Inicjacja (z cyklu: Kosmonauci) - Woland
Proza » Długie Opowiadania » Inicjacja (z cyklu: Kosmonauci)
A A A
Zachęcony lekturą Dzienników gwiazdowych Lema, postanowiłem udać się w przestrzeń i samodzielnie zbadać kawałek Wszechświata. Rzeczą jasną było to, że muszę korzystać z tej książki. Liczne braki Ijona Tichego w znajomości prawa międzygwiezdnego dawały wskazówkę czego unikać (a trzeba wam wiedzieć, że Ministerstwo Spraw Zaziemskich z wielką ścisłością tropi nawet najmniejsze wykroczenia). Uzbrojony w wiadomą książkę, nacisnąłem guzik otwarcia trapu. Trawnik zaczął się rozsuwać. Jednocześnie, z jego najgłębszych trzewi, wydobywał się czubek, korpus i w końcu silniki statku, stojącego na betonowej, poradzieckiej platformie (kawał betonu skradziony przez ojca, który również był zafascynowany kosmonautyką i zaprojektował całą naszą siedzibę. Swoją drogą, nie mam bladego pojęcia skąd staruszek wziął na to wszystko pieniądze). Z wielką radością zagłębiłem się w miękki fotel pilota, który pamiętałem jeszcze z przygód dziecięcych i raźno wyruszyłem na badania kosmosu.

Lot przebiegał bez większych problemów. W chmurach, okręt otarł się o coś metalowego (prawdopodobnie samolot albo puszka, wyrzucona przez niefrasobliwego idiotę z tegoż pojazdu). Dalej było już tylko dobrze. Zasnąłem i po około godzinie widziałem przed i za sobą (a także nad i pod) nieskończone połacie Wszechświata. Wielką czarną blachę, poprzekłuwaną igłą i podświetloną latarką.

Obrałem kurs na większą i nieznaną dotychczas ludzkości (niestety, uważam się za odkrywcę tegoż globu, ale ziemscy astronomowie nie mogą go wychwycić żadnym teleskopem, więc nikt nie wierzy, że w ogóle coś odkryłem) planetę, określoną w przewodniku (który tatuńcio ściągnął z Plutona) dużo mówiącą nazwą Ra4197. Nie zastanawiając się długo, pokonałem atmosferę i po niedługim czasie postawiłem stopę na obcej ziemi. Przybyła delegacja z chlebem i solą. Wciąż, na moje nieszczęście, pokutuje duży błąd mylenia każdego ziemianina, który przybył na inną planetę, z Ijonem Tichym, słynnym podróżnikiem gwiazdowym (chyba nikt nie ma wątpliwości, że Lem to tylko pseudonim profesora Tarantogi, przyjaciela i powiernika Tichego?). Delikatnie opowiedziałem o sobie, że ja nie Tichy i przystąpiłem do zwiedzania otoczenia.

Początki zawsze są trudne. Wyszedłem z czegoś, co marnie udaje kosmodrom i udałem się w stronę najbliższego miasta. Nieco przeraził mnie zastany widok. Przy chodniku, zamiast latarni, stało całe mnóstwo większych i mniejszych krzyży, z widocznymi śladami krwi. Również drzwi każdego domu poznaczone były posoką. Same kamienice nie wyglądały zbyt przyjaźnie, stare, obłupane, z powybijanymi szybami i kawałkami poszytych naprędce szmat, zamiast firan i zasłonek. W jednej z uliczek dostrzegłem najciekawszy widok. Stała tam nieduża, przenośna gilotyna. Przez okrągły utwór przechodziła szyja. Nad sprzętem czekał inny człowiek, który trzymał linkę zwalniającą blokadę ostrza. Przestraszyłem się i podbiegłem czym prędzej, pomóc nieszczęsnemu skazańcowi (z dzisiejszej perspektywy wiem, że mieszanie się w sprawy miejscowych jest dużym nietaktem). Odtrąciłem kata.
- Dlaczego mnie bijesz, przecież nie robię niczego złego – warknął mężczyzna. – Daj mi dokończyć to, co zacząłem, a co, głupi, przerwałeś.
Te słowa nieco mnie uraziły. Co prawda rzucałem się na pomoc zupełnie obcemu człowiekowi, ale wciąż wierzyłem, że egzekucje publiczne dawno mamy już za sobą. Zdziwiła mnie mina rzekomego skazańca. Spojrzał mi w oczy z dezaprobatą, wręcz wyrzutem.
- Przepraszam – powiedziałem do egzekutora. – Ale to przyzwyczajenie z mojej planety. Powiedz mi, po co to robisz?
- Jak to, po co? – zdziwił się. – Przecież pomogę temu człowiekowi, uduchowię go, uczynię z niego męczennika za wiarę. Opowiem ci, przybyszu, dwa słowa o naszych obyczajach. Dzisiaj ja zetnę tego człowieka, stanie się on świętym, dostąpi zaszczytu znalezienia się w panteonie sław, jeśli można to tak ujmować. Jutro kto inny zetnie moją głowę. Nasza loża świętych powiększa się jednak w zastraszającym tempie. Prowadzone są zapisy, kto kogo ma ścinać. Ale żebyś nie myślał, że jesteśmy na tyle prymitywni, że jedynym sposobem uduchowienia jest proste cięcie gilotyną. O nie. Można wybrać samospalenie, obdarcie ze skóry, otwarcie brzucha i wsadzenie tam snopa ze słomy, ćwiartowanie z posoleniem i bez posolenia, te dwie ostatnie, zbójeckie, to moje ulubione. Ale starego zetnę. Oczywiście, każda usługa kosztuje. Ale nasza planeta musi z czegoś żyć.
- Tak, wszystko to rozumiem, a jak rozwiązujecie problem gwałtownie kurczącej się liczby ludności?
Sam byłem zaskoczony własnym pytaniem. Nieprzetrawiony pokarm podszedł do gardła, ale byłem twardy.
- To żaden problem. Ścinamy po jednym pokoleniu. Ten człowiek, którego tu widzisz, to mój ojciec. Za parę lat ja nadstawię głowę pod ostrze, którego blokadę zwolni mój syn.
- Jeszcze jedna kwestia – zamierzałem jak najszybciej skończyć tę dyskusję i uciekać stąd jak najdalej. – Po co to robicie?
- Jak to, po co – powtórzył drugi raz kat. – Uduchowię go! Będzie męczennikiem! Tak każą nasze obycza-je! A obyczajom należy wierzyć ślepo! Nie pytać, skąd, po co, jak i dlaczego, to prowadzi do najgorszych herezji! Albo wierzysz i jesteś z nami i albo szybko naucz się pływać i spływaj stąd!
- No co z tym cięciem? – wtrącił się staruszek. – Ileż można czekać!?
Zdecydowanie postawiłem na to drugie – ucieczkę. Po kilku chwilach mieszkańcy planety ujrzeli wznoszący się w górę statek. A właściwie tylko opar, jaki pozostał po silnikach. Nie wiem, jak się skończyła przygoda synalka i ojczulka, ale do dzisiaj wolę nie wiedzieć.

Przez dużą część kosmosu dochodziłem do siebie po tym, co zobaczyłem. Przecież tak nie można. Wierzyć ślepo i nie próbować nawet szukać odpowiedzi na podstawowe pytania. Chociaż, to w sumie logiczne. Przecież ktoś, kto wierzy, musi wierzyć ślepo, bo jego wiara (a już całkiem doktorzy tejże wiary) nie da odpowiedzi na żadne z zasadniczych pytań. Postawi tylko proste odpowiedzi, które, po dłuższej refleksji, prowadzą do punktu wyjścia. Nie, zdecydowanie wiara nie może byś sposobem (udanym) na życie.

Obrałem kurs na kolejną planetę, określaną równie enigmatycznym co poprzednia mianem: Ta8256. Wyglądała znacznie inaczej niż poprzednia. Na ostatniej wszystko było w stanie średniowiecza. Miecze, archaiczne gilotyny, z pewnością też pańszczyzna. Ludzie ci zatrzymali się w jakimkolwiek rozwoju i skupili tylko na uduchowianiu siebie nawzajem, co, na dłuższy dystans, nie pozwalało skupić się na żadnych poważniejszych przedsięwzięciach. Kształcili raczej ducha niż technikę. Tutaj zastałem zupełnie co innego. Nowoczesny kosmodrom, nie wybetonowany archaicznym materiałem, ale czymś specjalnym, pochłaniającym bród, wilgoć i nawet śnieg. Przywitał mnie robot. Wsiadłem w Bardzo Szybki Tramwaj i w niecałą minutę dotarłem do hotelu, który stał na drugim końcu bardzo rozległego miasta. Tam wreszcie zdrzemnąłem się i postanowiłem, że następnego dnia ruszę pozwiedzać.

Oglądałem miasto dużymi oczyma. Takiego poziomu rozwoju technologicznego jeszcze nigdzie nie miałem okazji zobaczyć. Wszystko zautomatyzowane, zrobotyzowane, człowiek okazał się, na dobrą sprawę, zupełnie zbędny. Każdy na ulicy (także roboty) nosił rodzaj uniformu, dlatego wszyscy wyglądali podobnie, nie-którzy nawet identycznie, widać nic nie zakazywało im klonowania samych siebie. To również powoduje pewien dyskomfort. Nie mam pewności kto jest prawdziwy, czy nie zostałem oszukany przez doskonale podszywającego się klona. Zabawnie było minąć dwie kobiety wyglądające identycznie. Przeszedłem obok interesującego, elektronicznego transparentu nad sklepem. Głosił dumnie: Klonowanie wszystkiego. Sklonuj siebie, najdroższe sobie przedmioty, zwierzęta. Dzięki temu nigdy się nie zestarzejesz, nie przeminiesz. Ostatecznie, co mi szkodzi, chętnie poznam coś aż tak odmiennego i tak śmiesznie prostego. Drzwi uchyliły się (rzecz jasna) automatycznie. Nie ma to uroku dotknięcia klamki, dzwonka, radośnie zapowiadającego przybyłego gościa czy skrzypienia zawiasów. Brakuje mi takich warsztatów. Cóż, skutek pójścia do przodu. Ktoś kiedyś powiedział, że nie iść do przodu to cofać się. Ale, według mojej skromnej opinii, za bardzo iść do przodu, to narażać się na bezsensowne złamanie nogi. Wszedłem, rozejrzałem się, podszedłem do lady (chociaż to pozostało takie, jak zawsze) i grzecznie uśmiechnąłem się do dziewczyny, która skutecznie zepsuła swój urok kredką, tuszem i szminką.
- Co pan życzy sklonować? – zaczęła grzecznie. – Nasza oferta jest bardzo szeroka. Od przedmiotów po obiekty żywe. Efekt końcowy przechodzi najśmielsze oczekiwania. Nie można odróżnić starego od nowego.
Ona jest przemiła. A ja tu tylko przejazdem! Zawsze miałem, mam i będę miał pecha do kobiet. Jak już jakąś spotkam, to na innej planecie!
- Przepraszam, ale muszę chwilkę pomyśleć. Pierwszy raz klonuję i nie bardzo jeszcze wiem, co.
Muszę wymyślić najbardziej pokręcony pomysł ze wszystkich dotychczasowych. Cóż klonować? Siebie? Nie, dwóch takich jak ja to niezbyt dobry pomysł. Druga rakieta mi niepotrzebna, pieniądze też nie, ale…
- Już wiem, już się namyśliłem. Proszę mi sklonować… samą siebie!
- Bardzo bym chciała, ale niestety, jest to niemożliwe, wręcz zakazane. Wie pan, nasza konstytucja nie zabrania samego klonowania, nie wolno nam wchodzić w jakiekolwiek związki emocjonalne. A wiem, że raczej nie użyłby mnie pan jako służby domowej. Widzę, jak pan na mnie patrzy. Nie znam miłości, widziałam na filmach instruktażowych.
- Chce pani powiedzieć, że nie wolno wam kochać?
- Dokładnie.
- Więc jak sobie radzicie chociażby z niżem demograficznym?
Miałem dziwne wrażenie, że ta dyskusja wchodzi na fatalne tory, ale to, co się zaczęło, należy skończyć. Czy ja nie staję się natrętnym moralizatorem? Nawet jeśli, to bardzo proszę o wybaczenie, jakiś taki dziwny nawyk, sam nie wiem czym spowodowany.
- Klonujemy się, klonujemy wszystko i wszystkich. Jeśli kto się starzeje, to po prostu zamawia młodszą wersję siebie i żyje dalej. Mamy również pewne wzorniki, coś w rodzaju palety farb, osobowości pozamykane w szklanych słojach. Później mogę to panu pokazać.
- A co ze sprawami podstawowymi, jak Bóg, zasady, emocje, wrażenia? Tego nie da się sklonować, to jest tylko niepowtarzalne i jedyne.
- Nie mam pojęcia o żadnej ze spraw o których pan mówi.
To już mnie troszkę zmroziło. Czyli nie wie nic? Nie chodzi tu nawet o sprawy Boga, ale zasady czy wrażenia? Czy ona, jak i każdy człowiek żyjący na tej planecie, jest na tyle skażony postępem technicznym, że wszystko czerpie z filmów instruktażowych i, o ile jeszcze istnieją, ilustracji?
Gestem wskazała, żeby pójść za nią. Otworzyła drzwi do niewielkiego magazynu. Tam, na półkach, stały poukładane słoiki, w równych rządkach, z etykietami. Sam już nie wiem, co w nich pływało, stało, trzęsło się, bulgotało. Chyba tutejsze gwiazdy kina, muzyki, sportu, ewentualnie polityki. Nie, za dużo tego dobre-go. Pożegnałem się grzecznie i jak najszybciej oddaliłem swoją szanowną osobę do rakiety.

Szczerze? Po odwiedzeniu tych dwóch planet, miałem dość. Wiedziałem już, że ani ślepa wiara, ani nad-mierny rozwój technologiczny nie są w stanie zaspokoić mojej ciekawości. Możliwe, że przyjdzie mi zlecieć cały kosmos, zanim poznam jakiekolwiek odpowiedzi. O ile przyjdzie mi je, oczywiście, poznać. Ręce mi opadły i postanowiłem wracać na Ziemię, po niezbyt owocnych wojażach.
Leżałem wygodnie na łóżku, popijając herbatę, kiedy dało się słyszeć donośnie wybijający alarm. Błyskawicznie zerwałem się z krzesła. Widok, rozciągający się za oknem, był zaiste piorunujący. Czerń mnie nie zdziwiła, raczej brak na jej tle jasnych punktów. I kształt, coś jakby wir. Spojrzałem na ekran monitora, na którym błyskały dwa słowa: czarna dziura. Dalej pamiętam tylko głosy i materializujące się wspomnienia. Potem już tylko pustka.

We włosy wmieszała się spora ilość ziemi. Twarz, umęczona przez zmienne warunki atmosferyczne, wreszcie schła na słońcu. Kompletnie nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Okolica wyglądała na spustoszoną przez liczne kataklizmy, tylko niewzruszone morze było ostatnim świadkiem zagłady. Migające w tle wzgórza zdawały się być oblepione czymś czarnym. Co tu się stało? Jedna rzecz była pewna – jeśli żyję to wciąż jest tlen i wciąż można żyć. Rozejrzałem się. Najbardziej w tym wszystkim zadziwiła mnie obecność rakiety, praktycznie nienaruszonej, może nawet troszeczkę podmalowanej. Jakby dopiero wyjechała z warsztatu. Znów obróciłem głowę, tak, aby widzieć brzeg morza. I co ujrzałem? Zaskoczę moich czytelników, ponieważ nie były to ani ogromne, zmutowane kraby, ani grupa zakonnic, nawet nic groźnego czy zabójczego. Krzesło, na nim staruszek w okularach, bez stereotypowej brody, z ogoloną na łyso głową. Palił papierosa i zdawał się być głęboko poruszony w myślach, ale zobaczył, że przyglądam mu się z pewną dozą zadziwienia. Przemówił pierwszy, mi słowa więzły w gardle.

- Witaj, zacny przybyszu, jakże dawno nikt mnie tu nie odwiedził! Cieszę się przeogromnie z pańskiej wizyty i będę chciał przetrzymać tu pana jak najdłużej, czuję się tu samotny!
- Przepraszam za pytanie, ale dziwi mnie nieco obecność staruszka na, prawdopodobnie, kompletnie wy-marłej planecie. Czy może pan się przedstawić?
- Oczywiście. Leon Edward Molochowicz, do usług szanownego pana. Przepraszam, że nie spytam o nazwisko, ale wydaje mi się, że jest kompletnie do niczego niepotrzebne. Pytasz, wybacz, że przechodzę na ty tak bezpośrednio, skąd się tu wziąłem? Odpowiem szczerze i nie bierz mnie za świra – nie wiem. Nie mam bladego i zielonego pojęcia jak, kiedy i dlaczego. Zapalisz? Mentolowe, najlepsze.
- Mam wrodzoną awersję do papierosów mentolowych, więc przepraszam, ale nie skorzystam. Nie wygląda pan na świra, proszę opowiedzieć o sobie.
- Ach, zrobię to z ogromną przyjemnością! Byłem pisarzem, z chęcią tworzyłem powieści z nurtu fanta-stycznonaukowego, niestety, żyłem w mocno ograniczonym społeczeństwie, nikt nie potrafił tego docenić. Z tego powodu zaczęły mnie prześladować widma depresji. Stały nad łóżkiem i mówiły: jesteś nikim!
- Przepraszam, że przerwę, ale mówi pan żyłem. Czy to znaczy, że teraz jest inaczej?
- O tak, nie żyję już od dłuższego czasu. Ale nie obawiaj się, nie jestem duchem czy upiorem. Jak widzisz, mam skórę i kości, wszystko funkcjonuje, więc jestem żywy. Za to ty wyglądasz na nieżywego. Widzę, żeś młody, czy bardzo się omylę jeśli stwierdzę, że poszukujesz odpowiedzi na pewne pytania?
Staruszek przejrzał mnie na wylot. Skinąłem głową.
- To ja powiem krótko, ale i tak może pozwolisz panu starszemu trochę porezonować. Nie wierz w wiarę, to zły pomysł, patrząc na ten świat wolę wierzyć, że nikt go nie stworzył, tak jest niedoskonały. To nie da ci żadnej odpowiedzi. Technika to też nie to. Zbyt do przodu daje efekt tylko pójścia do tyłu. Jedno słowo: szukaj. A teraz odlatuj i myśl.

Tymi słowami mnie pożegnał. Zgodnie z poleceniem wsiadłem do rakiety i tyle mnie widział. Powiem krótko, popieprzył i nic z tego nie wyszło. Ileż już razy to słyszałem. Dopiero później coś do mnie dotarło. Skojarzyłem tego człowieka z kimś bardzo kiedyś bliskim, właściwie ta osoba wcią była żywa we wspomnieniach. I jakoś tak przygoda, szczególnie jej koniec, stała się nieco jaśniejsza. Ta myśl sprawiła, że zostałem, ostatecznie i wbrew woli dziwaków-kontestatorów, praw-dziwym pilotem gwiazdowym.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Woland · dnia 31.08.2011 10:39 · Czytań: 796 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty