"Żeby otworzyć klatkę, w której tkwimy, trzeba czegoś więcej niż klucz" C. Meranges
1
- Nadal będziemy się ranić? Nie byłoby lepiej, gdybym odeszła?
- Możliwe, kochanie, możliwe…
- Nie mów do mnie kochanie! – wykrzyknęła.
Opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach.
- Kawał z ciebie skurwysyna! – wysyczała.
Zaciągnąłem się papierosem i z satysfakcją w głosie potwierdziłem:
- Racja. Kawał.
Podszedłem do niej. Uniosła głowę. W oczach lśniły łzy. Starała się wytrzymać spojrzenie, ale po chwili skierowała wzrok na podłogę.
- No, powiedz, warto się kłócić? – powiedziałem spokojnym głosem. – Przecież niczego nie zmienisz.
Skinęła głową, lecz nie było w tym geście pewności tylko rezygnacja.
- Chodź – powiedziałem wyciągając dłoń w jej stronę. – Odprowadzę cię.
Podniosła się z krzesła. Ująłem ją za łokieć i poprowadziłem do sąsiedniego pokoju.
2
Dawno, dawno temu, miałem żonę. Kochałem ją. Kochałem i nienawidziłem jednocześnie, gdy dowiadywałem się, że zdradziła mnie z kolejnym facetem. Kiedy docierały do mnie takie informacje, zamykałem się w pokoju i wyłem z rozpaczy. Powtarzałem sobie, że muszę od niej odejść, że ten związek nie ma sensu, ale gdy tylko wracała do domu udręka znikała. Była tylko miłość.
Żyłem tak przez pięć lat. W końcu, któregoś dnia, nie wróciła na noc. Najpierw czekałem, później szukałem jej w szpitalach, przez policję, ale nie było żadnych wiadomości. Po kilku miesiącach rozpaczy, picia na umór i tęsknoty, ni stąd ni zowąd, pojawił się Zygfryd.
- Przestań, kurwa, bo nie mogę już tego słuchać! – krzyknął na wstępie.
Oprzytomniałem.
- Idź się ogolić, wykąpać i ubrać jak człowiek, bo na razie przypominasz kupę gówna.
Posłuchałem. Po godzinie wyszedłem z łazienki – czysty i pachnący.
Zygfryd ocenił tę odmianę po swojemu.
- Nareszcie, kurwa, wyglądem przypominasz mężczyznę, chociaż skwaszona mina nadal utwierdza mnie w przekonaniu, że dupa z ciebie, a nie facet.
Stałem ze spuszczoną głową. Próbowałem wywołać uśmiech na twarzy, ale wyszedł tylko jakiś grymas.
- Przestań – roześmiał się Zygfryd. – Uśmiechnięta dupa też nie wygląda najlepiej. Siadaj i nie odzywaj się dopóki nie skończę.
Posłusznie usiadłem, a Zygfryd rozpoczął swój monolog.
3
- Można pani postawić drinka? – zapytałem, gdy do baru przy którym siedziałem zbliżyła się atrakcyjna blondynka.
Spojrzała na mnie.
- Tatuś ma dzisiaj wychodne? – zapytała ironicznie.
- Tatuś wychodzi kiedy zechce – odpowiedziałem twardo i odwróciłem się w stronę baru.
Poczułem jej wzrok na sobie. Musiałem ją zainteresować.
- Niech będzie ten drink – powiedziała siadając obok.
Uśmiechnąłem się i zamówiłem alkohol.
4
- Gdzie jesteśmy? – zapytała.
- U mnie, kochanie – odpowiedziałem ciepło.
Zmrużyła oczy. Jeszcze była pijana, ale już strach zaczynał panować nad jej ciałem.
- Dlaczego? – załkała.
Uśmiechnąłem się. Nadal patrzyła nie rozumiejąc niczego z całej sytuacji. Zygfryd też się uśmiechnął. Zgasiłem światło. Krzyknęła. Jej głos brzmiał rozpaczliwie, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia. Drzwi klatki zatrzasnęły się z hukiem.
5
- Czy pozwolisz mi kiedyś odejść? – zapytała smutno.
- Możesz to zrobić w każdej chwili – odpowiedziałem bez wahania.
Podeszła do kraty i zacisnęła na niej swoje drobne dłonie.
- Jesteś chory – wychrypiała. – Ty i ten twój Zygfryd jesteście jedną wielką chorobą.
Patrzyłem na nią ze spokojem i to wyprowadzało ją z równowagi.
- Zygfryd niedługo odejdzie – skłamałem. – Zostaniemy tylko my dwoje.
Oblizała spieczone wargi. W oczach pojawił się blask.
- Czy wtedy będę mogła odejść? – spytała niepewnym głosem.
- Już mówiłem, że możesz to zrobić w każdej chwili…
- A to, skurwysynu! – krzyknęła uderzając dłonią w kraty.
- Chcesz powiedzieć, że ten kawałek metalu stanowi jakąś przeszkodę? – zapytałem udając zdziwienie.
Opadła na krzesło. Jej ramiona drżały. Z oczu spływały łzy i kapały na podłogę. Po chwili poderwała się na równe nogi.
- Nie zatrzymasz mnie! – zawołała triumfalnie i wybiegła z pokoju.
Siedziałem w klatce i zastanawiałem się czy wróci. Zygfryd odszedł kilka dni temu, bo uznał, że nie jest już potrzebny, ale ja nie byłem jeszcze tego pewien…
Po chwili stanęła na progu pokoju. Była smutna. Spojrzała na mnie, ale nie odzywała się. Z jej twarzy wyczytałem rezygnację, jakby nagle zrozumiała, że nie da się opuścić klatki w taki sposób.
- Czy kiedyś będzie inaczej? – zapytała cicho.
- Mam nadzieję, kochanie, mam nadzieję – odpowiedziałem uśmiechając się ciepło.
Patrzyła na mnie smutnym wzrokiem, ale po raz pierwszy na dnie oczu dostrzegłem coś czego dotąd u niej nie widziałem. Zygfryd mówił, że kiedyś się to pojawi i miał rację – w jej oczach wyczytałem współczucie.
- Podam ci wodę – wyszeptała i ruszyła do kuchni.
- Dziękuję – odpowiedziałem.
Oparłem się plecami o kraty. Przez ciało przebiegł dreszcz. Czułem, że klatka nie stanowi już żadnej przeszkody.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
msh · dnia 21.08.2011 11:51 · Czytań: 3207 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 15
Inne artykuły tego autora: