Natychmiast po wyjściu Marcina Iwona wstała z łóżka i, wyrywając z torebki komórkę, pospiesznie wyszła na szpitalny korytarz. Połączenie uzyskała w ciągu kilku sekund.
– Błażej, bierz się do roboty! – krótko rzuciła do słuchawki. – Młody Krzynecki pałęta się po szpitalu! Miałeś się nim zająć!
– Co?! Powtórz, bo nie rozumiem! – powiedziała po chwili. – Żebym to ja nie musiała komuś powiedzieć, co podałeś staremu! – warknęła. – Masz to zrobić natychmiast! Mam klucze.
*
Futryna drzwi, o którą się opierałam, jakby nie miała końca. Zapadałam się głębiej i głębiej, aż nagle, tuż nad głową, usłyszałam kliknięcie. Oszołomiona wydarzeniami, nie wiedziałam, czy było prawdziwe, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni. Obcy wyszli w pośpiechu, pozostawiając bałagan na środku gabinetu. Wśród opustoszonych z książek półek, kątem oka zobaczyłam minimalny ruch: jedna z tylnych ścianek biblioteczki odskoczyła nieznacznie. Podeszłam chwiejnym krokiem, nie wiedząc czego mam się spodziewać. Na wyściełanych zielonym aksamitem półkach równiutko poukładane leżały klasery. Każdy w skórzanej okładce z wytłoczonym na wierzchu inicjałem:
ZK. Opuszkami palców dotknęłam pierwszego, drugiego…
–
Tato, to jest twój skarb…
Jednak kolejny klaser różnił się od wcześniejszych. Stary, z nieco przybrudzonymi od używania rogami miał na obwolucie inicjał
ZMK.
–
Zygmunt Maria Krzynecki – szepnęłam. –
Witaj dziadku.
W progu stanęło dwóch umundurowanych funkcjonariuszy i jeden…
– O! Widzę, że panowie już schwytali złodzieja! To się nazywa szybka akcja! – powiedziałam radośnie, spoglądając na zegarek. – Cztery i pół godziny od zgłoszenia! No, no, gratulować tylko! – Patrzyli na mnie zdziwieni, gdy zza ich pleców wyszedł Marcin.
– Aspirant Marcin Krzynecki. Komenda Stołeczna Policji, Wydział Dochodzeniowo – Śledczy. Wejdźmy do środka, Asiu – zdecydowanie złapał mnie za łokieć i poprowadził do salonu.
– Ale ty… Przed chwilą… – nie wiedziałam, co powiedzieć, co myśleć i bezwolnie dałam się prowadzić na środek pomieszczenia. Dębowy stół, zasłany lnianą serwetą z Cepelii pamiętał chyba wszystkie rozmowy przy nim prowadzone. Spojrzałam na wnętrze obcymi oczyma: czas się tu zatrzymał jakieś trzydzieści lat temu…
– Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Usiądź tylko. Panowie! – zawołał do mundurowych – rozejrzyjcie się trochę, ja mam tu krótką rodzinną rozmowę…
Przez kilka minut z uwagą słuchałam jego ciepłego głosu, ale powoli zaczęłam się wewnętrznie trząść: to wszystko było dla mnie tak obce, niezrozumiałe!
– Nie przejrzałaś tej teczki? Matka wszystko ułożyła chronologicznie…
– Czyja matka? O czym ty mówisz? Zaraz, Maria jest twoją matką? – Oczy robiły mi się coraz większe ze zdziwienia. – To znaczy, że ty…
– Tak…
– Tu nie ma śladów włamania – mundurowy zawołał od drzwi. – Ktoś użył kluczy. Ale jak chcesz, wezwiemy ekipę…
– Ile macie kluczy do domu? – Marcin szybko zapytał. Jego spojrzenie przynaglało do odpowiedzi.
– Każdy ma swoje, to znaczy ojciec, Iwona i ja. Taty wiszą w skrzynce koło drzwi, ja mam swoje w kieszeni – przypomniało mi się jak zgarniałam je z podłogi przed kilkoma godzinami, a Iwona – ma ze sobą. Są w jej torebce – odpowiedziałam szczerze i wyczerpująco.
– Iwona powiedziała, że nie ma kluczy… – zaczął głośno myśleć. – A ma komórkę?
– A kto jej nie ma? – żachnęłam, lekko wzruszając ramionami.
– Podaj numer – powiedział, wystukując coś na klawiaturze swojej…
–Znajdź listę połączeń z numeru… – Patrzałam oszołomiona sytuacją w domu: Marcin prześwietlał spis połączeń telefonicznych mojej siostry, a obcy faceci kręcili się po naszym salonie… – Co tu się dzieje?!
– Aśka, jeszcze trochę – szepnął od komórki. – Od pół roku szukam grubej ryby, która kieruje napadami na filatelistów. Ten facet – Błażej, który tu dziś myszkował – to bardzo niebezpieczny typ. Nasz wydział namierzył go kilka miesięcy temu. Pracuje jako sanitariusz w Wojewódzkim, ale w rzeczywistości zajmuje się inną robotą niż ratowanie życia. W tym samym czasie ojciec dał mi znać, że ma wrażenie, iż jego korespondencja, komputery – zarówno domowy, jak i ten w szpitalu – są systematycznie przeglądane nie tylko przez niego. Połączyłem Błażeja, ojca, szpital, filatelistów i zatrudniłem się jako nowy sanitariusz, żeby być bliżej podejrzanego. Sam mu to podsunąłem – podbródkiem wskazał na leżącą na stole teczkę.
– Co tam jest? – zapytałam.
– Dowody na to, że mówię prawdę – uśmiechnął się blado.
*
– Cholera, gdzie on to schował?! – Iwona systematycznie penetrowała szuflady w gabinecie ojca. Od dziecka wiedziała o jego pasji, od kilku lat regularnie prześwietlała przychodzącą korespondencję. Znała każdy jego ruch, operacje finansowe, przeszłość wyczytaną spomiędzy linijek maili i plany na przyszłość dla niej, dla siostry i brata…
– Gówniara zawsze miała lepiej! – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Nie mówiąc o tym bękarcie… - Jad sączył się z każdego słowa czy myśli, przelatującej w zawrotnym tempie przez ogarniętą zawiścią głowę. – Sama zabezpieczę sobie przyszłość! Jak tylko znajdę ten pieprzony znaczek… – Dobrze, że jest Błażej, niech on zajmie się resztą, bo stary chyba zaczyna się czegoś domyślać…
*
Spałam krótko, męczona majakami i wizjami z ostatniej doby, ale aromatyczna kawa powoli stawiała mnie na nogi. Poranna poczta przyniosła świeże wiadomości: na stole leżał egzemplarz “Dziennika”. Na trzeciej stronie znalazłam krótką notatkę: “ Jak podaje Rzecznik Prasowy Stołecznej Policji, wczoraj, w późnych godzinach nocnych, na terenie Szpitala Wojewódzkiego została aresztowana Iwona K., córka zmarłego niedawno dr Zygmunta Krzyneckiego, długoletniego dyrektora tej placówki oraz Błażej P., sanitariusz, poszukiwany w związku z zakrojonym na dużą skalę dochodzeniem w aferze filatelistycznej. Zatrzymani podejrzani są o przyczynienie się do śmierci dr Krzyneckiego. O dalszych wynikach sprawy będziemy informować na bieżąco.”
Bezszelestnie zamknęłam gazetę i sięgnęłam po pocztówkę, która wpadła przez szczelinę drzwi równocześnie z poranną prasą. Na kartce, skreślone niedbałym pismem, widniały słowa:
“Najlepszego, Joanno! – Dawid.” Obejrzałam widokówkę: żaglówka na morzu, nic nadzwyczajnego, ale moją uwagę przykuł niezwykły znaczek. Na błękitnym tle widniało popiersie kobiety, a na lewym marginesie napis
“ Post office”…