem osobisty pistolet, który na wszelki wypadek zabrał z domu. Na dodatek w schowku pod siedzeniem, który można było otworzyć jednym pociągnięciem ukrytej dźwigni, były schowane dwa pistolety maszynowe MP5 Heckler & Koch ze sporym zapasem amunicji i kilka granatów. Dodatkowym atutem był fakt, że rządowy samochód jest solidnie opancerzony i ma kuloodporne szyby. Mogli się z łatwością przebić przez blokadę. Przy odrobinie szczęścia nawet przez dwie. Pytanie tylko… czy warto? On, wielki i szanowany generał Stefan Miller, upadnie tak nisko, żeby strzelać do funkcjonariuszy bratniej służby. Kim wtedy będzie? Już nie tylko zdrajcą, ale również mordercą. To będzie gorsze niż honorowe podanie się do dymisji i oddanie w ręce wymiaru sprawiedliwości.
- Panie generale? – kierowca spokojnie powtórzył pytanie.
Generał odchrząknął i oparł wygodnie w fotelu. Podjął decyzję.
- Zawracaj – wycedził przez zęby tonem człowieka, który właśnie przyznał się do porażki. – Wieź mnie z powrotem na Miłobędzką.
Kierowca bez słowa zawrócił samochód i dwie minuty później mknęli już w kierunku budynków Agencji Wywiadu.
Wokół nich pogrążona w nocy stolica spała spokojnie, przyprószona drobnymi płatkami obfitego, styczniowego śniegu. Zbliżał się świt, który obywatele tego pięknego kraju mieli zapamiętać na bardzo długi czas.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 26.05.2011 09:30 · Czytań: 1012 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 9
Komentarze
julass dnia 26.05.2011 11:48
męczący tekst... straszliwie przegadany - takie informacje jak kto na kogo w jaki sposób przejrzał czy też jaki miał karabin i ile nabojów do niego włożył nie sprzyjają szybkiemu rozwojowi akcji - przez to sytuacje w których chyba powinno czuć się jakieś napięcie (np. przechodzenie grupy gangsterskiej korytarzami statku) całkowicie się rozmywają...
i przydałoby się podzielić tekst na akapity bo takie wielkie bryły tekstowe źle wpływają na samopoczucie czytelnika...
historyjka o szpiegu który używa karty magnetycznej słaba - pracownicy powinni mieć indywidualne karty dostępu z niepowtarzalnym kodem magnetycznym...
Azazella dnia 26.05.2011 12:09
Kolejny tekst, którego nie udało mi się skończyć:uhoh:. Masz dużo powtórzeń, przesadzasz z opisami. Nie dość, że trudno się wczuć, to jeszcze zanudzasz czytelnika niemalże na śmierć. Lepszym pomysłem byłoby chyba podzielenie tekstu na partie, zamiast wrzucanie całości. W tym momencie jestem na nie
julanda dnia 26.05.2011 12:27
Część 21. W pewnym momencie zaciekawiłeś mnie, chwilę później pomyślałam, że pomieszanie z poplątaniem... Sarmacka magia? Razi mnie trochę dobór nazwisk i miejsc, ale nie jestem w temacie, nie będę się upierać, bo może to być naprawdę dobra i ciekawa powieść. Pisząc taki tekst jesteś zapewne i fanem, i znawcą, mnie pozostaje trzymać kciuki i, kto wie, może kiedyś przeczytam. ;) Pozdrawiam!
Usunięty dnia 26.05.2011 13:29
Powiem szczerze, że bałam się tego tekstu(długości), ale przefrunęłam migiem. Wielki plus za opisy. Moja wyobraźnia przenosiła mnie bez większych oporów z miejsca na miejsce. Śnieżyca cudowna. Uwielbiam tak pisane powieści. Jak czas pozwoli przeanalizuję poprzednie części, bo z pewnością znajdę tam coś dla siebie.
Ramirez666 dnia 26.05.2011 18:14
Ze swojej strony dziękuję za komentarze i zachęcam do czytania całości.
Wasinka dnia 26.05.2011 19:02
Ależ Ty masz zapał! Super.
Ja sobie tak podczytuję co jakiś czas Ciebie, ale wiesz, że ja niezbyt te wątki sensacyjne trawię...
Pomysły masz, pisać potrafisz, styl płynny i nienużący (gorzej, gdy temat nie podchodzi ;-)). Piszesz świadomie - zarówno jeśli chodzi o styl (choć zdarzają się małe potknięcia, jak u każdego zresztą) i tematycznie. Ja niespecjalnie się znam, ale piszesz tak, że Ci wierzę i mam wrażenie, że świetnie czujesz się i rozeznajesz w tej tematyce.
Płynnie, zgrabnie napisane. Potrafisz oddać klimat sytuacji i tworzyć obrazowe opisy.

Podrzucę Ci parę technicznych sugestii, to sobie przejrzyj całość pod tym kątem. To są tylko wybiórcze przykłady, bo zdarza się ich troszkę więcej:

Mimo wszystko Szymański uparł się, że nawet sztab DWS nie będzie wchodził mu w paradę, gdy w jego rewirze dokonuje się aktów terroru na ludności cywilnej. Gdy tylko dowiedział się, że z nieznanych przyczyn bombardowanie statku się nie odbyło, a garnizon w Babich Dołach nie odpowiada, - nieco wpadające na siebie "się"

Stał teraz z nimi pośrodku obszernego pomieszczenia operacyjnego, mając nadzieję, że zdąży im przekazać choć część potrzebnych informacji. Czas gonił ich nieubłaganie. - czasem zaimki Ci się naprzykrzają; można swobodnie niektóre powyrzucać, np. "im" lub "ich"

Każda sekunda zwłoki mogła spowodować nieodwracalne konsekwencje. Zwłaszcza, że armia mogła dowiedzieć się o ich akcji - zdarzają się powtórzenia niewyglądające na celowe

Kapitan dałby wiele(,) by móc cofnąć wskazówki zegara choćby o kwadrans, bądź na ten kwadrans móc je zatrzymać - przed "bądź" wyrzuciłabym; interpunkcja więc czasem do poprawy (ogólnie)

w każdym ciemnym kącie mógł czyhać ich wróg - można pozbyć się tu zaimka, bez niego wydaje się lżej i zgrabniej

całkowicie poświęcić swoje własne życie - może lepiej tylko z jednym z podkreślonych słów (chyba lepiej z samym "własne" )

zostawiając wszystko za sobą. Nie wybaczyłby sobie - sobą i sobie wpadają na siebie

Musiał znaleźć i ukarać zabójcę dziewczyny. Nieważne, że był niemal nieśmiertelnym demonem - brzmi, jakby to bohater był demonem, tak wskazuje ciąg zdań

Raczej kim był (.) - (N)aukowiec przysłonił ręką oślepioną twarz

To mogło by się źle skończyć - mogłoby

Tak(.) - (N)aukowiec uśmiechnął się złowieszczo. - w większości dobrze zapisujesz dialogi, jednak czasem zdarza się "wpadka", w innego rodzaju przypadku także:
Też mam dla was wiadomości. - (p)owiedział ponuro Danny - bez podkreślonej kropki i mała litera

Ja pierdole, co za syf - pierdolę

Czekali właściwie tylko na Millera, który musiał jeszcze zabrać z domu walizkę z pieniędzmi i potrzebnymi dokumentami, które miały dla niego znaczenie życia lub śmierci. - podobne konstrukcje zdań obok siebie lub połączenia międzyzdaniowe

To tyle przykładów, rozejrzyj się z tej perspektywy, bo to tylko przykłady, jak mówiłam.


Pozdrowienia słoneczne.
green dnia 26.05.2011 19:06
Mimo moich najszczerszych chęci nie udało mi się doczytać do końca. Zmęczyłeś mnie nadmiernymi opisami, ogrom tekstu, monotonność.

Naprawdę brakuje tu ikry, coś co zatrzymałoby czytelnika według mnie. Czegoś, że nie można by się oderwać od monitora.


Pozdrawiam
MaximumRide dnia 26.05.2011 20:34
Ależ mi się dłuuuuuuużyło:) Moim zdaniem powinieneś podzielić to na akapity i dać w 3-4 częściach. Opisy czasem za bardzo wykreowane:) Aż przesadnie czasem. Nie mówie, że jest nudno. Ale przytłoczyła mnie długość. I czasem przydałoby się więcej dialogów. Pozdrawiam:)
Ramirez666 dnia 07.06.2011 14:10
Popraweczki wprowadzone, dziękuje wszystkim za komentarze. ;)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty