Tajemnica - Miranda
Proza » Obyczajowe » Tajemnica
A A A
Józia ma już pięćdziesiąt sześć lat. Mimo stosownego wieku wszyscy mówią na nią "panna Józia", tak, jak za młodu.
Nie jest mężatką, bo jakoś nikt nie kwapił się do żeniaczki, chociaż Bozia nie poskąpiła jej urody, która i dzisiaj zapala iskierki w oczach starszych panów. A było ich wielu i jeszcze nie tak dawno zaglądali do jej malutkiego domku.
Przez parę lat mieszkał z nią sympatyczny Jureczek, ale jakoś o ślubie nie myślał, więc jest nadal regularną panną, jak mówi o sobie żartobliwie. Jureczek, starszy pan, bardzo sprawny i zadbany, pomieszkiwał miesiąc, dwa i znikał. Potem po kilku tygodniach powracał, brał się ostro za robotę koło domu. Sprzątał, gotował i mieszkali w zgodzie, jak najczulsza para małżonków. W czasie, gdy nie było Jureczka, byli inni, na dzień, na tydzień. Lecz kiedy pojawiał się on, żaden nie miał do niej dostępu.
Od wiosny do jesieni rzadko znikał, bo to był okres jego zarobków. Skoro świt Jureczek pędził do lasu i za godzinę lub dwie wracał z reklamówkami pełnymi grzybów. A jakie piękne grzyby zbierał, cudeńka. Znał dobrze las i grzybne miejsca. Honorował tylko prawdziwki i koźlarze. Zanosił te okazy do sąsiadów i sprzedawał na pniu. Chętnie kupowali, bo wiadomego pochodzenia, oczyszczone i świeżutkie. Dziesięć złotych za pełną reklamówkę prawdziwków to okazja nie lada. Zbierał też jagody, maliny, ale najwięcej grzybów.
Z zebranymi pieniędzmi Jureczek szedł do pobliskiego sklepu i wracał z pieczywem, kawałkiem kiełbasy, czekoladą i najważniejszym zakupem, dwoma butelkami wina marki Wino, do czekającej już przed domem panny Józi. Bo Józia lubiła wino, oj, lubiła.
- To już taki rodzinny nawyk - mówiła - wszyscy u nas pili. 
Od kilku lat już nie ma rodziców, babki, brata ani siostry. Gdyby nie Jureczek, to pewnie i Józia zapiłaby się na śmierć, tak jak dwa lata temu jej starsza siostra albo brat, który po pijaku powiesił się, a maleńki domek zarósłby brudem. Jureczek był pedantem, dbał o siebie, o dom i Józię. Owszem, kupował wino, lecz tylko tyle, ile uznał za stosowne. Bo on też z nią pił, ale że był człowiekiem charakternym, to normy nie przekraczał i Józi nie pozwalał.
Czasem, gdy Józia zerwała się ze smyczy i poszła po „kolędzie” do trunkowych sąsiadów, wracała nabuzowana jak samowar i już od progu leciały w kierunku Jureczka lokalne wiązanki, znane w tych stronach chyba od zawsze.
Jureczek znosił i takie Józine wybryki. Nigdy nie podniósł na nią głosu, nie mówiąc o ręce. Co to, to nie. Jureczek był dżentelmenem. Nikt nie wiedział, dlaczego jest z Józią, z miłości czy z rozsądku. Różnie mówiono, bo nie wiadomo, skąd pochodził, nie miał własnego kąta, stałej pracy ani żadnych świadczeń socjalnych, a Józia - raz, że kobitka jak się patrzy, z własnym domkiem, stałą rentą i zapomogą z pomocy społecznej, towarzyska, wesoła, a dwa - znana w okolicy, więc, gdy brakowało pieniędzy, to bez problemu dostawali w sklepie "na zeszyt". Niestety dla panny Józi pewnego jesiennego poranka skończyły się dobre czasy i opieka Jureczka. Jak co rano, obudziła się, szturchnęła swojego pana, coby go pogonić do sklepu, a on już spał snem wiecznym. Pogrzeb wyprawiła gmina. Panna Józia nie dotarła na cmentarz, bo za wcześnie zaczęła stypę.
Przez następne miesiące pałętała się po okolicy zapijaczona, zaniedbana, rozmemłana i wiecznie rozwrzeszczana. Sąsiedzi, po naradzie, wystosowali do gminnego ośrodka pomocy prośbę, żeby ją zabrano do domu opieki, bo się zapije, a i oni mieliby wreszcie spokój. Nie zabrano jej, bo komisja nie widziała podstaw. Józia musiała sobie radzić sama. Ale panna Józia nie była tak całkiem sama. Każdego miesiąca, kiedy tylko od jej drzwi odchodził listonosz, jak spod ziemi wyrastali spragnieni adoratorzy.
Wtedy panna Józia tryskała radością. Jej sprośne przyśpiewki długo się niosły po nocy, a sąsiedzi zgrzytali zębami.
Aż tu pewnego dnia w domu Józi ruch i rwetes. Pojawił się młody, dorodny facet, a za parę dni ładna dziewczyna. Podjechała też ekipa remontowa i wszystkie sprzęty wyniesiono przed dom, pod wiatę zbudowaną naprędce. Rozpoczęto remont. Sąsiedzi patrzyli z ciekawością i podziwem, jak znikały rozlatujące się okna, a na ich miejsce wstawiano nowe, uchylne, jak w szybkim tempie wyłożono styropianem elewację i pokryto tynkiem strukturalnym, koloru łososiowego. W ciągu jednego dnia stara cementowa, szara dachówka, zamieniła się w czerwoną blacho dachówkę. Na parapetach ustawiono doniczki z kwitnącymi pelargoniami, okna ozdobiły białe firaneczki, a na szczytowej ścianie zawisła antena satelitarna. Niewielka posesja została ogrodzona drewnianym płotkiem, teren wokół domu wyłożono płytami chodnikowymi, w ogródku porobiono grządki.
Za parę dni panna Józia zaczęła paradować z pieskiem na smyczy, dumna jak paw, przyzwoicie ubrana, z nową fryzurą, nawet gustowną. Rozkwitła niczym wiosenna łąka.
Po miesiącu na drzwiach jej domku przymocowano weselną koronę z jodły i kwiatów. To był szok w okolicy. Sąsiedzi zastanawiali się - któż to bierze ślub?
- Czyżby Józia znalazła kandydata? - pytano.
Okazało się, że ten młody mężczyzna, to syn panny Józi. Pierworodny i jedyny syn, o którym nikt nie wiedział. I to on sposobi się do ślubu.
Józia nareszcie wyjawiła prawdę, skrzętnie skrywaną przez lata. A prawda była smutna i wstydliwa. Ponad trzydzieści lat temu wyjechała za chlebem na wybrzeże. Pracę miała ciężką, bo w akordzie, ale nie narzekała, była zdrowa, silna i zarobki nie najgorsze. Zamieszkała w hotelu, w jednoosobowym pokoju, potem poznała urodziwego marynarza i myślała, że złapała pana Boga za nogi. Miłość kwitła, Józia też, ale kiedy zaszła w ciążę, matros przestał mówić o małżeństwie, a podczas jej pobytu w szpitalu zniknął jak kamfora. Józia zrozpaczona nie miała odwagi wrócić na wieś z bękartem, więc zostawiła synka w szpitalu i nigdy nie dowiadywała się, co z nim, gdzie jest i czy żyje.
Miała tam pracować dłużej, ale straciła robotę, bo ucieczka narzeczonego, oddanie dziecka, podłamały ją i żeby zapomnieć, poszła w tango. Dostała dyscyplinarkę, eksmisję z hotelu robotniczego i zakończyła karierę na wybrzeżu. Cóż miała robić? Ze spuszczoną głową wróciła na wieś. Rodzina przyjęła ją z otwartymi rękami, bo Józia przywiozła trochę grosza i, co najważniejsze, miała już pociąg do kieliszka. Przed wyjazdem była wrogiem alkoholu, a to nie bardzo podobało się ojcu i starszemu bratu. Znalazła dość szybko pracę w Kółku Rolniczym, potem w sklepie i wiodła żywot, jak wiele jej podobnych kobiet. Praca, robota w polu, w soboty zabawa w remizie, popijawa w domu, często z przygodnymi mężczyznami i, tak bez końca.
Ale nikt nie wiedział, że tam, na wybrzeżu, zostawiła synka.
Ona jednak nie zapomniała. Czasem zachodziła do kościoła i długo klęczała przed ołtarzem, a potem kupowała flaszkę i w samotności, gdzieś w polu albo w pobliskim lesie, wypijała do dna. Zapijała wyrzuty sumienia, tak mówiła.
Jednak Józia ma szczęście w życiu, bo porzucony przed laty syn odszukał biologiczną matkę i odmienił jej los. Dlaczego odszukał? Trudno dociec, nikt przecież nie zapyta wprost. Przywiózł narzeczoną, wzięli ślub, wyprawili skromne wesele i zamieszkali w domu Józi. Syn jest świetnym fachowce. Robi z okrąglaków huśtawki ogrodowe i altanki, synowa pracuje w wiejskiej bibliotece, niedawno kupili samochód i zamierzają rozbudować dom.
Teraz panna Józia dopiero odżyła i o dziwo, od dawna nikt nie widział jej pijanej. To ona biega co rano po pieczywo, mleko, a czasem zachodzi do wiejskiego marketu po lepsze zakupy i już nie kupuje „na zeszyt”. Ale nadal wieczorkiem, siedząc na ławeczce przed domem, sączy pomału jedno piwo. Pije z gracją, w szklance, nie z gwinta, jak dawniej.
- Tylko jedno - mówi z żalem, gdy ktoś przystaje - tyle mi dzieci pozwolą. Muszę się ich słuchać.
Zapytana niedawno przez znajomą.
- Panno Józiu, co nowego u pani?
- Same dobre sprawy, będę babcią, już nie mogę się doczekać - pochwaliła się z radością.
- A o zamążpójściu nie myśli Józia?
Krzywiąc się, odpowiedziała.
- Eee... Chłopów miałam pod dostatkiem, jakby się trafił jakiś porządny, to czemu nie, ale na razie chcę trochę spokojnie pożyć i nacieszyć się rodziną.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Miranda · dnia 12.08.2011 08:09 · Czytań: 1260 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 18
Komentarze
mahuss dnia 12.08.2011 13:19
O ile początek podobał mi się MEGA BARDZO, o tyle zakończeniem jestem lekko zawiedziony... trochę takie "protetyczne", w stylu deus ex machina. Ale czytało się bardzo przyjemnie. Pozdrawiam.
zajacanka dnia 12.08.2011 15:52
Lubię Twój styl, Mirando. Tak lekko snujesz opowieści, wciągasz w historie swoich bohaterów. Ta dzisiejsza - ze szczęśliwym zakończeniem, choć początek tego nie zapowiadał. A o iluż podobnych, mniej szczęśliwych, słyszy się wokoło...
Pozdrawiam
Usunięty dnia 12.08.2011 17:13
Dostrzegam tu lekko żartobliwy ton. Jako, że panna Józia wiodła żywot dosyć rozrywkowy, nie należy zanadto ubolewać nad jej losem, nie mierzyć jej szczęścia lub nieszczęścia, co kto woli, własną miarką.
W drugiej połowie zycia próbuje nowego stylu i to jest fascynujące.
Mam wrazenie, że te Twoje historie, Mirando, są w znacznym stopniu prawdziwe.
Pozdrawiam.
Miranda dnia 12.08.2011 18:57
Mahauss, dziękuję za komentarz. Cieszę się, ze podobał Ci chociaż początek. Pozdrawiam;)
Miranda dnia 12.08.2011 19:00
Zajacanko, staram się pokazywać ludzi żyjących tu i teraz, dlatego nad losem jednych się rozczulam, a o innych opowiadam z lekkim przymrużeniem oka. Pozdrawiam serdecznie:)
Miranda dnia 12.08.2011 19:03
Blaszko, pisząc ten komentarz, zerkam przez okno na ten łososiowy domek z czerwonym dachem, a dzisiaj po południu, spotkałam na spacerze pannę Józię z jamniczkiem o dostojnym imieniu " Neron".
Serdeczności zostawiam:)
mahuss dnia 12.08.2011 21:49
Nie no, zaraz tam "chociaż początek". Po prostu jak się dostaje na dzień dobry taką dawkę warsztatu i pomysłu, to żal jak Autorzysko coś schrzani. Moim zdaniem po prostu trochę zabrakło łączności pomiędzy pierwszą a drugą połową. Kilku nitek więcej, żeby zamiast fastrygi łączącej początek z końcem powstał szew. Jak już rzekłem, czytało się bardzo przyjemnie, i miałem tu na myśli całość. Serdecznie pozdrawiam :)
Wasinka dnia 13.08.2011 01:17
Styl dopasowany do treści, od razu naprowadza, jak mamy podejść do „przygód” pani Józi. Lekkość potraktowania tematu, uśmiech w sposobie opowiadania i pewnego rodzaju żartobliwość podpowiadają, że zakończenie będzie dla bohaterki pomyślne. I jest.
Sympatyczne czytanie. Cieszy, że zakończenie jest autentyczne.
Małe potknięcia interpunkcyjne są, ale tymczasem tylko tyle (już Ci nawypisywałam w Darze 9…) :

Mimo stosownego wieku, wszyscy mówią na nią, panna Józia, tak, jak za młodu. / Nie jest mężatką, bo jakoś nikt nie kwapił się do żeniaczki, mimo niewątpliwej urody – owo „mimo” wpada w ucho

potem poznała urodziwego marynarzem – marynarza

Zapytana niedawno przez znajomą (: )

- A o zamążpójściu nie myśli Józia? - krzywiąc się, odpowiedziała. - Eee... Chłopów miałam – troszkę pokręcony zapis, może coś w tym stylu:
- A o zamążpójściu nie myśli Józia?
Krzywiąc się, odpowiedziała:
- Eee... Chłopów miałam pod dostatkiem


Pozdrowienia księżycowe.
julass dnia 13.08.2011 03:03
się rozbawiłem połową tekstu a potem już było zwyczajnie po twojemu co wcale nie jest źle.. tak sobie myślę że z takiej przypowiastki to by mógł wynikać jakiś morał ale żadnego nie znajduję... ale w niczym mi to nie przeszkadza:)
Adela dnia 13.08.2011 09:47
Lubię takie życiowe historie. Szkoda tylko, że nadal zostają niewiadome: dlaczego syn powrócił? Cieszy to, że człowieczy los może się odwrócić. Przeczytałam z przyjemnością.
Pozdrawiam,
A.
Wasinka dnia 14.08.2011 09:39
Mimo stosownego wieku, wszyscy mówią na nią, panna Józia, tak, jak za młodu. – wyrzuć przecinki i wstaw cudzysłów: Mimo stosownego wieku wszyscy mówią na nią „panna Józia”, tak jak za młodu.

jakoś nikt nie kwapił się do żeniaczki, mimo niewątpliwej urody – bez przecinka

A było ich wielu i jeszcze nie tak dawno, zaglądali do jej malutkiego domku. – tu także

Od wiosny do jesieni, rzadko znikał – przecinek zbędny

Skoro świt, Jureczek pędził do – także tutaj

Dziesięć złotych za pełną reklamówkę prawdziwków, to okazja nie lada. – również

Z zebranymi pieniędzmi, Jureczek szedł do pobliskiego sklepu - przecinek niepotrzebny

i wracał do czekającej już przed domem panny Józi, z pieczywem, - tu bym coś dodała, bo „Józi” winno być na końcu zdania, ale sporo wymieniasz, wiec może dopisać np. „stała”? i wracał do czekającej już przed domem panny Józi, która stała z pieczywem / i wracał do czekającej już przed domem panny Józi. Stała z pieczywem

dwoma butelkami wina, marki "Wino". – przecinek zbędny

Owszem(,) kupował wino(,) lecz tylko tyle, ile uznał za stosowne.

znane w tych stronach, chyba od zawsze. – bez przecinka

Co, to, to nie. – pierwszy przecinek wyrzuć

czy z miłości(,) czy z rozsądku.

Różnie mówiono, bo nie wiadomo(,) skąd pochodził,

a Józia (-) raz, że kobitka(,) jak się patrzy, z własnym domkiem, stałą rentą i zapomogą z pomocy społecznej, towarzyska, wesoła, znana w okolicy, więc, gdy brakowało pieniędzy, to bez problemu dostawali w sklepie "na zeszyt". – troszkę się to zdanie rozleciało, według mnie. Dajesz do zrozumienia, że będziesz „wymieniać na dowód”, pisząc „raz, że…”, ale potem nie ma dwa…

Niestety, dla panny Józi pewnego jesiennego poranka – przecinek do wyrzucenia

Przez następne miesiące, pałętała się po okolicy – tutaj również

Sąsiedzi(,) po naradzie, wystosowali

Nie zabrano jej, bo komisja nie widziała podstaw. Musiała sobie radzić sama. – tu brzmi, jakby to spółdzielnia musiała sobie radzić sama

Jej sprośne przyśpiewki, długo się niosły po nocy – bez przecinka

Aż tu pewnego dnia, w domu Józi ruch i rwetes. - także

W ciągu jednego dnia, stara cementowa – przecinek niepotrzebny

a na szczytowej ścianie, zawisła antena satelitarna. – tutaj również

Za parę dni, panna Józia zaczęła paradować z pieskiem – bez przecinka

dumna, jak paw – przecinek do wyrzucenia

Rozkwitła, niczym wiosenna łąka. – tu też

Po miesiącu, na drzwiach jej domku, przymocowano weselną koronę z jodły i kwiatów. – bez obu przecinków

Ponad trzydzieści lat temu, wyjechała za chlebem na wybrzeże. – bez przecinka

a podczas jej pobytu w szpitalu, zniknął, jak kamfora. – oba przecinki niepotrzebne

Józia(,) zrozpaczona, nie miała odwagi wrócić na wieś z bękartem – albo: Zrozpaczona Józia nie miała odwagi wrócić na wieś z bękartem

Miała tam pracować dłużej, ale straciła robotę, bo ucieczka narzeczonego, oddanie dziecka, podłamało ją – proponuję: Miała tam pracować dłużej, ale straciła robotę, bo ucieczka narzeczonego i oddanie dziecka podłamały ją

Ze spuszczoną głową, wróciła na wieś. – bez przecinka

Rodzina przyjęła ją z otwartymi rękami, bo Józia przywiozła trochę grosza i(,) co najważniejsze, miała

Przed wyjazdem, była wrogiem alkoholu – przecinek zbędny

Praca, robota w polu, w soboty zabawa w remizie, popijawa w domu, często z przygodnymi mężczyznami(,) i tak bez końca.

Teraz panna Józia dopiero odżyła, i o dziwo, - przecinek do przesunięcia (po „i”, a nie przed) : odżyła i, o dziwo,


Reszta w poprzednim komentarzu.
Pozdrowienia słoneczne.
Miranda dnia 14.08.2011 13:53
Adelo, Julassie, Wasinko - dziękuję za komentarze, pozytywny odbiór i uwagi. Julass, morał można samemu wymyślić albo nie.
Wasinko, trochę poprawiłam, ale jeszcze tu powrócę, jak mi się polepszy. Przedobrzyłam z przecinkami. Stara szkoła się mści - (oddechy).
Pozdrawiam niedzielnie:):):).
CelinaDolorose dnia 17.08.2011 12:12 Ocena: Bardzo dobre
I wszyscy żyli długo i szczęśliwie; lub : wszystko dobre, co się dobrze kończy ;)
Dzisiaj trafiłaś idealnie w mój nastrój, Mirando - dziękuję :)

A tak na poważnie- niektórzy, faktycznie, mają w życiu takie szczęście, że nie muszą martwić się o swój los, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto się nimi zaopiekuje, ulituje się, i tak życie im zleci z górki...
Miranda dnia 17.08.2011 12:23
Witaj Celino
Na razie żyją nazwijmy - szczęśliwie, ale to nie koniec.
Miło, ze trafiłam w Twój nastrój.
Pozdrawiam słonecznie
julanda dnia 20.08.2011 09:27
Jesteś Mirando mistrzynią takich akcji, spokojnie na rynku wydawniczym odebrałabyś chleb nie jednej silącej się na karierę pisarsce, ale czy to dziś ma znaczenie, w końcu piszemy z poczuciem wolności, a tamto jest komercją, zakładającą kajdanki z kokardką.
Na początku wkurzył (ten stan tak się nazywa, a ja mam emocje w pełnej gamie ;)) mnie styl, ale później nakładały się osiedlowe sceny, które zapamiętałam, np. ona pijana, rozłożone przy kasię zakupy, jakiś likierek, coś na kaca, słania się na nogach, jest sinozielona i on obok niej, czuły i delikatny, rozumiejący. Już ja takich scen uzbierałam, a to, co opisujesz ma jedynie inną scenerię. Jednak i tamtą sobie wyobrażam, a może i widziałam... I ja nie powiedzieć, że siedzisz w mojej głowie... Myślałam rano o pewnej historii, zastanawiając się, czy można opisać. O pewnym cudnym wiejskim chłopaku, pszenicznowłosym... Dziś, jeśli jeszcze żyje, leży pod sklepem w rodzinnej wsi. A mógł być poetą.
No cóż, może nie do końca realna historia, ale p. Hedwig Courths-Mahler byłaby za i ja również! Pozdrawiam, buziaki!

P.S. Jedno tylko: pijące niewiasty bardzo szybko się kończą, mają taką konstrukcję, jeśli więc Józia dała radę, to obawiam się, że stres w najbliższych miesiącach nasili chorobę. Te bajki żle się kończą. Co do syna szukające matki, wierzę, że szukał.
Miranda dnia 21.08.2011 04:08
Julando, to jest historia najprawdziwsza. Jak na razie Józia jest w porządku. Mieszka blisko mnie, więc spotykamy się codziennie. Syn i synowa są bardzo mili i pomocni, nawet sąsiadom oferują pomoc, jak potrzeba. Nie myślę o rynku wydawniczym. Żeby cokolwiek wydać, trzeba mieć znajomości albo pieniądze. Za darmo nic nie ma.
Cieszę się, że tutaj mam parę osób, które pozytywnie odbierają moje pisanie. Dziękuję i posyłam serdeczności.
Hedwig dnia 30.09.2011 06:45 Ocena: Świetne!
Mirando , ten tekst jest rewelacyjny.!!!!!!!
Oceniam go jako "świetny". Pozdrawiam serdecznie. Codziennie będę teraz czytać jeden Twój tekst.
Miranda dnia 30.09.2011 11:33
Dziękuję bardzo. To jest prawdziwa historia, która toczy się nadal. Pozdrawiam:)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty