Mroźny wiatr hulał na małej polance w lesie. Głęboki po pas śnieg zwodniczo udawał ciepłą pierzynę. Ostatnie schronienie. Wysokie sosny naokoło szumiały kołysankę dla wycieńczonego zwierzęcia. Walka z kuną dała się kotowatemu we znaki. Bura, pręgowana sierść lepiła się od brunatnoczerwonej cieczy sączącej się z rozharatanego boku. Kocur położył się pod jednym z drzew. Jeszcze nie wyjdzie na polanę. Jeszcze nie jego czas.
Jego otępiałe bólem zmysły na skraju świadomości zaalarmowały. Obcy. Nieznacznie uniósł łeb wyczuwając intruza. Zagubione ludzkie młode rozglądało się między drzewami. Co chwila przystawiało przednie łapy do pyska by je ogrzać. Mimo grubego futra marzło.
Kto zostawia zdrowe, w miarę odchowane młode na taki mróz? Zastanawiał się żbik półprzytomnie.
Dziecko przeszło obok nie zauważając go. Pyszczek miało cały czerwony od odmrożeń, albo od czegoś innego, bo oczy też były czerwone.
- Mama... - jęczało boleśnie, jakby od kilku dni mleka nie dostało.
Nie płacz, głupie. Mruknął kocur do siebie. Skoro matka cię zostawiła, to zdechniesz.
Znowu zawróciło, jakby instynktownie bało się wyjść na polanę. Spojrzało wprost na niego.
Tak, leżę tu. Całkiem bezbronny. Musisz, to mnie zjedz. Ale jak spróbujesz nie będę leżał spokojnie. Przestał czuć łapy. Mimo gęstego futra, było mu zimno.
Dziecko przycupnęło przed nim. Miało rude futro i zielone oczy. Nie, nie rozumiało go. Mimo wiatru i mrozu ściągnęło wierzchnią sierść. Położyło go na nim, nie zważając na to, że prychnął ostrzegawczo. Łapy odmówiły posłuszeństwa. Miękko, trochę cieplej. Dziecko przytuliło się do niego.
- Kotek, mama tak jak ty... - zapłakało dodatkowo mocząc jego sierść. - Ale ty mnie nie zostawisz, dobrze? Dam ciepło.
Jak jeszcze zrobisz coś z tym paskudztwem na moim grzbiecie to ci łapy wymyję. Parsknął w duchu. W ostatniej posłudze ma towarzyszkę. Do tego człowieka.
Znowu usłyszał. Tym razem to nie wiatr, drzewa, czy zagubione dziecko. To Ona. Po co? Dla tak nędznego stworzenia jak on? Czy może dla tego dziecka? Nie, raczej przypadkiem.
Jej sanie zatrzymały się na środku polany, nie zapadając się w śniegu. Wysiadła. Czuł, że jest zimniej, znacznie zimniej. Dziecko zaczęło rozcierać mu łapy. Igiełki krążenia zaczęły go kłuć. Wzdrygnął się. Czemu ta mała się nim zajmuje? Powinna przywitać Ją. Sam by Ją przywitał, gdyby mógł się ruszyć.
- Dziewoczka, a szto ty sama w lesie? - podeszła do dziecka. Było jeszcze zimniej. Czuł szron na wibryssach.
- Przepraszam, kotek jest chory, może pani mu pomóc? - bezczelnie spojrzała Jej prosto w oczy.
Żbik spuścił wzrok w ziemię. Nie był godzien, a to dziecko tym bardziej. Oboje byli nikim.
- Chcesz żyć? - zwróciła się do niego, spojrzał na Nią. Kto by nie chciał? - Odpowiedz.
- Płacę za swój błąd – odezwał się, dziecko zamrugało zdumione, ale nie wypuściło go z objęć. - Jeśli istnieje dla mnie druga szansa, chciałbym z niej skorzystać.
- Kiro, użyczysz swego serca, by mógł w nim zamieszkać?
Dziewczynka otworzyła buzię. Zamknęła.
- Skąd pani mnie zna? - zapytała przestraszona, ale natychmiast wróciła do masowania łap. - Czy można kotkowi pomóc? Chcę mu pomóc.
Uśmiechnęła się. Nie wierzył. Myślał, że to już koniec. Myślał, że to koniec dla niego i dla tego dziecka. Czy Ona specjalnie zatrzymała swe sanie na tej polanie? Poczuł się wyjątkowo lekko, nie było mu zimno, nie bolał go bok. A potem znowu było zimno. Strasznie zimno. Patrzył na swoje truchło w dziwnie ostrych barwach. Ale nie czuł Jej. A przynajmniej nie tak wyraźnie.
- Kotek! - poczuł jak jego usta łkają.
- Nie płacz. Żyje – pocieszyła ich Ona. Czyli dalej tu była. Spojrzeli na Nią. - Zabierz Kirę do domu.
Znowu czuł gdzie jest, kto stoi obok. Jego wibryssy wyrosły na łysych łapach. Skłonił się przed Nią i czmychnął w las, gdzie był... Dom? Dom Kiry, teraz i jego. Kira, jestem Kira. Mama...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
KociKurczak · dnia 18.09.2011 09:29 · Czytań: 830 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: