Philippe Cass wiedziony instynktem, który podpowiada mu, że spacer z Madeleine, może mieć zbyt wielu obserwatorów, postanawia zabrać wampirzycę w ciche i ustronne miejsce. Nikt z mieszkańców nie bywa w zagajniku, za łąką, na której trenują Strażnicy. Oprócz przyjaciół, nikt również nie ma pojęcia, że na małej polanie pośród drzew, postawiono drewnianą, ręcznie rzeźbioną huśtawkę.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że zechciałeś poświęcić mi swój cenny czas i pójść ze mną na spacer – głos Madeleine drży z przejęcia. – Przepełnia mnie radość. Moje wielkie marzenie, spełniło się!
- Pochlebiasz mi – wampir uśmiecha się i dalej wpatruje w dziewczynę, zaintrygowany jej wyznaniem. – Dzisiaj chyba całe Wyndham postanowiło pospacerować, zauważyłaś?
- Tak – kiwa głową. – Myślę, że to dzięki informacji, że Czarny Płomień już nam nie zagraża. Wreszcie możemy spokojnie wyjść z domu, bez obaw, że nie wrócimy. Ja też się z tego bardzo cieszę. To wasza zasługa. Wszyscy jesteśmy wam niezmierni wdzięczni!
- To miłe, ale wiesz, że obowiązkiem Strażników jest chronić mieszkańców i miasto – Philippe nie chce, by wampirzyca prawiła mu, aż tyle komplementów. Czuje się zawstydzony. – Poza tym, gdyby nie Effie, my nie moglibyśmy nic zrobić. To jej należą się gratulacje.
- Myślisz, że mnie nienawidzi?
- Effie?
- Tak... – Wampirzyca ma smutną minę. – Razem z Sophie wyrządziłam jej wiele przykrości, a ona nas uratowała. Teraz boję się pójść z przeprosinami.
- Effie nie jest na ciebie zła – Philippe mówi to z przekonaniem. – Może było jej przykro, ale nie mówiła o tym. Zawsze możesz spróbować ją przeprosić. To wyjątkowa kobieta i na pewno doceni twój gest. Nie obawiaj się.
- Wiem, że jest niezwykła, choć nawet nie jest wampirem – Madeleine patrzy gdzieś w mrok, a jej usta drżą, – Sophie uważała, że jesteśmy od niej lepsze, że wszystkie wampiry są lepsze od ludzi. A to człowiek uratował nasze miasto. Ale ona była zazdrosna, o Fredrika... Widziała przecież, że swoją uwagę kieruje na tę kobietę, a nie na nią. Żal mi Sophie. Potrafiła się śmiać i bawić. Była miła i uprzejma. A potem wszystko się zmieniło. Teraz już jej nie ma...
- Sophie nie pragnęła się zmienić – wampir ostrożnie dobiera słowa. – Zawładnęła nią rządza krwi i zło, które w końcu ją zniszczyło. Stanowiła zagrożenie dla ciebie, dla Effie i dla nas wszystkich. Kto wie, co mogła jeszcze zrobić? A gdyby zraniła Effie lub ją zabiła? Być może Wyndham już by nie istniało. Nie rozpaczaj, Madeleine, nie żałuj zła. Pamiętaj jednak, że Sophie bywała też dobra i tak zachowaj ją w swej pamięci.
- Masz rację – wampirzyca uśmiecha się nieśmiało. – Samuel powiedział mi niemal to samo, co ty teraz. Chciałabym mieć waszą mądrość.
- Jesteś bardzo mądrą wampirzycą – Philippe muska ustami jej dłoń. – Chciałaś dostrzec dobro i udało ci się. Zmieniłaś się i myślisz, jak dojrzała istota. To wymagało nie tylko mądrości, ale i odwagi.
- Dziękuję – Madeleine uśmiecha się szerzej, odsłaniając swoje ładne zęby. – Zaproszenie cię na spacer też wymagało odwagi. Cieszę się, że zabrałeś mnie tutaj.
- Ja też się cieszę z tego spotkania.
- Czy mogę mieć nadzieję na kolejny spacer? – Pyta niepewnie.
- Oczywiście – odpowiada z radością. – Jesteś miłą wampirzycą i do tego bardzo ładną...
Madeleine niespodziewanie dotyka policzka wampira i wpatruje się w jego oczy. Przymyka swoje i całuje Philippa. On odwzajemnia pieszczotę, rozkoszując się chwilą bliskości. Pamięta niezwykły smak ust Effie, ale Madeleine również smakuje wybornie. Podoba mu się i nie ma zamiaru zaprzestać na jednym spotkaniu z nią. Teraz jednak woli skupić się na całowaniu wampirzycy...
Do sypialni Alexandra wchodzę bez zaproszenia. Nie boję się. To, co widzę, każe mi się jednak zatrzymać tuż za progiem. Bryce siedzi przed kominkiem, wsparty o fotel. Wokół niego walają się butelki. Część z nich jest poprzewracana i pusta. Z niektórych, alkohol kapie wprost na drewnianą podłogę. Kilka pełnych, ale już otwartych, Alex ma przy sobie. Z jednej, właśnie wypija coś duszkiem.
- Niezła impreza – mruczę zamykając powoli drzwi. – Szkoda, że nie zostałam na nią zaproszona.
- Ty nie pijesz – głos wampira jest nadzwyczaj trzeźwy i ostry. – Ale jeśli chcesz, weź sobie którąś.
- Ty też nie pijesz – siadam na suchym skrawku podłogi. – Skąd masz tyle butelek?
- Kupiłem. W Wyndham nie ma prohibicji, a ja jestem pełnoletni, gdybyś zapomniała.
- I jak ci idzie upijanie się? – Próbuję się nie roześmiać, ale jest to bardzo trudne. – Odniosłeś już jakiś sukces?
- Nie – warczy zły. – Alkohol nigdy specjalnie na mnie nie działał, ale teraz, gdy jestem wampirem jest jeszcze gorzej.
- Zapal trawkę – śmieję się.
- To coś da? – Spogląda na mnie z nadzieją.
- Wątpię – chichoczę.
- Przestań się ze mnie nabijać! – Wysuwa kły, które oblizuje nazbyt skwapliwie. – Jeśli próbujesz mnie jeszcze bardziej pognębić, to ci się udaje, do cholery! Effie, nie nadaję się na Strażnika! Jestem beznadziejnym wampirem! Nie powinienem był się zgadzać na to!
Jego słowa denerwują mnie. Mówi tak, choć wiem, że wcale nie myśli w ten sposób. Moja moc czeka w gotowości. Nie wytrzymuję. Jedna po drugiej, butelki zaczynają pękać z trzaskiem i rozsypywać się na drobne kawałki. Nie oszczędzam nawet tych pełnych.
- Zwariowałaś?! – Wampir skacze w moją stronę, ale odpycham go mocą. – Co ty robisz?!
- Nic – wzruszam ramionami. – Bronię się. Chciałeś mnie zaatakować.
- Nieprawda! – Jęczy. – Nie zrobiłbym tego! Zniszczyłaś wszystkie butelki! Zobacz, jaki tu bałagan!
- Później go posprzątasz – odwarkuję, wyciągając sztylet, który pożyczyłam od Fredrika. – A teraz czas na rytuał przymierza. Niestety, nie odbędzie się w przyjemniejszym otoczeniu, ale to bez znaczenia.
- Żartujesz, prawda? – Alexander spogląda na mnie, jak na szaloną. – Nie wypiję twojej krwi! Nie dam rady!
- Alex, jesteś żołnierzem! – Rzucam wściekle. – Robiłeś w życiu już znacznie gorsze rzeczy! Teraz zostałeś Strażnikiem, a to coś poważniejszego! Jesteś nam potrzebny! Mamy kilka rachunków do wyrównania, zapomniałeś już?! Mac Clamer gdzieś się ukrył! Zamierzasz pozwolić mu na to, by nadal nam zagrażał i wyśmiewał się z nas?! Ja muszę pomścić śmierć Edana, a jeśli mi nie pomożesz, to i twoje rany również pomszczę! Sama! Do diaska, Alex! Nie tak cię zapamiętałam, jako człowieka!
- Prowokujesz mnie, skarbie – szepcze zmienionym głosem. Ciarki przebiegają mi po plecach. – Jesteś w tym naprawdę dobra!
- Świetnie – nie spuszczam z niego oka. – Jesteś groźnym wampirem, wykorzystaj to przeciwko wrogom. Wspólnie możemy naprawdę wiele zrobić.
- Na początku myślałem, że nigdy nie pogodzisz się z tym, co czeka na ciebie w Wyndham – nieoczekiwanie odbiega od tematu. – Moim pragnieniem było wyrwać cię z tego miejsca i ukryć. Teraz wiem, że popełniłbym wielki błąd. Szybko odnalazłaś się w nowym życiu.
- Czasem tęsknię za starym – przyznaję bez wahania. – Ale chyba takie było moje przeznaczenie. Nawet, gdyby wtedy udało mi się dodzwonić do ciebie i zabrałbyś mnie stąd, to nie przetrwalibyśmy długo. Ty musiałbyś podjąć walkę, jako żołnierz. A ja? Siedziałabym ukryta i czekała na koniec. Zginąłbyś, potem Strażnicy i mieszkańcy Wyndham. Wasza baza również zostałaby zniszczona, a ja razem z nią. A co z innymi ludźmi? Kto powstrzymałby wtedy Ryanna, Mac Clamera i Czarny Płomień? Taki koniec byłby lepszy, niż to, co teraz mamy?
- Wiem, że masz rację – kiwa głową. – Effie, widać tak musiało być. Ale ja…
- Pij - jednym ruchem przecinam skórę prawego przegubu. – Krew będzie kapała dotąd, aż nie zaczniesz pić. Pamiętaj tylko, że mam jej ograniczoną ilość.
- Zwariowałaś?! –Wampir próbuje chwycić dłoń i opatrzyć, ale wyrywam się. – Nie mogę tego zrobić!
- Możesz! – Nie zważam na to, że krew zostawia ślady na łóżku Alexa. – Za kilka minut zacznę słabnąć, wtedy musisz wezwać Strażników. Przypuszczam jednak, że zjawią się tu znacznie szybciej. Wyczuwają mój nastrój. Będą wiedzieć, że umieram…
- Effie, nienawidzę cię w tej chwili! – Bryce syczy groźnie. Waha się, ale w końcu zbliża usta do rany.
- Pij! – Rozkazuję.
Zaczynam drżeć, gdy wargi Alexa dotykają rany, ale nie pozwalam mu oderwać ust. Jego kły drażnią skórę i sprawiają mi dodatkowy ból, ale nie wydaję żadnego dźwięku. Młody wampir ma jeszcze wiele czasu, by dać mi przyjemność podczas przymierza krwi. Widzę, że walczy z obrzydzeniem i pragnie jak najszybciej zakończyć. Jednak chwilę później jestem zafascynowana zmianą, jaka w nim zachodzi. Poczuł smak i moc krwi, bo jego rysy łagodnieją, a ssanie staje się delikatniejsze. W tym momencie muszę zakończyć pierwszy etap przymierza. Pomagam sobie mocą, bo mam pewność, że Alex sam łatwo nie zrezygnuje.
- Wystarczy – oddycham odrobinę zbyt szybko. – Jak się czujesz?
- Niezwykle – mruczy jak kot, wpatrując się we mnie i oblizując wargi. – Mogę jeszcze?
- Nie dzisiaj – szybko owijam nadgarstek apaszką, którą zabrałam ze sobą. – Teraz twoja kolej, by dać mi swojej krwi. Dasz radę?
- Tak – kiwa głową i zbliża się do mnie. – Effie…
Kładę palec na jego ustach i uśmiecham się. Na rozmowy później przyjdzie czas. Podaję mu sztylet. Alex szybkim ruchem rozcina swój przegub. Krew szybko zaczyna kapać na łóżko. Kiwam głową i ujmuję jego dłoń. Przymykam oczy. Zaczynam pić. To niesamowite doznanie. Bryce nadal myśli jak człowiek. Czuje się nim, choć wszystko w mówi mu, że jest zupełnie inaczej. Krew Samuela krąży w ciele młodego wampira. Ale jej smak jest znikomy i nie działa na mnie. Dzięki najstarszemu wampirowi, w Alexandrze drzemie niezwykle potężna siła, choć teraz jeszcze uśpiona. Smakuję krew. Emocje mojego byłego kochanka atakują mnie z każdej strony. Wciąż marzy o mnie i pragnie bliskości. Ale ma świadomość, że myśli kieruję w stronę Fredrika. W to miejsce wolę się nie zagłębiać, zwłaszcza, że Alexander szybko ukrywa je przede mną. Postanawiam zakończyć. Wypiłam wystarczająco dużo, by przymierze stało się ważne.
- Dziękuję – patrzę, jak przecięta skóra na przegubie wampira, goi się na moich oczach. – To było niezwykłe.
- Rzeczywiście – Alex wydaje mi się silniejszy i spokojniejszy. – Nie wiedziałem, że masz w sobie tyle mocy. Nie znałem takiej Effie.
- A ja nie znałam takiego Alexandra – posyłam mu znaczące, ale łagodne spojrzenie. – Jak na tak młodego wampira, szybko się zregenerowałeś.
- To dzięki krwi Samuela – ogląda nadgarstek, na którym widnieje tylko cienka, czerwona kreska. – W tobie odnalazłem wszystkich Strażników, nawet Edana. Ale najwięcej jest krwi Fredrika. Nic nie mów, nie będę ci robił wyrzutów. Powiem tylko tyle, że będę czekał.
- Na co? – Wiem, co ma na myśli, ale chcę to usłyszeć.
- Na ciebie, Effie – odpowiada bez wahania. – Mam w sobie coś, czego Fredrik nigdy nie będzie miał. Nasze wspólne wspomnienia z czasów, gdy byłem człowiekiem. Będę się ich trzymał za wszelką cenę, bo kiedyś zatęsknisz za tym, co istniało.
- Być może – mówię najspokojniej, jak umiem, nie chcąc teraz analizować jego słów. – Pamiętaj jednak, że jesteś Strażnikiem i wampirem. Będziesz nim, aż do końca swego istnienia. Ja też zapewne dołączę do was. Kiedyś.
- Domyślam się, że to zrobisz – odpowiada z szelmowskim uśmiechem. – Ale może najpierw pozostaw cząstkę siebie na tym świecie. Potomka…
- Alex! – Rzucam ostrzegawczo, ale on tylko się śmieje. – Po co mi to mówisz?
- Ze mną możesz mieć dziecko – mówi to, tak poważnym tonem, że aż drżę. – Zadbałem o to dawno temu…
- Żartujesz?! – Mój głos przepełnia gniew. – Teraz ja cię nienawidzę za tę chwilę!
- Jesteśmy więc kwita – wzrusza ramionami. – Chciałbym tu posprzątać, jeśli pozwolisz.
- Już wychodzę – wstaję powoli, ciężko oddychając. – Przymierze zostało zawarte. Teraz wszyscy jesteśmy złączeni. Dobranoc, Alexandrze.
- Dobranoc, słodka Effie – uśmiecha się figlarnie i zamyka za mną drzwi.
Jestem zbyt poruszona, by wrócić do swojej sypialni i zasnąć. Szybko zabieram broń, a potem najciszej, jak potrafię, schodzę po schodach. Jest już dawno po północy, więc mam nadzieję, że nie spotkam nikogo. Nie chcę iść, ani na łąkę, ani do ogrodu, więc postanawiam pójść do miasta. Przy Wschodniej Drodze, oprócz naszego domu stoją jeszcze dwa inne. Przechodząc tamtędy, nie dostrzegam zapalonych świateł w oknach. Jedynie latarnie, po obu stronach drogi rozjaśniają mrok. Drzewa Pamięci majaczą już całkiem blisko. Wchodzę w alejkę, która oplata całą tę namiastkę parku. Posąg Ferrisa zniknął, a na jego miejscu powstaje fontanna. Muszę przyznać, że ciocia Edwina doskonale radzi sobie z zarządzaniem miasta. Wcześniej Wyndham było czystym i całkiem przyjemnym miastem, ale czuło się w nim strach. Teraz powietrze przesycone jest nadzieją. Siadam na jednej z wielu, drewnianych ławeczek. Broń spoczywa na kolanach. Wpatruję się w konstrukcję, która wkrótce ma być gotowa. Wiem, że ciocia chce, by kwitnące w fontannie lilie, przypominały wszystkim o Edanie. Pomysł jest dobry, ale budzi we mnie smutek. Nikt się jednak nie sprzeciwił. Ja również. Ale teraz moje myśli zaprząta Alexander i słowa, które padły z jego ust. Zszokował mnie. Muszę to przyznać. Uderzył w punkt, który bardzo zabolał. Czy ma rację, czy ma w ogóle prawo, by powiedzieć mi coś takiego?! Nie wiem, co odpowiedzieć samej sobie. Niepokój został zasiany w moim sercu i jestem pewna, że szybko się go nie pozbędę.
- Effie, co tutaj robisz? – Zatroskany głos cioci Edwiny, wyrywa mnie z zadumy. – Wszystko w porządku?
- Witaj, ciociu – witam się z nią serdecznie. – Wyszłam na spacer. A ty skąd się tu wzięłaś?
- Zasiedziałam się u przyjaciółki – ciocia macha dłonią i siada, pociągając mnie za sobą. – Omawiałyśmy sprawy dotyczące miasta.
- A jak sobie radzisz z tym zarządzaniem, ciociu? – Pytam szczerze zainteresowana. – Potrzebujesz pomocy?
- Nie trzeba, kochanie – delikatnie ujmuje moją dłoń, ale widząc opatrunek, wycofuje się. W jej oczach pojawia się troska. – To od przymierza?
- Tak. Rano ich już nie będzie. Nie martw się tym.
- Nie martwię się – odpowiada. – Wiem, że nikt cię nie skrzywdzi.
- To prawda – potwierdzam, choć, co do Alexandra mam wątpliwości. – Pójdę już…
- Effie, nie uciekaj ode mnie – ciocia jest moją jedyną rodziną i czuję, że bardzo jej na mnie zależy. – Teraz mogę powiedzieć z całą pewnością, że postąpiłam słusznie. Żałuję, że cierpiałaś, ale gdyby nie ty, już byśmy nie żyli. Wszyscy jesteśmy ci wdzięczni za to, że uchroniłaś nas przed złem. Ja mam jeszcze w sobie dodatkowe poczucie winy. Omotana przez Gilleabarta, nie dostrzegłam w porę, że manipuluje mną, byle tylko osiągnąć swoje cele. Byłam strasznie głupia i naiwna myśląc, że wampir może mnie pokochać…
Milknie, gdy dociera do niej, co powiedziała. Po raz kolejny tego wieczoru ktoś mnie rani. Chyba powinnam się przyzwyczaić. Nie daję jej jednak odczuć, że te słowa mnie dotknęły. Wszystko, o czym powinnam pomyśleć, spycham w głąb siebie, czekając na odpowiedni moment.
- Effie, ja… - waha się odwracając spojrzenie. – Wybacz mi. Nie chciałam.
- Pójdę już – wstaję żegnając się. – Dobranoc, ciociu.
- Dobranoc, Effie.
Powolnym krokiem wracam do Strażnicy. Nie mam siły myśleć o tym wszystkim, co się wydarzyło tego wieczoru. Radość z chwil spędzonych z Fredrikiem, przyćmiły słowa Alexandra i cioci Edwiny. Nie złoszczę się. Czuję tylko smutek i niepokój. Niepokój jest najgorszy. Kładę się spać sama, choć wyczuwam, że de Bran chciałby przyjść do mnie. Uznaję jednak, że rozmowa z nim mogłaby, dotknąć zbyt drażliwych dla nas obojga tematów. Wolę uniknąć tego. Przynajmniej w tej chwili.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Elatha · dnia 21.07.2011 07:59 · Czytań: 712 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: