Vesper - cz.27 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.27
A A A
Trwał zacięty wyścig z czasem. Dwa policyjne śmigłowce typu W-3 mknęły z pochylonymi nosami kilkadziesiąt metrów nad taflą wody, kierowane przez sygnał z bezzałogowego samolotu zwiadowczego marynarki wojennej. Obie maszyny, wyprodukowane na początku lat dziewięćdziesiątych, może nie były już szczytem techniki, jednak dzięki wymianie układu sterowniczego i zastąpieniu starych podzespołów nowoczesnym, amerykańskim sprzętem, stały się bardzo dobrymi śmigłowcami, z których korzystały obecnie policja i siły specjalne. Wymieniono na nowy cały system radarowy, urządzenia zarządzające awioniką, wstawiono komputer misji z panelem HUD i monitory obrazujące status operacyjny maszyny łącznie ze wskaźnikami pułapu i paliwa. Dzięki tym wszystkim ulepszeniom piloci mogli bez problemu w ciągu kilku sekund ustalić wszystkie potrzebne wytyczne i byli na bieżąco informowani o stanie lotu. Dodatkowym atutem W-3 był podrasowany silnik, którego moc w stosunku do pierwotnej wersji zwiększono niemal dwukrotnie. Kilkanaście takich odnowionych egzemplarzy oddano do użytku oddziałów specjalnych polskiej policji, w tym dwa grupie antyterrorystycznej gdańskiej delegatury CBŚ. Teraz, wykorzystując cały swój potencjał, parły one na wschód, starając się dogonić cel, który miał nad nimi sporą przewagę w czasie i odległości. Doświadczeni piloci, obaj świetnie wyszkoleni weterani, dokładali wszelkich starań, by maksymalnie wykorzystać powierzony im sprzęt do wykonania tego trudnego zadania. Tym bardziej, że stawka w tej rozgrywce była wysoka. Ich przeciwnik był sprytny, bezwzględny i równie dobrze wyszkolony jak oni, umiał doskonale walczyć i na dodatek miał pod ręką broń masowego rażenia. Tym razem nie mogli zawieść. Nie dopuszczali do myśli takiej możliwości.

Zgarbiony Wejchert siedział ponuro z tyłu kabiny desantowej, wbijając wzrok w stalową podłogę helikoptera. Od dłuższej chwili do nikogo się nie odzywał, sprawiał wrażenie człowieka mocno zdenerwowanego. Zajmujący miejsce naprzeciwko Szymczak popatrzył na niego z niepokojem. Wejchert, jakby instynktownie wyczuwając troskliwe spojrzenie starego kumpla, podniósł niechętnie głowę.
- Danny, co się stało? – zapytał Rafał. – Nie wyglądasz za dobrze.
- Ten skurwiel ma w ręku broń atomową – odparł komisarz suchym, pozbawionym emocji głosem. – Na dodatek w każdej chwili może nam nawiać. Musimy go powstrzymać. Słyszałeś? Musimy! – wypowiadając ostatni wyraz Daniel mimowolnie podniósł głos.
- Nie dopuścimy do tego. Masz moje słowo.
- Rafał – Wejchert zawiesił na chwilę głos – jesteś ze mną?
- Zawsze byłem – potwierdził zdziwiony policjant. – Co to za pytanie? Jestem z tobą zawsze i wszędzie, bracie.
Daniel popatrzył na niego spod zmarszczonych brwi. Jego oczy błysnęły złowrogo. Dosłownie pałały nienawiścią.
- Obiecaj mi, że zabijemy tego bydlaka. Bez zabawy w aresztowanie, proces i tej całej tuby w mediach. Jedna, celna kula i drań dostanie to, na co zasługuje.
Szymczak nieco się zdziwił. Propozycja rzeczywiście była nietypowa, zwłaszcza, że padła z ust wzorowego stróża prawa, które nade wszystko cenił prawo i chronił je w każdej możliwej sytuacji.
- Czytałeś ze mną raporty – ciągnął Daniel. – Widziałeś zdjęcia zamordowanych ofiar. W ataku na jego willę zginął dzisiaj kolejny policjant. Miał żonę i dzieci. To się musi skończyć, stary i to właśnie my to zakończymy! Dzisiaj! Zaraz! Obaj!
- Zgoda – Szymczak uśmiechnął się podle po chwili zastanowienia. – Skurwiel dostanie to, na co zasłużył.

* * *


Tajna kwatera Dowództwa Wojsk Specjalnych, Obiekt 2659, Warszawa

22 styczeń, 4:48

Wielka sala operacyjna była skryta w półmroku. Puste, ciemnogranatowe ściany oświetlała jedynie spora, jarzeniowa lampa, wisząca trzy metry nad blatem stołu konferencyjnego, przy którym zasiadło kilkunastu wysokich rangą oficerów sztabowych. Wszyscy mieli na sobie oliwkowe mundury z dystynkcjami i emblematami Dowództwa Wojsk Specjalnych.

Na honorowym miejscu przy samym końcu stołu siedział generał Ryszard Andrzejewicz, otoczony przez swoich najbardziej zaufanych oficerów. Był wstrząśnięty meldunkiem, jaki otrzymał przed niespełna pięcioma minutami bezpośrednio z pokładu okrętu ORP Sokół. Jego treść była szokująca. W pierwszej chwili po odczytaniu dwóch krótkich linijek tekstu, generałowi zrobiło się słabo, a jego puls niebezpiecznie przyspieszył. O mały włos nie stracił równowagi i nie runął na podłogę. Do teraz dudniły mu w głowie odczytane na głos słowa:

„Jeden z porywaczy ucieka na wschód łodzią motorową. Został zidentyfikowany jako Kacper Keller, krakowski gangster, maniakalny morderca i szaleniec. Ma ze sobą bombę nuklearną.”

Błyskawicznie ogłoszony stan alarmowy i postawiono na nogi cały zarząd DWS, który zebrano w ściśle chronionym pomieszczeniu, służącym zazwyczaj do opracowywania planów ćwiczeń o charakterze strategicznym, kierunków rozwoju departamentu i tym podobnych zagadnień. Oficerowie prowadzili ożywioną dyskusję na temat stanu zagrożenia, w jakim znalazła się Polska. Gwar uciszył się w ciągu sekundy, gdy Andrzejewicz uniósł nieznacznie dłoń. Gołym okiem widać było, że miał u swoich podwładnych wielki autorytet.
Generał odwrócił się twarzą w kierunku stojącego pod ścianą człowieka w białym kitlu. Mężczyzna był stary, niski i szczupły. Jego głowę pokrywały resztki siwych włosów, a oczy zasłaniały szkła grubych okularów korekcyjnych. Wyglądał jak typowy naukowiec ze starych filmów.
- Proszę mówić, profesorze – skinął ręką generał. – Słuchamy.
Mężczyzna pod ścianą nazywał się Zygmunt Bielecki. Był wybitnym profesorem fizyki jądrowej, ekspertem w dziedzinie broni jądrowej i byłym konsultantem DWS do spraw poszukiwań broni masowego rażenia na Bliskim Wschodzie. Poproszony o głos odchrząknął i podszedł wolnym krokiem do ogromnej planszy projektora.
- Panowie – zaczął spokojnie - sprawa jest niezwykle poważna. Niespotykana w skali światowej…
- Bez zbędnych wstępów, profesorze – ponaglił go Andrzejewicz. – Musimy dokładnie znać ewentualne konsekwencje wybuchu walizkowej bomby jądrowej w terenie zurbanizowanym. Tego wymagają od nas kwestie bezpieczeństwa i późniejszego przeciwdziałania skutkom podobnej eksplozji.
- Rozumiem – kiwnął głową naukowiec. – Trudno mi tylko opisywać podobne zdarzenie językiem czysto naukowym.
- Proszę spróbować! – To był raczej rozkaz niż prośba.
Bielecki zmrużył oczy, zamyślił na chwilę, po czym wyciągnął w kierunku projektora rękę z pilotem i wcisnął jeden z guzików. Na pustej dotąd planszy pojawiła się czarno-biała fotografia, kopia oryginalnego zdjęcia sprzed kilkudziesięciu lat. Przestawiała ona ruiny spalonego na popiół miasta. Zebrani przy stole wojskowi od razu odgadli, gdzie i kiedy została wykonana.
- To zdjęcia z Hiroszimy, kilka dni po wybuchu. – Bielecki szybko przewinął kilka kadrów. – Jak zapewne panowie już kiedyś słyszeli, siła pierwszej użytej bojowo bomby atomowej była olbrzymia. Podmuch zniszczył niemal całe miasto, zabijając kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Pominę kwestie historyczne i postaram się skupić na interesującym nas zagadnieniu, jakim są skutki materialne, używając Hiroszimy jako punktu odniesienia.
Zebrani przy stole oficerowie zgodnie kiwnęli głowami na znak, że przyjęli do wiadomości słowa profesora.
- Rozpocznijmy od pierwszego stadium eksplozji, jakim jest fala cieplna – zaczął fizyk. – Wytworzona podczas reakcji rozszczepienia temperatura może sięgnąć nawet kilku tysięcy stopni. W mgnieniu oka wyparuje wszystko w pobliżu miejsca detonacji. – Profesor machnął ręką w kierunku planszy, na której wyświetlało się właśnie kolejne zdjęcie z Hiroszimy, przedstawiające zasypane zwęglonym gruzem skrzyżowanie. – Widzicie panowie te ciemne plamy na betonie?
- Chyba wszyscy je widzą – burknął jeden z młodszych oficerów w randze pułkownika.
- To ludzkie odbicia. – Widać było, że Bielecki włożył wiele wysiłku w obojętny ton. – Znane inaczej jako atomowe cienie. Ludzie, którzy znaleźli się zbyt blisko epicentrum po prostu wyparowali. Zniknęli z powierzchni ziemi. Prawdopodobnie nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, co się właściwie stało. Gorący blask kuli ognia rozgrzał otoczenie i sprawił, że beton zmatowiał, a w tych miejscach na drodze zabójczego światła stanęli żywi ludzie. Dlatego te obszary nie zostały objęte żarem rozbłysku.
- Chryste – Andrzejewicz mimowolnie zakrył oczy dłonią.
- Szacując moc walizkowego egzemplarza bomby – kontynuował profesor - można przyjąć, że nie będzie ona większa niż jedna kilotona. W takim razie fala cieplna sięgnie maksymalnie trzech, może czterech kilometrów od epicentrum. Spore szanse na przeżycie będą mieli ludzie znajdujący się pod ziemią, w tunelach, wewnątrz budynków lub w wąskich, zaciemnionych uliczkach. Ci, którzy będą wystawienia na bezpośrednią ekspozycję, doznają poważnych poparzeń i uszkodzeń organów. W wielu przypadkach będą to obrażenia śmiertelne.
Przerwał na chwilę by ocenić, jak jego dotychczasowa przemowa wpłynęła na nastrój słuchaczy. Odnotował z satysfakcją, że wszyscy byli przejęci i słuchali go bardzo uważnie.
- Proszę mówić dalej – nakazał generał Michalski, jeden z głównych członków sztabu DWS.
- Druga faza wybuchu nuklearnego to podmuch. Fala uderzeniowa zmiatająca z powierzchni ziemi wszystko, co stanie jej na drodze. Jedna, wielka burza ognia pędząca z prędkością huraganu. Istne piekło na ziemi. – Bielecki znów przełączył projektor, który wyświetlił zdjęcia lotnicze zrujnowanego miasta, zrobione przez amerykański samolot zwiadowczy parę tygodni po wybuchu. – Sądzę, że siła głównej fali uderzeniowej zniszczy dosłownie wszystko w promieniu jednego kilometra. Najbliższe budynki, zwłaszcza w wypadku ciasnej zabudowy, pochłonęłyby większą część energii fali, dlatego sprawca zdetonuje ładunek na wyższych piętrach. Wtedy absorpcja energii zmaleje, zwiększając tym samym zasięg zniszczeń.
- Właśnie – ponownie wtrącił się Michalski. – Co ze zniszczeniami?
- Fala zniszczy wszystkie budynki, mosty i węzły komunikacyjne w swoim zasięgu. Uszkodzone części infrastruktury nie będą nadawały się do ponownego użycia ze względu na poważne naruszenie kondygnacji i skażenie. Dzieła zniszczenia dopełni wstrząs sejsmiczny, który dodatkowo zawali cały system kanalizacyjny znajdujący się pod miastem. Wysiądzie elektronika. Rozżarzony pył zakryje niebo. Wybuchną olbrzymie pożary. A to wszystko będzie dopiero początkiem chaosu jaki ogarnie całe miasto.
- Co ze skażeniem? – zapytał Andrzejewicz.
- To nasz największy problem. Wiedzą panowie jak działa promieniowanie przenikliwe wyzwalane podczas wybuchu?
Żaden z siedzących przy stole żołnierzy nie przejawiał szczegółowej wiedzy na wspomniany temat. Dały się słyszeć jedynie niewyraźne pomruki dezaprobaty.
- Proszę w takim razie uważnie mnie posłuchać – nakazał Bielecki. - W ułamku sekundy po wybuchu energia w postaci neutronów i cząstek promieniowania gamma rozchodzi się we wszystkich kierunkach z szybkością porównywalną do prędkości światła. Fale promieniowania są mikroskopijne, niewidoczne i bez zapachu. Fizycznie w ogóle się ich nie odczuwa. Bombardują wszystkich w promieniu kilku kilometrów od epicentrum, przenikając przez nich na wylot i niszcząc komórki wewnątrz ich ciał. Istnieje kilka stopni napromieniowania. Zależą od przyjętej dawki promieniowania, a ta wynika z dystansu między obiektem a miejscem wybuchu.
Bielecki podszedł bliżej planszy i zaczął wykonywać ręką chaotyczne gesty.
- Jednostką ilości przyjętego promieniowania jest rem. Przyjmijmy, że ekspozycja na 1000 rem zabija człowieka od razu. Po prostu w ułamku sekundy wypala mu mózg. Nie można się przed tym schować ani uciec. Przed promieniowaniem nie pomoże nawet gruby żelbetowy schron. Jeśli jest się wystarczająco blisko miejsca wybuchu, ginie się na miejscu. Mniej więcej półtorej kilometra od epicentrum dawka promieniowania wyniosłaby 500 rem, co wciąż daje nam wysoki rezultat śmiertelności wśród ludzi. Człowiek narażony na podobną dawkę przeżyje maksymalnie dwa, może trzy dni, wszystko w zależności od wytrzymałości danego organizmu. Napromieniowani w tym stopniu będą odczuwali bóle głowy, mdłości i wycieńczenie. W ciągu kilku godzin od wybuchu nastąpią kolejne objawy takie jak wymioty, krwawienie z dziąseł i nosa, utrata włosów. Przed samą śmiercią ich wnętrzności dosłownie rozpłyną się i rozlecą na kawałki. Wliczając w to rany odniesione bezpośrednio na skutek fali uderzeniowej, tysiące ludzi będzie umierało w nieopisanych męczarniach i nie będzie dla nich żadnego ratunku. Dlatego ewakuacja musi skupić się tylko na tych, których da się jeszcze ocalić.
- Jak to? Mamy selekcjonować ludzi? Pan oszalał, profesorze! To szaleństwo! – jeden przez drugiego zaczęli wykrzykiwać generałowie.
- Ci ludzie i tak umrą. Tak jak powiedziałem, stopień promieniowania dosłownie rozpuści ich wnętrzności. Nie mówiąc o obrażeniach zewnętrznych. Natomiast ludzie z obrzeży strefy skażenia dostaną dawkę poniżej 100 rem, co gwarantuje możliwość ich wyleczenia. Przy specjalistycznej opiece medycznej wrócą do pełnego zdrowia w ciągu miesiąca.
- Najprawdopodobniej bomba zostanie użyta w jakimś dużym, gęsto zaludnionym mieście o sporym przepływie ludzi – podjął temat pułkownik Potocki. - Obliczono, że oprócz ofiar, które zginą bezpośrednio na skutek wybuchu, w zasięgu znajdzie się ponad milion osób, z czego przeżyje najwyżej połowa. Zgadza się pan z tym?
- Jak najbardziej – przytaknął Bielecki. - Biorąc pod uwagę moc bomby, dzisiejszą gęstość zaludnienia w wielkich metropoliach, ciasną zabudowę i ogromny przepływ turystyczny mogę śmiało stwierdzić, że to jak najbardziej możliwe.
- Jak długo można przeżyć w strefie skażenia? – kontynuował pułkownik.
- Żeby nie zostać poważnie napromieniowanym, trzeba oddalić się stamtąd najdalej w ciągu godziny.
- Generale Sosnowski – Dowódca DWS zwrócił się w kierunku siedzącego na skraju stołu oficera o bladej, kościstej twarzy i kruczoczarnych włosach. – Czego potrzeba, żeby wojskowe zespoły medyczne przy wsparciu sił rezerwowych w ciągu godziny dokonały ewakuacji pół miliona ludzi do szpitali i improwizowanych punktów medycznych w rejonie strefy zero?
- Cudu – odparł chłodno generał.
- Słucham? – odezwał się poirytowany Andrzejewicz.
- Nie ma takiej możliwości – Sosnowski po prostu wzruszył ramionami. – Nie mamy specjalistycznego sprzętu, brakuje nam samochodów i kombinezonów do walki chemicznej. Mój pułk dysponuje tylko trzema kompaniami, które mogą w pełni wykonać takie zadanie. Reszty ludzi na pewno nie poślę w strefę skażenia, bo to byłoby zwyczajne wysyłanie ich na śmierć. Dwadzieścia, góra czterdzieści tysięcy. Tylu mogę wydostać i odwieźć w bezpieczne miejsce. I to nie w godzinę, ale przez cały dzień.
- Kurwa mać! – wybuchnął Andrzejewicz.
Nagły napad wściekłości ponownie zasiał ponurą ciszę, która zawisła nad stołem niczym chmura gradowa, mająca zaraz rozpętać prawdziwy żywioł.
- Profesorze – znowu zabrał głos Michalski, cały czas nerwowo pocierający wąsy - można jakoś próbować powstrzymać rozprzestrzenianie się skażenia? Przynajmniej przez pierwsze kilka dni. Musimy mieć choć cień szansy. Trochę czasu na wydostanie stamtąd jak największej liczby rannych i napromieniowanych.
- Z tym będzie pewien problem natury technicznej. Kiedy całe miasto stanie w ogniu, wybuchną olbrzymie pożary. Nad miejscem eksplozji pojawią się gigantyczne chmury radioaktywnego dymu, które będą poruszać się w zależności od warunków atmosferycznych takich jak ciśnienia, siła i kierunek wiatru oraz zachmurzenie. Trzeba włożyć sporo wysiłku w jak najszybsze ugaszenie epicentrum, żeby zminimalizować ilości radioaktywnego pyłu wydostającego się do atmosfery.
- Boże Święty… - jęknął cicho któryś z generałów.
- Strefa śmierci może objąć znacznie większy obszar, niż się to panom wydaje – Bielecki spojrzał na oficerów spod grubych szkieł korekcyjnych.
- Co mamy w takim razie zrobić? – zapytał zrezygnowany Andrzejewicz.
- Modlić się – wzruszył ramionami fizyk – i próbować nie dopuścić do tego wybuchu. Za wszelką cenę.


* * *


Morze nadal sprzyjało Kellerowi. Zwinna, pneumatyczna łódka z łatwością przecinała niskie, łagodne fale. Kacper po raz kolejny zerknął na ekran GPS. Uśmiechnął się nieznacznie. Jeszcze góra dwadzieścia minut i będzie na stałym lądzie. Potem krótki marsz w kierunku zamieszkałej okolicy, zdobycie środka transportu i będzie mógł ruszać w kierunku granicy.
- Jeszcze tylko dwadzieścia minut – powtórzył w myślach, ponownie spoglądając przed siebie. Zmrużył oczy, gdyż zimne, wilgotne powietrze ostro smagało go po twarzy.
Wtedy usłyszał dobiegający gdzieś z oddali znajomy warkot. Obrócił głowę i zobaczył na horyzoncie migające światła policyjnych helikopterów, które ścigały go, naprowadzane wskazaniami bezzałogowego samolotu.

* * *


W kabinie taktycznej śmigłowca W-3 panowała cisza, nie licząc uciążliwego hałasu, jaki wydawał napędzający rotor silnik. Wszyscy pasażerowie siedzieli w milczeniu, oczekując na zbliżające się nieuchronnie, decydujące starcie. Wszyscy mieli zadowalające poczucie pewności, że tym razem nieuchwytny zabójca jest w pułapce. Nie ma dokąd uciec ani gdzie się schować. Był wystawiony na pozycji do czystego strzału.
Oprócz Wejcherta, Szymczaka i Młodego, na pokładzie śmigłowca znajdował się pilot, Wolski i dwóch antyterrorystów z jego brygady. Reszta ekipy leciała drugim śmigłowcem. Wejchert jeszcze raz spojrzał uważnie w lodowate oczy dowódcy komandosów. Tamten przyglądał mu się zimnym, badawczym wzrokiem. Wyraźnie chciał dać mu coś do zrozumienia, jednak Daniel nie miał pojęcia, co może oznaczać to twarde spojrzenie. Mimo to perfekcyjnie panował nad swoją mimiką. Na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Nie mrugnęła nawet brew. W końcu Daniel odwrócił głowę. Z niepokojem stwierdził, że drżą mu dłonie. Pomyślał, że to niedobrze. Musi być w pełni skoncentrowany, żeby móc oddać strzał życia. Od jednego pociągnięcia palca będzie zależało życie dziesiątek tysięcy ludzkich istnień. W tym także jego. Dlatego nie mógł sobie pozwolić nawet na najmniejszy błąd.
Nagle w słuchawkach rozległ się głos pilota.
- Mamy go na radarze! – Sterujący maszyną facet był wyraźnie podniecony. - Jest niecałe pięć kilometrów przed nami!
- Dwie minuty – skwitował Szymczak.
- Dorwiemy skurwiela! - krzyknął Wejchert. Zsunął z ramienia swojego Siga, odpiął magazynek, sprawdził naboje i zamaszystym szarpnięciem odbezpieczył. To samo uczynili antyterroryści ze swoimi pistoletami MP5. Już niedaleko. Od celu oddzielała ich tylko krótka chwila lotu.
Właśnie wtedy w głośnikach kasku pilota rozległ się szeleszczący dźwięk. Był to rosyjski meldunek z centrum dowodzenia nadmorskiej obrony przeciwlotniczej dystryktu.
- Co to było? - zapytał Wolski, który zainteresowany wstał z miejsca i podszedł do siedzenia pilota. Kiedy obok niego przechodził, Wejchert odruchowo przesunął dłoń bliżej uchwytu broni. Tak na wszelki wypadek. Instynktownie zaczął przypuszczać, w co pogrywa z nim kapitan od czasu wylotu z budynku komendy.
- Rosyjska obrona przeciwlotnicza – odparł zaniepokojony pilot. - Ostrzegają nas, że zbliżamy się do ich przestrzeni powietrznej. Każą nam natychmiast zawrócić, w przeciwnym wypadku odpalą w nas rakiety.
- Danny? - Wolski odwrócił głowę, zwracając się do nadkomisarza.
- Powiedz im, że ścigamy groźnego przestępcę! – ryknął Wejchert do słuchawki, próbując przekrzyczeć łoskot śmigieł. – Muszą pozwolić nam na wejście do ich strefy powietrznej.
Pilot bez przekonania zadziałał według polecenia.
- Nic z tego! – zawołał po chwili. - Twierdzą, że na terenie ich wód terytorialnych trwają obecnie nocne ćwiczenia marynarki wojennej. Nie możemy kontynuować pościgu. Jeśli wlecimy nad teren ćwiczeń, otworzą do nas ogień.
- Pierdolić ich - warknął Daniel, zrywając się z miejsca. Chwycił za stalową dźwignię drzwi desantowych i otworzył je mocnym szarpnięciem. Do środka wpadła fala chłodnego, morskiego powietrza. Danny wychylił się przez właz, wygodnie przewiesił pas od karabinu przez szyję i wymierzył w ciemność. W głośnikach znów rozległ się jazgotliwy głos rosyjskiego łącznościowca. Daniel nerwowym ruchem zdarł z uszu słuchawki i cisnął nimi w głąb pokładu. Teraz słyszał jedynie dudnienia wirującego nad nim śmigła rotora. Musiał znów się wyciszyć i skupić na celu.
- Jeszcze półtorej kilometra i znajdziemy się na rosyjskim terytorium! - krzyknął pilot do stojącego obok kapitana Wolskiego. – Mam potwierdzenie, że druga maszyna otrzymała meldunek.

Daniel pochylił głowę do lunety i zaczął szukać celu. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim. Od tej pory jedna krótka chwila dzieliła Kacpra Kellera od brutalnej śmierci na polu walki. Wszystko skończy się raz na zawsze. Policjant uśmiechnął się do siebie.
Wtedy na głównym radarze coś zaczęło gwałtownie pikać.
- Co to? - zapytał Wolski pochylając się na pilotem, który w panice zaczął przełączać kolejne kontrolki na głównym panelu.
- Dwa myśliwce nacierające od południa! – powiedział, wpatrując się w płaski ekran komputera pokładowego. - Lecą na nas w szyku bojowym! Pułap tysiąc pięćset! Cały czas obniżają!
- Danny - odezwał się mocno już zaniepokojony Wolski. - Mamy na dupie dwa ruskie myśliwce! Rozwalą nas, jeśli nie zawrócimy!
- Poczekajcie jeszcze chwilę! - Wejchert był gotowy poświęcić siebie i całą załogę, żeby tylko dopaść obsesyjnie znienawidzonego wroga. Instynkt wziął górę nad rozwagą i poczuciem obowiązku. Szymczak nadal mu ufał, Nowak przezornie wolał zachować milczenie.
- Danny! Słyszysz?
- Kapitanie - zawołał błagalnie pilot – proszę coś zrobić. Zaraz nas zestrzelą!
Wolski ufając w wyczucie swojego kolegi po fachu skinął tylko głową na znak, że pilot ma kontynuować, choć sam stracił wiarę w sens narażania życia kilku funkcjonariuszy dla złapania jednego bandyty, nawet bardzo groźnego. W tym wypadku decydującym czynnikiem była obecność na pokładzie uciekającej łódki bomby atomowej, która mogła zostać użyta na terenie kraju, którego Wolski przysięgał bronić nawet z narażeniem życia. Dlatego kontynuował, mając nadzieję, że wszystko skończy się dla nich wszystkich raczej pomyślnie.
W pewnym momencie Wejchert dostrzegł w lunecie zarys łodzi Kellera. Była jakieś czterysta metrów przed nimi. Daleko, nawet bardzo. Długi dystans, ciężkie warunki do oddania strzału i fakt, że cel znajdował się w ruchu, powodowały, że podobny strzał był wyzwaniem dla każdego dobrego snajpera. Jednak funkcjonariusz musiał zaryzykować, zwłaszcza, że szybko kończył im się czas. Ostrożnie oparł palec na spuście. Poczuł przejmujący chłód stali, która zmroziła się od olbrzymiego pędu powietrza. Dopiero po dłuższej chwili gliniarz zdał sobie sprawę, że nie czuje już skóry na dłoniach i twarzy. Nie zważał jednak na to. Mocno przycisnął składaną kolbę do ramienia, oparł policzek na profilowanej podkładce i wyrównał oddech. Widział cel dokładnie przed sobą. Wziął ostatnie poprawki na wiatr, grawitację i pęd powietrza. Uniósł lekko lufę. Krzyż celowniczy znalazł się dokładnie na ciemnoszarym punkciku, którym była łódź Kellera. Odległości w prostej linii wynosiła już tylko trzysta siedemdziesiąt metrów. Wbrew powszechnym zasadom, Wejchert nie ściągał spustu powoli, tylko zgiął palec i błyskawicznie przesunął cyngiel maksymalnie do tyłu. Karabin wystrzelił. Rozległ się ogłuszający huk i pojedynczy pocisk przeszył powietrze. Dwie sekundy później poleciało za nim kilka kolejnych. Strzały były szybkie i mało precyzyjne. Wszystkie trafiły kilkanaście metrów od celu, nie czyniąc pneumatycznej łódce najmniejszej krzywdy. Daniel postanowił spróbować jeszcze raz. Rozluźnił nieco napięte mięśnie ramion. Wyprostował kark, aż chrupnęły mu kości. Kilkoma powtarzanymi ruchami rozgrzał palce prawej dłoni i pewniej chwycił automat. Wiedział, że Kacper znajdzie się w zasięgu realnie skutecznego strzału najwyżej za kilkanaście sekund. Ich śmigłowce były cztery razy szybsze od pontonu, którym uciekał. Dlatego mieli nad nim przewagę. Zarówno w sprzęcie, jak i sile ognia. Oprócz jego towarzyszy, na pokładzie drugiej maszyny znajdowało się dziewięciu ludzi z elitarnego oddziału antyterrorystycznego. Każdy uzbrojony po zęby i gotowy na każde, nawet najbardziej karkołomne zadanie.
Wejchert uniósł karabin jeszcze raz. Znów pochylił głowę do soczewki lunety i wystrzelił.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 10.10.2011 19:13 · Czytań: 571 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty