Vesper - cz.24 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.24
A A A
Dekert splunął ze złością, po czym szturchnął lufą karabinu, dając do zrozumienia, że oboje zakładnicy mają się cofnąć i powoli podnieść ręce do góry.
- Bez numerów, Keller – prychnął bandyta widząc nagły błysk w oczach młodego przestępcy. – Odłóż broń i walizkę!
Kacper pochylił się, bez sprzeciwu kładąc kałasznikowa i SADM na podłodze. Następnie wyprostował się powoli i stanął nieruchomo w oczekiwaniu na dalsze instrukcje. Chwilowo nie zamierzał atakować ani prowokować gangstera, wolał poczekać, aż zdobędzie do tego bardziej sprzyjające warunki. Wiedział jednak jak płonne są te nadzieje. Znajdował się w fatalnym położeniu. Jego pole manewru było ograniczone do skrajnego minimum i nic nie wskazywało, by miało się to zmienić.
- Oboje dwa kroki w tył i ręce na widoku!
Polecenie zostało błyskawicznie wykonane. Kacper wiedział, że tylko głupiec negocjuje z lufą automatu wycelowaną w brzuch z odległości paru metrów. Zwłaszcza, jeśli automat znajduje się w rękach psychopatycznego mordercy naćpanego solidną dawką amfetaminy. Nie wspominając o tym, że morderca znał go bardzo dobrze i od dłuższego czasu był na niego cholernie wściekły. Chłopak nie wiedział jeszcze, jak Dekert przyjął fakt, że spowodowany przez niego wybuch pozbawił go połowy twarzy. Póki co nie chciał o tym myśleć.
Zapadła chwila głuchego milczenia, przerywana tylko sykiem ognia, który co jakiś czas stykał się z wodą, wzniecając gęste kłęby pary, oraz chrapliwym oddechem Dekerta. Oparzenia coraz bardziej dawały mu się we znaki, w szczególności doskwierała mu utrata oka, przez którą znacznie pogorszyła się jego zdolność widzenia i ocena odległości. Dlatego co jakiś czas zawieszał tyradę i mrużył powiekę, skupiając się na zwalczaniu narastającego bólu. W międzyczasie Keller zanotował z obawą, że poziom wody cały czas się podnosi. Najwyraźniej kolejne piętro właśnie zaczynało znikać pod powierzchnią morza. Czas kończył się nieubłaganie, a on nie miał żadnego konkretnego pomysłu jak wydostać się ze statku w jednym kawałku. Za sobą czuł przytuloną do pleców Anetę. W tej chwili był jej jedynym oparciem i ostatnią nadzieją na przeżycie. Do końca wierzyła, że nie pozwoli jej zginąć. No cóż, pomyślał gorzko, możesz się na mnie mocno zawieść, dziewczyno. Nie wiedział jak przewrotne miały okazać się wkrótce jego słowa.

Goebbels ocknął się z transu, z sykiem wypuścił powietrze z ust i próbując pokonać fizyczne cierpienie, dumnie wyprostował głowę. Obaj zabójcy popatrzyli na siebie uważnym, badawczym wzrokiem. Keller stał przygarbiony z grobową miną, niczym skazaniec przed plutonem egzekucyjnym, spozierając w złowieszczy otwór lufy kałasznikowa. Dekert milczał jeszcze przez krótką chwilę, po czym wykrzywił zmasakrowaną twarz w imitacji rozczarowania.
- Szczerze myślałem, że będziesz mnie błagał o litość – wychrypiał.
- Pozwól odejść dziewczynie.
Chowająca się za plecami Kellera Aneta drgnęła i szarpnęła go za ramię.
- Nie zostawię cię! – sprzeciwiła się.
- Niech idzie. - Goebbels kiwnął głowę, zachęcająco machając lufą w kierunku drzwi. - Zależy mi tylko na tobie.
- Słyszałaś go. – mruknął Kacper. - Możesz odejść.
- Chcę zostać z tobą.
- Aneta…
- Na dobre i na złe, Kacper!
- Idź już!
- Ale…
- Nie martw się o niego – wtrącił zdawkowo Goebbels - poradzi sobie. To świetnie wyszkolony zabójca. Niejeden raz wychodził z gorszych sytuacji.
Dziewczyna popatrzyła na niego w zdumieniu, po czym skierowała pytające spojrzenie w kierunku Kacpra. Ten milczał jednak, zaciskając z wściekłości pięści i mocno zgrzytając zębami. Jego oczy zapłonęły nieposkromioną furią. Mimo, ze cały czas czuł na sobie wzrok dziewczyny, nie odwrócił się do niej ani na moment, nadal przewiercając spojrzeniem swojego dawnego kompana, który oglądał jego wzburzenie z szelmowskim uśmiechem. Gdyby wzrok mógł zabijać, krakowski gangster z pewnością padłby trupem, zanim zdołałby dokończyć ostatnie zdanie. Teraz zignorował jednak gniewny wyraz twarzy Kellera i zwrócił się uprzejmym głosem do Anety:
- Na co tak patrzysz? Twój chłopak to zawodowy morderca, tak jak ja! Boski piękniś Keller, najlepszy z najlepszych, gwiazda krakowskiej organizacji.
- To prawda? – zapytała dziewczyna, nadal kurczowo ściskając rękaw jego munduru.
- Nie słuchaj go! On kłamie – mruknął Keller marszcząc brwi.
- Nie wypieraj się tego, co płynie w twoich żyłach! – krzyknął Goebbels, rozradowany faktem, że wygrywa na całej linii. – Lepiej opowiedz skąd masz tą bliznę nad okiem.
- Wypadek.
- Czyżby? Nie wydaje mi się.

Kacper przypomniał sobie w myślach tamten zimny, październikowy wieczór sprzed kilku laty, kiedy na zlecenie zarządu razem z Goebbelsem udał się do dłużników, przez których zostali niespodziewanie napadnięci. Sytuacja była opanowana, gdy nagle jeden z nich wyciągnął nóż i rzucił się na niego, próbując go zabić. Tylko spryt i znajomość technik samoobrony ocaliły Kellerowi życie. Skończyło się na draśnięciu, ale chłopak zdawał sobie sprawę, że centymetr dalej i straciłby oko, a może nawet życie.

- Kłamiesz! – zripostował chłopak, który czuł, że mimo wszechobecnego gorąca, jego ciało oblewa zimny pot.
- Tak? W takim razie otwórz walizkę! Jest w niej urządzenie atomowe, zdolne zniszczyć całą dzielnicę dużego miasta. Po co ci ta zabawka?
- To nieistotne.
- Więc to prawda? – zapytała Aneta łamiącym się głosem.
- Powiedziałem idź już! – warknął wściekle Keller odwracając się w jej stronę. Właśnie wtedy przez ułamek sekundy ujrzała prawdziwe oblicze chłopaka, którego nie dostrzegała wcześniej, kiedy byli jeszcze w maszynowni. Wtedy był ciepły, serdeczny, kulturalny, błyszczał wdziękiem i odwagą. Był ideałem bohatera, który mógł ocalić ją i zabrać jak najdalej od tego przerażającego miejsca. Teraz zobaczyła coś zupełnie innego. Twarde spojrzenie, ostre rysy twarzy, nozdrza rozszerzone jak u drapieżnika, ton głosu nie znoszący sprzeciwu. Wrażenie potęgował żołnierski mundur i oporządzenie. Emanujące morderczą nonszalancją i profesjonalizmem pewne, zdecydowane ruchy. Teraz, gdy wiedziała, czego szukać, zobaczyła jasny, spójny obraz. Zobaczyła zabójcę. Groźnego i okrutnego, nie wahającego się przed niczym. Popatrzyła jeszcze raz na Goebbelsa. Tamten zrozumiał jej spojrzenie bez pudła, bo tylko skinął przyzwalająco głową. Dziewczyna wycofała się jeszcze kilka kroków, po czym odwróciła się i ruszyła pędem w kierunku drzwi. Pobiegła do wyjścia, nawet się nie odwracając. Kacper z żalem i troską odprowadził ją wzrokiem, aż zniknęła za załomem ściany. Przez krótką chwilę słychać było jeszcze plusk jej kroków w zalewanym korytarzu. Dwaj dawni przyjaciele wreszcie pozostali sami. Dwa kipiące wulkany gniewu i żądzy mordu.

- Ty skurwysynu! – ryknął Kacper, gdy tylko się odwrócił.
- Teraz jesteśmy kwita – Goebbels uśmiechnął się podle.
- Zabije cię!
- Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać. – Ostentacyjnie potrząsnął karabinem. – Ja mam w ręku wszystkie asy tego rozdania.
- Ty jeden ze wszystkich ludzi najlepiej wiesz, że nawet piekło mnie nie zatrzyma!
Gangster roześmiał się.
- W takim razie jest nas dwóch. – Nagle jego zmasakrowana twarz spoważniała. – Po co ci była ta bomba? Nie jest przydatna pod kątem profilu naszego działania. Przecież nie do Operacji: Gilotyna? Wykonanie tego planu miałoby wręcz katastrofalne skutki.
- Tylko jego najważniejszej części. - Kacper uśmiechnął się samymi kącikami ust.
- Ty psychopato! – zdziwił się Dekert. – Naprawdę chciałeś to zrobić!? Wiesz jakie skutki przyniosłaby detonacja takiego ładunku? Totalny chaos, paraliż polityczny i zapaść gospodarczą. Nie wygrzebalibyśmy się po tym przez sto lat. Likwidacja naszego rządu…
- Nie naszego – przerwał mu Keller, kręcąc przecząco głową. – Ruskiego.
Ocalała brew Dekerta wygięła się w łuk ze zdziwienia.
- Nie chcę już uciekać i żyć jak przestępca – zaczął wyjaśniać Kacper. - Proszę cię, puść mnie i Anetę. Zerwę z tym wszystkim, zabiorę ją ze sobą gdzieś na koniec świata i nigdy więcej o mnie nie usłyszysz. Obiecuję ci to. Zanim jednak wyjadę, chcę zrobić to, o czym obaj zawsze marzyliśmy. Wykonać najważniejszą część planu. Tą decydującą, na której chyba najbardziej nam zależało. Wtedy nie mieliśmy do tego środków, ale teraz, gdy bomba jest w moich rękach, wszystko można załatwić jednym, drobnym ruchem palca. Wyobraź sobie stolicę największego wroga Polski obróconą w gruzy. Całe miasto zamienione w nuklearne pustkowie na wiele tysięcy lat. Gorejące zgliszcza pełne zmasakrowanych, ludzkich zwłok. Dziejowy odwet za wszystkie okrucieństwa tego barbarzyńskiego narodu. Niech świat zobaczy jak ginie w płomieniach mit niezwyciężonego imperium. Niech zobaczą jak Moskwa pada na kolana, powalona jej własną bronią!
- Eksplozja bomby o sile pół kilotony w centrum Moskwy zabiłaby ponad milion niewinnych osób. – Dekert był przerażony ogromem zniszczeń, jaki właśnie sobie wyobraził.
- Ofiary wojny – Keller wzruszył ramionami. – Zawsze się zdarzają.
- Kurwa, nie zrobisz tego! – wzburzył się Dekert. – Plan nie zakładał tylu ofiar! Co ci ludzie ci zrobili?
- Nie pamiętasz już co oni nam, kurwa, zrobili?! – głos Kacpra przybrał rozmiary wściekłego, zwierzęcego ryku. - Rozbiory, zsyłki, ludobójstwa, prześladowania? Nie pamiętasz już?! Napaść w 1939 roku? Grabieże i zniszczenia? A zbrodnia katyńska? Tam zamordowano ponad dwadzieścia tysięcy naszych obywateli i oficerów, a nikt nie poniósł za to kary! Bestialsko ich rozstrzelano i zakopano w lesie, bez porządnego, wojskowego pochówku. A co zrobili później, po wyzwoleniu Polski? Współpracujące z nimi oddziały AK zostały rozbrojone, a oficerowie i członkowie ruchu oporu rozstrzelani! Byli żołnierze armii na uchodźstwie i Armii Krajowej nawet wiele lat po wojnie byli ścigani przez komunistyczne służby bezpieczeństwa. Nikt im nigdy nie podziękował za to, co zrobili podczas wojny! Zachód sprzedał nas Stalinowi i skazał na kolejną okupację. Żaden z polskich wojskowych nie brał nawet udziału w londyńskiej paradzie zwycięstwa. Oni o nas zapomnieli, a my dalej walczyliśmy z kolejnym okupantem. Po zajęciu naszych ziem przez Armię Czerwoną wiele zbrojnych ugrupowań podjęło dalszą walkę o niepodległość, mimo, że groziła za to kara śmierci. W 1946 roku walczyło w szeregach podziemia jeszcze kilkanaście tysięcy młodych ludzi. Kto dziś o nich pamięta? Kto pamięta jak ruscy czekali, aż Powstanie Warszawskie wykrwawi się do końca? Jak ci się wydaje, ilu porządnych ludzi zginęło podczas brutalnych przesłuchań UB, krwawych tortur i egzekucji? Ile ludzkich istnień unicestwili? Ilu rodzinom bohaterów zniszczyli życie, szykanując je i prześladując?! Spójrz na ponad czterdzieści lat krwawego terroru, który do końca zrujnował ducha narodu. Winni tych wszystkich zbrodni nigdy nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności. Sytuacja jest nie do przyjęcia. Byłeś żołnierzem, Dekert. Nie możesz zapomnieć. Tobie nie wolno! – zakończył dobitnie.

Gangster patrzył chwilę na Kacpra w niekrytym zdumieniu.
- Właśnie dlatego nigdy nie poszedłem z tobą na współpracę – mruknął po chwili Goebbels. – Ty jesteś uzależniony od zabijania. Tobie się wydaje, że robisz to dla kraju. Nieprawda – pokręcił głową, nieco ściszając głos i podchodząc kilka kroków do przodu – ty to robisz dla własnej, chorej satysfakcji z mordowania innych. Zaczynasz całkowicie tracić nad tym kontrolę!
Keller popatrzył na niego zawzięcie i wyszczerzył zgrzytające zęby. Dekert zrobił jeszcze dwa kroki i zatrzymał się trzy metry przed chłopakiem, wciąż trzymając go na muszce.
- Wiesz, że to, co mówię, jest prawdą! – syknął Kacper.
- A jaką znasz prawdę o sobie?! Wiesz co ja odkryłem podczas mojego pobytu na statku? Ty niczym się nie różnisz od stwora, który tu grasował. Dla ciebie tak naprawdę nie ma znaczenia kogo zabijasz. Żadne interesy, zasady, poglądy polityczne czy wyznanie. Zabijasz, bo sprawia ci to przyjemność. Zabijasz, bo tylko strach ofiar i lęk przed czającą się w ciemności śmiercią, może cię dowartościować. Tylko wtedy czujesz się potrzebny. Twoje szaleństwo jest jedyna ucieczką od przykrych wspomnień i słabości, które ciągle zżerają cię od środka, prawda? Mówisz, że Rosjanie zabijali ludzi. A ilu ludzi przez ciebie zginęło? Ilu zginie, jeśli zdetonujesz bombę? – Marcin zrobił krótką pauzę, żeby zbadać reakcje swojego kompana. – Przypomnij sobie, jaka potworność została dziś uwolniona na tym przeklętym statku. Kto czaił się w mroku korytarzy Vesper, wyczekując swojej kolejnej ofiary? Kogo widzieli brutalnie mordowani ludzie w swoich rozszerzonych strachem źrenicach? – Oko gangstera zwęziło się jeszcze bardziej, wbite w pobladłą twarz dawnego kumpla. – Ciebie!
Kacper zacisnął zęby. Statek zaczął się delikatnie przechylać. Ściany zatrzęsły się. Z sufitu posypał się kurz. Dekert rozejrzał się dookoła. Wiedział, że kończy im się czas.
- To nie nas trzeba było powstrzymać przed wejściem na pokład, ale właśnie ciebie! W każdym razie teraz to już nieważne, bo obaj nie mamy ani sił, ani realnej szansy na wydostanie się z tej pływającej trumny. Dlatego proponuję ostatecznie wyrównać stare porachunki. Zachowajmy przy tym odrobinę godności. – Mówiąc to przełożył karabin do lewej ręki i rzucił go na podłogę. Kałasznikow upadł z pluskiem i zniknął pod spienioną powierzchnią wody. Dekert uśmiechnął się złowieszczo widząc zdziwienie na twarzy Kacpra, po czym ściągnął okrywającą tors pancerną kamizelkę. Następnie rozpiął bluzę ochronnego kombinezonu, odsłaniając nagi, lśniący od potu, tors. Kacper z uznaniem otaksował wzrokiem atletyczną budowę swojego niegdysiejszego przyjaciela, wyrobioną przez lata intensywnych treningów w wojsku, potem w więzieniu, później starannie utrzymywaną regularnymi wizytami na siłowni. Był niemal dwa razy szerszy od niego. Keller przyjrzał mu się uważniej. Całe przedramiona bandyty były pokryte ciemnymi, gęsto przeplatanymi tatuażami, przedstawiającymi głównie motywy więzienne. Węże, płomienie, trupie czaszki, otoczone mieszaniną rozmaitych wzorów, tworzyły chaotyczną, ale w miarę spójną, całość. Budziły respekt i wyraźnie ostrzegały każdego, że z ich właścicielem lepiej nie zadzierać. Jednak największe wrażenie robił wytatuowany na obu piersiach hitlerowski orzeł, trzymający w szponach okrągłe godło ze swastyką, wizerunek znany z wielu filmów wojennych. Była to stara pamiątka, jeszcze z czasów, gdy Dekert należał jeszcze do więziennej, nazistowskiej bojówki. Kacper zauważył, że cały bok pod prawą pachą gangstera jest umazany krwią. Nie wiedział, że Dekert solidnie oberwał odłamkiem granatu podczas szturmu w restauracji.
Tymczasem bandyta ostentacyjnie rozciągnął barczyste łapy, napinając swoje muskuły, po czym schylił się do leżącej nieopodal zbroi. Z pomiędzy lśniących płyt pancerza wyciągnął długi, obosieczny miecz rycerski, po czym kilkukrotnie zamachał z gracją, oceniając wyważenie broni. Krople wody spłynęły po mokrym ostrzu i pchnięte siłą rozmachu wpadły do ognia, w akompaniamencie syku błyskawicznie wyparowując. Kacper zrozumiał wyzwanie. Zmęczonymi palcami sięgnął do pasa i odpiął klamry oporządzenia. Oliwkowa, kevlarowa kamizelka razem z wszystkimi ładownicami wylądowała na podłodze. Po krótkiej chwili chłopak został tylko w czarnym podkoszulku i spodniach moro. Gdy był już gotowy, rozejrzał się w poszukiwaniu broni. Nieopodal jego nóg leżało rozbite daisho, japoński stojak na broń białą. Kacper podszedł w tamto miejsce i podniósł jeden z nich, długą, samurajską katanę. Z pietyzmem wyjął miecz z ozdobnej pochwy. Wypolerowane do połysku ostrze zalśniło złotem w blasku szalejącego ognia.

Chłopak uśmiechnął się zawadiacko. W duszy słyszał mroczną symfonię grozy, graną przez wszystkie demony świata, której wtórował cały piekielny chór potępionych dusz. Jego krwawa, prywatna wojna miała się zakończyć właśnie tu i teraz, w śmiertelnym pojedynku z najgroźniejszym przeciwnikiem jakiego miał w całej swojej przestępczej karierze. Plecy Kellera przeszedł chłodny dreszcz emocji. Powaga sytuacji sprawiła, że perspektywa walki na śmierć i życie stała się dla niego niezwykle ekscytująca. Klimatu nadawały odbijające się w falującej delikatnie wodzie, wysokie snopy płomieni, które z sykiem lizały coraz większą powierzchnię ścian. Oświetlały zdemolowaną galerię krwawym, nierównym blaskiem. Coraz gęstsze stawały się również kłęby dymu i pary, które zaczynały przesłaniać otoczenie rzadką białawą mgiełką. Goebbels ze spokojem jeszcze raz zamachał mieczem, ważył go przez chwile w ręce, po czym odwrócił się w stronę swojego adwersarza. Keller przetarł mokre włosy i uniósł lekko ostrze katany. Był przygotowany do walki. Tymczasem nazista pochylił się tylko i zaczął go okrążać. Kacper poszedł w jego ślady i zrobił to samo. Zapadła głucha cisza, przerywana tylko pluskiem powolnych kroków i trzaskiem gorejącego ognia. Krok za krokiem, metr za metr i sekunda za sekundą, dwaj dawni towarzysze broni z bandyckiego półświatka, zbliżali się ku swojemu przeznaczeniu. Ostatnia bitwa na pokładzie Vesper miała rozpocząć się już za moment.

- Walczyłeś dzielnie – powiedział Dekert, a krwawa plama na jego twarzy drgnęła w niewyraźnym grymasie – nawet lepiej niż się spodziewałem.
- Obaj zginiemy, na pewno to rozumiesz.
- Zginiemy obaj, ale zwycięży tylko jeden! – odciął Goebbels.
- Więc do dzieła. Zakończmy to tak, jak rozpoczęliśmy. – Kacper przystanął, ścisnął mocniej rękojeść miecza, napiął mięśnie ramion i wycelował wzrokiem w twarz przeciwnika. – Razem!
- Maszeruj albo zdychaj – syknął jadowicie Dekert, ułamek sekundy przed tym jak ruszył do ataku. Obaj nie byli wyćwiczonymi szermierzami, co paradoksalnie zwiększało ich szansę na ominięcie obrony przeciwnika. W sali rozległ się donośny szczęk stali. Ostrza starły się ze sobą, krzesząc iskry. Oddechy i puls obu zabójców przyspieszyły, podobnie jak ich reakcje i praca zmysłów. Uderzali szeroko, zamaszyście, używając do ciosów całych przedramion. Gwałtownie nacierali, po czym błyskawicznie odskakiwali, by chwilę później ponowić atak. Szybkimi ruchami nóg wzniecali dookoła całe fontanny wody. Goebbels miał sporą przewagę nad Kellerem. Był nieco wyższy od niego i zdecydowanie cięższy. Walcząc, stał twardo na szeroko rozstawionych nogach, więc przewrócenie go albo obejście było praktycznie niemożliwe. Spora budowa ciała miała też słabe punkty. Muskularny gangster szybciej się męczył. Pocił się i dyszał, z trudem łapiąc oddech po kolejnych seriach uderzeń i bloków. W pewnym momencie podjął desperacki zamiar ryzykownego zakończenia pojedynku, nacierając znowu, tym razem szybciej i jeszcze mocniej niż poprzednio. Ciął od góry i z pewnością rozłupałby Kellerowi czaszkę, gdyby tamten w porę się nie usunął. Widząc, że tak silnego natarcia nie zatrzyma żadna zasłona, chłopak szybko uskoczył i przetoczył się przez ramię po podłodze. Marcin rzucił się za nim, ale nie miał okazji ponowienie ciosu, gdyż z sufitu odpadł wielki, kryształowy żyrandol i runął dokładnie obok nich, niemal roztrzaskując się na plecach Kacpra. Dopiero wtedy obaj bandyci zrozumieli, że temperatura i wstrząsy coraz bardziej osłabiają konstrukcję pokładu. Mimo to postanowili kontynuować walkę. To była sprawa honoru i choćby mieli walczyć w trakcie szalejącego sztormu na dryfującym kawałku podłogi, będą się bili do ostatniej kropli krwi.

Keller, znacznie bardziej zwinny niż jego rywal, próbował kilka razy uderzyć szybkim, zdecydowanym sztychem, jednak Dekert odparował każde z uderzeń. W ramach kontry Goebbels, gdy już zaczerpnął tchu, postanowił przejść do natarcia i zamachnął się potężnie, tym razem próbując od lewej. Kacper bezbłędnie przechwycił jego paradę, wyczuł częstotliwość i kąt uderzeń, po czym spróbował ryzykownego zagrania. Gdy jego wróg ponownie wznosił klingę do następnego ciosu, młody zabójca szybkim susem znalazł się krok przed nim i wykonał szeroki młyniec od dołu. Ostrze ze świstem poleciało ku górze, celując w krocze i podbrzusze Dekerta. Tamten w ostatniej chwili zdołał opuścić swój miecz i zasłonić się przed ciosem. Katana rąbnęła z olbrzymią siłą w brzeszczot gangstera i ze zgrzytem ześlizgnęła się po jego stalowej krzywiźnie. Kacper nie poddawał się. Wykorzystał fakt, że jego ostrze jest wzniesione do góry, okręcił się w płynnym piruecie i wyprowadził mocny cios pod spory kątem w dół. Bandyta w ostatniej sekundzie zdążył zasłonić ramię prowizorycznym blokiem. Klinga katany odbiła się od miecza, impet uderzenia przyjęły dłonie obu walczących. Kacper kontynuował natarcie, z wściekłą furią atakując celnym, poziomym młyńcem z pół obrotu, które Dekert ponownie zdołał jednak obronić.

Szalejący wokół pożar nie ułatwiał Kacprowi koncentracji na technikach walki przeciwnika, który walczył wyśmienicie jak na człowieka pozbawionego oka, i wirującym ostrzu miecza, które zgrzytało co jakiś czas w zetknięciu z jego bronią. W pewnym momencie obaj wrogowie zwarli się ciasno, ich twarze znalazły się nie więcej niż dwadzieścia centymetrów od siebie. Czuli na skórze swoje oddechy i duszący odór potu. Siłowali się, pokonując granice własnej wytrzymałości. Keller zacisnął żeby i naparł z całych sił, jednak jego przeciwnik ani drgnął. Impas przeciągał się. W pewnym momencie Goebbels wyprostował atletyczne ramiona, odpychając Kellera kilka metrów do tyłu. Kacper nie zdołał złapać równowagi, dodatkowo zahaczył nogą o leżącą na podłodze część któregoś z manekinów, w efekcie czego runął plecami w wodę. Dekert zaśmiał się złośliwie, korzystając z chwili wytchnienia.

- Wstawaj! – krzyknął szyderczo. – Wstawaj i walcz! Jesteś bohaterem… a bohaterowie nie umierają!
Kacper wstał i starł krew cieknącą z warg. Najwyraźniej przygryzł ją podczas upadku. On również wykorzystał przerwę w walce, by ponownie zebrać siły. Ponowił atak. Uderzył z furią, skacząc od góry i przenosząc punkt ciężkości niebezpiecznie wysoko. Dekert był bystry, przewidział ten ruch, dzięki czemu z łatwością go odbił i przeszedł do ofensywy, zadając całą serię pchnięć i łukowatych uderzeń. Fechtunek trwał może piętnaście sekund, gdy statek zaczął nagle przechylać się na jedną ze stron. Zalegające na podłodze masy wody zaczęły spływać pod jedną ze ścian, podcinając nogi obu mężczyznom. Obaj poślizgnęli się na mokrych panelach i runęli w dół, szorując plecami po pokładzie. Kacper poczuł się, jakby spadał z jakiegoś wodospadu. W gęstej pianie stracił z oczu Goebbelsa. Chwilę później zjechał pod przeciwległą ścianę i znalazł się całkiem pod wodą. Ogarnął go przyjemny chłód, osłaniający go od panującego w komnacie ognistego żaru, nie trwało to jednak na tyle długo, aby mógł się z tego nadmiernie cieszyć. Chwilę później statek wyrównał poziom i woda opadła na powrót, rozlewając się po całości pomieszczenia. W twarz Kacpra znów uderzył gorący obłok pary. Podniósł się osłabiony i przewlekł parę metrów na czworakach. Nie miał już w sobie żadnych rezerw witalnych. Na dodatek rana postrzałowa piekła straszliwie, zupełnie, jakby ktoś oblał jego ramię kwasem. Zaczął ciężko sapać, gdy dostrzegł kątem oka jakiś ruch. Obrócił głowę i dojrzał, jak zza sterty gratów nieopodal powstaje Goebbels. Najwyraźniej zgubił gdzieś swój miecz, gdyż teraz trzymał w rękach dwuręczny, nordycki topór, ciężką broń bojową wikingów. Gdy zobaczył leżącego Kacpra, na jego twarzy zagościł wredny uśmieszek. Był przekonany, że do zwycięstwa brakuje już tylko krótkiego, decydującego ataku. Zrobił krok naprzód. Wtedy Keller ostatkiem sił oparł się na katanie i z wielkim trudem powstał, cały ociekający wodą.

- Dlaczego ty, kurwa, nie chcesz po prostu umrzeć? – prychnął niezadowolony Dekert, wznosząc topór do góry. – Dlaczego, Keller?!
- Bo zło… - wysapał chłopak, próbując utrzymać się na nogach – zło… nie umiera nigdy.
Mężczyźni stali parę kroków od siebie. W pewnym momencie znów zaczęli krążyć, pochyleni i czujni, utrzymując między sobą stały dystans. Pierwszy ruszył Dekert. Zamachnął się kilka razy potężnym toporem, który był jednak na tyle ciężki, by znacznie spowolnić jego ruchy. Ułatwiło to Kacprowi odskakiwanie i robienie uników. Chłopak nie miał wyjścia, musiał uciekać przed ciosami. Szermiercze zasłony nie miały sensu, gdyż ciężka głownia skandynawskiej broni roztrzaskałaby ostrze katany na kawałki. W pewnym momencie był on bliski śmierci, gdyż Marcin rzucił się do przodu, gwałtownie wyrzucając broń przed siebie. Niemal odrąbała Kacprowi rękę, dosłownie ocierając się o jego łokieć. Przez sekundę młody zabójca poczuł na skórze kojący chłód stali. Chłopak na szczęście zdążył uskoczyć, a topór spadł na leżącą poniżej zbroję konkwistadora, dosłownie roztrzaskując manekina na pół. Ciężkie ostrze ugrzęzło między panelami pokładu. Unieruchomiony przez moment Dekert posłał za uciekającym Kacprem nienawistne spojrzenie. Mocnym szarpnięciem wyrwał wbite w podłogę ostrze, uniósł broń i stanął wyzywająco, w oczekiwaniu na kolejny ruch przeciwnika. Wolał przez chwilę się bronić. Był zbyt zmęczony na dalsze wymachiwanie tak ciężkim orężem. Kacper przejechał językiem po krwawiącej wardze. Cztery metry odległości. Dwie sekundy potrzebne na zamarkowanie ciosu i kolejne dwie na przeprowadzenie właściwego ataku. Celem jest brzuch i dolne partie korpusu przeciwnika. Ryzykowne, ale jak najbardziej wykonalne. Jeśli się jednak pomyli, źle wykalkuluje odległość albo kąt uderzenia, wystarczy, że… Do diabła z tym, pomyślał i ruszył do ataku.

Zdradziło go delikatne zmrużenie oczu na ułamek sekundy przed wyprowadzeniem ciosu, jednak wiedział, że ma przewagę nawet mimo tego. Rzucił się na Marcina niczym polujący tygrys, z ostrzem wzniesionym wysoko nad głową. Dekert popatrzył jak światło pożaru odbija się złociście od hartowanej klingi. Właśnie w tym popełnił błąd. Skupił się na broni, zamiast na ruchach ręki, która nią włada. Gdy on patrzył w górę, Kacper kopnął z całej siły w podłogę, posyłając w stronę Dekerta całą fontannę wody. W jednym momencie twarz gangstera chlusnął cały strumień kropel, dezorientując go, ale, co gorsza, pozbawiając również na chwilę wzroku. Powieka automatycznie zamknęła zalane wodą oko. Marcin odskoczył krok do tyłu i zdołał ją na sekundę podnieść. Podczas tej krótkiej migawki zdążył zobaczyć jak Keller skacze ku niemu w blasku pożaru. Wziął więc potężny zamach i ciął od prawej, utrzymując mordercze ostrze na wysokości głowy dorosłego mężczyzny. Uderzenie z pewnością byłoby śmiertelne w każdym innym wypadku, ale sprytny chłopak właśnie liczył na taki rozwój wypadków. Widząc nadlatujący topór pochylił się, płynnie pod nim przechodząc, okręcił wokół własnej osi i ciął mocno w odsłonięty brzuch wroga. Japońska klinga zagłębiła się w ciele Goebbelsa niespodziewanie gładko. Gdy Kacper poczuł pierwszy opór, natychmiast przyciągnął ostrze do siebie, przez co werżnęło się ono jeszcze głębiej, siejąc spustoszenie w organizmie gangstera. Chłopak od razu odskoczył po wykonaniu manewru i zasłonił się klasycznym blokiem, jednak było to już zupełnie nie potrzebne. Gdy się odwrócił zobaczył, jak Dekert upada na kolana. Drewniana rękojeść wysunęła się z jego dłoni, z pluskiem upadając na podłogę. Bandyta kaszlnął ochryple, a na jego ustach pojawiła się lepka, czerwona piana. Jego oko łypało dookoła w niezrozumieniu. Najwyraźniej nie był jeszcze w pełni świadomy tego, co się wydarzyło. Blokujące system nerwowy działanie stymulatora i narkotyków miało swoje granice. Powoli zaczął odczuwać piekący i uporczywy ból.

Kacper obszedł go wolnym krokiem, napawając się jego katastrofalną porażką i stanął tuż przed nim. Na ustach miał tryumfalny uśmiech, na jaki może pozwolić sobie tylko zwycięzca. Zmęczenie zniknęło. Czuł tylko olbrzymią satysfakcję i euforię walki. Moc wypełniała go niczym rozżarzona wulkaniczna lawa. Chwilę przyglądał się konającemu wrogowi okiem sceptyka, po czym pochylił się ku niemu i wycedził przez zaciśnięte:
- Zawsze byłem lepszy.
Goebbels nie zareagował. Zakasłał tylko, a po jego brodzie spłynęła strużka krwi. Krwotok wewnętrzny pogłębiał się i zastraszająco szybko rozchodził na inne partie ciała.
- Chcesz wiedzieć jak naprawdę umierała? – zapytał Kacper już całkiem głośno i dopiero te słowa wywołały gniew na twarzy Marcina, ostatni akord jego hardego, bandyckiego charakteru. – Powoli, bardzo powoli – dokończył beznamiętnie chłopak.
Dekert zmrużył oko, a jego brew zadrgała wyraźnie.
- Wpadliśmy do magazynu całym oddziałem – kontynuował Keller z bezczelnym uśmiechem na zmęczonej twarzy. – Mieliśmy dobre rozpoznanie i informacje o ochronie. Dlatego zanim wkroczyliśmy, wrzuciliśmy do środka kilka granatów. Twoi ludzie mieli pecha, bo trzymali tam kanistry z benzyną. Szedłem w pierwszym rzucie, więc wszystko dokładnie widziałem. To było prawdziwe piekło. Twoi kumple płonęli, biegając dookoła i błagając o jak najszybszą śmierć. Tych, którzy nie spalili się żywcem, postawiliśmy pod ścianą i rozstrzelaliśmy. Wszystko zajęło nam zaledwie parę sekund. Kiedy chłopcy zajęli się podkładaniem ładunków, ja wpadłem na zaplecze, odwiedzić twoją śliczną dziewczynę. Błagała o litość na kolanach, upokarzając się przede mną jak tchórz. Potem jęczała jak dziwka, kiedy ją zerżnąłem i przystawiłem spluwę do głowy. Ten strach w jej oczach… O tak, przyjacielu… Potwornie bała się umierać.
- Ty skurwysynu – wycharczał Goebbels.
- Nie zabiłem jej – głos chłopaka nabrał jadowitej pasji. – Miałem od razu odstrzelić jej łeb, ale pomyślałem, że to jednak będzie trochę za mało. Dlatego strzeliłem jej w kolano. Jak sam doskonale wiesz, takie postrzały bywają dosyć bolesne. Ale to był tylko przedsmak tego, co ją dopiero czekało…
Dekert nadal milczał, próbując przezwyciężyć olbrzymi ból, a Kacper z rozkoszą napawał się jego cierpieniem.
- Nie mogła chodzić, bo kula uszkodziła stawy i każdy ruch nogi powodował, że mdlała z bólu, ale pewnie mimo tego próbowała wyczołgać się z płonącego budynku. – Przerwał, a oku Dekerta pojawiła się łza żalu i bezsilności. – Pełzła do wyjścia jak insekt, ślizgając się w kałuży własnej krwi i gówna. Niestety, magazyn zawalił się, zanim straż pożarna dotarła na miejsce. Detonatory były ustawione na trzy minuty, więc nie miała żadnych szans.
Dekert opuścił głowę. Nic nie mógł już zrobić. Umierał. Pozostawało mu tylko oczekiwanie na śmierć, którą tak wiele razy zadał podczas ostatnich piętnastu lat swojego życia.
- Historię tworzą zwycięzcy – krzyknął donośnie Kacper. Odsunął się parę kroków i rozłożył szeroko ręce, dumnie wypinając pierś. Na tle płomieni wyglądał niczym złowrogi anioł śmierci. – Użyję tej bomby i zetrę Moskwę z powierzchni ziemi. Spuszczę na nią burzę ognia, wyleję na jej ulice rzeki krwi, raz na zawsze wymażę ją z mapy świata! Nic mnie już nie zatrzyma! Będę bohaterem, a ty zgnijesz na dnie, w tym zatopionym wraku.
Były gangster podniósł głowę, dłońmi próbując zatrzymać wylewające się z rany wnętrzności, nabrał powietrza w płuca i wygarnął w kierunku Kacpra, głosem niewiele głośniejszym od szeptu:
- Jesteś psychopatą, któremu się wydaje, że jest bohaterem.
- Historia mnie osądzi – odparł lekceważąco Keller.
- Idź do diabła…
- Kiedyś na pewno. Ale dzisiaj twoja kolej.
- Spotkam się tam z Górskim – wychrypiał konający przestępca, a jego usta wypełniły się krwią.
- Pozdrów go ode mnie.

Oczy Kellera błysnęły. Ujął rękojeść katany w obie dłonie i uniósł miecz wysoko nad prawe ramię. Ostatni raz spojrzał na swa ofiarę. Obraz wypełnił się pulsującą czerwienią, w głowie huczał mu przesycony adrenaliną puls. Wydawał przy tym dźwięk przypominający dudnienie rozpędzonej lokomotywy. Chłopak nabrał powietrza w płuca i zaczął opuszczać ostrze. Goebbels doskonale wiedział co go czeka. Lekko uniósł głowę i przymknął jedyną, ocalałą powiekę. Sekundę później mocna klinga japońskiego miecza runęła w dół z ogromną siłą i prędkością, trafiając w odsłoniętą szyję skazańca, rozrywając za jednym zamachem wszystkie główne arterie, gardło, mięśnie i kręgi szyjne. Krew chlusnęła obfitym strumieniem, rozpryskując się we wszystkich kierunkach. Odcięta głowa Dekerta wystrzeliła do góry na ponad metr, obracając się niczym piłka, po czym upadła z pluskiem w wodę, barwiąc ją szkarłatnym odcieniem. Kacper opuścił ostrze, z którego skapywała ciepła jeszcze posoka. Zdekapitowane ciało Dekerta runęło bez życia tuż przed jego stopami.

Wygrał. Zatryumfował. Wzniósł głowę do góry i zaśmiał się złowieszczo, a śmiech ten odbił się gromkim echem od płonących ścian pomieszczenia, mieszając się z hałasem ognistej pożogi i ostatniego aktu katastrofy statku. Trwający niespełna trzy minuty pojedynek przesądził o jego niezwykłej wytrzymałości, zabójczej perfekcji i nieprzeciętnych umiejętnościach. Wygrał. On, najlepszy z najlepszych. Ten, któremu nic nie mogło stanąć na przeszkodzie. Kacper zdawał się zatracać swoim śmiechu, niczym szaleniec, który właśnie postradał zmysły. Musiał jednak dać upust swojej radości i ogromowi satysfakcji, jaki go ogarnął. Wtedy komnatą ponownie zatrzęsło. Najwyraźniej napór wody w dolnych sektorach poważnie naruszył kondygnację całej konstrukcji. Chłopak odrzucił wreszcie bezużyteczna katanę i z uśmiechem na zmęczonej twarzy skierował swoje kroki w stronę walizki z bombą, którą nagły przechył statku i mocna fala zepchnęły pod jedną z kolumn. Nagle zatrzymał nogę w pół kroku.
- Tylko nie to! – Jedynie tyle zdążył pomyśleć, zanim usłyszał huk wystrzału i świst nadlatującej kuli.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 01.08.2011 08:33 · Czytań: 898 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Komentarze
MaximumRide dnia 01.08.2011 15:53
,,Kto dziś o nich dzisiaj pamięta?,,

wyrzuć dzisiaj

,,Ilu rodzinom bohaterów zniszczyli życie, szykanując je i prześladując!?,,

?!

,,młody zabójca szybkim susem znalazła się,,

znalazł się

,,biegając dookoła i błagając o jak najszybsza śmierć.,,

najszybszą

,,Użyje tej bomby i zetrę ,,

użyję

,,wyleje na jej ulice rzeki krwi,,,

wyleję

,,Obraz wypełnił się pulsująca czerwienią,,

pulsującą

,,Kacper zdawał się zatracać swoim śmiechu,,,

zatracać w swoim

Jak dla mnie nadal przeciętnie.
Cieżki ten tekst.
Ciągle pełno krwi.
Ale klimat jest. Takiej grozy i w ogóle.
Wiem, że te opisy, kiedy jest pojedynek są potrzebne ale mnie trochę znurzyły. Choć są dobre, bo dokładne i można sobie wszystko wyobrazić to trochę za długie jak dla mnie. Ale ja nie przepadam za takimi opisami bitew, więc wiadomo.
Ale za to zakończenie sprawiło, że czuję się zaintrygowana.
Dlatego mimo to, że raczej nie zabardzo moje klimaty to w kolejną część wejdę zainteresowana.

Pozdrawiam
Wasinka dnia 02.08.2011 01:51
Fragment dość brutalny... Obrazowo piszesz, więc wyobraźnia podsuwa okropnostek wiele...
Trochę mnie zdziwiła Aneta, mówiąca "na dobre i złe", jakoś tak, jakby już sobie wiele obiecywali i związek trwał długo... A przez to patetycznie w sumie... Ale może mi coś umknęło.

Takie przypadkowe maluchy:

oboje zakładnicy mają się cofnąć - wyrzuciłabym "oboje"

Lepiej opowiedz(,) skąd masz tą bliznę nad okiem. - tę

ton głosu nie znoszący sprzeciwu. - nieznoszący

nie wahającego się przed niczym - niewahającego

- Ty psychopato! – zdziwił się Dekert. – Naprawdę chciałeś to zrobić!? - przesunęłabym cosik: - Ty psychopato! Naprawdę chciałeś to zrobić?! – zdziwił się Dekert

Tą decydującą, na której chyba najbardziej - tę

Co ci ludzie ci zrobili - nieco nieładnie brzmi to ci/ci

Statek zaczął się delikatnie przechylać. Ściany zatrzęsły się. Z sufitu posypał się kurz. Dekert rozejrzał się dookoła. Wiedział, że kończy im się czas. - za dużo "się" (pięć razy)

poziomym młyńcem z pół obrotu - z półobrotu

W jednym momencie (na) twarz gangstera chlusnął cały strumień kropel


Pozdrowienia księżycowe.
Azazella dnia 02.08.2011 08:37
A teraz jest znacznie lepiej. Tym razem czytałam bez znużenia. Praktycznie jednym tchem. Zobaczymy co będzie się działo w kolejnej części bo zapowiada się dość ciekawie
julass dnia 03.08.2011 02:22
Cytat:
wolał poczekać, aż zdobędzie do tego bardziej sprzyjające warunki.
"zdobędzie warunki... bardzo nieciekawie to brzmi

Cytat:
Chłopak nie wiedział jeszcze, jak Dekert przyjął fakt, że spowodowany przez niego wybuch pozbawił go połowy twarzy.
chłopak mógł bez wątpienia domniemywać że nie było to dość radosne przyjęcie...

Cytat:
w szczególności doskwierała mu utrata oka, przez którą znacznie pogorszyła się jego zdolność widzenia i ocena odległości.
niebywałe...

Cytat:
Zapadła chwila głuchego milczenia (...) Dlatego co jakiś czas zawieszał tyradę
jaką tyradę skoro milczeli?

Cytat:
Czas kończył się nieubłaganie
kolejne niefortunne wyrażenie

Cytat:
Za sobą czuł przytuloną do pleców Anetę.
jeśli była za nim to trudno zeby przytulała się do innej części ciała... chociaż właściwie... ale byłoby to dość nieadekwatne do sytuacji...

tak mi przychodzi do głowy pewna myśl... skoro statek tonie to z pewnością nie robi tego równomiernie tylko przechyla się na jedną z burt lub też zalewany jest od dziobu czy burty... w takim razie jakim cudem oni sobie tak spokojnie bezproblemowo stoją?

Cytat:
Tamten zrozumiał jej spojrzenie bez pudła
:)

patriotyczny wykład historyczny kacpra jest co najmniej nieodpowiedni w danej sytuacji...

Cytat:
Kacper z uznaniem otaksował wzrokiem atletyczną budowę swojego niegdysiejszego przyjaciela
to zachowanie też wydaje się nie na miejscu

walka na miecze? podążasz w coraz bardziej dziwne rejony...

przychodzi do mnie jeszcze jedna myśl, że być może jest to napisana z wielkim rozmachem parodia gatunku... ale to chyba niestety nie jest prawdą...
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty