Vesper - cz.23 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.23
A A A
Droga, którą tak niedawno schodzili na dół przez kilkanaście długich, przepełnionych strachem minut, w powrotną stronę zajęła im niecałe trzydzieści sekund. Keller i Dekert biegli ile sił w nogach, aby jak najszybciej wydostać się ze strefy zagrożenia, poganiani przez przytłumione odległością, choć wyraźnie słyszalne jeszcze wrzaski bólu Suworowa. Nie zatrzymywali się, nie odwracali za siebie, nie zwracali uwagi na gęstniejący dookoła, nienaturalny mrok. Z trudem łapiąc oddech, wpadli do galerii, gdzie panował obecnie niemały pożar. Podpalona przez Reznova podłoga płonęła jasnym, żółtym ogniem, który dawał przyjemne ciepło, kojące panujący na pokładzie, złowieszczy chłód. Obaj towarzysze żwawo przeskoczyli przez blokującą ich drogę ścianę płomieni i z osmalonymi twarzami ruszyli przed siebie, mijając rozrzucone po sali zwłoki rosyjskich komandosów. Obaj mimowolnie przypomnieli sobie niedawną rzeź, w efekcie której zostali uwolnieni i włączeni w skład ekipy myśliwskiej Suworowa. Wprawdzie ich wyprawa na dolny poziom zakończyła się całkowitym fiaskiem, doktor zginął razem ze swoją świtą, a demon nadal grasował po pokładzie, jednak istniał zasadniczy pozytyw, mający dla obu dawnych kompanów z grupy przestępczej, fundamentalne znaczenie. Żyli i mieli całkiem spore szanse na opuszczenie Vesper w takim właśnie stanie. Wystarczyło tylko, że odpowiednio szybko dotrą na górę i znajdą pozostawione przez komandosów łodzie. Zadanie wydawało się dosyć proste do wykonania. Zapomnieli jednak, że los bywa szczególnie złośliwy, zwłaszcza, jeśli ludzkie plany opierają się na luźnych założeniach.
W pewnym momencie Goebbels poczuł mocne szarpnięcie za rękaw. Odwrócił się i ujrzał w zmęczoną twarz Kacpra. Chłopak miał niezdrową, kredowobiałą cerę.
- Poczekaj tu chwilę i osłaniaj mnie – powiedział, dysząc ciężko. – Idę po walizkę. Wrócę za dwie minuty.
Nie czekając na odpowiedź, Kacper odwrócił się i ruszył biegiem w kierunku bocznych drzwi, którymi tutaj niedawno weszli, prowadzeni jako jeńcy przez ludzi Suworowa.
- Keller – wrzasnął za nim zdziwiony Marcin. – Skarbiec jest przecież tutaj! – Dodał, obracając głowę w kierunku wiszącej na przeciwległej ścianie wielkiej kopii Bitwy pod Grunwaldem. Spora część płótna zdążyła się spalić, odsłaniając ukryte za nim, stalowe wrota sejfu. Chromowana stal błyszczała metalicznie w blasku ognia. Gangster nie przypuszczał, że jego towarzyszowi nie chodzi o walizkę z dokumentami Globo Invest, ale o coś całkiem innego. Bardziej cennego i nieporównywalnie bardziej śmiercionośnego.

Kacper biegł przez zadymiony korytarz, pokasłując i dusząc się. Gorący dym drażnił nozdrza i gardło, utrudniał także widoczność. Nie pomagała nawet zamontowana w kałachu mocna, wojskowa latarka. Mimo wszystko brnął naprzód, zdeterminowany, dzielnie znosząc ból. Szedł zapamiętaną wcześniej drogą. Doskonałą pamięć wyćwiczył podczas wielu lat życia na niebezpiecznych, krakowskich ulicach. Kojarzenie twarzy, nazwisk, adresów, danych osobowych swoich celów oraz współpracowników, następnie katalogowanie ich w głowie było obligatoryjnym wymogiem, aby móc działać i przeżyć w szeregach współczesnego podziemia.
Po kilkunastu sekundach dotarł do właściwej kajuty. Drzwi pozostały uchylone tak, jak je zapamiętał. Ostrożnie przestąpił próg i rozejrzał się. Omiótł pokój światłem latarki. Otwarta walizka nadal leżała na stole. Odsłonięty SADM był aktywny, ale odliczanie zastopowano tuż przed wyprawą na dolny poziom. Kacper przyglądał się chwilę w milczeniu tej morderczej machinie. Fascynacja mieszała się w jego umyśle z szacunkiem i grozą, jakie budziło w nim to niepozorne urządzenie. Czerwona dioda detonatora mrugała regularnie, informując, że urządzenie automatycznie przeszło w tryb czuwania. Podświetlony panel kontrolny był wyzerowany i w każdej chwili gotowy do użycia. Można było swobodnie wprowadzić nowy czas odliczania i uruchomić mechanizm wybuchowy. Ważąca dziesięć kilogramów kula plutonu w pancerzu ochronnym z metalowych płytek miała wystarczającą moc, by po przekroczeniu masy krytycznej zrównać z ziemią wszystko w promieniu pół kilometra i podpalić kilkadziesiąt hektarów dalszej powierzchni. Kacper uśmiechnął się, choć jego oczy pozostały poważne. Wyciągnął rękę i jednym, płynnym ruchem wyłączył urządzenie. Wszystkie lampki elektronicznego zapalnika momentalnie zgasły. Następnie chwycił wieko walizki i zatrzasnął je. Zdjął SADM z blatu. Urządzenie było ciężkie, całościowo ważyło około piętnastu kilogramów. Od razu dała o sobie znać rana na ramieniu, która ukłuła przenikliwym bólem, promieniującym od barku po serce, gdy tylko ciężar przejęły obolałe mięśnie. Keller jęknął i zacisnął zęby. Na chwilę pociemniało mu przed oczami. Dam radę, pomyślał. Wystarczy wydostać się na zewnętrzny pokład, znaleźć któryś z użytych przez Rosjan pontonów i zniknąć. Przy okazji trzeba będzie pozbyć się Goebbelsa. Oby tylko nie wpadł na ten sam pomysł wcześniej niż ja.
Statkiem zatrzęsło. Lampa w kajucie zakołysała się gwałtownie, rozbujany klosz zastukał kilkukrotnie o sufit. Kacper błyskawicznie przewiesił automat na plecy, przełożył walizkę do prawej ręki i ruszył z powrotem w kierunku galerii. Poszło lepiej, niż przewidywał. Transportowanie ładunku nie sprawiało większych trudności. W jego organizmie pozostało jeszcze sporo sił. Kacper uśmiechnął się. Póki co, wszystko szło gładko. Zbyt gładko. Wyłonił się zza zakrętu i zobaczył na końcu korytarza jasno oświetlony prostokąt drzwi. Podparł się o ścianę i zamknął oczy na krótki moment, delektując się wiejącym z naprzeciwka ciepłem pożaru. Jeszcze najwyżej piętnaście metrów i Goebbels pomoże mu nieść bombę. Może uda się to jakoś wykorzystać, odwrócić jego uwagę, zmęczyć go i zaatakować dopiero, gdy walizka znajdzie się na górze. A może…
Wtedy wydarzyło się coś, czego nie przewidział. Nie mógł przewidzieć, gdyż siła z jaką zadarli, przekraczała granice racjonalnego rozumowania każdego człowieka.
- Kacper! – w krótkofalówce zatrzeszczał niewyraźny głos Dekerta. – Tam co jest… ktoś…
Meldunek przerwał donośny łoskot serii. Keller, niewiele się namyślając, upuścił walizkę i ruszył biegiem przed siebie, ściągając z pleców karabin. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, że dżinn tak szybko się pozbiera i ruszy za nimi w pościg. Nie doceniał mściwości bestii, która nie mogła pozwolić odejść ludziom, mającym na tyle odwagi, by rzucić jej wyzwanie.

Gdy Kacper stanął w progu galerii zobaczył demona, z wściekłą furią atakującego Goebbelsa. W jaskrawym świetle ognia w pełni mógł ocenić rozmiary i kształt ich mrocznego przeciwnika, dotychczas niemal cały czas skrywającego się w ciemnych zakamarkach okrętu. Zobaczył tępy, gadzi pysk, podobny do tego, jakie mają południowoamerykańskie legwany. Z tym, że tamte jaszczurki nie dysponują olbrzymimi, sztyletowatymi kłami, mogącymi przegryźć człowieka na pół w ułamku sekundy. Ani pary wielkich, wypełnionych atramentową czernią oczu, w których odbijały się wszystkie ludzkie lęki i najgorsze potworności świata. Keller w zdumieniu patrzył na pokryte ciemnoszarą łuską, ponad dwumetrowe cielsko potwora, na jego długie, podobne do ludzkich łapy, na ostre szpony i giętki ogon, przypominający raczej olbrzymi bicz. Jednak największe wrażenie zrobił na chłopaku tajemniczy grzebień, biegnący przez całe plecy aż do końca ogona. Wyglądał, jakby był utkany z czarnych płomieni, które falowały swobodnie, niczym zanurzone w wodzie długie, czarne włosy. Całość wyglądała niesamowicie i budziła strach. Odbicie sił piekielnych obecnych w rzeczywistym świecie, które właśnie postanowiły ruszyć na polowanie.
Pod nieobecność Kacpra kreatura wyskoczyła zza ściany ognia i z szybkością błyskawicy natarła na Marcina, który wprawdzie zdążył zareagować, ale nie odniósł żadnego odczuwalnego rezultatu. Strzelił w kierunku potwora krótką serią, która nie wyrządziła mu jednak żadnej krzywdy. Widząc zbliżające się z olbrzymią szybkością zagrożenie, zdołał instynktownie zasłonić się karabinem, który pękł na pół pod wpływem uderzenia ostrych szponów bestii. Goebbels uskoczył przed kolejnym ciosem, padł na podłogę i szybkim przewrotem przesunął się dwa metry dalej, pod stojącą na podwyższeniu zbroję gladiatora. Zwinnym ruchem zdarł z manekina okrągłą, zdobioną tarczę i w ostatniej chwili zasłonił przed następnym uderzeniem. Trzy zakrzywione pazury zazgrzytały o metal, wzniecając przy tym sporo iskier. Zaskoczony niespodziewanie skutecznym oporem dżinn syknął złowrogo i ponowił natarcie, które również nie przyniosło spodziewanego skutku. Sprytna bestia zrozumiała swój błąd w mgnieniu oka i błyskawicznie postanowiła zmienić taktykę. Pochyliła się, odbiła z obu nóg i wystrzeliła do przodu w dosyć niezdarnej imitacji skoku. Przy okazji zamachnęła się łbem, celując w podstawę tarczy. Impet uderzenia był wystarczająco silny, aby przewrócić barczystego mężczyznę postury Dekerta i powalić go na łopatki. Gdy gangster znalazł się już na dole, stojący nad nim dżinn wziął spory zamach i uderzył od góry. Przerażony Marcin zasłonił głowę tarczą. Pazury starożytnego stwora bez żadnych problemów przebiły grubą na pięć milimetrów stalową replikę rzymskiego pancerza. Gdyby były nieco dłuższe, z pewnością rozpłatałyby czaszkę bandyty na kawałki, jednak teraz ich końce tylko wisiały niespokojnie nad jego twarzą. Goebbels z przerażeniem spojrzał na ostre jak brzytwa końcówki szponów oddalone zaledwie pięć centymetrów od jego rozszerzonych strachem źrenic. Groza przeorała mu wnętrzności i sparaliżowała na dłuższy moment. Dżinn wykorzystał to z bezwzględna precyzją. Wyrwał łapę z tarczy. Pazury zazgrzytały metalicznie, ogłuszając leżącego Dekerta. Chwilę później potężna łapa była już wzniesiona do kolejnego, zdecydowanie mocniejszego ciosu. Marcin oprzytomniał w ułamku sekundy, zrobił przewrót w bok i podniósł się z podłogi, w efekcie czego szpony wbiły się w deski posadzki. Komandos ostrożnie cofnął się kilka kroków, nawet na moment nie spuszczając wzroku ze swojego nadnaturalnego przeciwnika, który syczał z wściekłości w jego kierunku, z szeroko rozdziawioną paszczą. Mocniej ścisnął uchwyt tarczy, wyjmując zza pasa długi, wojskowy nóż z ząbkowanym ostrzem. Goebbels był specjalistą w walce nożem. Nauczył się tego jeszcze w wojsku, później wykorzystywał to by unieszkodliwiać konkurentów, najpierw w więzieniu, później na ulicy. Teraz przyszła kolej na największe do tej pory wyzwanie w jego dotychczasowej karierze. Zacisnął spocone palce na kompozytowej rękojeści, zaparł się jedną nogą z tyłu, przybierając postawę gotowości do walki.
- Dawaj, skurwysynu! – wycedził przez zaciśnięte zęby, ostrzem noża kreśląc w powietrzu małe kółka. – Rusz się tylko, to cię zapierdolę! No dalej! Na co czekasz!? Rusz się!
Dżinn ochoczo przystał na to wezwanie i rzucił się na niego z budzącym grozę rykiem. Dekert zablokował tarczą cios pancernej łapy i szybkim pchnięciem wbił nóż w szyję demona, który zdezorientowany bólem parł dalej w natarciu, aż przygwoździł mężczyznę do ściany. Gangster zaczął dźgać raz po raz, wbijając długie na prawie trzydzieści centymetrów ostrze niemal po samą rękojeść, powstrzymując tym samym rozwartą paszczę potwora, z każdym kłapnięciem niebezpiecznie zbliżającą się do jego twarzy. Bez udziału świadomości zaczął wrzeszczeć wniebogłosy, wzywając pomocy boskiej i człowieczej. Dżinn nadal napierał na tarczę w dzikiej furii, wydając z siebie przy tym nieartykułowane odgłosy. Nie zrobił na nim większego wrażenia nawet fakt, że w pewnym momencie Goebbels przystawił nóż do jego gardła i poderżnął je pewnym, szybkim cięciem. Hartowana klinga ześlizgnęła się po twardej jak kamień łusce, nie wyrządzając mitycznemu drapieżcy najmniejszej krzywdy. Dekert boleśnie przekonał się, że łatwo jest wbić nóż między łuski, lecz znacznie trudniej je rozciąć.

Keller wkroczył do galerii dosłownie w połowie akcji. Widział walczących w zażartym boju przeciwników, którzy spleceni niczym w zapaśniczym uścisku, byli zbyt zajęci, żeby obserwować co się dzieje wokół nich. Właśnie dlatego go nie zauważyli. Przebiegły chłopak, wyuczony przez lata życia w gangsterskim środowisku do korzystania z każdej strategicznej okazji, postanowił odwrócić tą nieuwagę na swoją korzyść. Na początku chciał obu skosić długą, mierzoną serią, jednak w ostatniej chwili zrezygnował z tego pomysłu, gdy kątem oka dostrzegł leżące na podłodze ciało Reznova. Na jego plecach wciąż tkwiły umocowane dwie butle z paliwem do miotacza. Bezgłowe zwłoki znajdowały się niecałe dziesięć metrów od miejsca zażartej walki. Na twarzy chłopaka pojawił się złośliwy uśmiech. Po raz kolejny zostanie zwycięzcą. Najwyraźniej los, szczęście i wszystkie demony świata, łącznie z Lucyferem, sprzyjały mu w tej niefortunnej sytuacji. Błyskawicznie przełożył kałasznikowa do lewej ręki, prawą zaś wyjął z zasobnika granat obronny. Zębami wyrwał zawleczkę, zacisnął palce na stalowej łyżce, uzbrajając tym samym ładunek, po czym cisnął nim przed siebie. Karbowana szyszka upadła tuż obok celu, poturlała się kawałek po deskach podłogi i zatrzymała dokładnie przy rękawie martwego żołnierza. Kacper stracił półtorej sekundy, by upewnić się, że granat trafił prawidłowo. Teraz, gdy już wiedział, że rzucił wręcz idealnie, mógł uciekać. Zostały mu na to jakieś dwie sekundy. Odwrócił się, pochylił i ruszył z powrotem przez ciemny korytarz, zostawiając za sobą pogrążonych w walce przeciwników. Biegł, z trudem łapiąc oddech, aż na moment pociemniało mu przed oczami. Wiedział już, że nie zdąży. Nim zorientował się dokładnie w skali swojego błędu, było już za późno.

Panującą na pokładzie ciszę rozdarło echo potężnej, dubeltowej eksplozji. Najpierw eksplodował granat, który w tej samej sekundzie doprowadził do zapłonu pozostałego w butlach paliwa. W jednej chwili cała galeria rozjaśniała oślepiającym blaskiem. Dżinn odwrócił się w kierunku korytarza i ryknął przeraźliwie, jednak było już zbyt późno. Wszystko wokół pochłonęła śmiercionośna fala płomieni o temperaturze ponad tysiąca stopni, zamieniając w ruinę kolekcje obrazów i wojennych zabytków, wartą kilka milionów dolarów.

Keller widział, jak otaczające go ciemności korytarza ustępują miejsca nadchodzącemu zza pleców świetlistemu rozbłyskowi. Następnie poczuł mocne uderzenie gorącego powietrza w plecy. Wszystko dookoła pociemniało, zawirowało, chłopak przestał odczuwać ciążenie grawitacji. Nim runął na podłogę i do końca stracił przytomność z satysfakcją stwierdził, że odniósł zwycięstwo nad krwiożerczym przeciwnikiem.
- Dla ciebie – pomyślał i jego umysł zasnuła atramentowa mgła.

* * *


Ulica Krowoderska, Stare Miasto, Kraków

22 styczeń, 4:16


Leżący na biurku telefon zadzwonił głośno, wyrywając prokuratora Ignacego Nowakowskiego ze spokojnego snu. Zirytowany mężczyzna podciągnął się na łokciu, zapalił lampkę, dzięki czemu mógł odnaleźć słuchawkę. Oślepiony nagłym uderzeniem światła zamrugał kilka razy i zaklął pod nosem. Śpiąca obok żona nie przejęła się hałasem, tylko wymamrotała coś przez sen i ostentacyjnie przekręciła się na drugi bok.
- Słucham!? – mruknął prokurator do słuchawki, gdy tylko znalazła się przy jego uchu.
- Musimy się spotkać! – Głos po drugiej stronie był wyraźnie znajomy, jednak wyrwany ze snu prawnik miał znacznie spowolniony tryb myślenia i zajęło mu dobre kilka sekund zanim zdołał go poprawnie zidentyfikować. – To pilne!
- Zbyszek? – zdziwił się Nowakowski. – Ochujałeś? Jest środek nocy! Trzeba było zadzwonić rano do biura…
- Policja wtargnęła do domu Kellera. Znaleźli wszystkie jego kwity. Te na nas też! Siedzimy po uszy w gównie!
- Jak to? – warknął przez zaciśnięte zęby. - Przecież Keller był chroniony! Mieliśmy z nim umowę!
- Akcję prowadził wydział kryminalny. Dowodził ten skurwysyn, Lewandowski. Najwyraźniej poszedł na samowolkę i nie powiedział niczego przełożonym.
- Co robimy?
- Musimy wiać! Od dwóch godzin mamy tu prawdziwe szaleństwo. Na Mogilską przyjechała sekcja specjalna ABW. Aresztowali sześciu naszych oficerów pod zarzutem korupcji i współudziału w przestępstwie, dziesięciu innych jest zatrzymanych w celu dalszych wyjaśnień.
- Tam były też papiery na mnie!
- Wiem! – Policjant niemal krzyknął. – Dlatego, kurwa, do ciebie zadzwoniłem! Musisz wiać. Spotkajmy się za dziesięć minut na parkingu przy Biskupiej. Weź ze sobą pieniądze, dokumenty i jakiś podręczny bagaż. Musimy zniknąć.
- Zgoda.
Nowakowski odłożył słuchawkę. Spojrzał na żonę, która spała spokojnie, nie wiedząc nic o zbliżającej się katastrofie. Nie wiedziała też nic o człowieku, który był jej bezpośrednią przyczyną. Ignacy westchnął, gdy nagle przypomniał sobie tamten chłodny, listopadowy poranek sprzed trzech lat, kiedy spotkał go raz pierwszy. Był to zwykły, dwudziestokilkuletni chłopak o łagodnych rysach twarzy i przyjaznym uśmiechu. Emanował jednak niewytłumaczalną stanowczością i złowieszczą pewnością siebie, dysponował szczegółową wiedzą na temat jego życia osobistego i codziennych zwyczajów. Wiedział kim jest, gdzie mieszka, którędy jeździ do pracy, nawet to, gdzie jego córki chodzą do szkoły. Zaoferował współpracę. Pozornie drobną rzecz. Przymknięcie jednego faceta. Nowakowski, jak każdy prokurator na początku kariery, był głodny sukcesów. Poza tym potwornie bał się tego człowieka i nie chciał ryzykować odmowy. Zgodził się. Z perspektywy czasu nawet mu się to opłaciło. Potem nastąpiły kolejne sprawy. Kilkukrotnie pod wpływem groźby i szantażu musiał pomagać Kellerowi w umarzaniu śledztw prowadzonych przez wydział kryminalny, CBŚ i brygadę antynarkotykową. W zamian dostawał całkiem spore łapówki. W końcu zawarł z Kellerem niepisaną umowę, że będzie osobiście kierował przekupywaniem funkcjonariuszy i kierowaniem śledztwa na pożądane tory, bez zbędnych konsultacji z nim. Odwalał czarną robotę, zanim zaczęło robić się naprawdę gorąco. Mylił tropy, dawał łapówki, naciskał na urzędników i funkcjonariuszy, co do tej pory wychodziło mu perfekcyjnie. Teraz przyszedł czas, by za to wszystko zapłacić.

Nowakowski wyszedł z sypialni i ruszył w kierunku biura. Mijając pokój obu córek, uchylił lekko drzwi i spojrzał na ich spokojny, dziecięcy sen. Dziesięć sekund później stał przy swoim biurku, wyciągając z szuflady rewolwer, który zakupił przed wieloma laty, przy okazji jednej z poważniejszych spraw. Odbezpieczył go, wsadził lufę do ust i pociągnął za cyngiel. Huk wystrzału obudził Krystynę i obie córki, które w panice zaczęły wołać rodziców. Kilka minut później pod kamienicą zjawiła się policja, lekarze i agenci ABW. Wszyscy przybyli zbyt późno. Śmierć zbierała należną jej daninę.

Śnieżna zawierucha dalej szalała nad krakowskim centrum, smagając stare kamienice zimnym, gwałtownym wiatrem. Dramatyczna noc chyliła się ku końcowi. Zbliżał się świt. Wkrótce przebudzone miasto miało ujrzeć ogrom tragedii, jaka rozgrywała się podczas jego spokojnego snu.

* * *


20 mil na południowy wschód od Vesper, Morze Bałtyckie

22 styczeń, 4:16

Śnieżyca ustała, przenosząc się na południe, w kierunku lądu. Gęste, sztormowe chmury sunęły po niebie, smagane silnym, północnym wiatrem. Oba policyjne helikoptery leciały powoli na wzburzoną taflą Bałtyku. Wejchert pochylił się do okienka obserwacyjnego. Zza uciekających chmur coraz częściej przebijało się blade światło księżyca. Młody funkcjonariusz uśmiechnął się lekko. Poprawa warunków pogodowych zmniejszała ryzyko katastrofy podczas desantu. Jeszcze najwyżej parę minut i będą na miejscu.


* * *



Atomowy okręt podwodny K-251, Morze Bałtyckie

22 styczeń, 4:16

Kapitan Jewgienij Władyczuk stał na mostku, wpatrzony ponurym wzrokiem w monitory przekazujące obraz z peryskopu. Wyposażona w termowizję luneta umożliwiała obserwację nawet w nocy i to przy złych warunkach. Dlatego stary wilk morski widział jak na dłoni znajdujący się pół kilometra od ich pozycji liniowiec, który od ponad godziny, metr za metrem, znikał pod powierzchnią rozjuszonego morza. Główny pokład razem z lądowiskiem zatonął przed dwiema minutami. Na powierzchni zostały już tylko trzy górne poziomy pasażerskie i dach. To bardzo niepokoiło kapitana. Grupa szturmowa powinna wrócić już dawno. Tymczasem od pół godziny nie było z nimi żadnego kontaktu. Ostatni meldunek donosił o sporych stratach i prosił o przyjęcie na pokład grupy ciężko rannych, w celu udzielenia pomocy medycznej. Jednak żadni ranni nie przybyli. Żadnych wieści, żadnych nowych meldunków, żadnego kontaktu. Kapitan skrzywił się na samą myśl o porażce. Wiedział, że Suworow jest kimś ważnym na wyższych szczeblach wojskowej hierarchii. Jeśli zginął razem z całą jednostką dowództwo będzie musiało znaleźć kozła ofiarnego. Kapitan łodzi podwodnej, która brała bezpośredni udział w akcji, idealnie się do tego nadawał.
- Wąż Koralowy, zgłoście się! – Siedzący obok kapitana młody nawigator nie dawał za wygraną i od pół godziny bezskutecznie próbował połączyć się z zaginionym oddziałem. – Wąż Koralowy, czy mnie słyszycie? Podajcie informacje o stanie sytuacji. Odbiór. Wąż Koralowy, powtarzam, Wąż Koralowy… niech was jasna cholera, chłopaki…


* * *


Górny przedział pasażerski, HSC Vesper, Morze Bałtyckie

22 styczeń, 4:18


Ciepły, letni deszcz kropił pogodnie, orzeźwiająco nawilżając powietrze. Cały las zdawał się oddychać rześkim przypływem świeżości. Keller szedł krętą ścieżką, otoczony przez szumiący monotonnie, brzozowy zagajnik. Czuł radość tego miłego, lipcowego popołudnia. Był w swoim własnym raju. Nagle zdał sobie sprawę, że ktoś z oddali wykrzykuje jego imię.
- Kacper! Kacper!
To pewnie Iwonka, pomyślał. Głos był bowiem dziewczęcy, łagodny i ciepły. Pełen młodzieńczego uczucia.
- Kacper! Obudź się!
Obrócił się mocno zdziwiony, jednak nigdzie nie widział swojej ukochanej. Co gorsza, zaczęły również znikać drzewa, krzewy, cały las. Nawet błękitne pasmo lekko zachmurzonego nieba przykryła matowa ciemność. Chłopak chciał krzyknąć, ale poczuł, że nie jest w stanie wykonać najmniejszego gestu. Nie mógł się ruszyć, ani przemówić. Niewidzialne więzy krępowały ręce i nogi. Opuściły go wszystkie siły. W przerażeniu zaczął spadać w wirującą ciemność.
- Kacper! Żyjesz!?

Keller powoli otworzył oczy. W osi jego wzroku znalazł się korytarz, trochę dalej ogarnięta pożarem wystawowa galeria, całkowicie zrujnowana niedawnym wybuchem. Krople deszczu okazały się wodą ze zraszaczy, które właśnie skończyły natrysk. Uszkodzoną przez awarię zasilania instalację przeciwpożarową uruchomił zapewne potężny wybuch, który uśmiercił dżinna razem z Goebbelsem. Obecnie wszystko dookoła skrywał półmrok. W samej galerii gdzieniegdzie dopalały się jeszcze spore, pojedyncze ogniska, których woda nie zdołała do końca zdusić. Kacper zamrugał nieprzytomnie i obrócił głowę ku górze. W niewyraźnym świetle dostrzegł zarysy znajomej twarzy. Długie, czarne włosy były mokre i rozrzucone w nieładzie, a twarz jeszcze bledsza, niż ją zapamiętał, widać było na niej oznaki zmęczenia i strachu. Mimo wszystko usta uśmiechały się do niego życzliwie, a w ciemnych oczach błyskały radośnie iskierki nadziei.
- Kacper, słyszysz mnie?
Aneta. To było niemożliwe, zbyt nierealne, aby mogło być prawdziwe. Do końca tkwił w przekonaniu, że dziewczyna zginęła podczas krwawego terroru lub od kuli któregoś z komandosów, jednak żyła. Była tu i klęcząc przy nim, wołała jego imię. Z troską i radością w swoim dźwięcznym, dziewczęcym głosie. Jak zwykle oszałamiająco piękna. Wiedział, że choćby pokutował tysiąc lat, nie odkupi wszystkich swoich grzechów i potworności, jakich się dopuścił. Czym więc zasłużył na takie szczęście? Tylko oni dwoje uratowani z potwornej katastrofy, której oprócz nich nie przeżył nikt. Tylko oni uniknęli okropnej śmierci w mękach i strachu. Dlaczego akurat on, zgorzkniały szaleniec i morderca, miał przeżyć całą tę masakrę? Jeżeli istniała na tym świecie jakakolwiek boska sprawiedliwość, on powinien pójść do piekła jako jeden z pierwszych, jeśli nie na samym czele pochodu potępionych dusz. Dostał jednak szansę. Przez moment przeszył go dreszcz. Pomyślał, że dziewczyna to tylko zwodniczy miraż, przebranie dżinna, który wykorzystuje jego słabości, by wyssać resztki życia i nadziei. Niepewnie uniósł rękę i pogłaskał Anetę po policzku. Nie czuł odrzucającego chłodu, ale przyjemne ciepło. Bijącą od niej radość i szczęście. Gdyby był bardziej doświadczony w tych sprawach, poczułby także kwitnącą miłość.
- Umarłem, jestem w raju i rozmawiam z aniołem – zażartował słabym głosem. Aneta roześmiała się, a po policzkach spłynęły jej łzy. Nie wiedziała jak dziękować Bogu za otrzymany właśnie dar.
- Kacper, nie wiesz jak się cieszę… to było straszne, te wszystkie strzały, wybuchy… to coś czające się w ciemności… - Przypomniała sobie nagle o tajemniczym upiorze i zaczęła nerwowo się rozglądać. – Kacper, musimy uciekać… on tam jest, zły i bardzo zimny… on…
Przerwał jej, unosząc nieco dłoń.
- Spokojnie – kiwnął głową. - Zabiliśmy go.
- Na pewno?
- Tak.
- Kacper – wyszeptała z ulgą i objęła palcami dłoń, nadal pocierającą jej policzek.
- Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

Po dłuższej chwili Keller był na tyle przytomny, aby wstać. Wilczurówna pomogła mu, obserwując z troską, czy da radę poruszać się o własnych siłach. Wyglądał straszliwie. Blady i wycieńczony, z trudem oddychał i ciągle mrugał nieprzytomnie, na dodatek kołnierz i rękawy munduru pokryte były rdzawymi plamami zakrzepłej krwi. Ogromnie cieszyła się, że żyje i jest tu razem z nią. Wiedziała, że większe szczęście nie mogło jej spotkać. Odnalazła swojego dzielnego rycerza, który miał pomóc jej uciec z tego potwornego statku. Poczuła nierealność tej chwili, zupełnie jakby była w jakimś fantastycznym śnie. Zapomniała, że sny mają przykrą tendencję szybkiego zmieniania się w koszmary.

Przez moment Kacper zachwiał się na nogach i stracił równowagę. W ostatniej chwili zdążył podeprzeć się ściany i dzięki temu nie wylądował z powrotem twarzą na podłodze. Aneta odruchowo złapała go w ramiona i przytrzymała, chroniąc przed upadkiem. Ich twarze znalazły się zaledwie kilka centymetrów od siebie. Popatrzyli sobie prosto w oczy. Oboje mieli podobny, ciemnobrunatny kolor tęczówek i głębokie, mocno zarysowane źrenice.

Chwila trwała krótko, ale Kellerowi wydawała się całą wiecznością. Właśnie wtedy przemógł się w sobie, pochylił nieco bardziej i pocałował dziewczynę w usta. Spodziewał się oporu, odepchnięcia, nawet ciosu w twarz, choć wprawdzie nigdy mu się to nie zdarzyło, jednak nic takiego nie nastąpiło. Ku jego własnemu zdziwieniu Aneta przytuliła się do niego jeszcze mocniej, tak, że teraz ona opierała się na nim, odwzajemniając pocałunek. Oboje nie mieli zbytniej wprawy w całowaniu, jednak nadrabiali to zwielokrotnionym przez nadzwyczajne okoliczności uczuciem, namiętnością i temperamentem. Ona, córka znanego milionera, dobrze wychowana dziewczyna świeżo po szkole średniej, ostatnią wielką miłość przeżyła przed kilkoma laty i był to krótki flirt na obozie wakacyjnym. Od zawsze marzyła o wielkiej miłości, zamknięta w zaciszu czterech ścian, pod czujnym okiem rodziców ciągle zaganiających ją do nauki. On, zamknięty w sobie typ samotnika, nie stronił wprawdzie od kobiet i zabawy, ale bał się angażować w jakiekolwiek poważne związki. Od czasu zawiedzionej, licealnej miłości nie mógł już zaufać żadnej kobiecie, a każda, która choć trochę się do niego zbliżyła, prędzej czy później umierała niczym uschnięty kwiat. Teraz wszystko było inne. Kacper przytulił głowę Anety do ramienia, pogładził ją po włosach, zamknął oczy i zaczął się zastanawiać, czy to właśnie ta dziewczyna, na którą czeka się całe życie. Jak potoczą się ich dalsze losy? Czy teraz będzie inaczej? Postanowił, że zrezygnuje z wykonania operacji i przestępczego życia. Miał dość pieniędzy, żeby zabrać Anetę gdzieś do ciepłych krajów, kupić sobie tam domek i szczęśliwie przeżyć resztę swoich dni. Postanowił dokończyć jednak pewną część swojego planu, ta najważniejszą, o którą dbał od ponad pięciu lat.

Gdzieś z góry rozległ się głuchy łomot, przypominający odgłos zawalającego się piętra. Kacper szybko się opamiętał. Błyskawicznym ruchem doskoczył pod ścianę, gdzie leżała pozostawiona wcześniej walizka z bombą. Podniósł z ziemi karabin, przewiesił przez ramię, następnie złapał w prawą dłoń uchwyt walizki i ruszył z kierunku wejścia do galerii, ciągnąc Anetę za rękę.

Wnętrze wystawy było totalnie zrujnowane. Wybuch zniszczył większość eksponatów. Tylko nieliczne zbroje i gabloty oparły się fali uderzeniowej, nadal dumnie prezentując militarne osiągnięcia techniczne minionych epok. Niegdyś żółte ściany i kolumny, teraz były niemal w całości czarne od sadzy. Dookoła walały się stosy resztek gablot, pancerzy, mundurów, zrzuconych ze ścian obrazów oraz eksponatów, którymi były w większości pojedyncze miecze, włócznie i topory. Wszędzie leżały nadpalone trupy radzieckich komandosów. W powietrzu roznosił się wyraźny swąd zwęglonego ludzkiego mięsa. Kacper rozpoznał ten zapach od razu, nigdy go bowiem specjalnie nie lubił. Skrzywił się i rozejrzał dokładniej. Po demonie nie było ani śladu, nawet zwłok. Najwyraźniej spalił się całkowicie. Tym lepiej, pomyślał chłopak. W kilku miejscach płonął jeszcze ogień, który oparł się instalacji przeciwpożarowej, oświetlając wnętrze pobojowiska krwawym blaskiem. Woda ze zraszaczy zaległa na podłodze, tworząc sięgający za kostki, płytki ściek. Płomienie jaskrawo odbijały się od falującej łagodnie tafli. Kacper i Aneta weszli do pomieszczenia, a plusk ich kroków zagłuszył cmentarną ciszę, jaka jeszcze przed chwilą tu panowała. Dziewczyna rozejrzała się uważnie dookoła i dopiero po dłuższej obserwacji zorientowała się, że część z poszatkowanych na kawałki manekinów, to w rzeczywistości szczątki ciał prawdziwych ludzi. Odruchowo mocniej ścisnęła Kacpra za rękę. Była przerażona ogromem śmierci, jaki panował na Vesper.
- Chodźmy stąd. Boję się… - wyszeptała do ucha chłopaka, który stał wpatrzony w przeciwległą ścianę. Eksplozja zdarła do końca resztki płótna przedstawiającego mniejszą kopię arcydzieła Matejki, odsłaniając całkiem wbudowane w ścianę wrota do sejfu. Zastanawiał się czy nie wskoczyć do środka i nie wyciągnąć stamtąd garści brylantów. Gdy statek znajdzie się na dnie, nikt nie zauważy braku paru kamieni. A jemu się przydadzą. Aneta zauważyła te rozterki i uniosła wzrok w kierunku jego profilu.
- Chcesz zabrać trochę diamentów? – zapytała podejrzliwie.
- Nie – skrzywił się teatralnie. – Ja już znalazłem swój skarb – dodał, obracając się i wymownie patrząc jej w oczy. Zarumieniła się i na powrót opuściła głowę, uśmiechając się szeroko. Kacper pocałował ją w policzek.
- Masz rację. Chodźmy stąd.

Oboje ruszyli szybkim krokiem w kierunku wyjścia na klatkę schodową. Mieli do pokonania najwyżej dziesięć metrów, gdy Kacper niespodziewanie zatrzymał się. Aneta wyraźnie poczuła, że drgnął, najpewniej czymś zaniepokojony. W jednym momencie całe jego ciało oblał zimny pot. Strach odebrał oddech, przez co od razu zakręciło mu się w głowie. Wyprostował się jak struna, powstrzymując ostatkiem rozsądku swoje obronne instynkty. Wiedział, że nie ma szans, tamten będzie szybszy. Jest blisko i na sto procent zdążył już wycelować. Byli w pułapce. Usłyszał bowiem dobiegający zza pleców krótki, urywany szczęk stali. Rozpoznał ten odgłos od razu, słyszał go wcześniej setki razy. Dźwięk ładowanej broni. Powoli odwrócił się i ze zdziwienia otworzył usta. Nie mógł uwierzyć. Kilka kroków przed nim stał Goebbels. Albo raczej to, co z niego zostało. Gdy Aneta zobaczyła ich wroga, zamarła z przerażenia i jęknęła głośno. W najgorszym koszmarze nie widziała podobnie przerażającego obrazu.
Solidna tarcza i pancerna kamizelka uratowały Goebbelsowi życie, pochłaniając większą część eksplozji, nie mogły jednak całkowicie uchronić go od jej skutków, zwłaszcza olbrzymiej temperatury. Przyczyniło się to do powstania poważnych, nieodwracalnych ran. Znaczna część łysej głowy dawnego sierżanta kawalerii powietrznej była bardzo dotkliwie poparzona. Wielki płat skóry na prawej stronie czaszki od potylicy po samą twarz, połowa czoła, prawy policzek i ucho były jedną, krwawą spalenizną. W miejscu oka znajdował się wybrzuszony, chropowaty strup. Tak samo wyglądała jego prawa ręka. Mocne oparzenie ciągnęło się od barku, przez biceps, do przedramienia. Również palce i nadgarstki gangstera były obdarte ze skóry i mocno przypieczone. Nadpalony mundur został cały w strzępach. Fakt, że Dekert nie spłonął całkowicie, zawdzięczał zraszaczom, które w porę stłumiły ogień, a tylko dzięki mocnej dawce narkotyków, jakie zażył przed misją, nie czuł bólu i zachowywał się względnie normalnie. Inaczej nie miałby w płucach dość sił, aby wykrzyczeć cierpienie. Stanął w szerokim rozkroku, na wysokości biodra trzymając odbezpieczony karabin AK-74. Z jego jedynego ocalałego oka biło czyste szaleństwo i niepohamowana chęć zemsty. Kacper odruchowo przesunął się w bok, chowając za sobą roztrzęsioną ze strachu dziewczynę. Goebbels widząc to uśmiechnął się złośliwie, a jego oszpecona twarz wykrzywiła się w makabrycznym grymasie. Po wszystkich miesiącach żmudnego polowania trzymał największego wroga w szachu.
- A więc tym razem sprawa rozegra się bezpośrednio między nami dwoma i to na moich warunkach? – wychrypiał gangster osłabionym, lecz stanowczym głosem. – Maszeruj albo giń, Keller!
W tym momencie Kacper poczuł, jak zstępuje na samo dno piekieł, ścigany przez wszystkie swoje grzechy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 22.07.2011 08:50 · Czytań: 3645 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Komentarze
Azazella dnia 23.07.2011 09:47
Mam mieszane uczucie co do tego odcinka. Jest sporo interesujących momentów, zwłaszcza na początku, ale potem robi się mniej ciekawie, a potem znowu atmosfera się zagęszcza. Trochę nierówno napisany tekst, ale ciągle jest strawniejszy niż poprzednie części;). Jestem ciekawa co stanie się z Kacprem, no i ten Goebbels... Co dla nas szykujesz?;)
Pozdrawiam
MaximumRide dnia 23.07.2011 11:20
,,Bardziej cennego i nieporównywalnie bardziej śmiercionośnego,,

kropki zabrakło

,,Mimo wszystko brnął naprzód, zdeterminowany i dzielnie znoszący ból,,

a nie lepiej: dzielnie znosząc ból
taka sugestia tylko

,,noża kreśląc w powietrzu małe kółku.,,

raczej: małe kółka

,,Na co czekasz!?,,

?!

,,- Słucham!? ,,

?!

,,- Kacper! Żyjesz!?,,

?!

No no. Wydawać by się mogło, że potwór pokonany, ale teraz ludzie dokończą za niego.
Całkiem ciekawie, klimat jest. Taki złowieszczy.
Przeczytałam z zainteresowaniem. Chociaż może jest troszkę nierówno, ale to nic. Nawet dobrze wpływa na klimat. Jest to napięcie. Ciekawie i dobrze opisujesz zachowania bohaterów i wydarzenia. Jak dla mnie jest w porządku, choć temat troszkę ciężki. Bo ciągle leje się krew i w ogóle. Ale czyta sie dobrze.
Pozdrawiam
Wasinka dnia 23.07.2011 12:02
Czyta się Ciebie przyjemnie – mam tu na myśli język, bo treść trudno uznać za przyjemną w tym znaczeniu słowa (choć nie przeczę - jest interesująco) ;) Masz duży zasób słownictwa, a sposób konstruowania zdań bardzo obrazowy. Płynie się. Wiem, że już o tym pisałam, ale bardzo cieszy mnie, ze przy takim gatunku, gdzie większość idzie na skróty, używając płaskich i banalnych sformułowań, Ty starasz się wykorzystać wszelkie możliwości. Dopracowujesz i nie idziesz na łatwiznę.
Co do treści… Nie znużyłam się w tym fragmencie. Napisane tak dobrze, że wciągnęło. Jest ciekawie. Fakt, ze np. motyw miłosny dość schematyczny, ale w sumie nie przeszkadza.
Potrafisz stworzyć klimat i ukazać emocje bohaterów.

Sugestie z grubsza:

schodzili na dół – skoro schodzili, to wiadomo, że w dół

przed siebie, mijając rozrzucone po sali zwłoki rosyjskich komandosów. Obaj mimowolnie przypomnieli sobie niedawną – wpada na siebie siebie/sobie

Odwrócił się i spojrzał w zmęczoną twarz Kacpra. – „spojrzał” to tak, jakby celowo, a tu jest to wynik odwrócenie, więc może „ujrzał”, „zobaczył” (itp.)

Skarbiec jest przecież tutaj! – (d)odał, obracając głowę

Bardziej cennego i nieporównywalnie bardziej śmiercionośnego(.)

- Kacper! – (w) krótkofalówce zatrzeszczał niewyraźny głos Dekerta.

jakie mają południowoamerykańskie legwany. Z tym, że tamte jaszczurki nie mają olbrzymich – troszkę wpada w ucho mają/nie mają

niczym zanurzone w wodzie włosy długie, czarne włosy. – za dużo włosów

niczym zanurzone w wodzie włosy długie, czarne włosy. / Niczym odbicie sił piekielnych obecnych – powt. Niczym

zdążył zareagować, ale nie odniósł żadnego odczuwalnego rezultatu – nie odnosi się rezultatu…

Strzelił w kierunku potwora krótką serię – może: Strzelił krótką serią / Wystrzelił krótką serię

celując w podstawę tarczę. – podstawę tarczy/w tarczę

Impet uderzenie był wystarczająco silny – uderzenia

sparaliżowała na dłuższy moment. Dżinn wykorzystał nawet ten krótki moment – powt. Moment

Sekundę później potężna łapa była już wzniesiona do kolejnego, zdecydowanie mocniejszego ciosu. Marcin oprzytomniał w ułamku sekundy, - Sekundę/sekundy

Nauczył się tego jeszcze w wojsku, później wykorzystywał to(,) by unieszkodliwiać konkurentów, tego/to

kreśląc w powietrzu małe kółku – kółka

postanowił odwrócić tą nieuwagę na swoją korzyść – tę

Nim zorientował się dokładnie w skali swojego błędu, było już za późno. Dżinn odwrócił się w kierunku korytarza i ryknął przeraźliwie, jednak było już zbyt późno. – powt. było już za późno (da się zauważyć, mimo że jest pewna odległość)

Słucham!? – warknął prokurator do słuchawki, gdy tylko znalazła się przy jego uchu. / - Jak to? – warknął prokurator przez zaciśnięte zęby. – nietajnie brzmi powtórzenie „warknął prokurator”, mimo że w oddaleniu (zbyt małym)

Niewidzialne więzy krępowały jego ręce i nogi. – wyrzuciłabym „jego” (wszak wiadomo, o czyje kończyny chodzi), tym bardziej że w następnym zdaniu masz „go” i wpadają na siebie

Długie, czarne włosy były mokre i rozrzucone w nieładzie, twarz była – były/była

To było niemożliwe, zbyt nierealne, aby mogło być prawdziwe. Do końca był przekonany – było/być/był

miał przeżyć całą tą masakrę? – tę

on powinien pójść do piekła jako jeden z pierwszych, jeśli (nie) na samym czele pochodu potępionych dusz.

który wykorzystuje jego słabości, by wyssać z niego resztki życia i nadziei – jego/ niego; wyrzuciłabym „z niego”

wyszeptała z ulgą i objęła palcami jego dłoń, nadal pocierającą jej policzek. – jego/jej

Po dłuższej chwili Keller miał na tyle siły, aby wstać. Wilczurówna pomogła mu, obserwując z troską, czy da radę poruszać się o własnych siłach – siły/siłach

rękawy mundury pokryte były – munduru

Mimo wszystko cieszyła się, że żyje – niefortunne wydaje się tu sformułowanie „mimo wszystko”, mimo tego, że był poraniony, miał potargany mundur itp.? Zresztą, przecież wiadomo, że się cieszyła – mimo wszystko świadczy o ty, że znała powód, by mogła się nie cieszyć.

który miał pomóc jej uciec z tego potwornego statku. Poczuła nierealność tej chwili, - tego/tej

Zapomniała, że sny mają przykra tendencję szybkiego zmieniania się w koszmary. – przykrą

głęboko w oczy. Oboje mieli podobny, ciemnobrunatny kolor tęczówek i głębokie – głęboko/głębokie

ciągle zaganiających ja do nauki. – ją

szczęśliwie przeżyć resztę swoich dni. Postanowił dokończyć jednak pewną część swojego planu, ta najważniejszą, o którą dbał od ponad pięciu lat. – swoich/swojego; literówka ta – tę

Kacper rozpoznał go od razu, nigdy go bowiem specjalnie nie lubił – go/go

Aneta zauważyła jego rozterki i uniosła wzrok w kierunku jego profilu. – jego/jego (ogólnie unieść twarz w stronę profilu nie brzmi najfajniej)

Pomyślała, że zauroczenie jest bardzo przyjemnym uczuciem. – zastanawiam się, czy na pewno potrzebne jest to zdanie… Ja bym wyrzuciła…

Usłyszał bowiem dobiegający zza pleców krótki, urywany szczęk stali. Rozpoznał ten odgłos od razu, słyszał go bowiem wcześniej setki razy – Usłyszał bowiem/słyszał go bowiem

To był dźwięk ładowanej broni. – to zdanie wydaje się niepotrzebne; wiemy, że to ten dźwięk, a to jest zbyteczne dopowiedzenie i brzmi niezbyt… Albo można ewentualnie zostawić tylko „Dźwięk ładowanej broni” (ogólnie jestem za wyrzuceniem jednak całości)

Również palce i nadgarstki gangstera były obdarte ze skóry i mocno przypieczone. Jego nadpalony mundur był cały w strzępach – były/był; wyrzuciłabym „Jego”, bo wiadomo, o kim mowa

W jego jedynym ocalałym oku biło czyste szaleństwo – lepiej chyba brzmi Z jego… oka biło

Po wszystkich miesiącach żmudnego polowania trzymał swojego największego wroga w szachu. – wyrzuciłabym „swojego”

W tym momencie Kacper poczuł, jak osobiście zstępuje na samo dno piekieł, - „osobiście” to mi tu jakoś wyskakuje…

Czasem jakiś przecinek trzeba wstawić lub wyrzucić, ale tymczasem nie wypisywałam… Zresztą, przypuszczam, że sam wychwycisz.


Pozdrowienia słoneczne.
julass dnia 23.07.2011 15:08
z całą pewnością nie można ci odmówić wyobraźni tylko że miejscami posuwa się ona w dziwnych kierunkach... jak kreowanie nowych określeń (np. "W osi jego wzroku";) czy też "ciekawe" pomysły rozwinięcia akcji (wszelkie karabiny nie dały rady dżinowi ale może uda się go pokonać nożem?)... miejscami też to co piszesz trochę nie trzyma się kupy, np:
Cytat:
Groza przeorała mu wnętrzności i sparaliżowała na dłuższy moment. Dżinn wykorzystał nawet ten krótki moment.
pomijając komizm zaznaczonego wyrażenia, opisujesz ten sam moment najpierw jako dłuższy potem jako krótszy...
o wszelkich literówkach już nie trzeba wspominać...
tak więc jeszcze trochę pracy nad tekstem cię czeka...
Ramirez666 dnia 25.07.2011 00:13
Poprawiłem ( sporo tego było, aż sam byłem w szoku o.O ), w każdym razie dziękuję za pomoc i cenne uwagi ;)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty