Wiedziałem, iż muszę się rozgadać. Im większe nonsensy będę plótł i, im bardziej dziwacznego języka zacznę używać, tym większa szansa na sowitą zapłatę zadowolonej klientki. Sięgnąłem po talię kart. Nie były to zwykłe karty do gry, lecz specjalnie przygotowany zestaw, zaprojektowany i wykonany na moje zlecenie. Kiedyś, jeszcze za czasów studenckich, nudząc się setnie na wykładach z przedmiotu "Gospodarka a środowisko", rysowałem bezmyślnie różne postacie, parodiując wizerunki z kart tarota. Stworzyłem między innymi Wąsatego Bałwana, na cześć jednego z wykładowców, Spoconego Tłuściocha odzwierciedlającego dziekana, Cocu Brocu - starą babę o pomarszczonej twarzy uosabiająca panią z dziekanatu oraz przypominającego rektora Nazistę Dosiadającego Konia Na Biegunach. Był też Jednoręki Kajakarz, Tasiemiec Uzbrojony W Granaty, Ślepy Król i inne. Największym sentymentem darzyłem jednak kartę oznaczoną jako Rolnik W Niewoli.
Była to pierwsza namalowana przeze mnie postać, a przedstawiała pewnego rolnika spod Brzeska, który - jak przeczytałem kiedyś w prasie - przykuł się grubym łańcuchem do latarni przez Pałacem Prezydenta. Desperat protestował w ten sposób przeciwko eksmisji jego rodziny, bowiem komornik zajął mu dom na poczet niespłaconych długów. Trzeba przyznać, że ów rolnik miał w życiu sporo pecha. Jego stuhektarowe gospodarstwo przez ostatnie pięć lat szesnastokrotnie zalewała powódź. W czasie jakiejś burzy, w ciągu jednej nocy, cztery razy zawalał mu się dach. Na usuwanie skutków katastrof nieszczęśnik zaciągał kredyty, których nie był w stanie spłacać. Kiedy zapadł wyrok o eksmisji, rolnik, w proteście przeciwko wyrzuceniu na bruk, przykuł się do latarni przed Pałacem Prezydenckim. Towarzyszyło mu czworo dzieci z flagami i transparentem, które też umieściłem na karcie, ale w tle.
Talię nazwałem Kartami Stevens'a, rzekomo od XVII-wiecznego, amerykańskiego znachora, który od Indian nauczył się widzieć sprawy ukryte. Był to rzecz jasna chwyt marketingowy, bo tak naprawdę to chodziło mi o Matthew Stevens'a, mojego ulubionego snookerzystę, ale żądni wiedzy o przyszłości klienci nie zwracali uwagi na tego typu szczegóły. Pod wrażeniem byli szczególnie ci, którzy zawiedli się już na Tarocie.
Wszystkim wymienionym postaciom z mojej talii nadawałem dowolne znaczenie i interpretacje, jakie akurat mi przypasowały. Zresztą, tak postępowała większość moich kolegów i koleżanek po fachu. Wyjątek stanowili ci, którzy nie czuli się pewnie w improwizacji i pletli te same farmazony każdemu, bazując na gotowych wykładniach wyczytanych w książkach innych hochsztaplerów.
Ułożyłem otrzymaną pocztówkę na biurku, a wokół niej zacząłem rozkładać moje karty. Myślałem intensywnie, jak wybrnąć z sytuacji. Musiałem powiedzieć klientce dokładnie to, co chciała usłyszeć, inaczej zapewne wybiegłaby z pracowni w gniewie, nie wnosząc oplaty. Spojrzałem na nią badawczo i odezwałem się powoli.
- Wszystko wskazuje na morderstwo. Ale widzę tu wpływ... wpływ dużej mocy. Ktoś potężny ingerował - przeciągałem jak mogłem, by wyczytać podpowiedź z jakiegokolwiek gestu mojego gościa. - To nie było zwykłe zabójstwo... Wykorzystano energię...
- Pan kogoś podejrzewa? - spytała z przejęciem kobieta.
Tego mi było potrzeba. Z tonu głosu klientki wywnioskowałem, że ma na myśli konkretną osobę, która w jakiś sposób przyczyniła się do śmierci rodziny Violki. Wystarczyło teraz rozpocząć bajdurzenie, a jak przypuszczałem, sama naprowadzi mnie na trop.
- Droga pani, karty wszystko powiedzą. Proszę spojrzeć. Ułożenie pocztówki wyznacza kolejnych członków rodziny. Północ to ojciec, południe matka, wschód to starszy syn Czuk, a zachód oznacza młodszego, Heka. No, to po kolei.
Sięgnąłem po butelkę wody mineralnej, by zwilżyć gardło. Uprzejmie zaproponowałem kobiecie szklaneczkę, lecz odmówiła.
- Proszę popatrzeć - zacząłem. - Na północy stanęły obok siebie Hotel w Budapeszcie i Kwilące Dziecięcie, a w pobliżu jest Wesoły Kutasek. To oznacza, że pan Andrzej, na widok znaku V, przypomniał sobie o zagranicznej miejscowości na literę V, w której to miał romans i spłodził dziecko. Dlatego się przeraził. Zapewne otumaniony wyszedł z domu, a wtedy o wypadek nietrudno. Tylko, że to nie był wypadek... Ktoś interweniował. Karta Nazisty na Koniu Na Biegunach stoi dokładnie na rogu. A to karta intrygi. I co najgorsze, dotyczy nie tylko północy, ale i wschodu, czyli Czuka. Proszę. Na wschodzie znajduje się Artur Z Marchewką. Ta karta oznacza jakiegoś bogatego, wpływowego człowieka. Dlaczego Czuk przeraził się znaku V na karcie? Bo kiedyś poznał niewłaściwą osobę, a ta zaczęła mu teraz grozić. I mogę się domyślać, że ta osoba ma na imię, przezwisko albo nazwisko zaczynające się na V. Czuk, podobnie jak pan Andrzej, wyszedł z domu otumaniony, a morderca zadziałał.
Zrobiłem dramatyczną pauzę, uważnie obserwując klientkę. Słuchała moich wynurzeń z rozdziawionymi ustami, chłonęła każde słowo. Nabrałem powietrza do płuc, by kontynuować bajkę.
- Na południu sąsiadują ze sobą Cycata Smerfetka i Cocu Brocu. Taki układ oznacza szantaż i perwersję. Najwyraźniej pani Bilskiej źle się skojarzył znak V. V wygląda jak rozłożone nogi. Pani Bilska bała się szantażu związanego z pornografią! Być może ktoś zrobił jej kompromitujące zdjęcia... Albo... To ona je komuś zrobiła lub o takich wiedziała. Niewątpliwie pocztówka ją zaniepokoiła, ale...
- Ale to nie powód, by popełniać samobójstwo? - wtrąciła nieśmiało klientka.
- Właśnie. Dlatego jestem teraz pewien, że to nie było samobójstwo, tylko morderstwo. Panią Bilską zabiła ta sama postać, który zamordowała Heka. Widać to wyraźnie, ponieważ dokładnie po przekątnej Nazisty na Koniu Na Biegunach znalazł się Wąsaty Bałwan, kolejny intrygant. I proszę popatrzeć tutaj. Nad nim mamy Ślepego Króla. To oznacza sporty zimowe. Sprawa jest jasna. Hek został poddany hipnozie nieferromagnetycznej. Zobaczywszy pocztówkę ze znakiem V, odczuł w sobie przemożną chęć wykonania skoku narciarskiego. Oni tam latają stylem V. W tym celu wyskoczył przez okno.
- Z telewizorem? - moja klientka nie mogła wyjść ze zdumienia.
- Tak. Nie wiedział, co robi, był zahipnotyzowany. Morderca, który najwyraźniej ukrywał się w mieszkaniu, dał Hekowi telewizor wmawiając, iż są to narty. A nieszczęsny chłopak skoczył.
- Ale dlaczego chciano go zabić?
- Wyjaśnia nam to postać Ślepego Króla. Hek, jak pani wspomniała, był grafikiem, doskonale obeznanym z komputerami. Może odkrył w sieci lub w czyimś komputerze coś, co zagrażało mordercy? Dlatego zginął, a pani Bilska niejako przy okazji, by pozbyć się świadka...
- Niesamowite! I pan to wszystko z kart wyczytał?
- To mój zawód - odparłem skromnie.
- A jest pan w stanie schwytać morderców?
- Nie. Od tego jest policja. Ja mogę tylko doradzać, podpowiadać, naprowadzać na trop, ale nie mam uprawnień... Pani rozumie.
- Oczywiście. - Kobieta wstała z fotela. Nerwowo przeszła się po pracowni, po czym ponownie opadła na uprzednio zajmowany mebel. - To co ja mam teraz zrobić z tą wiedzą, którą mi pan przekazał?
- Najlepiej zgłosić się na policję.
- Oni mi nie uwierzą. Nie interesują ich tego typu metody śledcze. Już próbowałam.
- W takim razie - powiedziałem, otwierając szufladę - niech pani poprosi o pomoc prywatnego detektywa. Polecam pana Piotra Jaroszyńskiego. - Podałem jej wizytówkę. - To mój przyjaciel. Bardzo zdolny śledczy.
Klientka wzięła bilecik, przyglądała mu się przez chwilę, po czym schowała do torebki. Uśmiechnęła się i powiedziała:
- Bardzo, bardzo mi pan pomógł. Wiedziałam, że to nie był przypadek, tylko wielki spisek mający na celu zamach na tę nieszczęsną rodzinę. A wie pan skąd wiedziałam?
- Ma pani doskonałą intuicję.
Kobieta roześmiała się histerycznie. Zaniepokoiło mnie to, gdyż nie brzmiało jak radość po usłyszeniu komplementu. Dawała się wyczuć złowroga nuta...
- Nie ze mną te numery, wróżu! Wszystko pięknie odgadłeś, a teraz zgrywasz naiwniaczka? Doskonale wiesz, że to ja wymordowałam całą tę rodzinę. Rzeczywiście, zahipnotyzowałam ich, tylko Violka mi wcześniej uciekła do pracy. A pocztówka to był niezły numer. Ci kretyni z dziesięć minut się zastanawiali, co może oznaczać.
Słuchałem jej słów ze zgrozą, nie wiedząc co powiedzieć. Tymczasem kobieta wyciągnęła z torebki mały pistolet i wymierzyła we mnie.
- Byli spadkobiercami bardzo bogatej ciotki z Australii, która niedawno zmarła. Mnie przypadała tylko drobna część majątku, ale po śmierci Bilskich wszystko dziedziczę! Zostałam tylko ja. Violka już z psychiatryka nie wyjdzie. Nie wierzyłam, że wy, jasnowidze, rzeczywiście potraficie coś wyczytać z tych artefaktów. Dwóch poprzednich plotło takie farmazony, że aż żal było słuchać. Ty jednak jesteś naprawdę dobry. Policja dała się wpuścić na fałszywy trop, a jeszcze nie byłabym bezpieczna. Musiałam sprawdzić, czy ktoś może mnie wyśledzić i proszę – może! Dlatego bardzo mi przykro, ale wydałeś na siebie wyrok śmierci.
Serce podeszło mi do gardła. Nie miałem pomysłu, co zrobić, a w głowie powstała pustka, gdyż elokwencja uleciała przez niedomknięte drzwi. Pomyślałem tylko, że zaraz po strzale padnę na ziemię i albo będę martwy albo - jeśli kula mnie tylko zrani - martwego będę udawał. Planu nie zdążyłem jednak zrealizować, gdyż wszystko potoczyło się znacznie szybciej. Usłyszałem strzał, ale zanim do mojej świadomości dotarła komenda "padnij" na podłogę osunęła się zabójczyni. Najwyraźniej była specjalistką od zaawansowanych, skomplikowanych zbrodni, a zupełnie nie radziła sobie z prostym pistoletem. Spudłowała haniebnie, kula odbiła się rykoszetem od stojącej na biurku figurki jakiejś afrykańskiej pokraki, mającej symbolizować deszczowe bóstwo i trafiła strzelającą w głowę. Kobieta padła martwa, a ja, z zażenowaniem stwierdziłem, że jestem cały - dokładnie cały - mokry.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Jack the Nipper · dnia 06.07.2011 21:52 · Czytań: 1207 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 17
Inne artykuły tego autora: